Rozdział 22: Nie ma ludzi idealnych

poniedziałek, grudnia 12, 2016 0 Komentarzy A+ a-

Komisarz Bracki czekał na Kamila przy schodach, w holu pałacyku Agaty. Podkrążonymi oczami przyglądał się rzeźbie miniaturowego drzewa, którego gałęzie im wyżej tym bardziej przypominały szponiaste, powyginane paluchy. Gdy zobaczył chłopca, skinął głową i uśmiechnął się niewyraźnie, tak jakby nawet ten gest był dla niego dużym wysiłkiem.
            – Zawsze mnie to zastanawiało – powiedział mężczyzna. – To tutaj chyba nie stoi tylko w celach ozdobnych, prawda?

            Kamil spojrzał na rzeźbę, ale nie dostrzegł niczego nadzwyczajnego. Ot, kolejne nieco mroczne dzieło, których w całej posesji było pełno. Kunsztu artyście na pewno nie można było odmówić, jednak Jankowskiego zastanawiało, co człowiek musiał mieć w głowie, by chcieć otaczać się podobnymi przedmiotami.
            Agata skrzywiła się podirytowana, jakby właśnie zobaczyła obce dziecko, grzebiące w jej rzeczach.
            – Oczywiście – odrzekła z przekąsem. – Jedna z gałęzi otwiera przejście do sekretnego pomieszczenia, gdzie zazwyczaj odprawiam mroczne rytuały albo haftuję.
            – Nie zdziwiłbym się, gdyby ta część z haftowaniem była prawdą – rzucił Bracki z uśmiechem, nie zważając na ton wypowiedzi. – Udostępnisz nam jakiś pokoik, w którym moglibyśmy porozmawiać?
            – Wolałbym altankę – zaproponował szybko chłopak, zanim kobieta zdążyła odpowiedzieć. Widząc zdziwione spojrzenia, wytłumaczył się. – Kilka godzin trenowałem w sali za pałacykiem, chciałbym trochę odetchnąć.
            Staruszka popatrzyła na niego spod byka.
            – Ty chyba, chłopcze, naprawdę lubisz denerwować ludzi – rzekła.
            Kamil wzruszył ramionami zdziwiony. Co tym razem zrobił nie tak?
            – Dla mnie może być – wciął się Bracki. – Chcesz nam towarzyszyć, Agato?
         – Nie. Niczego ciekawego się nie dowiem, ani ja nie mam nic więcej do powiedzenia – ostatnie słowa skierowała bardziej do młodego trenera.
            Odwróciła się i poszła na górę. Kamil przewrócił oczami i machnął ręką. Jankowskiego zaczynało irytować zachowanie Agaty. Wiele mogło zależeć od informacji o ojcu, czy nawet Darkraiu, a ona mówi, by zapytał kogoś innego. Chyba nadal mnie nie docenia – pomyślał. Pewnie myśli, że nie ma sensu wtajemniczać w cokolwiek jakiegoś dzieciaka. Wyciągnie razem z Sabrinką informacje z Raichu i to tyle jeśli chodzi o współpracę.
Dlaczego świat usilnie działał w ten sposób?
Gdy wyszli na podwórze, Bracki odetchnął głębiej. Zmęczenie nie zmieniło jego prostej, żołnierskiej postawy, która kontrastowała z pomiętą na rękawach koszulą i niedbałą fryzurą. W tym samym stroju był w lecznicy, najprawdopodobniej przez noc nie zawitał nawet do domu.  
– Widzę, że też nie lubisz tej nawiedzonej chałupy – zagaił Bracki. – Dobrze, mimo wszystko, że zaproponowałeś altankę. Ja nie chciałem nic mówić, bo, jak pewnie zauważyłeś, Agata jest na to strasznie cięta.
– Jak chyba na wszystko – burknął Kamil.
– Czyli już zdążyłeś poznać lepiej naszą członkinię elitarnej czwórki. Nie przejmuj się, przez całe życie Agata zebrała tyle odcisków, że każdy w końcu na któryś nadepnie. Przejdzie jej.
– Długo pan ją zna?
– Wystarczająco. Przyjeżdża do Oranii od dawna, czasem pomaga przy sprawach policji. Ale przede wszystkim chodzi jej o ten dom. Podobno zawsze po przybyciu sprawdza, czy służba czegoś nie poprzestawiała.
 – Na ich miejscu przestawiłbym wszystko na wysypisko – odrzekł szczerze.
Mężczyzna zmełł w ustach jakąś uwagę, zanim ją wypowiedział. Nie przypominał Kamilowi policjantów, z którymi do tej pory miewał do czynienia Wydawał się znacznie bystrzejszy, ale też bardziej zmęczony, i to w sposób, który nie wynikał tylko z jednej nieprzespanej nocy.
– Agata poszczułaby cię Gengarem, gdyby to usłyszała. Pałacyk nie zawsze należał do niej. Z tego co wiem, kupiła go na licytacji dokładnie w takim stanie. Wcześniej mieszkał tu Władysław Podlecki, był chyba profesorem uniwersytetu w Mormorii. To on zebrał wszystkie rzeźby, wiele z nich jest wartych majątek, podobnie zresztą jak cały budynek.
– Dziwne – powiedział chłopak. – Agata i dyrektor muzeum wspominali o jakimś Władku, który zmienił się w tego Darkraia z centrum Pokemonów.
Mężczyzna zmarszczył na moment czoło.
– To raczej przypadkowa zbieżność – odparł szybko. – Zresztą, na twoim miejscu nie zaprzątałbym sobie tym głowy, ważne jest, że, także dzięki twojej pomocy, udało nam się złapać groźnego przestępcę. Podejrzewam, że burmistrz albo komendant da ci za to jakieś wyróżnienie. W końcu ciężko przepuścić okazję by podreperować swój wizerunek przy młodym bohaterze.
– Jakie wyróżnienie? Przecież nie zrobiłem niczego niezwykłego.
– I tak trzymaj – powiedział, troszkę drwiąco, Bracki. – Usiądziemy? W końcu to ja miałem  zadawać ci pytania. – Zaśmiał się.
Weszli do altanki. Komisarz wyciągnął notes i długopis, po czym usiadł prosto, nie dotykając plecami oparcia. Sztywniak – pomyślał Kamil. Usłyszał szelest dochodzący z pobliskich krzewów. Podglądacza zdradziła wystająca przez moment błyskawica. Będzie się trzeba do tego przyzwyczaić – powiedział do siebie w myślach. Rozłożył się na ławce naprzeciwko policjanta i niemal zsunął pod stolik. Przyglądał się Brackiemu z tej pozycji, tak jak robiłby to Raichu. Czuł, że komisarz coś przed im ukrywał. „Przypadkowa zbieżność” – dobre sobie.
– Zanim zaczniemy – rzekł Kamil. – Mogę wiedzieć, dlaczego pan i Agata nie mówicie mi wszystkiego?
Komisarz nagle z poważniał.
– Bo nie mam takiej potrzeby – odparł bez ogródek.
– A może właśnie jest taka potrzeba? – niemal krzyknął Kamil. – Może mógłbym jakoś pomóc?
– Pomóc? Ty?! – zapytał ostro komisarz.
Jankowski domyślał się, co stało za tymi słowami. Jak chcesz pomóc, gruby dzieciaku? Lepiej zajmij się trenowaniem i nie przeszkadzaj ludziom w pracy.
– Przepraszam – rzucił po chwili mężczyzna, rozmasowując powieki. – Jestem przemęczony i trochę łatwiej mnie zdenerwować niż zazwyczaj. Zrozum, to sprawy dorosłych i to bardzo, ale to bardzo poważne. Ty znalazłeś się w nich tylko przez przypadek i postaramy się, byś jak najwcześniej mógł wrócić do normalnego życia. Masz jeszcze jakieś pytania, czy możemy już zacząć?
Niezrażony Kamil,  uznał, że nic nie stoi na przeszkodzie, by Bracki rozjaśnił mu jeszcze jedną sprawę.
– Właściwie to mam.
– Nie no… – urwał. Odłożył długopis, który zsunął się po blacie w stronę Kamila. – Słucham.
Kamil wyprostował się na ławce i podał Brackiemu długopis. Splótł pulchne dłonie na blacie stołu.
– Dowiedziałem się dzisiaj, że moim prawdziwym ojcem jest Stanisław Strzelcki. Pytałem się o niego Agatę, ale tylko ją zdenerwowałem. Wspomniała jednak, że pan może coś o nim wiedzieć. Nigdy go nie poznałem, ale chciałbym jaki był, czym się zajmował. Mógłby pan pomóc, bardzo by mi na tym zależało.  
– Teraz przynajmniej wiem, skąd ten nastrój Agaty – rzucił komisarz, nieco się rozluźniając. – Stąpasz po cienkim lodzie, ale niech ci będzie. Choć lepiej by było, gdyby ktoś inny opowiadał ci o ojcu. Ja właściwie dopiero wczoraj w ogóle przypomniałem sobie, że obstawiałem kilka jego wypraw. Nigdy się mi nie przedstawił, zresztą to było jedno z wielu zleceń, a ja byłem tylko zwykłym żołnierzem. Wystarczyło mi wiedzieć, że opłaca nas Dembek, wtedy chyba jeszcze doktor. Mogę powiedzieć, że Stanisław był dobry, w tym co robił – mam na myśli pracę archeologa, choć jako trener także odniósł jakieś sukcesy. Nie wiedziałem jednak, że miał żonę i dzieci. Był wtedy już dość sławny, ponieważ odkrył jakąś dobrze zachowaną skamieniałość, dzięki której udało się przywrócić do życia wymarły gatunek Pokemona. Jedno jego zdanie pamiętam do dzisiaj – powiedział, że ciężko mu się cieszyć z tego odkrycia, bo szukał czegoś innego.
– Czego?
– Nie wiem. Na ostatnią swoją wyprawę nie zabrał nikogo. Potem zaginął bez wieści. Przykro mi. I jeszcze przepraszam za moje nerwy. To dla ciebie też muszą być trudne dni. Dowiedzieć się po tylu latach, że prawdziwym ojcem jest ktoś inny… nie zazdroszczę.
– Da się z tym żyć.
Kamil uświadomił sobie, że nie czuł żadnego żalu czy smutku, a jedynie ciekawość. Chciał dowiedzieć się, co miało miejsce piętnaście lat temu. Darkrai więził wielu ludzi, co jeżeli schwytał także jego Ojca? Jeżeli tak było, to istniała szansa, że Strzelcki jeszcze żyje – Istota z jakiegoś powodu nie zabijała, w końcu wszyscy funkcjonariusze Surge’a, którzy walczyli w lecznicy, przeżyli.
– Możemy przejść już do przesłuchania i mieć to już za sobą – zaproponował mężczyzna. – Chciałbym przespać się kilka godzin, zanim przyjedzie Sabrina. Powinienem być przy… nie wiem jak to nazwać… rytuale?
Kamil skinął głową. Podejrzewał, że Bracki i tak wiedział o wszystkim od Agaty, ale bez protestów streścił mu wydarzenia ostatniego dnia – spotkanie z Anką na plaży, włamanie do magazynu – nie wydawało mu się, by cokolwiek dawało owijanie tego faktu w bawełnę – walkę z iluzja Roberta i spotkania z Istotą. Komisarz skrupulatnie notował najważniejsze fakty, notatnik zapełniał się w ekspresowym tempie.
– Czy wydarzyło się coś jeszcze? – zapytał na koniec Bracki. – Cokolwiek nietypowego, nawet tydzień temu.
Kamil od razu przypomniał sobie o chłopcu, który dał mu maskotkę Zapdosa i przekazał wiadomość, by na siebie uważał. Nie mówił o tym nikomu, nawet Agacie. Wtedy coś do niego doszło – dzieciak mógł spotkać jego ojca! W końcu kto inny mógł chcieć go ostrzec? Z największym trudem nie dał po sobie niczego poznać. Miał zabawkę w saszetce, jeżeli się o niej wygada, komisarz mógłby chcieć ją zabrać.
Zresztą, to policjant podjął decyzję o tym, że nie będą mówili sobie wszystkiego. 
– Nie – odparł spokojnie Kamil. – Niczego takiego sobie nie przypominam.

 ***

Ania Rost nie spała dobrze tej nocy. Centrum Pokemonów było przepełnione, musiała dzielić pryczę z jedną dziewczyną, która w dodatku chrapała. Nie chciała przyznać przed sobą, że to tak naprawdę wyrzuty sumienia nie pozwalały jej zasnąć. Świt powitała niemal z uśmiechem. Uznała, że i tak już nie zaśnie, więc przejdzie się na spacer.
Było dość chłodno, lekka mgiełka unosiła się jeszcze między blokami. Idąc chodnikiem, dziewczyna mijała jedynie ludzi sprzątających ostatnie butelki i papierki, które pozostały po wczorajszym koncercie. Lubiła Oranię o poranku, zielone skwery oraz wszechobecną, niemal magiczną ciszę,  która jednak rozpływała się, gdy tylko otwierano sklepy, a na ulicach znów pojawiały się samochody.  
Skręciła w stronę plaży. Uznała, że powinna już dawno sprawdzić w jakiej kondycji są jej stworki. W końcu jutro odbędzie się losowanie par do turnieju, a ona dała swoim Pokemonom solidny wycisk podczas nieoficjalnych zawodów – inaczej niż w oficjalnych, tam wszystkie walki odbywały się jednego dnia. Głupio zrobiła, idąc tam, jednak już dawno postanowiła, że nie będzie brała pieniędzy od Ojca, a ich zdobycie było jedynym sposobem, by poprosić o pomoc Kamila i nie wyjść przy tym na kompletną szuję. Przynajmniej wreszcie miała pewność, że Dratini i Nidorina, które złapała w Strefie Safari, należą do niej. 
Gdy znalazła się na plaży, postanowiła udać się wzdłuż morza na pomost, na którym wczoraj znalazła Kamila. W samej krótkiej sukience było tu jeszcze chłodniej, żałowała, że nie wzięła ze skrytki w Centrum Pokemonów chociażby lekkiego sweterka. Z drugiej strony pewnie za chwilę musiałaby go chować do torby, bo wszystko wskazywało na to, że za chwilę znowu zrobi się gorąco. 
Korzystając z tego, że na plaży nikogo nie było, wypuściła wszystkie Pokemony – Espeona, Lucario, Marilla, Chicoritę, Dratiniego i Nidorinę. Nazwała je odpowiednio Estera, Lucek, Neptunek, Rita, Dmuszka i Talona. Pokemony wyraźnie ucieszył niespodziewany spacer, te mniejsze ruszyły do przodu jak małe dzieci, ale Estera i Lucek szli już blisko trenerki.
Była to jej druga drużyna – z pierwszej ostała się tylko Estera. Reszta Pokemonów opuściła ją w Jaskini Diggletów, gdy poszukiwała śladów matki. Nie miała im tego za złe. Stwory kupił jej Ojciec, w normalnej walce sprawdzały się nad wyraz dobrze, trenerzy, którzy przygotowali je do sprzedaży, wykonali kawał porządnej roboty. Ale nie można było nauczyć przywiązania do obcej osoby. W jaskini to właśnie tego potrzebowała najbardziej.
Pamiętała to jak dziś. Udała się w poszukiwaniu śladów po matce w jedno z ostatnich miejsc, które była w stanie sprawdzić bez niczyjej pomocy. Tunele w Jaskini Diggletów ciągnęły się po kilkadziesiąt kilometrów, ale nikt o zdrowych z zmysłach nie nocował tam samemu – potężne, wężowate Onixy mogłyby rozgnieść taką osobę swymi skalnymi cielskami. 
Tamto przejście było wyjątkowe, oddalone dość mocno od wejścia do jaskini, ale momentami szersze niż główny tunel i równe na tyle, by dziewczyna nawet przez moment nie musiała korzystać z czekana czy pomocy stworków – Estera niejednokrotnie przenosiła ją wcześniej za pomocą telekinetycznych mocy.
Po pół godzinie przypadkiem znalazła ukrytą pieczarę – potoczyła się do niej bateria, która chciała wymienić w latarce. W pierwszej chwili nie mogła w to uwierzyć, ale ktoś musiał tam mieszkać. Znalazła świece, zepsute jedzenie i kartki papieru, a także stertę śmieci w drugim „pomieszczeniu”. W trzecim odkryła długi łańcuch przymocowany do ściany i zniszczone kajdany. Ktoś był tam więziony. Musiała powiadomić policję.
Wtedy nie wiedziała, co zaszło jej drogę. Teraz była świadoma, że w ciasnych podziemnych korytarzach walczyła z Istotą. Jej Pokemony, jeden po drugim odmawiały posłuszeństwa, nie mogła przywrócić ich nawet do kuli i powstrzymać od ucieczki. Garchomp, Electivire, Charizard – nawet nie oglądali się za siebie. W końcu została jej tylko Estera. Dziewczyna uciekła dzięki jej heroicznej walce, oraz pędzącemu przez tunel kilkutonowemu Onixowi, który rozdzielił ją i przeciwnika w kluczowym momencie.   
Nie mówiła o tym Kamilowi. Policja, którą w tajemnicy powiadomiła, nie rozpoznała, kto mógł zostać tam uwięziony. Anna jednak ostatnio zaczynała się domyślać.
Spojrzała z wdzięcznością na swoje Pokemony. Nie miała tak silnej drużyny jak kiedyś, jednak tym razem była pewna, że każdy ze stworków rzuciłby się za nią w ogień. A na zwycięstwa zapracuje sama, zresztą miała już dwie odznaki, więc wcale nie radziła sobie źle – dzięki nim już teraz miała zapewniony całkiem dobry start w kwalifikacjach do finałów ligi. Chciała jednak wreszcie wygrać jakiś turniej, zamiast zadowalać się co najwyżej drugim miejscem. Ostatnim razem, w Parmanii, przegrała tylko z Kamilem. Nie spodziewała się, że potraktuje ją ulgowo, jednak porażka zabolała jak żadna inna. Była zła na Jankowskiego, może też dlatego zgodziła się początkowo na propozycję Weroniki.
– Ale byłam głupia – powiedziała na głos.
Lucario spojrzał na nią z dezaprobatą. Stwór na szczęście nie pozwalał się jej zbytnio nad sobą użalać, inaczej niż Estera, która pewnie bez problemu spędziłaby cały dzień na jej kolanach, by płakać razem z nią. Te dwa Pokemony były jej najbliższe – odbijały dwa różne oblicza dziewczyny.   
Przeszła ze stworkami kawał drogi, zanim znalazła pomost, na którym spotkała wczoraj Kamila. Drewniana konstrukcja ciągle jakimś cudem stała, ale dziewczyna nie odważyła się na nią wejść. Nie zdziwiła się, że chłopak wybrał to miejsce – zawsze miał smykałkę do odnajdywania urokliwych zakątków, czy to w górach niedaleko Mormorii, czy na dachu jednej z galerii handlowych w Pryzmanii. Nigdy nie oczekiwał czegoś w zamian, po prostu chciał się podzielić ładnym widokiem.
– Potrenujemy tutaj – powiedziała do Pokemonów.
Miała nadzieję, że może wreszcie uda się jej nauczyć Neptunka ataku o nazwie Wodny Ogon. Przypominający kulkę Pokemon był wyjątkowo odporny na nową wiedzę, ale Anka oparła się pokusie korzystania z maszyny uczącej. Kamil i wielu innych trenerów uważało, że Pokemony nie „czuły” poznanych w ten sposób ataków i zbierały się do nich dłużej niż powinny. Zamiast tego polecił jej ilustrowane poradniki, które były zazwyczaj rzetelniejsze od artykułów w Internecie. Miała kilka przygotowanych w torebce, znalazła odpowiedni i zaczęła czytać instrukcje.
   Na treningu z Pokemonami spędziła kilka godzin. Marill zaczynał rozumieć, o co jej chodziło, jednak prawdopodobnie potrzebował jeszcze paru dni, by atak osiągał jakikolwiek skutek. Reszta Pokemonów czuła się dobrze, poza Luckiem, który ciągle odczuwał zmęczenie po niedawnej walce z Zoroarkami. Zogniskowany Podmuch, którym oberwał, był wyjątkowo mocny, szczególnie dla i tak już zmęczonego Pokemona.
Telefon zadzwonił jej w torebce. Numeru, z którego dzwoniono nie miała w przywróconych ze starego smartfona kontaktach.
– Słucham?
– Cześć, smarkulo. – Dziewczyna rozpoznała jędzowaty głos Jessie. – Przyjeżdżaj do hotelu Snorlax, pokój trzynaście. Znaleźliśmy twoją matkę.
– Co?
Odpowiedziało jej przerwane połączenie. Dziewczyna przez moment siedziała w szoku, nie odsuwając telefonu od ucha. Dłoń zaczęły jej drżeć. Po policzkach popłynęły łzy szczęścia.

***

Pięciogwiazdkowy hotel Snorlax należał do najbardziej luksusowych noclegów w Oranii. Nowoczesny, kilkupiętrowy budynek leżał przy samej plaży. Goście mieli tu na wyłączność basen, a ich samochodami zajmowali się parkingowi, którzy niewiele przed południem nie mieli większego zajęcia.
 Anka nie czekała, aż odźwierny otworzy jej drzwi – sama chwyciła za klamkę. Właściwie wbiegła do recepcji, o mało się przy tym nie wywracając na wypolerowanych kafelkach. Po chwili dezorientacji, rzuciła się w stronę recepcji, przypominającej rozmiarem i wyglądem elewację budowli z epoki klasycznej.
– Pokój trzynaście! – powiedziała do portiera, nie mogąc złapać oddechu. – Moja mama jest w pokoju trzynaście.
Doszło do niej, że mówi jak wariatka. Szczęśliwie mężczyzna za ladą zachował całkowity stoicyzm.
– Proszę chwilę zaczekać. Zadzwonię, czy nasz gość się pani spodziewa.
Rost oparła się dłońmi o granitowy blat. Zniecierpliwiona trzęsła niecierpliwie nogą. Portier kilka razy coś potwierdził, co jakiś czas zerkając na dziewczynę. Anka miała ochotę pobiec na oślep i szukać pokoju na własną rękę. Po którymś „Tak” z kolei, mężczyzna w końcu powiedział, że sam przyprowadzi gościa i odłożył słuchawkę.
– Zaprowadzę panią.
Weszli do windy, wypełnionej ciepłym, pomarańczowym światłem. Panel z przyciskami do wyboru pięter zdobiły wykwintne ornamenty, właściwie każdy centymetr kwadratowy hotelu zdradzał, że nie należy do najtańszych. Portier wybrał drugie piętro. Jechali może kilkanaście sekund, ale nawet ta chwila zdawała się dziewczynie wiecznością. Drzwi otworzyły się i mężczyzna zaprowadził ją szerokim korytarzem do właściwego pokoju. Już miał nacisnąć dzwonek, gdy Anka go powstrzymała.
– Zaraz. Ja… – nie wiedziała co powiedzieć. Bała się. Bała się, że wszystko to tylko głupi żart ze strony Jessie albo, co gorsza, jakaś podła pułapka Weroniki.
– Zdawało mi się, że się pani śpieszy – powiedział portier z uśmiechem.
Wzięła głębszy oddech. Wszystko będzie dobrze, wszystko będzie…
– Dzwoń pan  powiedziała z zamkniętymi oczami.
Drzwi otworzył James i wpuścił dziewczynę do środka. Portierowi posłał niepewny uśmiech i po chwili przekręcał już zamek.
– Gdzie jest?
– Szybko się uwinęłaś – powiedział mężczyzna. – Jest w salonie, czekamy aż przyjedzie twój ojciec. Zabronił kogokolwiek informować, poza tobą oczywiście.
– Aniu, to ty? – usłyszała z głębi apartamentu. Nogi się pod nią ugięły. Wszędzie rozpoznałaby ten głos. Ze łzami w oczach zobaczyła jak mama wstaje z fotela, ubrana w jedwabny szlafrok. Była tak piękna, jak ją zapamiętała.
Wzruszona kobieta rozłożyła ręce. Rost nie ruszyła od razu do niej, ciągle nie była pewna czy nie ma przed sobą iluzji. Wzrok tak często ją oszukiwał, że już niczemu nie ufała. Jednak uwierzyła, gdy, na początku nieśmiało, objęła matkę drobnymi dłońmi. Poczuła pod opuszkami kosmyki włosów, połyskujące ognistym blaskiem. Odważyła się by spojrzeń mamie w oczy. To była ona. To na pewno ona. Przycisnęła się do niej mocniej.
– Już, moja droga. Już po wszystkim. Przepraszam, że zostałaś sama.
Odsunęła córkę, by ją obejrzeć.  Objęła twarz Anki i wytarła łzy, choć sama była bliska płaczu.
– Ja... – zająknęła się. – Ja szukałam cię. Tak długo cię szukałam.
– Wiem. Im podziękuj.
Znana jej trójka z Zespołu R stała wyraźnie zadowolona z siebie w progu do drugiego pomieszczenia. Kto by pomyślał, że będzie im za cokolwiek wdzięczna.
– Naprawdę wam dziękuję. Jak… gdzie znaleźliście mamę?
– Szukaliśmy broni, którą zabrał nam fałszywy Robercik – powiedziała Jessie. – Trafiliśmy do opuszczonej fabryki w dzielnicy przemysłowej. Więcej pewnie powie ci Emilia, nie będziemy wam przeszkadzać.
– Tak – dodał kot, któremu wyraźnie spodobała się propozycja. – Pooglądamy sobie z Rafałem telewizję.
– Z jakim Rafałem? – zapytała szeptem Anka, gdy trójka przeszła do drugiego pokoju.
– Chłopak z Zespołu R, którego trzymali razem ze mną. Było nas tam kilkoro. Mieliśmy telewizję, widziałam jak walczysz! – powiedziała z uśmiechem. – Tylko co się stało z twoimi Pokemonami, które dostałaś od Jana. Oddałaś je?
– Uciekły ode mnie, gdy szukałam ciebie w jaskini Diggletów. Została tylko Estera.
Matka ponownie uścisnęła córkę.
– Niepotrzebnie ryzykowałaś. Zabrano mnie stamtąd tego samego dnia. Na szczęście zdobyłaś nowe. Mówiłam Jankowi, by pozwolił ci wziąć tylko Espeona. On jednak lubi postawić na swoim, zawsze chciał by było ci jak najlepiej… na swój sposób.
– Jasne – powiedziała, siląc się na uśmiech. Nie chciała mówić o przykrych rzeczach, jak o tym, że ojciec niemal zapomniał o niej przez ostatnie półtora roku. Ostatnio zdecydowanie więcej uwagi od Rosta poświęciła Ance Weronika. – Nie zdobyłam nowych Pokemonów sama, mam… miałam przyjaciela, który mi pomógł.
– Miałaś?
– To długa historia. Wszystko ci opowiem.
Usiadły razem na mięciutkiej kanapie. Anka opowiedziała wszystko od dnia, w którym poznała Kamila. Kobieta na początku cieszyła się, że córka mimo wszystko nie zamartwiała się długo i przeżyła trochę przygód. Dopiero gdy doszła do wydarzeń z Safarii, spochmurniała. Nie przerywała jej, nawet, gdy dziewczyna zacinała się na dłużej. Gdy Anka skończyła, chwilę zastanawiała się co powiedzieć.
– To wszystko przeze mnie – rzekła. – Gdybym nie weszła do tej jaskini, do niczego by nie doszło. Ale obiecuję, wszystko się zmieni. Namówię Janka, by pozbył się tej wiedźmy. Już nie będzie cię męczyć.
– On się z nią chce ożenić! – krzyknęła rozgoryczona.
– Bo myślał, że nie żyję – odparła pewna, jak niczego innego na świecie. Pogłaskała dziewczynę po głowie. – Uwierz mi, wszystko będzie dobrze. Co do tego chłopca? Chciałabym go poznać i podziękować, że się tobą zaopiekował. Ale nie będę ci sugerować, co powinnaś zrobić. Wydaje mi się, że sama wiesz to najlepiej. A teraz pokaż mi swoje Pokemony – powiedziała już zupełnie innym, trochę beztroskim tonem. Tak jakby nie widziały się ledwie miesiąc, a nie prawie rok.
Jan Rost przyjechał godzinę później. Był wielkim, umięśnionym mężczyzną po pięćdziesiątce, z krótko przystrzyżonymi, szpakowatymi włosami. Gdy wszedł do salonu, zdawało się, że pokój wypełnił się w całości jego obecnością. Przywitał się z żoną, Anka nie wierzyła, że podobna do skały twarz ojca mogła być zdolna do okazania wzruszenia. 
A jednak była.
– Emilio… Przepraszam, że musiałaś tyle czekać. Straciłem nadzieję po tym jak przysłali twoją iluzję, myślałem, że cię zabili.
 Anka rozpoznała najlepszy garnitur, jaki posiadał ojciec w swojej kolekcji. Zależało mu. Teraz rozumiała tę pewność matki. On nadal ją kochał. Poczuła ukucie żalu. Lepiej było sobie tłumaczyć zachowanie ojca tym, że nie był zdolny do miłości, niż faktem, że po prostu nie potrafił tego uczucia okazać córce.
– Jakby nie patrzeć, to twoi ludzie mnie odnaleźli. Jednak przyznam, że jestem trochę rozczarowana. Dlaczego tak zaniedbałeś naszą córkę? Miała tylko ciebie. I jak mogłeś dopuścić by ta Weronika wciągała w swoje gry twoje dziecko? Czy wiesz, że przez to Surge’a raził ją prądem by uzyskać od niej informacje?
Dziewczyna nigdy nie widziała, by ojciec wyglądał na tak stłamszonego. Przeszedł ją dreszcz, gdy spojrzał na nią. Spodziewała się gniewu, niewypowiedzianej groźby, jednak znalazła tylko autentyczną skruchę.
– Przepraszam. Ania za bardzo przypominała mi ciebie. Nie mogę okazywać słabości, a przy niej to było niemożliwe. Dlatego jej unikałem.
Mężczyzna pochylił się nad nią i dotknął jej policzka szorstką dłonią. Popatrzyli sobie chwilę w oczy.
– Wybaczysz mi?
Anka przełknęła ślinę. Kiwnęła głową, gardło miała tak ściśnięte, że i tak pewnie nie wyartykułowałaby nawet słowa. Ojciec momentalnie spoważniał.
– Co do Surge’a – powiedział, prostując się. – Zapłaci za to, co zrobił. Już niedługo. Obiecuję, że go to zaboli.
Żona uśmiechnęła się zadowolona. Najwyraźniej o c z e k i w a ł a podobnej deklaracji. Anka do tej pory myślała, że matka była tak zaślepiona miłością, że nie dostrzegała występków męża. Ona jednak była najwyraźniej doskonale świadoma tego, czym zajmował się Rost. 
Z drugiej strony, do czego może posunąć się kobieta, której dziecko skrzywdzono?
– A Weronika? – dopytała. – Nie mam ci za złe tej przygody, ale wiesz, że nie będę tolerować jej kontynuowania.
– Weronikę już odsunąłem od Zespołu R oraz naszej rodziny. Wiem też, co może jej wpaść do głowy, dlatego każę ją obserwować przez jakiś czas. W razie czego będą wiedzieli, co robić.
– Zawsze potrafiłeś mnie uszczęśliwić – rzuciła i pocałowała go w policzek. – Dziękuję. Co się dzieje, Aniu? Zmarkotniałaś jakoś.
– Nieee. Ja… – nie wiedziała co powiedzieć. Czuła się zszokowana i… rozczarowana.
– Wiem co ci chodzi po głowie, córeczko. Ale jesteś już prawie dorosła. Kiedyś zrozumiesz, że nie warto mieć skrupułów dla kogoś, kto skrzywdził ciebie albo twoją rodzinę. Ta poczwara, która mnie uwięziła, też się o tym przekona.