Rozdział 14: Próba lojalności

niedziela, listopada 13, 2016 0 Komentarzy A+ a-


            Co ja najlepszego narobiłam? – pomyślała Anka, gdy ratownicy wsunęli do karetki samobieżne nosze, a na nich przypiętego pasami, nieprzytomnego Kamila. Przygruby trener miał założoną maskę tlenową na pobladłą twarz, gęsia skórka pokrywała przedramiona, mimo panującego skwaru. Wokół zgromadziła się grupka trenerów, którzy w milczeniu odprowadzali chłopca wzrokiem.
            Dopiero teraz do niej dotarło, że to nie był wybryk taki jak jej poprzednie. Tym razem naprawdę skrzywdziła drugiego człowieka. Przyjaciela. Nawet to, że zmusiła ją do tego Weronika, nie usprawiedliwiało ją. Na pewno było inne wyjście. Po prostu zabrakło jej determinacji, by je znaleźć.     
Trzask drzwi, pomruk silnika i karetka odjechała z upiornym rykiem syreny, znikając między blokami mieszkalnymi o piaskowej barwie. Niektórzy z zebranych przed wejściem zaczęli wracać do budynku, choć większość zdecydowała się wybrać do innego centrum, obawiając się powrotu Istoty. W takie dni ci młodsi podróżnicy myśleli, że znacznie lepiej byłoby wrócić do ciepłych łóżek w domu rodziców. Starsi zaś odnajdywali w sobie pokłady odpowiedzialności, o których by siebie nie podejrzewali – uspokajali pozostałych i deklarowali, że w razie czego oni i ich Pokemony staną w obronie słabszych.
– Rychło wczas – powiedziała do siebie Anka, pamiętając ilu trenerów zostało w centrum, gdy Istota zaatakowała. Usiadła na ławce przed wejściem do centrum i odetchnęła głęboko. Czekała na Sebastiana, który postanowił się wypytać lekarzy Pokemonów o to, co stało się Kamilowi. Obejrzała ramię, na którym zakwitł całkiem spory siniak. Nawet nie wiedziała, gdzie go sobie nabiła.
Nie mogła oddalić się od lecznicy, dopóki nie złoży zeznań policjantom – pielęgniarki dobrze pamiętały, z kim przyszedł Kamil i na wszelki wypadek spisały dane z jej identyfikatora, gdyby zechciała uciec. Nawet teraz pewnie ktoś ją pilnował, choćby obserwując przez kamerę nad drzwiami, jednak uznała, że w razie czego pewnie zdążyłaby zniknąć między osiedlowymi blokami. Ojciec na pewno jakoś by to później zmiótł pod dywan – w końcu nie z takich opresji ją wyciągał. Może nie dawał jej pieniędzy odkąd wybrała podróż z Kamilem, ale nie pozwoliłby, żeby gniła w więzieniu.
Nie miała pojęcia, co powiedzieć policjantom, jeśli zaczną ją wypytywać o magazyn i walkę z Robertem. Intryga, którą wymyśliła, nie zakładała wpadki – mieli po prostu wejść do magazynu i z niego wyjść, razem z dwiema kulami. Tylko że pojawił się pan elegancik i wszystko się posypało.
Co właściwie mogło jej grozić? Za wtargnięcie do magazynu nic, dopóki ktoś z Zespołu R nie wniesie oskarżenia, o co przecież nie musiała się martwić. Zniszczenia podczas walki z Robertem pójdą pewnie na jego konto. Mogła się tylko obawiać pytań o jej powiązania z przestępczą organizacją. Tylko kto o to by poważnie wypytywał szesnastoletnią dziewczynę?
– Wyjdzie z tego – powiedział Sebastian, wytrącając ją z zamyślenia. Usiadł obok niej. – Lekarze mówią, że Gengar jakimś cudem wydostał się z sali operacyjnej i pożarł sen Kamila. Niezwykłe.  
– Za tym wszystkim stał jednak Kuba? – zapytała zdziwiona.
– Nie. Zjawa zaatakowała koszmarem, z którego nie dało się wybudzić Kamila. Możliwe, że Kuba użył jedynego sposobu, by go wyciągnąć ze snu, zanim byłoby za późno.
– Za późno na co?
– Nie wiem. Nikt od lat nie umarł od koszmaru, ale słyszałem, że ludzie z pewnych powodów znoszą go gorzej niż Pokemony i czasami budzą się z niego… inni. Ale spokojnie, wszystko będzie dobrze. Kamil niedługo się obudzi. Zawieźli go do szpitala, bo pobudki po straceniu snu nie są, łagodnie mówiąc, zbyt przyjemne. 
– Wiem o tym. Przeżyłam to raz, gdy byłam młodsza.
Wróciła pamięcią do feralnej nocy, gdy nawiedził ją Haunter i urządził sobie ucztę z różowych Jigllypuffów skaczących po pluszowych łąkach. Dziewczyna nie wiedziała, że człowiekowi może być tak zimno, jak było jej po przebudzeniu.
– Wiedzą, co go zaatakowało? Nie znam Pokemona, który potrafiłby mówić, oczywiście poza tamtym Meowthem.
– Zoroark chyba potrafi, jednak nie umie wywołać koszmaru. To musiało być coś naprawdę silnego, może inny Gengar, który z kimś współpracował? Jeden z lekarzy mówił, że nie słyszał o przypadku, by nie dało się kogoś wybudzić z koszmaru. Duchy zwykle zadowalają się samym strachem, to coś zaatakowało Kamila w inny sposób. Nie chciało go wystraszyć, ale miało jakiś inny cel.
– W co ja go wpędziłam? – zapytała z poczuciem winy. – Przecież mogłam się nie zgodzić, bez problemu odbilibyśmy Esterę sami.
– Od początku to proponowałem – odparł Biesak, jakby doszli do meritum. – Wzięlibyśmy pomarańczowego szczura i jakoś byś go wcisnęła.
– Dobrze wiesz, że nie mogłam tego zrobić. Raichu miał być uwolniony przez Kamila.
– W takim razie jakie miałaś inne wyjście, bo zaczynam nie rozumieć. Znowu uciekać? Wolałabyś, żeby ta Weronika zorganizowała wtedy prawdziwe porwanie? 
 Dziewczyna schowała głowę w dłoniach, potargała burzę rudych włosów. Słowa, które od dawna chciała powiedzieć, przyszły same.
– Wiesz czego bym chciała? – syknęła. – Żeby było normalnie. Żebym nie musiała mieć tego okropnego poczucia winy.  
– To go przeproś – odparł nonszalancko.
– Myślisz, że to takie proste?
– Tak. Pokażę ci. Przepraszam za to, że na ciebie nakrzyczałem, tam w busie. Czasami zapominam, że sam nie wiem, co zrobiłbym na twoim miejscu. Nie mam ojca w Zespole R, nikt nie zmusza mnie do niczego szantażem.
– Robisz sobie żarty, czy nie?
– To było szczere – powiedział, ale w niczym nie upewnił dziewczyny. Cały Sebastian, życie dla niego to zabawa.
Ale przytuliła się do niego. Chciała żeby odwzajemnił to trochę bardziej, jednak sama jego bliskość podziałała kojąco. Nie wiedziała, czy by sobie poradziła, gdyby nie spotkała go miesiąc temu. Miał swoje wady, jednak pomagał bez mrugnięcia okiem i starał się doradzać najlepiej jak potrafił, mimo że nie zawsze miał rację. To, że się jej podobał, było tylko miłym dodatkiem. Parę razy złapała siebie na tym, że zaczęła o nim myśleć już jak o swoim chłopaku.
  – Sebastian? – zapytała niepewnie. – Nie dotrzymasz naszej umowy, prawda? Nie zostawisz mnie teraz samej?
– Nie zostawię.
Sebastian przygryzł lekko wargę. Dziewczyna podejrzewała, że może teraz usłyszeć coś, co nie do końca się jej spodoba. 
– Ale wiesz, że w zamian oczekuję od ciebie pełnej szczerości. – Twarz stężała tak jak w centrum Pokemonów, gdy wspomniał o „pewnych sprawach do wyjaśnienia”. – Powinniśmy teraz ustalić, co powiemy policji, ale najpierw muszę cię o coś zapytać. Tam, pod wieżowcem, powiedziałaś Kamilowi, że Raichu coś wie i powie tylko jemu. O niczym takim mi nie mówiłaś wcześniej.
Dziewczyna wyprostowała się. Pytanie nieco ją zaskoczyło, ale w sumie Sebastian miał prawo wiedzieć o wszystkim. Tylko do czego było mu to potrzebne?
– Tak, ale nie wiem nic więcej. Liczyłam, że Robert słysząc to, zrezygnuje, ale zapomniałam, że to brat Kamila. Najwyraźniej obaj są tak samo uparci.
–  Rozumiem. I jeszcze druga rzecz. Ojciec Kamila – to też zmyśliłaś?
– Nie – dziewczyna poczuła, że to pytanie sięgnęło daleko, jak na kogoś, kto wymagał tylko szczerości.  – Podsłuchałam Weronikę, jednak nie mówiłam ci o tym, bo nie wiem, czy wszystko dobrze usłyszałam. Pewna jestem tego, że ktoś, kto przewoził Raichu od, cytując, ojca tego smarkacza – nawet gest palcami wykonała w przygnębiający sposób – zgłosił się do Zespołu R. Inaczej Kamil dostałby Pokemona ponad miesiąc temu.
– Kto miał go dostarczyć?
– Czy to przesłuchanie? – odparła, siląc się na śmiech, jednak wyszła z tego pokracznie smutna imitacja. Widząc, że Sebastian nadal czeka na odpowiedź, wypaliła. – Nie wiem. Bardzo możliwe, że chodziło o porucznika Surge’a, ale nie jestem pewna.
Siedemnastolatek założył ręce za szyję i odchylił się do tyłu.
– Grubo. Proszę, więcej nie ukrywaj takich rzeczy przede mną.
Powiedział to głosem nie znoszącym sprzeciwu, ale Anka i tak przyjęła to z ulgą. Sebastian mógłby przecież odpalić kanonadę wyrzutów, tak jak pewnie zrobiłby to Kamil. Tylko że jedna rzecz zaczęła ją niepokoić – dziś dowiedziała się, że Biesak umiał kłamać lepiej niż podejrzewała. Kamil często bywał dość podejrzliwy, wiedziała, jak ciężko było przed nim ukryć niektóre sprawy, jednak okularnikowi zdawało się to nie sprawiać większych trudności.
Anka zobaczyła, że coś poruszyło się w jednym z niskich krzaczków przy podjeździe.
– Co to?
Meowth widząc, że został zauważony, wyszedł na powietrze, chodząc trochę niezdarnie na czterech łapach – tak jakby zapomniał jak już się to robiło. Ruszył w jej stronę i wskoczył na kolana dziewczyny, pomrukiem domagając się głaskania.
– Zejdź ze mnie. Nie mam ochoty teraz na pieszczoty.
Stworek spoważniał na moment, a w kocich oczach pojawiła się bardzo ludzka zuchwałość.
– Lepiej nabierz, smarkulo – bąknął Meowth, po czym znów się uśmiechnął. Dziewczyna chcąc, nie chcąc, zaczęła głaskać Pokemona. – Dobrze… Tam nie… O! Tutaj, taaak.
– Czego chcesz? – zapytała dziewczyna, podnosząc na moment dłonie. – Gdzie Jessie i James?  
– Nie przestawaj. Przyszedłem ci pomóc, chociaż z tego co podsłuchałem, to za bardzo nie przejmujesz się nadjeżdżającymi tu pieskami, a wolisz karesy i zdradę tajemnic Zespołu R temu synalkowi Weroniki. Auć! Przytnij sobie te paznokcie.
– Co?! – niemal krzyknęła.
– No zapuściłaś się troszeczkę.
– Jakiemu synalkowi?! – zapytała Sebastiana. – To ma być ta twoja całkowita szczerość?!
– Miałem ci powiedzieć. Na początku uznałem, że to nie jest ważne, przecież nawet jej nie znałaś. A teraz… gdy to ona cię szantażowała. Nie miałem pojęcia, co planuje.
– Pięknie – powiedziała dziewczyna, a złość dodała jej trochę animuszu. – Cudownie po prostu. Nie, ja nie mogę tutaj z tobą siedzieć.
– Siedź, siedź – uspokoił ją kocur. – To nie czas na młodzieńcze animozje. Nie rozdzielacie się. Z tego co wiemy, policjanci będą się interesować atakiem na centrum, ale was pewnie też zapytają o Zapdosa. Macie im powiedzieć, to co temu grubasowi. Czyli, że skradziono ci Pokemona i postanowiliście na własną rękę go odebrać. Jednak nie możecie nic powiedzieć o udziale naszej wspaniałej organizacji, ani o pomocy, którą dostaliście pod wieżowcem.
– Niezbyt to pomocne – powiedziała dziewczyna. – A co mamy powiedzieć, gdy będą się nas pytali o to skąd wiemy, że Estera była w magazynie. Kamil mógł uwierzyć, że mamy to z bazy Zespołu R, ale...
– Cicho bądź! Nie wymieniaj ani nawet nie myśl teraz o nazwie naszej najukochańszej organizacji – syknął kot, po czym raptownie się uspokoił. – Szefowa powiedziała, że macie powtórzyć to samo, co Kamilowi. Kropka. Jedzie tu, jeżeli będą was za długo męczyć, zainterweniuje.  
Szefowa… Anka i Sebastian spojrzeli po sobie. Zabije go – pomyślała dziewczyna. Jak to się skończy, podrapie mu tą śliczną buźkę i zbije modne okularki.
Czy tak Kamil się czuł, gdy dowiedział się, że ona go oszukała? – naszła ją chwila refleksji.
– Meowth? – zapytała. – Ten duch, czy cokolwiek to było… Czy to sprawka Zespołu R?
– Ty to jednak jesteś głupia. Jaki by to miało sens? Zostaw te sprawy dorosłym i pogłaszcz mnie jeszcze trochę, bo zaraz pieski przyjadą. I zrób to z uczuciem, a nie jakbyś macała oparcie fotela! 
Dziewczyna niechętnie wtopiła palce w płowe futro kocura. Kiedy ostatni raz głaskała tak Esterę? Co się z nią działo?
***
            Anka i Sebastian siedzieli w poczekalni, gdy przyjechali funkcjonariusze z jednostki specjalnej porucznika Surge’a. Bynajmniej nie wyglądali na zwykłych pracowników drogówki – mieli ciemne uniformy, które przypominały wojskowe mundury maskujące i duże giwery. Razem z nimi weszło kilka Electabuzzów i dość rzadki w tych stronach Luxray. Wszystkie Pokemony czekały na rozkazy, niecierpliwie omiatając wzrokiem ustawionych w kolejce trenerów.
Przy wejściu zrobiło się tłoczno, przez moment wydawało się, że policjanci mieli zamiar zaatakować na zgromadzonych. Niektórzy z nich profilaktycznie złapali za kule ze stworkami.
            – Chyba przyjechaliście za późno – zadrwił ktoś z kolejki. Anka rozpoznała, że to ten sam chłopak, który zatrzymał ją, gdy chciała podejść do Kamila.
            Kobieta w mundurze, która weszła pierwsza, prychnęła wzgardliwie, pozostali funkcjonariusze zdawali się nawet nie usłyszeć uwagi. Rozstąpili się, by do środka mógł wejść rosły mężczyzna w podkoszulku, który ledwie dawał radę opiąć umięśnioną klatkę piersiową. Obok dowódcy dreptał Raichu – mimo że stworek był najmniejszy w grupie, przebijał pewnością siebie nawet swojego właściciela.
            Porucznik Surge – pomyślała Anka. Czyli potraktowano atak na centrum poważnie.
            – Dzień dobry, dzieciny – powiedział Surge tubalnym głosem. – Pragnę poinformować, że to centrum Pokemonów jest zamknięte do odwołania. Proszę w podskokach się stąd ulotnić, na zewnątrz złożyć zeznania pięknym paniom policjantkom i później zrobić ze sobą to, co wam się żywnie podoba. I najlepiej w ogóle zapomnieć o tym, że cokolwiek miało tu miejsce.
            Pomieszczenie zagrzmiało od głosów sprzeciwu.  Wielu czekało po kilka godzin by dodać energii swoim stworkom, a w innych centrach kolejki wcale nie były mniejsze. Wydało się, że wszyscy zapomnieli o zjawie, która nawiedziła budynek jeszcze nie tak dawno. 
Szelmowski uśmiech Raichu porucznika Surge’a tylko się rozszerzył, jakby stworek delektował się wprowadzonym zamieszaniem. Protesty ucichły, gdy tylko porucznik podniósł dłoń, dając znak, że chce coś oznajmić.
            – Postawmy sprawę jasno. Jeżeli ktoś w przeciągu dwóch minut stąd nie wyjdzie, zostanie zdyskwalifikowany ze wszystkich turniejów w Oranii, które odbędą od tego momentu do końca mojego urzędowania na stanowisku lidera sali. Czyli, dla uściślenia, jeszcze dość długo.  
            Trenerzy spojrzeli po sobie. Większość przybyła do miasta tylko po to, by móc wziąć udział w tych rozgrywkach.
            – Minuta i pięćdziesiąt sekund – rzucił Surge, ostentacyjnie spojrzawszy na zegarek.
            Zebrani zaczęli opuszczać budynek przez drzwi frontowe, które z dwóch stron obstawili funkcjonariusze jednostki specjalnej. Porucznik mógł pozwolić sobie na podobne groźby – liderzy sal mieli sporą autonomię w działaniach dotyczących ich obiektów. Tak naprawdę Surge mógłby nawet zamknąć stadion, gdyby tylko sobie tego zażyczył, blokując możliwość zdobycia odznaki w mieście. Inną sprawą było to, że w ten sposób strzeliłby sobie w stopę, tracąc przychody ze sprzedawanych biletów, które z pewnością nie były małe.
            Anka kierowana nikłym płomykiem nadziei, że porucznik jej nie zauważy, ustawiła się w kolejce do wyjścia. Jednak mężczyzna i tak pociągnął ją za ramię, choć zrobił to dość delikatnie, jak na takiego dryblasa.
            – Ty, dziecino, nigdzie się nie wybierasz. Mam do ciebie kilka pytań.
            W centrum nie znała nikogo, poza Sebastianem. Pomimo całego gniewu, spojrzała na niego prosząco.
– Iść z tobą? – zapytał niepewnie.
            – Czy wszyscy trenerzy w tym mieście mają problemy ze słuchem? – Surge nawet nie musiał się unosić, by przystopować zapędy Biesaka. – Idzie tylko ona. 
            Wymownie spojrzał na jednego ze swoich podwładnych, który doprowadził chłopca do wyjścia.
            – Idziemy – powiedział Surge.
            – A co jeśli nie chcę? – zapytała. Spróbowała się wyrwać, jednak uścisk mężczyzny tylko się zacisnął. – A co jeśli zacznę krzyczeć?
            Dziewczyna nie miała pojęcia, czego chciał od niej porucznik, ale wątpiła, że czekało ją oficjalne przesłuchanie. Surge chciał informacji dla siebie. Póki w poczekalni byli jeszcze trenerzy, mogła spróbować wołać o pomoc, może ktoś spróbowałby odegrać bohatera przed liderem sali. Bo na Sebastiana, który nie miał przy sobie żadnego Pokemona, chyba już nie mogła liczyć.
            Porucznik następne słowa mówił powoli i dobitnie. 
            – Chyba zapomniałaś, że twój tatuś jest daleko stąd. A nikt z tych trenerów nie będzie dla ciebie ryzykować uczestnictwa w moim turnieju – wysyczał, po czym już głośniej poinformował najbliżej stojącą kobietę. – Idę dowiedzieć się czegoś od tej smarkuli, wy sprawdźcie, czy nic się tu nie zalęgło. Luxray powinien wyczuć jakieś zmiany w polu, Raichu biorę ze sobą.
            Kobieta spojrzała na niego i na dziewczynę nieco zdziwiona, jednak nie zadawała pytań.
            – Ta rozmowa jeszcze może być miła – powiedział do Anki i szturchnięciem wskazał jej kierunek.
Weszli do oddziału ratunkowego, który jeszcze nie funkcjonował normalnie. Lekarze właściwie przemykali pomiędzy salami i gdy tylko mogli, wychodzili na ogród albo do poczekalni, obawiając się powrotu stwora. Zniszczeń nie było żadnych, może poza mrugającymi świetlówkami i dwoma przewróconymi krzesłami. Więcej dziewczyna nie zdążyła zauważyć, bo Surge właściwie wyważył drzwi do pierwszego pomieszczenia po prawo. Z jakiegoś powodu bardzo się śpieszył.
            – Przepraszam, ale tam nie wolno wchodzić. Tam są ranne pokemony – zaprotestował lekarz, który zauważył ich na korytarzu. 

            – Zaraz do nich dołączysz, jeżeli się nie zamkniesz – burknął Surge. – Dusiewicz! Zajmijcie się lekarzami, niech się nie pałętają – krzyknął po jednego z podkomendnych i niemal wepchnął dziewczynę do środka.
            W jasnym, sterylnym pomieszczeniu znajdowało się pięć łóżek, znacznie szerszych i niższych o tych, które widywała w szpitalach dla ludzi. Wiele sal w ogóle ich nie miało, gdyż niektóre Pokemony były po prostu na nie za duże. Reszta wyposażenia wyglądała zwyczajnie: parawany, aparatura medyczna, monitory i zwisające ze stelaży gumowe przewody.
            Tylko dwa łóżka były zajęte. Na jednym z nich leżał na wznak Empoleon. Anka była niemal pewna, że należał do Kamila. Urządzenia monitorujące wydawały się nie wskazywać niczego niepokojącego, choć dziewczyna nie rozpoznawała żadnych z wyświetlanych parametrów. Uznała po prostu, że gdyby coś się działo, ekrany powiadamiałaby o tym czerwonymi komunikatami, a z głośniczków rozległby się cienki pisk.
            Na drugim łóżku leżał Raichu. Pomarańczowy Pokemon wydawał się jej znacznie sympatyczniejszy od stwora porucznika. Miał podkulone łapki, co jakiś czas przez pomarańczowe ciało przechodził skurcz. Jeżeli nie miałaby go oddawać Kamilowi, pewnie sama by go przygarnęła. Była jednak pewna, że chłopak dobrze się nim zaopiekuje. Zawsze dbał bardziej o Pokemony, niż ludzi.
            Poczuła nieprzyjemne ukucie z tyłu głowy. To Raichu Surge’a trącił ją błyskawicą na końcu ogona. Gdy się odwróciła, wskazał jej łóżko, na którym najwyraźniej miała usiąść. Stwór zaś usadowił się naprzeciwko niej, cały czas wlepiając w nią czarne oczy. Uśmiechnął się szyderczo, widząc, że się go boi. Wiele razy słyszała pogłoski o tym jaką dysponował siłą. Na pierwszy rzut oka zdawał się nie pasować do wielkiego porucznika, ale były to tylko pozory.
Surge zamknął drzwi z trzaskiem.
– Skąd wiedziałaś gdzie jest? – zapytał mężczyzna, wymownie wskazując na rannego stworka. – Tylko bez bajek.
Nie mogła mu powiedzieć prawdy. W wersję Sebastiana Surge też nie uwierzy. Jednak bardziej niż jego bała się Weroniki.
 – Powiedział mi duch – wymyśliła i od razu tego pożałowała. – Chciałam odzyskać Esterę i wtedy…
– Powiedziałem bez bajek! – ryknął tak nagle, tak że o mało nie spadła przerażona z łóżka. Próbowała się uspokoić tym, że nic jej nie odważy się zrobić. W końcu była córką jednego z najważniejszych ludzi w Zespole R, nawet ten dryblas powinien o tym wiedzieć. Starała się więc nie panikować.
Mężczyzna ochłonął natychmiast i już zupełnie innym tonem dopytał:
– Weronika?
Dziewczynie spróbowała się rozpłakać, co nie było zbyt trudne. W końcu została sama. Znowu.
– Nie, ja mówię prawdę… Nie wiedziałam, gdzie jest moja Estera, a on mi powiedział. Bałam się, że Kamil w to nie uwierzy, więc razem z Sebastianem wymyśliliśmy dla niego kłamstwo.
– Dla mnie też mogłabyś spróbować wymyślić coś lepszego.
– Ja nie wiem o co panu chodzi! Naprawdę chciałam odzyskać tylko swojego Pokemona! – Czuła, że była przekonująca. Że na pewno znalazłby się ktoś, kto by jej uwierzył. Jednak porucznik musiał wiedzieć więcej, niż podejrzewała.
Surge westchnął ciężko i spojrzał na swojego Raichu.
– Wydajesz się być rozsądną dzieciną. Taką, która stara się unikać kłopotów, a nie pakuje się z zamkniętymi oczami w największe płomienie. Tak jak choćby twój ojciec. Wolałbym więc, żebyś nie kazała mi robić rzeczy, które nikomu z nas się nie spodobają.
Delikatny wystrzał iskier przeszył powietrze. Cienkie, świecące gałązki zajaśniały na błyskawicy wieńczącej ogon stwora. Anka w pierwszej chwili nie mogła w to uwierzyć. Czy Surge właśnie zamierzał ją torturować? Na pewno chce ją przestraszyć, przecież nie był głupi…
– Nie zrobisz tego – jej głos nabrał powagi, choć pod koniec trochę zadrżał. – Mój ojciec… on cię znajdzie i zrobi ci takie rzeczy... On tego tak nie zostawi.
– Ale pana Rosta tu nie ma. Poza tym myślisz, że się go boję? Doprawdy, rozbawiasz mnie dziecino.
Ogon rozbłysnął jeszcze jaśniej.
– Powinieneś – odparła. – W końcu dla niego pracujesz!
Nie chciała tego powiedzieć, wystraszona przestała panować nad sobą. Nie była tego pewna, Surge wielu osób nienawidziło w Zespole R. Ale po tym co usłyszała u Weroniki mogła mieć takie podejrzenia.
 Na moment na twarz porucznika wstąpił grymas będący czymś pomiędzy niedowierzaniem, a całkowitym oburzeniem. I wtedy, bez ostrzeżenia, łupnął pięścią obok niej, mało nie rozwalając łóżka.
– Dość! Postąpię z tobą jak z każdym pełnoprawnym członkiem tego waszego zaplutego zespołu. – Anka niemal poczuła zapach gumy, którą żuł porucznik. – Może słyszałaś, że przeciętny Raichu potrafi wytworzyć napięcie rzędu stu tysięcy wolt. Jeżeli tak, to muszę ci powiedzieć, że to nie do końca prawda. Odpowiedni trening potrafi poprawić to i owo. A, co ważniejsze, mój Raichu umie nie zostawiać śladów. 
Dziewczyna spojrzała na stworka, który już się nie uśmiechał, jakby wiedział, że żarty się skończyły.
– To jak? Powiesz mi teraz, skąd wiesz, gdzie był ten pokemon?
Pomarańczowy stwór zszedł z łóżka i zbliżył się niebezpiecznie. Dziewczyna poczuła, że nie chce cierpieć za zespół R, za ojca, za Weronikę, za ich intrygi. Gdy tylko poczuła ból, wykrzyczała.
– Weronika! Powiedziała mi to Weronika.
– Wspaniale. Ale to była dopiero rozgrzewka. Teraz drugie pytanie. Kim był człowiek, który was zaatakował?
– Robert. Brat Kamila. Przynajmniej tak mówił, tak naprawdę to może być każdy!
Do środka wparował mężczyzna w białej koszuli z poluzowanym krawatem. Towarzyszyła mu dość elegancka kobieta na wysokich obcasach oraz członkini oddziału specjalnego, której porucznik przekazywał rozkazy.
            – Nie mogłam ich zatrzymać – wydukała ta ostatnia.
            Mężczyzna patrzył na Surge’a osłupiały. Wydawało się, że w przeciągu tych kilku sekund postarzał się o kilka lat. 
            – Surge? Co to za prywatę tu odwalasz?
            Porucznik wyprostował się, a na jego twarz wrócił pewny siebie uśmieszek. Tak jakby właściwie nic się nie stało. 
            – Po prostu ułatwiam ci robotę, panie komisarzu Bracki. Czy może mam już mówić, agencie?
            – Zamknij się! – ryknął nagle tamten. – Po stokroć zamknij się! Cholera Surge, przecież to jeszcze dziecko. Jak to teraz wytłumaczysz?!
            – To są właśnie te znaczące uprawnienia, o których panu mówiłam, komisarzu Bracki – wyręczyła porucznika Karolina, poprawiając torbę z laptopem w dłoni. Porucznik wyraźnie był zaskoczony uzyskanym wsparciem, ale szybko odnalazł się w sytuacji.
            – Tak, Przemku – zawtórował. – Wszystko co miało tu miejsce, zostało wykonane w majestacie prawa. Radziłbym nie robić teraz niczego głupiego.
            Komisarza wyraźnie zatkało. Anka wiedziała, że jeżeli ktoś może ją teraz stąd wyciągnąć, to był to ten człowiek.  Ale wszystko wskazywało, że mężczyzna ulegnie. Nie był herosem, nie miał w sobie nawet zwykłej zapalczywości, a porucznik zdawał się górować nad nim i posturą, i liczbą sprzymierzeńców.
A jednak powiedział Bracki do niej słowa, które zrzuciłyby cały worek kamieni z serca.
            – Idziemy.
            – Komisarzu, proszę to dobrze przemyśleć – upomniała go kobieta.
            – Przemyślałem to wystarczająco dobrze. Nie mam zamiaru w tym uczestniczyć. Jeszcze dziś porozmawiam z pani przełożonym.
            Wyciągnął rękę do dziewczyny. Wychodzili. Funkcjonariusze z jednostki specjalnej odprowadzali ich groźnymi spojrzeniami, Pokemony próbowały przestraszyć syczeniem błyskawic. Tylko Surge patrzył z pewną dozą podziwu. Nikt ich jednak nie zatrzymywał.
            – Dziękuję – powiedziała dziewczyna, gdy byli już na zewnątrz.
            – Nie musisz. Odpowiesz na kilka moich pytań? Po tym co zrobiłem będę miał pewnie spore problemy, wolę wiedzieć lepiej w co się wpakowałem.
            Dziewczyna rozejrzała się nerwowo. Czuła, że była winna wyjaśnienia temu człowiekowi, jednak nie chciała, żeby ktoś ją usłyszał. Wtedy między tłumem przesłuchiwanych ludzi zobaczyła znajomą limuzynę. Weronika. Nie miała wiele czasu.
            – Odpowiem na to co mogę. I proszę się śpieszyć, ktoś po mnie zaraz przyjdzie.
            – Póki co jeszcze jestem policjantem, więc nikt nie może mi od tak zabrać świadka, którego chcę przesłuchać.
            – Ona będzie mogła – powiedziała poważnie. Bracki najwyraźniej był na tyle doświadczony, by nie dopytywać się o szczegóły. Odeszli trochę na bok, jakby było to rutynowe spisanie zezna, tak jak w przypadku pozostałych przesłuchiwanych pod centrum.
            – Dobrze. Rozumiem, że jesteś córką Edwarda Rosta?
            – Nie mogę tego powiedzieć.
            Mężczyzna zareagował zupełnie inaczej niż się spodziewała, że zareaguje policjant. Ponieważ właściwie nie dał po sobie niczego poznać.
            – Spokojnie, chyba nikt nie wybierał sobie rodziców – odparł, jakby wyczytał odpowiedź w jej myślach. – W magazynie i pod wieżowcem walczyłaś ty i twój kolega, prawda? Wiesz kim był człowiek, z którym walczyliście?
            – Bratem tego kolegi. A przynajmniej taką miał postać.
            – Czego od was chciał?
            – Raichu. Tego, który leżał w tej sali gdzie byłam.   
             – Dlaczego?
            – Za długo. Już jest. Może resztę uda się później, niech pan mnie prowadzi do radiowozu, czy czym tam pan jeździ.
            Wśród tłumu oczekujących na przesłuchanie ludzi, widziała już kobietę w turkusowej, koktajlowej sukni i kapeluszu z wielkim rondem. Jedno musiała jej przyznać. Była piękna.
Zazdrościła tego jak się poruszała, jej uśmiechu oraz spojrzeń, które potrafiła na siebie ściągnąć.  Gdziekolwiek się nie pojawiła, była w centrum uwagi. Teraz właściwie sunęła w ich kierunku niczym jakaś cholerna nimfa, z perlistym uśmiechem, który wydawał się bardziej szczery niż radość Growlithe’a po powrocie swojego pana.
            – Panie Przemysławie – powiedziała już z daleka. – Jestem naprawdę wdzięczna, że wyciągnął pan Anię z rąk tego brutala.
            – Przepraszam? – zapytał nieco skołowany komisarz. – Może mogłaby się pani najpierw przedstawić?
            – Właśnie, gdzie moje maniery? Weronika Gardevoir. – Wyciągnęła dłoń do komisarza, niby mimochodem, pokazując pierścionek z wielkim brylantem.  – Niedługo Weronika Rost.
            Oczywiście musiała się tym pochwalić. Ojciec Anki stracił nadzieję na odzyskanie żony. W końcu minął już prawie rok.  
            – Gratuluję. Ale chyba czegoś tu nie rozumiem. Możesz mi powiedzieć, czego ode mnie chcesz? – Komisarz najwyraźniej nie miał ochoty na zbyteczne uprzejmości.
            – Słyszałam o panu, że jest pan człowiekiem czynu. I bardzo dobrze. Chciałam jeszcze powiedzieć, że jestem ogromnie wdzięczna za to, co tutaj się wydarzyło. Odpowiedni ludzie o tym usłyszą. Jednak z przykrością muszę dodać, że zabieram od pana Anię, zanim wygada wszystkie moje sekreciki. – Po tym zdaniu roześmiała się głośno.
            – Rozumiem, że moje protesty na nic się w tym wypadku nie zdadzą.
            – Domyślny pan też jest. Jednak by nie był to z pana strony tylko akt wiary, zaraz powinien pan otrzymać telefon od swojego przełożonego. O, już.
            Jak na zawołanie w kieszeni zadzwoniła komórka. Rozmowa nie trwała długo. Jakiś starszy mężczyzna, najprawdopodobniej komendant, powiedział dwa zdania, które usłyszała nawet Anka. „Wypuść ją. Przyjeżdżaj natychmiast.”
            – To chyba wszystko – powiedziała Weronika. – A i prawie bym zapomniała. Niech pan nie męczy za nadto Kamila pytaniami, gdy się obudzi. Chłopak sporo przeszedł ostatnio. Ale wydaje mi się, że lepiej będzie to zrobić przed innymi.
            Zostawiły skonsternowanego mężczyznę i wsiadły do podstawionej już czarnej limuzyny. W środku siedział już Sebastian.
            – Przepraszam gołąbeczki za spóźnienie – rzuciła kobieta, gdy odjechali, nie wychodząc przy tym z roli. – Powiedziałaś coś?
            – Tylko Surge’owi o tobie. Jego Raichu poraził mnie prądem.
            Kobieta chwilę przetrawiała tę informację albo czekała, czy dziewczyna coś doda. Sebastian przytulił Ankę do siebie, przepraszając za to, że nie udało mu się zrobić więcej. Dziewczyna odsunęła się od niego.
            – To nic – rzuciła w końcu Weronika. – I tak nie wiedziałaś niczego ważnego, moja droga. Chciałam sprawdzić twoją lojalność i jak na razie jest ona jeszcze nie wystarczająca.
            – Jak to nie wiedziałam nic ważnego? Mogłam wszystko powiedzieć Surge’owi?
            – Czego tu nie rozumiesz? Szkoda tylko pana Brackiego, poczciwy z niego człowiek, miejmy nadzieję, że nie wszystkie jego znajomości wygasły. Nie chciałabym tak ostentacyjnie go ratować.
            Samochód ruszył. Weronika chwilę popatrzyła na centrum Pokemonów, po czym odezwała się do dwójki.
            – Słyszałam, że Meowth się wygadał o Sebastianie. Nie aranżowałam tego, jeśli cię to uspokoi. Ale przynajmniej już oficjalnie możecie oboje wysłuchać dalszej części planu.
            Anka poczuła jak coś w niej pękło. Nie miała nawet siły protestować. Po prostu się już pogodziła z tym, że to wszystko tak szybko się nie skończy.