Rozdział 23: Prośba
Po
rozmowie z Brackim, Kamil, nie mówiąc nic nikomu, pojechał razem z Raichu do
centrum miasta. Chłopak musiał przyjrzeć się maskotce Zapdosa, ale nie mógł
tego zrobić na terenie posiadłości Agaty – czuł, że w pałacyku cały czas coś go
obserwowało. Wrażenie nie opuściło go nawet w autobusie, a odkąd złapał
Gengara, nauczył się nie ignorować podobnych znaków. Wiedział, gdzie powinien
się udać, by ewentualny podglądacz miał bardzo utrudnione zadanie – na plażę obok
rozsypującego się molo. Tam gdzie się wszystko zaczęło.
Wysiadł
z autobusu i od razu spoglądało na niego kilkanaście zadowolonych siebie twarzy
Surge’a, rozwieszonych na całym przystanku. Plakaty reklamowały odbywający się
pojutrze „Turniej Surge’a”. Żaden inny lider stadionu nie nazywał zawodów swoim
imieniem, ale w przypadku porucznika nie było to zbyt dziwne – facet nie krył
się ze swoim samouwielbieniem.
Kamil
długo zwlekał z uczestnictwem w tych zawodach. Miał do nich uraz, po tym jak
przegrał tu swoje pierwsze oficjalne pojedynki. Jednak skoro zaliczył już
najważniejsze rozgrywki w innych miastach, nie było sensu dłużej unikać „Turnieju
Surge’a”. Szczególnie, że ewentualna nagroda za zwycięstwo pozwoliłaby mu nie
troszczyć się o pieniądze do zbliżających się finałów ligi. No i dostał
indywidualne zaproszenie od samego porucznika, który nie mógł się nadziwić, że
trener jeszcze nie walczył w Oranii.
To Kamil
musiał Surge’owi – potrafił ściągnąć do siebie ludzi i zrobić z potyczek
trenerów prawdziwą maszynkę do zarabiania pieniędzy. Koncerty na stadionie,
bogate oprawy pojedynków, huczne otwarcie i zamknięcie – wszystko to ściągało tłumy
co miesiąc do miasta. Niektórzy podejrzewali nawet, że lider po cichu zatrudnia
speca od marketingu. Nie miało to znaczenia, póki frekwencja na trybunach była
większa niż w znacznie ludniejszej Safranii czy Pryzmanii, a uczestników
przybywało więcej tylko na finały ligi. Między innymi to właśnie dlatego Surge
był tak popularny w Oranii – po prostu napędzał biznes całemu miastu.
Jankowski
nie zastanawiając się długo, ruszył w stronę plaży. Miasto było pełne ludzi,
nie dość szerokie chodniki w centrum ledwie mieściły turystów, trenerów i ich
Pokemony. By przejść obok stłoczonych restauracji, Kamil nieraz musiał zejść na
ulicę, nie zważając na trąbiące samochody – przecież nie będzie stał i czekał
aż wszyscy się rozejdą.
Seweryn
trzymał się blisko niego, trochę oszołomiony mnogością bodźców. Kamil puścił go
przodem, zauważając, że przechodnie rozstępowali się chętniej, gdy widzieli na
swojej drodze Raichu. Mysz wzbudzała zainteresowanie wśród amatorów trenowania
stworków. Jeden mężczyzna zaproponował nawet, by chłopak przysiadł się do niego
i znajomych, ten jednak grzecznie odmówił. Zazwyczaj przyjemnie było z kimś
pogadać o stworkach, jednak tym razem nie miał czasu na podobne rozrywki.
Kamil
nawet nie przypuszczał, że posiadanie elektrycznej myszy było aż tak cenione w
Oranii. Możliwe że legendy, iż nazwa miasta pochodziła od pomarańczowego koloru
futra stworka, miały w sobie ziarno prawdy. Obok kawiarni trafiła się dziewczynka,
która, nagabywana przez matkę, zapytała, czy może pogłaskać stwora – większość
maluchów była empirycznie nauczona, by nie zaskakiwać elektrycznych Pokemonów
nagłą czułością. Kamil, widząc parę proszących oczu i rączki splecione przy
brodzie, nie mógł się nie zgodzić na prośbę. Dziewczynka zmierzwiła sierść na
czubku głowy Raichu, co Pokemon zniósł ze stoickim spokojem.
–
Dziękuję – powiedziała niewyraźnie i pobiegła z powrotem do mamy, omijając ze zwinnością Ninjaska przechodzących ludzi.
Wydało
się to Kamilowi całkiem sympatyczne, jednak gdy zauważył, że zainteresowanych
zaraz będzie więcej, szybko przeszedł na drugą stronę drogi.
Orania
nie należała do wielkich miast, więc po kwadransie Jankowski doszedł do
zniszczonego pomostu. Żałował, że nie może już na niego wejść. Zadowolił się
półśrodkiem i usiadł na deskach, w miejscu, gdzie jeszcze pod stopami miał piach.
Od razu zrobiło mu się potwornie gorąco, także dlatego, że włożył na siebie tym
razem czarną koszulkę – powinien wrócić do centrum Pokemonów, w którym zostawił
rzeczy i wybrać coś innego. Mogło to jednak poczekać.
Wypuścił
Szarika i rozkazał mu sprawdzić, czy nikt ani nic nie czaiło się w okolicy. Gdzieś
tam mógł czatować duch Agaty, poza tym Kamil był niemal pewien, że Darkrai miał
jeszcze pomocników – w piwnicy fabryki więził co najmniej pięciu ludzi, a
policja pochwyciła jedynie dwa Zoroarki. Podejrzewał też, że ktoś, poza Istotą,
musiał kierować Pokemonami. Nie wierzył, by mistrz iluzji z dzielnicy portowej mógł
wydawać polecenia pozostałym stworom tak jakby był człowiekiem.
Wielki,
ognisty psowaty powęszył z podniesioną głową i zaraz ruszył w inne miejsce, a
jego potężne łapy wystrzeliwały w powietrze chmurę piachu. I tak kilka razy, aż
przeczesał najbliższą okolicę. Gdy stanął na wzniesieniu, przez moment szczekał
donośnie w stronę zarośli, ale zaraz wystawił zadowolony język.
Kamil
nieco uspokojony wyciągnął z saszetki maskotkę Zapdosa. Mieściła się mu w dłoni.
Niemal od razu zauważył, że nici, którymi przyszyte było prawe skrzydło, były
cieńsze od innych. Czyżby w środku coś było ukryte?
Pokazał zabawkę Sewerynowi.
–
Wiesz co to jest? – zapytał raczej bez większych nadziei.
Raichu
o dziwo skinął głową. Wskazał na zabawkę małym paluszkiem i potem wykonał gest,
jakby chciał coś rozerwać.
–
Dobrze, w razie czego będzie na ciebie.
Chwycił
maskotkę dwiema dłońmi i spróbował urwać słabiej przymocowane skrzydło. Poszło
łatwiej, niż przypuszczał. Wewnątrz, poza białą pianką, znalazł pustą, podłużną
karteczkę oraz kartę pamięci. Karteczkę włożył do saszetki, nie miał pojęcia,
co oznaczała. Za to karta wydawała się brutalnie zwyczajna – tak jak powinien wyglądać
koniec tajemnic. Nie miała więcej niż rok, więc pasowała do wolnego gniazda w
telefonie Kamila. Znajdowało się na niej kilkuminutowe wideo. Zawahał się,
zanim je odtworzył.
Czego
się boisz? – zapytał sam siebie. Nie potrafił sobie odpowiedzieć. Chciał
wiedzy, a gdy była tak blisko, obawiał się, że może mu zaszkodzić.
Usiadł
pod pomostem na piasku, bo film okazał się za ciemny w pełnym słońcu. Na
szczęście trwał odpływ, więc szum morza nie przeszkadzał zbyt mocno. Arcanine
po chwili przybiegł, polizał Kamila po pysku i położył się obok, patrząc
czujnie na ekran w dłoniach chłopca. Raichu za to pierwszy raz nie wyglądał na
zainteresowanego. Usiadł na skraju pomostu i widać było tylko jego zwisające
stopy.
Filmik zaczął się od widoku na blat biurka,
oparcie krzesła i puste wnętrze dość ciemnego pokoju. Dopiero po chwili przed
kamerą usiadł grubszy mężczyzna o szpakowatych włosach. Mógł mieć około
pięćdziesięciu lat. Jankowski od razu domyślił się, kto to był. Podobieństwo
było uderzające, jakby widział siebie za trzydzieści lat. Jedynie oczy się
odróżniały – były tak błękitne, że zdawały się niemal świecić.
–
Cześć Kamil – zaczął mężczyzna i uśmiechnął się blado, jakby rozczarowany tym
jak zabrzmiał. Stukał palcami pulchnej dłoni nerwowo o blat, odetchnął ciężko. Nagrywanie
filmiku nie mogło być tak stresujące, coś innego musiało go niepokoić. – Nazywam
się Stanisław Strzelcki. Nie znasz mnie i bardzo tego żałuję. Jeżeli tego
słuchasz, oznacza to, że spełniły się moje najgorsze obawy. Musisz najpierw wiedzieć
dwie rzeczy: Po pierwsze, choć nie jest to teraz najważniejsze, jestem twoim
ojcem. Po drugie, najprawdopodobniej nie żyję.
Jankowski
drgnął. Po rozmowie z Robertem spodziewał się takich wieści, ale i tak zrobiło
mu się przykro. Liczył, że uda mu się poznać człowieka, którego brat tak bardzo
chciał odnaleźć, że uciekł z domu. I przez którego najprawdopodobniej oszalał –
dodał w myślach gorzko.
Mężczyzna
zrobił dłuższą pauzę i spojrzał na kogoś za kamerą. Słychać było przez moment
niewyraźny, ponaglający głos kobiety. Wymownie skinął głową.
– Oznacza
to, że jestem zmuszony powierzyć ci sprawę, której nie udało się mi zakończyć.
Oczywiście nie mam pewności, czy się jej podejmiesz, ba, nawet czy uwierzysz w
to, co teraz powiem. Jeżeli wyrzucisz tę kartę pamięci i zapomnisz o tym, co na
niej jest, nie będę miał ci tego za złe. Ale najpierw proszę, wysłuchaj,
dlaczego moja prośba jest tak ważna.
Muszę najpierw
cofnąć się około dwadzieścia lat wstecz, gdy z kierownikiem wydziału
archeologii uniwersytetu w Mormorii, Władysławem Podleckim, i Agatą Zdunk –
członkinią elitarnej czwórki – udałem się na Wyspę Arboków. Odkryliśmy tam
starożytny kompleks świątynny. Niestety, nie wiedziałem wtedy, że Władysław był
śmiertelnie chory i miał dość konkretne przypuszczenia, co do tego, co znajdzie
w tych świątyniach. Podejrzewam, że wziął mnie tylko dlatego, by nie wzbudzać
podejrzeń – profesorowie w jego wieku raczej nie wyruszali w teren bez
młodszych pomocników z uczelni.
Rozdzieliśmy
się. Ja w jednej ze świątyń znalazłem zapisane tablice, mówiące o obrońcy ziemi
władającym burzami, którego dało się wezwać za pomocą zaklętego artefaktu. Miał
on też chronić przyzywającego przed gniewem bestii. Wszystko wskazywało na to, że
skarb znajdował się gdzieś w Kanto, a wskazać jego położenie mogła tylko jadeitowa
busola, którą ukryto na jednej z pobliskich wysp. Było to wielkie odkrycie, a
odnalezienie busoli i artefaktu związanego z Obrońcą Ziemi mogłoby wspaniale
uzupełnić wystawę muzeum na temat panującej na tych terenach cywilizacji.
Podekscytowany
pobiegłem do drugiej świątyni, którą sprawdzali Agata i Władysław. Przyszedłem
za późno – właśnie przeprowadzali rytuał, polegający na przeniesieniu umysłu do
ciała Pokemona. Nie mogłem im przerwać, coś w rodzaju pola siłowego blokowało
dostęp. Agata zawahała się, dzięki temu udało mi się przedrzeć przez wyrwę w
osłonie i ją odciągnąć. Władysława jednak nie udało mi się uratować, jedno
martwe ciało padło na ziemię, a z podziemi uciekł Darkrai, krzycząc jego
głosem. Nie miałem pojęcia czego byłem świadkiem, dopiero Agata mi to
uświadomiła. Poprosiła też, bym pod żadnym pozorem nie mówił o tym, czego o mało
ze sobą nie zrobiła. Niczego nie obiecałem, ale uszanowałem jej prośbę. Do
teraz. Wydaje mi się, że w kontekście późniejszych wydarzeń, musisz wiedzieć,
że nie do końca możesz jej ufać, gdybyś ją spotkał. A gdy dowie się o to tobie,
na pewno doprowadzi do spotkania.
Kamil
zatrzymał wideo. Teraz rozumiał dlaczego Agata była tak nerwowa, gdy wspominał
o prawdziwym ojcu. Uratował ją przed jej głupotą. Przypomniał sobie słowa
staruszki: „Jako jedyny zachował się właściwie”.
No i
tak jak podejrzewał, pałacyk należał do tego samego Władysława, z którym Agata
była w świątyni.
Arcanine zapiszczał przestraszony i szczeknął
w stronę ekranu. Nie rozumiał pewnie o czym mówił mężczyzna, ale mógł rozpoznać
po mowie ciała, że nie było to nic dobrego. Kamil ponownie włączył odtwarzanie.
– Tego
samego dnia Ja i Agata opuściliśmy świątynię. Podczas następnej wyprawy, już z
większą ekipą, nie mogliśmy jednak odszukać wejścia do kompleksu. Cała wyspa
wyglądała zupełnie inaczej, teraz wydaje mi się, że stał za tym Władysław,
który już wtedy pewnie był wstanie kontrolować moce Darkraia. Przez to, że nie
mogłem wejść do świątyni, zacząłem szukać busoli. Zajęło mi to kilka lat. W tym
czasie ty pojawiłeś się na świecie, pamiętam, że Robert bardzo ucieszył się, że
będzie miał młodszego brata. Tamten rok po twoim urodzeniu był najlepszym okresem
w moim życiu. Nie pędziłem do kolejnych wykopalisk, poświęcałem wam więcej
czasu. Żałuję, że nie trwało to dłużej. Naprawdę.
Uronił
łzę i spojrzał na osobę ponad kamerą. Westchnął głęboko, wytarł policzek
mankietem koszuli. Kamil nie podejrzewał, by Strzelcki mógł to udawać. Tylko dlaczego
w takim razie odszedł?
– Któregoś
dnia w końcu znalazłem świątynię, w której podejrzewałem, że jest busola.
Jednak, gdy dotarłem na miejsce, okazało się, że uprzedziła nas, sądząc po
braku profesjonalizmu, ekipa poszukiwaczy skarbów. Tchnięty jednak przeczuciem,
zacząłem sprawdzać eksponaty z innych muzeów. I tak, przypadkiem, natrafiłem na
jadeitową busolę. Była zepsuta, dlatego leżała na wystawie w muzeum w Złotej
Włóczni i nikt nie domyślił się jej prawdziwego przeznaczenia. Gdy udało mi się
ją naprawić, sprawą zainteresowało się wojsko. Co prawda wydawali się nie
wierzyć w jakieś legendy ze starożytnych ruin, ale uznali, że na wszelki
wypadek będą monitorować projekt w ramach tajnej misji „Przebudzenie gromów”.
I tak
pewnej nocy pożegnałem żonę, ciebie i Roberta. Wojsko zabroniło mi informować o
misji, więc powiedziałem wam to samo, co władzom uczelni: że jadę sprawdzić kolejne
ruiny. Zdarzały mi się podobne wypady, więc nikogo to nie dziwiło. Kilka dni
później busola zaprowadziła nas do Księżycowej Góry. Nie mogę powiedzieć ci, co
się tam wydarzyło – nie chodzi tu o mój brak zaufania, ja i tak pokładam w
tobie moją ostatnią nadzieję. Po prostu wiem, że istnieją telepaci, którzy
wydobyliby tę informację z twojej głowy, a ty nawet nie zdałbyś sobie z tego
sprawy. Lepiej więc, żeby to, co tam znalazłem, zostało tajemnicą jak najdłużej
to będzie możliwe.
W
każdym razie wyszedłem spod góry z artefaktem. Była to srebrna bransoleta
wysadzona kryształami, których pochodzenia nigdy nie miałem okazji sprawdzić.
Technicy przebadali ją i uznali, że emituje nietypowe fale elektromagnetyczne,
ale tylko, gdy znajdowała się obok mnie. Wojsko, gdy zrozumiało, że nie była to
niewinna zabawka, postanowiło ją wykorzystać. Okazało się, że ukrywali przede
mną fakt, iż głęboko pod Czarnym Kłem ukryta była bestia, o której
prawdopodobnie mówiły tablice w świątyni. Obrońca Ziemi. Chcieli bym pomógł go
przyzwać.
Oczywiście
nie zgodziłem się, pomimo tego, że bransoleta działała tylko na mojej ręce. Uznali
więc, że do pomocy mnie przymuszą. Zamknęli mnie w tymczasowym, polowym
areszcie. Zostawili też bransoletę. Z tego co wiem, to był ich podstęp – zapisywali
częstotliwości, które emitowała i skopiowali je za pomocą transformatorów. Wykonali
kilka testów o znikomej wiarygodności i rozstawili je pod Czarnym Kłem. Tak
zaczęła się kolejna tajna operacja, zwana „Oswajaniem Gromów”. A ja byłem przymusowym
świadkiem tej klęski. Miałem miejsce w pierwszym rzędzie – uznali, że będę
doskonałym zabezpieczeniem, gdy transformatory nie zadziałały, więc
przyprowadzili mnie skutego pod samą pieczarę bestii.
Nie
wiem co zawiodło. Światło zgasło natychmiast, a potem pojawił się oślepiający
błysk. Błyskawice rozpętały piekło, zabiły wszystkich ludzi w jaskini, oprócz
mnie. Przeżyłem tylko dzięki bransolecie, mało brakowało, a straciłbym wzrok. Mój
kolor oczu jest pozostałością z tamtego dnia.
Nie
widziałem, co się wtedy wydarzyło. Słyszałem, że bestia wydostała się z jaskini
i ruszyła na ludzi asekurujących wejście. Nie dałem rady na czas uspokoić jej
gniewu. Zginęło tysiące ludzi, Kamil, wszystko dlatego, że chcieli przejąć nad
nią kontrolę. Gdy już namówiłem ją to zaprzestania walki, kazałem jej zakopać
się pod inną górą, ukryć wejście i nikogo więcej nie krzywdzić. Posłuchała się.
Ciężko mi winić tego stwora, za to co się stało. Broniło się, to wszystko.
Przybył
po mnie mały oddział odwodowy. Szczęśliwie oficer, który był zaznajomiony z
całą sprawą, uwierzył w moją relację. Na pewno pomógł mu w tym fakt, że gdy
mnie znalazł, ciągle leżałem skuty i ślepy. Wojsko odeskortowało mnie do bazy. Oficer,
którego twarzy nigdy nie zobaczyłem i który nigdy się mi nie przestawił, okazał
się na tyle rozsądny, że powierzył mi troskę o bransoletę. Choć właściwie ujął
to inaczej. Chciał, żebym schował ją tam, gdzie nawet diabeł nie będzie szukał.
Wszystko miało pozostać ściśle tajne. W dniu,
w którym powinienem wracać do domu, oszalały Władysław w ciele Darkraia i jego
pomocnicy, zaatakowali bazę. Podlecki najprawdopodobniej chciał odebrać
bransoletę. Udało mi się wtedy uciec, jednak nie mogłem wrócić do domu –
ściągnąłbym na was zagrożenie. Gdy byłem w porcie w Oranii, wysłałem krótki list
do Ewy – skłamałem, że wyruszam w trenerską podróż. Uznałem, że będzie lepiej,
gdy mnie znienawidzi. Wiedziałem też, że nie zostanie sama, bo już wtedy kręcił
się wokół niej mój znajomy z Uniwersytetu. Podejrzewam, że to jego uważasz
teraz za Ojca – uśmiechnął się gorzko. – Jeżeli ma być szczery, chyba nigdy nie
kochałem twojej matki. Obawiam się, że zawsze ważniejsza od niej była moja
praca. Ale dla was dwóch zrobiłbym wszystko. Dlatego musiałem was chronić.
Po
wysłaniu listu, opuściłem Kanto. Wiedziałem, że Darkrai nie poprzestanie na
jednej próbie. Ukryłem bransoletę i zacząłem nowe, puste życie na Aloli. I
wtedy, po czternastu latach, stało się coś, czego nie mogłem się przewidzieć.
Twój brat mnie odnalazł. A zaraz po nim przybył Darkrai. Władysław nie
wiedział, że Robert był moim synem, a mimo to go śledził. Ktoś mu o tym
powiedział. Podejrzewam, że ktoś, kto także interesuje się bransoletą.
Władysław
chciał wycisnąć ze mnie informacje. Przewiózł mnie do Kanto i uwięził w jakiejś
pieczarze w jaskini Diggletów. Niemal codziennie nawiedzał mnie w snach, by dowiedzieć
się gdzie ukryłem bransoletę. Na szczęście umiałem się przed nim bronić, jeżeli
coś ze mnie wydobył przez tamten miesiąc, to tylko nic nieznaczące, pojedyncze
puzzle. Cieszyłem się, że z jakiegoś powodu nie wykorzystał Roberta do
szantażu, choć byłem pewien, że tak zrobi.
Po miesiącu
odnalazła mnie jaskiniowa turystka, która jest tu teraz ze mną. Darkrai także
wyrządził jej wiele złego. Mogę cię przedstawić? – zapytał osobę za monitorem.
– Nazywa się Emilia Rost. – Kamila przeszedł dreszcz, gdy usłyszał to nazwisko.
Przypadki nie istnieją – pomyślał.
– Było
to trzy dni temu – kontynuował Stanisław. – Dzisiaj idę uratować Roberta i
zrobić to co dawno powinienem – zabiję tę bestię. Jeżeli jednak mi się nie uda,
ktoś będzie musiał odnaleźć bransoletę. Wojsko po reformach jest właściwie w
strzępach, ale wiem, że zespół R się o niej dowiedział. Najwyraźniej Darkrai
nie zabił ludzi z jednostki wojskowej zajmującej się „Przebudzeniem gromów”.
Wiem też, że przejęli urządzenia z „Oswajania gromów” i starają się je
unowocześnić. Jeżeli im się uda, zdobędą potężną broń. Jeżeli nie, dojdzie do
kolejnej rzezi, którą tylko ty będziesz mógł powstrzymać. Jeżeli wszystko
pójdzie tak jak przewiduję, bransoleta zadziała na twojej ręce. Nie mogę powiedzieć
więcej, choć pewnie Władysław wie, jak ją oszukać, skoro próbował ją ukraść.
Bransolety
nie uda ci się odnaleźć bez busoli. Zaprowadzi cię do niej Raichu. – Stwór
drgnął, gdy usłyszał o sobie. – Jestem pewny, że jeżeli go jeszcze nie
spotkałeś, wkrótce cię odnajdzie. Pokaże, gdzie ukrył busolę tylko tobie i
zrobi to, gdy uzna za stosowne. Zaopiekuj się nim, to mój najmłodszy Pokemon.
Raichu jest bardziej wyjątkowy niż się wydaje, nie wiem skąd pochodzi, ani kto
trenował go wcześniej. Pewnego dnia po prostu do mnie przyszedł z karteczką, że
pochodzi od przyjaciela. Tym razem ja przekażę go tobie – nieważne na co się
zdecydujesz, zostanie z tobą. Jeszcze jeden Pokemon zna położenie busoli,
jeżeli mi odmówisz, będzie zmuszony działać samemu.
Wiem, jak to wszystko brzmi, ale muszę na
koniec zadać ci to pytanie. Czy naprawisz moje błędy? Proszę cię, gdy Raichu
wskaże ci drogę, idź razem z nim. Nie wiem, co się wydarzy, jeżeli Darkrai albo
Zespół R przejmą władzę nad bestią. Pamiętaj, że nie możesz nikomu ufać –
wojsko i policja już raz sprowadzili na siebie masakrę, jestem pewien, że
zrobiliby to ponownie. Gdy już zdobędziesz bransoletę, pozostaje mieć nadzieję,
że uda ci się namówić bestię do ucieczki, tym razem uściślij, że ma to być
najlepiej na księżyc – Cień uśmiechu pojawił się na jego twarzy. – Ważne jest
też, byś nie zniszczył bransolety. Obrońca ziemi podobno nie dostał swego
imienia bez powodu. Nie chciałbym wiedzieć przed jakim zagrożeniem nas chroni.
Na
koniec zostawiłem najważniejsze. Jeżeli zgodzisz się, uważaj by i ciebie nie
zaślepiła władza, jaką może dać kontrola nad tak potężnym stworzeniem. Poza tym
już wcześniej mogą czekać cię decyzje, w których będziesz zdany tylko na swój
osąd. Wierzę jednak, że sobie z tym poradzisz. Miałem to szczęście, że
widziałem cię w telewizyjnej relacji z Oranii. Przegrałeś wtedy, ale czuję, że posiadasz
do tego talent, zdecydowanie większy ode mnie. Pokemony walczyły za ciebie do
ostatniego tchu, a to więcej mówi o tobie, niż najszersze pochlebstwa.
Powodzenia
i żegnaj.
Kamil patrzył
tępo w ekran smartfona jeszcze przez długi czas. Czuł pustkę. Prawdziwą, czarną
wyrwę w duszy, która była tam zawsze, ale dopiero teraz zdał sobie zniej
sprawę. Od kiedy pamiętał towarzyszyło mu uczucie, że każdy go w końcu opuści.
Teraz w końcu zrozumiał dlaczego. Nie pamiętał ojca, może był za mały, może
odrzucił to wspomnienie. Ale strata rodzica na zawsze zapisała się gdzieś
głęboko w nim i domagała się uwagi przez całe życie.
Chciałeś
prawdy i traktowania na równi? – zapytał sam siebie ironicznie. – To masz. I na
przyszłość lepiej uważaj o co prosisz.
Arcanine
położył wielki pysk na jego kolanach. Rozumiał, nie potrzebował słów. Czasami
Kamil łapał się na tym, że przez niezdarność i wylewność Szarika uważał go za
mniej pojętnego od pozostałych stworków. On jednak był na swój sposób
najmądrzejszy ze wszystkich.
Jankowski
musiał puścić filmik jeszcze raz, by zapamiętać wszystko, o czym mówił ojciec. Imponowało
mu jego poświęcenie, nigdy nie spotkał się z czymś podobnym. Nie mógł postąpić
inaczej, niż zgodzić się na jego prośbę. Może chociaż tak podziękuje za to, co
ojciec zrobił, by go chronić.
Wyszedł
spod molo. Raichu spojrzał na niego z niemym pytaniem. Wyglądał trochę, jakby
czekał na wyrok.
– Mam nadzieję, że w najbliższym czasie narysujesz mi tu
piękną mapę do jadeitowej busoli – rzucił dziarsko. – Świat się sam nie uratuje.
Pyszczek Seweryna rozpromienił się jak nigdy przedtem.