Rozdział 18: Piwnica pod fabryką

poniedziałek, listopada 21, 2016 0 Komentarzy A+ a-

James skręcił w drogę prowadzącą do starej dzielnicy przemysłowej. Reflektory furgonetki były tu jedynymi źródłami światła, jarzące się latarnie zostały daleko w tyle. Ciemne zarysy kominów i zamkniętych fabryk wbijały się w dogasające niebo niczym  pazury ogromnego Sneasela. Samochód sunął powoli, omijając slalomem dziury w drodze rozjeżdżonej przez potężne buldożery, które systematycznie wyburzały kolejne relikty minionej epoki.
W jeszcze ocalałych budynkach równie często co przedstawicieli społecznego marginesu dało się spotkać Pokemony duchy. Także trenerzy przychodzili tu, by sprawdzić siłę ataków swoich podopiecznych na solidnych niegdyś murach fabryk. Po Kulach Ognia, Biczach Wodnych, czy Mrocznych Promieniach pozostały w elewacjach wielkie dziury i wyłomy, tak jakby to miejsce co jakiś czas nawiedzał kataklizm i nie było nikogo, kto mógłby odbudować chylące się ku ruinie przemysłowe budowle.
– Zwolnij trochę – powiedział Meowth. – Jesteśmy już blisko.
Jessie poruszyła się niespokojnie na siedzeniu, gdy zauważyła coś, co przebiegało tuż za zasięgiem świateł. Po chwili okazało się to tylko błyszczącym opakowaniem po chipsach. Nie powinna się obawiać takich miejsc, w końcu była członkinią Zespołu R. A jednak karoseria oraz szkło dawało jej poczucie bezpieczeństwa. Tylko że zaraz będzie trzeba opuścić ciepłe wnętrze furgonetki.
– Zatrzymaj się. – rozkazał Meowth, wpatrzony w ekran smartfona. – Dalej podejdziemy.
On w ogóle się nie boi – pomyślała o Pokemonie kobieta, gdy wysiadali z auta. A może tylko tak dobrze się maskował?
Kocur był najbardziej zmotywowany by odzyskać karabin, który stracili w potyczce z Robertem. W końcu to on za niego odpowiadał, ponieważ spluwa była pożyczona z kwatery głównej Zespołu R. Weronika nie zwróciła uwagi na udaną misję, narażenie życia, ostatecznie wszystko to stało się nic nie warte, ponieważ dali sobie zabrać broń, która kosztowała tyle co całkiem porządny domek jednorodzinny.
Podła ladacznica nigdy nie była skłonna szastać pieniędzmi, więc rozkazała odzyskać sprzęt. Równie dobrze mogliby szukać igły w stogu siana, gdyby nie to, że Meowth przed akcją przezornie podpiął nadajnik GPS do broni. Kocur zawsze myślał naprzód. Wiedział, że jeżeli coś może się zepsuć, to się zepsuje i jeszcze przy okazji kopnie ich w tyłek.
– Myślicie, że ktoś tego pilnuje? – zapytała Jessie.
            – Nie wiem – rzucił Meowth. – Ten Robert wydawał się na tyle szurnięty, że nie zdziwiłbym się, gdyby tutaj spał. O ile w ogóle śpi.
            – Może jednak kupimy tę broń? – zaproponował James. – Mamy przecież trochę oszczędności.
            – Nie starczyłoby nawet na pierwszą ratę.  
            Meowth prowadził, gdyż najlepiej widział w nocy. Musieli podejść pół kilometra, zanim znaleźli się obok właściwej fabryki. Od tej chwili szli wolniej i znacznie ostrożniej, by nie wzbudzić niepotrzebnego hałasu.
            Budynek miał w sobie coś surowego i jednocześnie majestatycznego. Dwa potężne kominy wystrzeliwały w górę na kilkadziesiąt metrów. Kilka rzędów szerokich okien rozdzielały od siebie skromne gzymsy, ledwie widoczne w świetle pojedynczych gwiazd. Plac wokół porastały dość wysokie trawy i chwasty, którym udało się przebić przez szpary pomiędzy nierówno ułożonymi płytami. Jessie o mało się nie potknęła o wystające tory, z wielkim wysiłkiem tłumiąc przekleństwo.
            Znalezienie wejścia do fabryki zajęło im kilka minut. Weszli do potężnej hali, chłodnej i zakurzonej. Jessie i James przysunęli się jeszcze bliżej Meowtha, gdyż panował tu już niemal całkowity mrok. Kobieta zadarła głowę, by dostrzec potężne kratownice nad nimi, do których przymocowane były podwieszane wózki. Wszystko groziło zawaleniem.
Stawiała ostrożnie kroki, by nie przewrócić się o gruz, którego znacznie więcej było przy ścianach i słupach podtrzymujących metalową konstrukcję. Podłużne plamy na podłodze zostały prawdopodobnie po wielkich maszynach, które stały tu kilkadziesiąt lat temu. Jessie nie miała ochoty na kontemplowanie przemijalności otaczającego świata. Najchętniej wzięłaby karabin w dłonie i zwiała stąd jak najszybciej.
            Meowth westchnął ciężko i włączył na moment ekran smartfona. Pokiwał głową z dezaprobatą.
            – Obawiam się, że jesteśmy na miejscu – powiedział szeptem. – Stoimy dokładnie tam, gdzie wskazuje sygnał.
            – To gdzie jest broń? – zdziwił się po cichu James.
            – No zastanów się – wysyczał kot. – Gdzie może być, jeżeli tu gdzie stoimy, jej nie ma? Bo raczej nie na dachu.
            – W piwnicy?
            – Dokładnie.
            – Nie znajdziemy wejścia po ciemku – rzuciła Jessie. – Włączam latarkę.
            Wszyscy, nawet Meowth, wstrzymali oddech. Obawiali się, że w momencie, gdy kobieta zapali światło, coś się na nich rzuci. Nic takiego jednak się nie stało. Hala naprawdę była ogromna, świecąc na przeciwległą ścianę ledwie dało się zauważyć jakąkolwiek zmianę w oświetleniu. Choć z drugiej strony w powietrzu było sporo kurzu, a baterie nie były pierwszej świeżości. 
            Niemal od razu znaleźli wejście do klatki schodowej. Ażurowa konstrukcja wyglądała na dość stabilną, choć miejscami pokrywały ją rdzawe wykwity.
            – Karabin musi być zaraz pod podłogą, niżej GPS by nie zadziałał – poinformował Meowth.
            – Mówiłam już, że mi się to nie podoba? – zapytała Jessie lekko drżącym szeptem.
            Zeszli niżej, jednak nie uszli zbyt wiele. Brakowało co najmniej dziesięciu metalowych schodków, które leżały piętro niżej. Jessie przyświeciła latarką na drzwi poniżej. Od razu rzuciła się w oczy błyszcząca klamka, wypolerowana od używania.
            – To musi być tam – stwierdził Meowth. – Weezing da radę tam nas przenieść?
            – Może ciebie, mnie nie, a Jessie to już na pewno – James chciał ugryźć się w język, ale było za późno.
            Jeszcze tego brakowało – pomyślała kobieta. Ona tu ledwie oddycha ze strachu, a ten śmie czynić jakieś aluzje na temat jej wagi. Miała ochotę mu przywalić, gdyby nie Meowth, który od razu wyczuł niebezpieczeństwo i rzucił się w ramiona Jessie. Ta go złapała, ale z zaciśniętymi pięściami.
            – Spokojnie Jessie, po prostu mu się wymsknęło. Jesteś lekka jak piórko, jak Jumpluff. Nie gniewaj się.
            Zrobił wielkie oczka, którymi mógł u niej zawsze wybłagać najlepszy kęsy z obiadu.
            – Dobrze, ale żeby to było ostatni raz. Złaź ze mnie.
            Wyciągnęła Pokeball i wypuściła Arboka. Potężna kobra zasyczała groźnie i rozejrzała się po niezbyt reprezentacyjnej klatki schodowej.
            –  Zrób nam kładkę – poleciła.
            Posłuszny wąż owinął koniec ogona na ostatnim schodku, po czym zrobił susa i złapał się kłami czegoś po drugiej stronie przepaści. Gdy Jessie po nim przechodziła, powstrzymał się od jakichkolwiek uwag, jednak nie omieszkał syknąć ostrzegawczo, gdy to samo zrobili James i Meowth.
            Kobieta schowała Pokemona do kuli.           Weszli do pomieszczenia za drzwiami. Od razu rzucało się w oczy to, że było ono uprzątnięte i w znacznie lepszym stanie niż hala powyżej. Jessie oświetliła wąskim snopem światła rzędy regałów, wypełnionych segregatorami i drobnymi rzeczami jak portfele, zegarki, plecaki, czy nawet plastikowe butelki. Z ciekawości wzięła jeden z kilkunastu segregatorów. W środku znajdowały się zdjęcia kobiety, która wydała się dziwnie znajoma. Rude włosy, szczupła figura… Jessie zdała sobie sprawę na kogo patrzy, gdy zobaczyła, że na jednym ze zdjęć kobieta stoi objęta razem z Rostem.
            – O kurde – szepnęła.
            – Co jest? – zapytał kot. – Nie powinniśmy do niczego zaglądać, weźmy broń i zmywajmy się stąd.
            – To żona Rosta. Tu są jej zdjęcia, są też informacje, dokumenty, wszystko. Ten skurczybyk, Robert, ją śledził.
            Wzięła następny segregator. Tym razem na zdjęciach był jakiś pomniejszy członek zespołu R, którego kobieta kojarzyła z jednej z niedawnych odpraw. W kolejnym były zdjęcia kogoś kto się nazywał Robert Jankowski. Od razu pomyślała o smarkaczu, z którym walczyli w dzielnicy portowej. Podobno tam zakryty był iluzją.
            – Po co ten debil to zbiera i w dodatku trzyma swoją teczkę.
            – Możliwe, że to większa grupa – odrzekł kocur. – Damy cynk szefostwu, muszą sprawdzić o co tu chodzi. James, znalazłeś broń?
            – Tak – powiedział mężczyzna. – Działa z tego co widzę.
            – Od razu czuję się bezpieczniej. Spadamy, coś tu naprawdę śmierdzi.
            Gdy wyszli z powrotem na klatkę, Jessie zatrzymała się nagle.
            – Słyszycie? – zapytała.
            Z dołu dochodziły jakby krzyki, przytłumione przez warstwę betonu. Gdy się wsłuchała, doszła do wniosku, że to wołania o pomoc.
            – Tak – powiedział Meowth. – Słyszałem odkąd zeszliśmy tutaj. Nie schodźmy tam. Ludzie szefa wszystko załatwią jutro. Mamy, co chcieliśmy.
            – Nie powinniśmy im pomóc? – Kobieta nie wyglądała na przekonaną.
            – Jesteśmy tymi złymi, nie pamiętasz? – Meowth przybrał rozpaczliwy ton. Bał się, może nawet bardziej niż James, mimo że do tej pory świetnie to ukrywał. – Nie musimy nikomu pomagać, dbamy tylko o siebie.
            Jessie zastanowiła się chwilę. A co jeśli są jedyną szansą tych ludzi? Jutro może być za późno. Poza tym nigdy nie czuła się zła. Przynajmniej nie do końca. 
            – Idziemy – postanowiła. – James, włącz spluwę.
            Drzwi piętro niżej przypominały bardziej właz do ogromnego sejfu. Wołania z pewnością dochodziły zza nich. Kobieta złapała za masywną klamkę, jednak ta ani drgnęła.
            – Zamknięte. Odsuńcie się, spróbujemy otworzyć strzałem! – krzyknęła do uwięzionych ludzi, licząc, że jakimś cudem ją usłyszą.
            Nawoływania zmieniły się w okrzyk radości. Posypały się ledwie słyszalne podziękowania.
            – Podziękujecie potem, teraz do tyłu! – krzyknęła. – James, celuj w zawiasy hiperpromieniem. Oby wystarczyło.
            Karabiny Boltbeamer miały trzy tryby, poza miotaniem lodowych promieni i błyskawic, potrafiły wystrzelić hiperpromień o mocy promienia Porygona-Z. Gdyby Robert przełączył się na niego, gdy uciekali furgonetką, prawdopodobnie w karoserii powstałaby pokaźna dziura na wylot. James umiał się nim obsługiwać, choć jeśli chodziło o strzelanie, to rzadko kiedy zdarzało mu się trafić w coś, co miało choć minimalną wolę ucieczki.
            Meowth rozglądał się nerwowo, nasłuchując choćby najcichszego dźwięku, który mógłby wydać wracający Robert. James zmienił tryb broni i wystrzelił. Oślepiająca wiązka uderzyła w górny zawias. Huk rozniósł się pod całej fabryce, metalowe schody trzęsły się jeszcze długo po wystrzale. Jeżeli coś jeszcze było wewnątrz budynku, na pewno ich usłyszało. Dolny zawias także uległ bez mniejszych problemów. Właz trzymał się na samym zamku.
            Jessie wypuściła jeszcze raz Arboka i kazała mu utorować przejście. Kilkusetkilogramowy wąż uderzy potężnie łbem, właz przechylił się nieznacznie z metalicznym zgrzytem. Uległ dopiero po kilku uderzeniach, przechylił się ciężko i runął na posadzkę. Za nim czekała grupka ludzi w strojach przypominających więziennie. Byli przeraźliwie bladzi, ale dobrze odżywieni. Łysy, starszy mężczyzna na przedzie rozpłakał się i rzucił się na Jessie.
            – Dziękuję, myśleliśmy, że już stąd nigdy nie wyjdziemy. 
            Kobieta odsunęła go delikatnie, patrząc, czy nie pobrudził jej stroju.          Następni ludzie podchodzili i szczerze im dziękowali. Był wśród nich członek zespołu R, który kiwnął głową porozumiewawczo, gdy zauważył, że Jessie go rozpoznała.
Była tu także żona Rosta, której rude włosy zdawały się płonąć w elektrycznym świetle lamp podziemnego więzienia.
– Ania. Wiecie co z Anią? – zapytała cicho.
– Jest w mieście – odpowiedziała Jessie.
Rudowłosa wyglądała, jakby spadł z jej barków cały ciężar.
– Całe szczęście. Powiedzieli mi, że nie żyje.
Ostatni podszedł brat Kamila. Wydawał się, że kolor jego skóry był trochę żywszy niż u pozostałych.  
            – Co tu się zdarzyło? – zapytał James. – Kto was tu trzymał?
            Mężczyzna, który pierwszy im podziękował, zaczął mówić.
– Nie wiemy. Każdego nas pozbawiono przytomności, a potem budziliśmy się w tym miejscu. Niektórzy są tu już więcej niż rok. Najdłużej była tu ona – wskazał na żonę Rosta. – A usłyszał was Robert. Od zawsze spędza większość czasu przy tym włazie.
Jessie zmierzyła wzrokiem dwudziestoparoletniego mężczyznę. Dobrze zbudowany, choć twarz miał trochę podobną do tego grubasa, Kamila. Wyglądał na zakłopotanego, jakby spodziewał się kogoś innego.   
Trójka weszła do środka, rozejrzeć się po wnętrzu. Meowth przedzwonił do centrali i streścił co zastali. Piwnica była podzielona na wąskie korytarze i pokoje. W każdym stał telewizor, szafka z książkami i łóżko. Było tu schludnie, niemal sterylnie. Uwięzieni mieli kuchnię i łazienkę, w spiżarce zaś znajdował się właz. Łysy mężczyzna poinformował, że to tędy dostawali jedzenie. Nie mieli żadnego innego kontaktu ze światem, poza telewizją.
– Kim wy w ogóle jesteście? – zapytała jedna z kobiet. – Bez obrazy, po prostu nikt tu nie przychodził.
James obruszył się nieco.
– Jak to kto? My jesteśmy… – Jessie przerwała mu w pół zdania.
– Jesteśmy z Centralnego Biura Śledczego. Usłyszeliśmy, jak nas wołaliście. Skąd wiedzieliście, że to nie ktoś, kto was uwięził? – zapytała.

– Ich kroków nie słychać.