Rozdział 19: Pałacyk Agaty

poniedziałek, listopada 21, 2016 0 Komentarzy A+ a-

Kamil obudził się z niemym krzykiem zastygłym w gardle, czując zimne szpony Darkrai’a. Niespokojnymi dłońmi poszukał blizn na szyi. To tylko sen – tłumaczył sobie. Cholerny sen. Ale nawet teraz wydawało mu się, że upiór czai się gdzieś w zakamarkach podświadomości, pomimo że policjanci podobno go złapali.
Leżał w łóżku tak wielkim, że pewnie zajmowałoby pół pokoju w jego rodzinnym domu. Ucieszył się, gdy zobaczył pięć kul na krześle. Ostatecznie wczorajszy dzień nie skończył się tak źle.
Podniósł się i jęknął z bólu. Każdy mięsień zdawał się być naderwany, wydawało się, że głowę ściskało niewidzialne imadło. Z trudem usiadł na krawędzi łóżka i spojrzał po sobie. Skręcona kostka była sina, na lewej stronie brzucha znajdował się pokaźny krwiak, a przedramię okrywał zmieniony opatrunek. Dał sobie w kość.
Po tym jak wyszedł z centrum Pokemon, Agata zaproponowała mu nocleg w letniej posesji, która okazała się właściwie dwupiętrowym pałacem. Staruszka musiała być naprawdę bogata, ale Kamil wątpił, by dorobiła się takiego majątku, jedynie trenując Pokemony. Co prawda chłopak także raczej nie narzekał na brak gotówki, ale z drugiej strony żył właściwie jak bezdomny. Dopiero finały krajowych lig dawały całkiem przyjemny zastrzyk pieniędzy, jednak nie na tyle duży, by wystarczył na stawianie pałaców. Staruszka musiała więc robić coś jeszcze. Dobry trener duchów przydawał się w policji, wojsku, czy nawet w wywiadzie. Od Agaty zaś prawdopodobnie nie było lepszych w Kanto.
Na szafce obok ktoś zostawił tackę ze śniadaniem i wystygłą herbatą. Na jej widok Kamilowi od razu zaburczało w brzuchu. Kiedy ostatnio jadł? Wczoraj rano? Kilka niewielkich kanapek zniknęło wciągu minuty.
Kuba pojawił się nagle, jak to zresztą miał w zwyczaju. Jakimś cudem wyglądał na całkowicie zdrowego, oczy iskrzyły życiem, choć w przypadku ducha było to dosyć niefortunne określenie. Wczorajsze obawy, że Gengar mógłby uciec, wydawały się bardzo odległe.
– Widzę, że Agata się tobą zaopiekowała.
Stwór skinął głową z uśmiechem. Wyciągnął iluzoryczny znak zza pleców, który przedstawiał idącego człowieka. Potem wskazał na Kamila.
– Już idę. Pewnie przespałem cały dzień.  
Wstał z łóżka ostrożnie i z trudem się ubrał. Duch przyglądał mu się z troską, jednak nie pomagał, wiedząc, że jego dotyk nie był przyjemny dla ludzi. Na koniec chłopak wrzucił pięć kul do saszetki. Będzie musiał kupić szóstą. Ciekawe, gdzie teraz podziewał się Raichu.
Kuba przeprowadził Kamila przez korytarze posesji. O ile pokój, w którym spał trener, wydawał się ciepły i dość bogato urządzony, o tyle reszta domu znacznie bardziej pasowała do Agaty i jej duchów. Wnętrza były posępne, a drzwi do nich ciężkie i skrzypiące. Żyrandole pod żebrowymi sklepieniami przysuwały na myśl ogołocone z liści gałęzie. Na ścianach wisiały obrazy albo szkice bagnisk, opuszczonych fabryk, a także nawiedzonej wieży z Lawandii. Kamil miał tam się wybrać, by złapać ducha, jednak zmienił plany, odkąd do jego drużyny dołączył Gengar.
Ten czuł się w posesji wyjątkowo dobrze. Lewitował szybkością wściekłej muchy, odbijając się od ścian i sufitu. Zatrzymywał się jednak na moment, gdy wyczuwał obecność innych duchów. Kamil także kątem oka widział niewyraźne sylwetki, ukrywające się gdzieś w cieniu, ale usilnie starał się nie zwracać na nie uwagi. Był gościem, Agata na pewno nie zostawiłaby go samego, gdyby miał choć część wątpliwości, że może się stać mu krzywda.
Przynajmniej tak mu się wydawało.
– Spokojnie duszki, tylko sobie przejdę i zaraz mnie nie będzie – powiedział cicho.
Z radością przywitał jasno oświetloną biblioteczkę, choć nawet tu regały z książkami były przyozdobione upiornymi zdobieniami wyobrażającymi zjawy, szkielety i bezlistne, powyginane gałęzie. W każdym innym domu wydawałyby się pretensjonalne, jednak tutaj pasowały jak ulał.
Na drabinie postawionej przy jednym z okiem sprzątaczka wycierała karnisze z kurzu. Pyzata dziewczyna o rumianych policzkach zsunęła się na dół i niemal podbiegła do Kamila. Przypominała harcerkę, która ugotuje obiad, rozbije obóz, a i jak trzeba pobije nachodzących zbirów.
– Wreszcie wstałeś. Jestem Justyna – wyciągnęła rękę z uśmiechem. – Powiedziałam Kubie, żeby przyprowadził cię do mnie, gdy się obudzisz. Pani Agata chce z tobą porozmawiać.
– Skąd wiesz jak się nazywa? – zapytał, wymieniając uścisk.
– Powiedział mi. A właściwie pokazał. Trochę się nim zaopiekowałam, był bardzo zmęczony.
– To dzięki tobie wrócił tak szybko do zdrowia? Jak to zrobiłaś?
– Wydaje mi się, że wolałbyś nie wiedzieć. Chodź, zaprowadzę cię do Agaty.
Odpowiedź nie zaskoczyła Kamila. Odkąd miał Gengara, wszystkiego na jego temat musiał dowiadywać się samemu, gdyż trenerzy duchów zazwyczaj okazywali się bardzo tajemniczy. Justynka, która najwyraźniej nie była zwykłą sprzątaczką, nie okazała się wyjątkiem.
 Chłopak zauważył, że dziewczyna spoglądała na niego i uśmiechała się nieco częściej niż powinna. Przeszło mu przez myśl, że chyba się jej spodobał, ale zaraz wyśmiał tę myśl.
– Która jest godzina? Długo spałem?
– Trzynasta. Obudziłabym cię wcześniej, ale pani Agata powiedziała, że powinieneś się wyspać.
– A mówiła coś o moich Pokemonach?
– Niestety nie.
Wyszli na mały dziedziniec. Willowa dzielnica na przedmieściach Oranii słynęła z drogich działek, więc przed pałacem było raczej ciasno, limuzyna pewnie ledwie mogła nawrócić na pętli wokół fontanny. Płot okalający ogród stał dość blisko budynku, a za rosnącymi przed nim krzewami słychać było przejeżdżające samochody.
Uwagę chłopca przykuła słomiana kukła w kapeluszu, jaką niekiedy stawiało się przy uprawach, by odstraszać rozgrzebujące ziemię Pidgeye. W dzień wyglądała nawet sympatycznie. Za nią, pomiędzy płożącymi krzewami i niewysokimi drzewami stała mała altanka, w której siedziała Agata. Dziwnie wyglądała wpatrzona w laptop z dużymi oprawkami na nosie. Stukała w klawisze klawiatury dwoma palcami wskazującymi z taką siłą, jakby miała komuś wybić oko.
– Usiądź – powiedziała do Kamila, odrywając na moment wzrok od ekranu. Głos co dziwne miała nad wyraz spokojny, jakby napięte dłonie należały zupełnie do innej osoby. – Justyna, przynieś nam herbaty. Potem poszukaj Hauntera, bo chyba znowu poszedł straszyć Persiana sąsiadów. Nienawidzi tego kocura – ostatnie zdanie powiedziała bardziej do Kamila.
Chłopak uśmiechnął się, choć za bardzo nie potrafił odnaleźć w nowej sytuacji. Mimo wszystko wolał Agatę ze szpitala, tutaj strój, wielki diadem na szyi czy przepych posesji sprawiały, że stawała się dla niego nieco mniej dostępna.
– Nie wiem czy podziękowałem za wczoraj. Ten Pokemon pewnie by nas pokonał.
– Może tak, może nie. Oczywiście jest niebezpieczny, ale nawet w połowie nie tak bardzo, jak to sobie ubzdurał. Poza tym to nie do końca Pokemon.
– To znaczy? – zapytał zdziwiony chłopak.
– Słyszałeś jak mówi. Spotkałam Darkraia już w swoim życiu i uwierz mi, nie jest tak wygadany. Jakkolwiek dziwnie to nie zabrzmi, to najprawdopodobniej jeden z moich przyjaciół. Byłych przyjaciół. Przepraszam, ale nie powiem nic więcej, nie lubię do tego wracać. Teraz, gdy jest zamknięty, nic ci nie zrobi. O ile oczywiście Przemek czegoś nie sknoci. Przyjedzie tu, jak upora się z jakimś problemem z Wła… z tym Pokemonem. Chciałby posłuchać, co ostatnio się wydarzyło.
– Rozumiem. Ale potem już będę mógł wrócić do swoich zajęć, prawda? Pojutrze jest turniej, powinienem trochę potrenować.
– Właśnie to jest sprawa, o której chciałabym z tobą porozmawiać. Chciałabym, żebyś został tu na kilka dni. Będziesz mógł spokojnie przygotowywać się do turnieju Surge’a, za tą ruderą jest salka treningowa.
– Bardzo chętnie, tylko dlaczego?
– Pewnie znasz Sabrinę, liderkę sali w Safranii.
– Z widzenia – odpowiedział cierpko.
Kamil był świadomy, że coś takiego mogłaby powiedzieć pewnie połowa mieszkańców Kanto. Mistrzyni psychicznych Pokemonów z pewnością była nietuzinkową kobietą, która w telewizji pojawiała się dość często, choć bardziej zwracano uwagę na jej parapsychologiczne zdolności, aniżeli trenerskie umiejętności. Według pogłosek potrafiła komunikować się telepatycznie z Pokemonami, czy nawet korzystać z telekinezy. Dla Kamila mogłaby nawet strzelać laserami z oczu, ale nie zmieniało to tego, że żywił do niej urazę. Gdy wygrał turniej o Odznakę Bagien, nie pofatygowała się by wręczyć mu nagrodę osobiście. Podobno dla innych zawsze schodziła z tej swojej loży, ale Jankowskim jakby pogardzała. Nawet Surge do czegoś takiego by się nie posunął, ba, on oczekiwałby od zwycięzcy turnieju pojedynku.
Agata jednak wspominała o niej jak o dobrej koleżance. W sumie staruszka też była trochę „inna”. Może trenowanie duchów i Pokemonów psychicznych powodowało, że człowiek stawał się nieco ekscentryczny? A może to właśnie tacy ludzie potrafili nawiązać ze nietypowymi stworami nić porozumienia. 
– Poprosiłam ją, by przyjechała jeszcze dziś do Oranii, żeby sprawdzić Raichu. Jeżeli posiada jakieś cenne informacje, to najprawdopodobniej przechowuje je w pamięci, a Sabrina jak wiesz jest też telepatką. Sprawdzi, czy czegoś nie widział.
– Mam tylko nadzieję, że nie zrobi mu krzywdy. Gdzie on w ogóle jest?
– Zwiedza pewnie ogród. Musiał być długo przetrzymywany. Lepiej żebyś nie trzymał go przez dłuższy czas w kuli, może nawet nigdy. Taki uraz ciężko będzie zapomnieć.
Justyna przybiegła zdyszana do altanki, zapominając o herbacie.
– Wydaje mi się, że lepiej będzie jak to zobaczycie. 
Weszli do kuchni, która znajdowała się najbliżej wejścia do pałacyku. Na małym telewizorze dla służby wyświetlał się reportaż, a w nim wnętrze piwnicy w jakiejś opuszczonej fabryce, w której według dziennikarki przetrzymywano ludzi. Kobieta powiedziała, że odkrył je przypadkowy trener godzinę temu. Kilka ujęć kamery na łóżka, łazienkę, kuchnię i właz suficie, którym porywacze mieli dostarczać jedzenie. Relacja na żywo miała miejsce już na zewnątrz fabryki, ktoś najwyraźniej najpierw poinformował telewizję, a dopiero później policję.
Dziennikarka rozmawiała z komendantem policji w Oranii, który mówił o bestialstwu do jakiego dopuścili się porywacze. Śledztwo miało być w toku, a funkcjonariusze mieli pracować dzień i noc by odnaleźć sprawców we współpracy oddziałem ze stolicy.
Kobieta bezceremonialnie przerwała mu, gdy z wnętrza budynku wyprowadzono pierwszego przetrzymywanego. Postawnego mężczyznę o pucołowatej twarzy osłaniano parasolem przed słońcem, jednak mimo to jedna z funkcjonariuszek musiała go poprowadzić do furgonetki za rękę. Najwyraźniej był w piwnicy tak długo, że oczy nie mogły przyzwyczaić się do światła.
Kamil w pierwszej chwili nie rozpoznał poszkodowanego. Dopiero po chwili nogi pod nim zrobiły się miękkie. Robert. Jakim cudem? Czyżby był tam przetrzymywany? W takim razie kto napadł na chłopca w dzielnicy portowej?
– Co się dzieje? – zapytał Kamil równie skonfundowany jak i przestraszony. – To mój brat… Ale przecież wczoraj z nim walczyłem.
– Nie wiem – odparła Agata.
Wbrew wszystkiemu to mogła być dobra wiadomość. Brat go nie zaatakował, ani nie oszalał. Musiał z nim porozmawiać, dowiedzieć się, gdzie był przez te kilka lat. A przede wszystkim zobaczyć.  
Następna wyszła kobieta, którą chłopak także znał. Karolina Vulpix. Nie wyglądała na wycieńczoną, jednak podobnie jak w przypadku Roberta, ona także nie mogła przyzwyczaić się do światła.
Agata wykonywała już telefon.
– Przemek, wiesz coś o tym, co dzieje się w fabryce? Co? Są już w szpitalu? Dlaczego mi nie mówisz o takich rzeczach. Co z tego, że masz zajęcie?
Po minie kobiety dało się poznać, że komisarz się rozłączył.
– Chyba powinieneś odwiedzić brata – powiedziała do chłopca. – Zabierz ze sobą Raichu, wydaje mi się, że i tak ucieknie cię szukać, gdy zobaczy, że nie ma cię w okolicy.
Chłopak skinął głową. Nie szukał długo elektrycznej myszy, właściwie to ona go znalazła.  Kamil pożyczył telefon i laptop Agaty, by sprawdzić autobus do szpitala, w którym leży brat. W altance, otoczony roślinami i śpiewem ptaków, czuł się znacznie lepiej niż we wnętrzu pałacyku, gdzie cały czas miał wrażenie bycia obserwowanym. Pewnie to całkiem normalny stan w domu pełnym duchów.
– Dobrze się spisałeś, tam w szpitalu. Bez ciebie byłoby ciężko. Oczywiście zazwyczaj radzę sobie znacznie lepiej, szczególnie gdy mam swoje Pokemony, ale wiesz… - zgubił na moment wątek. – Dobra robota. Mam nadzieję, że nie zmieniłeś zdania i nie planujesz wieczorem uciec w siną dal. Zostajesz ze mną, prawda?
Stwór skinął głową bez wahania. Kamil postanowił coś sprawdzić. Co innego słuchać rad, co innego dojść do własnych wniosków.
– W takim razie będę ci musiał kupić nową kulę. Coś wypasionego, naprawdę. Mam nadzieję, że chłopaki mi to wybaczą. – Poklepał saszetkę z Pokeballami. – Śpijcie, nie słuchajcie.
Raichu nieco się wystraszył. Zaczął piszczeć coś w swoim języku, Kamil nie musiał nim władać, by domyślić się, że rzeczywiście, o żadnych Pokeballach lepiej nie wspominać.
– Dobrze, już dobrze. Nie jesteś tak duży jak pozostali, nic się nie stanie jak trochę z tym poczekamy, o ile oczywiście nie sprawisz mi żadnych problemów. Uwierz, naprawdę nie chciałbym się tłumaczyć, gdybyś kogoś niechcący poraził prądem. Mogę liczyć, że nie będzie z tobą k lopotów? Tak, no to dobrze. Ale kulę i tak kupię, inaczej mogą być problemy z tym, że ktoś będzie cię mógł złapać.
Poza tym lepiej dmuchać na zimne – pomyślał Kamil. Stworek może mieć szczere intencje, ale wystarczy przecież, że coś przypomni mu się z rzeczy, które ostatnio przeżył. Jaką można mieć pewność, że wtedy na przykład połowa sklepu nie wyląduje w szpitalu? Widział przecież, co stworek potrafi, poza Zapdosem, Kamil nie spotkał żadnego Pokemona, który z taką mocą uderzałby elektrycznymi atakami. A przecież tak naprawdę Raichu ani razu nie był w pełni sił.
Poza tym do tej pory nie rozumiał jak zaskarbił sobie zaufanie Pokemona. „Ktoś musiał go przygotować” – pomyślał chłopak. „Dla mnie. Ale przecież nie musi to nic znaczyć, wcale nie musiał tego zrobić ktoś z rodziny… Każdy by się nadawał. Ale w takim razie dlaczego ktokolwiek miałby mnie wybierać?” – ostatnia myśl wstrząsnęła nim. Wersja Anki nagle stała się racjonalna. Nie był przecież wybrańcem, czy nikim w tym rodzaju. Zawsze uważał, że jeżeli przeznaczenie miało kogoś wybrać, to on był ostatni w kolejce.
To musiał być ktoś, kto go znał. Kto mu ufał. Nie znał nikogo takiego.   
– Kto ciebie mi dał, mały?
Pokemon wskazał na chłopca, a potem stuknął się kilka razy w bok głowy. Co to miało znaczyć? Ma pomyśleć? Coś przeoczył? Jedyne, co mu przychodziło na myśl, to maskotka, którą dostał zanim wszystko się tak naprawdę zaczęło. Gdzie ją w ogóle miał? Musiała zostać w szpitalu. Może to ona była kluczem?
 Znalazł numer do szpitala, do którego trafił po akcji w lecznicy. Przyjmowano tam trenerów, więc okazał się strzałem w dziesiątkę – Robert leżał właśnie w nim. Kobieta uprzedziła tylko, że jeżeli Kamil był dziennikarzem tylko podającym się za kogoś z rodziny, to na pewno się nie dostanie do środka. Zrobiła to chyba tylko po to, by zachować wewnętrzną równowagę pomiędzy uczynnością a zgryźliwością. Pod koniec jednak dziwnie spoważniała i zapytała:
– Zaraz, czy ja ciebie skądś nie znam? – Gniew w niej wzbierał. – Czy to nie ty uciekłeś wczoraj ze szpitala?
– Można powiedzieć, że zostałem do tego zmuszony.
– Naprawdę? Będziemy chyba musieli chyba coś wyjaśnić.
– Wie pani co, pomyliło mi się. Uciekłem, ale z innego szpitala. Do widzenia, miłego dnia.
Rozłączył się i odetchnął. Nie miał ochoty na żadne wyjaśnianie.      
– Jedziesz ze mną do mojego brata? – rzucił do Raichu. – Okazało się, że to nie on chciał mnie zabić. Fajnie, co nie?
Stworek wyglądał na trochę zdezorientowanego, ale po chwili wydawało się, że rozbawił go dowcip. Jeżeli tak, to był lepszym rozmówcą niż połowa znajomych Kamila.
 Chłopak znalazł najbliższy autobus i zwrócił sprzęt Agacie. Było dla niego oczywiste, że nie powinien nadużywać gościnności członkini elitarnej czwórki i nawet przez myśl mu nie przeszło, by prosić szofera o podwiezienie.
Wyszli na zewnątrz podwórka. Elektryczna mysz dreptała tuż obok niego. Dziwne to było uczucie, czasami pozwalał chadzać z nim swoim Pokemonom, ale nigdy nie robił tego w mieście. Teraz pilnował, czy ludzie na niego krzywo nie patrzą, ale nikt specjalnie nie zwracał na nich uwagi. Raichu po prostu nie wydawał się niebezpieczny. Jak te pozory potrafią mylić.  
 – Musimy się pośpieszyć, zaraz mamy autobus. I wiesz co, jak wrócimy, wymyślimy ci jakieś imię. Przecież nie będę na ciebie mówił, jak na jakąś zwykłą elektryczną mysz, prawda?
Stworek spojrzał na chłopaka z wdzięcznością i dumą. Tak jakby czekał na te słowa od kiedy ponownie się spotkali. 
Musieli przejść kawałek, ponieważ nikt nie pomyślał o umiejscowieniu przystanku w dzielnicy willowej. Pewnie wszyscy podjeżdżali tutaj swoimi autami za obrzydliwie wielkie pieniądze, których ludzie z innych dzielnic nie zarobią w ciągu dekady. Kamil nie miał nic do bogaczy, jednak wewnętrza potrzeba sprawiedliwości zostawała mocno nadwyrężana, gdy mijał pałace i domy jak z katalogu, pozłacane ogrodzenia, a za nimi uśmiechniętych ludzi sukcesu. Ciekawe o ilu problemach, których on doświadczył, oni nie mieli nawet pojęcia?
„Pewnie powiedzieliby to samo do ciebie, głupku” – rzucił w myślach.
Gdy wsiedli do autobusu, w środku było tylko kilka osób. Dopiero teraz zdał sobie sprawę, że właśnie wytrąca sobie asa z rękawa na najbliższy turniej – ktoś na pewno zobaczy go z Raichu. Co prawda w autobusie nie było nikogo wyglądającego na trenera - albo maskowali się, dbając o higienę – ale w mieście na pewno się jakiś się znajdzie. Z drugiej strony Sebastian pewnie i tak już uzupełnił odpowiednie informacje.
Właściwie to nie powinien o tym teraz myśleć. Jechał spotkać się z bratem. Po ośmiu latach. Czy to będzie jeszcze ten sam Robert, którego znał? Uparty niemal do szaleństwa, którego jedynym marzeniem było złapać Zapdosa? Kamil nie potrafił zrozumieć obsesji brata. Kiedyś próbował sobie tłumaczyć, że tak naprawdę była to tylko wymówka, że Robert w głębi duszy nie mógł dłużej wytrzymać w domu, więc wymyślił ten powód, by nie ranić rodziców zbyt mocno.

Tylko, że on nigdy nie kochał rodziców.