Rozdział 19: Pałacyk Agaty
Kamil
obudził się z niemym krzykiem zastygłym w gardle, czując zimne szpony
Darkrai’a. Niespokojnymi dłońmi poszukał blizn na szyi. To tylko sen –
tłumaczył sobie. Cholerny sen. Ale nawet teraz wydawało mu się, że upiór czai
się gdzieś w zakamarkach podświadomości, pomimo że policjanci podobno go
złapali.
Leżał
w łóżku tak wielkim, że pewnie zajmowałoby pół pokoju w jego rodzinnym domu. Ucieszył
się, gdy zobaczył pięć kul na krześle. Ostatecznie wczorajszy dzień nie
skończył się tak źle.
Podniósł
się i jęknął z bólu. Każdy mięsień zdawał się być naderwany, wydawało się, że
głowę ściskało niewidzialne imadło. Z trudem usiadł na krawędzi łóżka i
spojrzał po sobie. Skręcona kostka była sina, na lewej stronie brzucha
znajdował się pokaźny krwiak, a przedramię okrywał zmieniony opatrunek. Dał
sobie w kość.
Po tym
jak wyszedł z centrum Pokemon, Agata zaproponowała mu nocleg w letniej posesji,
która okazała się właściwie dwupiętrowym pałacem. Staruszka musiała być
naprawdę bogata, ale Kamil wątpił, by dorobiła się takiego majątku, jedynie
trenując Pokemony. Co prawda chłopak także raczej nie narzekał na brak gotówki,
ale z drugiej strony żył właściwie jak bezdomny. Dopiero finały krajowych lig
dawały całkiem przyjemny zastrzyk pieniędzy, jednak nie na tyle duży, by
wystarczył na stawianie pałaców. Staruszka musiała więc robić coś jeszcze.
Dobry trener duchów przydawał się w policji, wojsku, czy nawet w wywiadzie. Od
Agaty zaś prawdopodobnie nie było lepszych w Kanto.
Na
szafce obok ktoś zostawił tackę ze śniadaniem i wystygłą herbatą. Na jej widok
Kamilowi od razu zaburczało w brzuchu. Kiedy ostatnio jadł? Wczoraj rano? Kilka
niewielkich kanapek zniknęło wciągu minuty.
Kuba
pojawił się nagle, jak to zresztą miał w zwyczaju. Jakimś cudem wyglądał na
całkowicie zdrowego, oczy iskrzyły życiem, choć w przypadku ducha było to dosyć
niefortunne określenie. Wczorajsze obawy, że Gengar mógłby uciec, wydawały się
bardzo odległe.
–
Widzę, że Agata się tobą zaopiekowała.
Stwór
skinął głową z uśmiechem. Wyciągnął iluzoryczny znak zza pleców, który przedstawiał
idącego człowieka. Potem wskazał na Kamila.
– Już
idę. Pewnie przespałem cały dzień.
Wstał
z łóżka ostrożnie i z trudem się ubrał. Duch przyglądał mu się z troską, jednak
nie pomagał, wiedząc, że jego dotyk nie był przyjemny dla ludzi. Na koniec chłopak
wrzucił pięć kul do saszetki. Będzie musiał kupić szóstą. Ciekawe, gdzie teraz
podziewał się Raichu.
Kuba
przeprowadził Kamila przez korytarze posesji. O ile pokój, w którym spał
trener, wydawał się ciepły i dość bogato urządzony, o tyle reszta domu znacznie
bardziej pasowała do Agaty i jej duchów. Wnętrza były posępne, a drzwi do nich
ciężkie i skrzypiące. Żyrandole pod żebrowymi sklepieniami przysuwały na myśl
ogołocone z liści gałęzie. Na ścianach wisiały obrazy albo szkice bagnisk,
opuszczonych fabryk, a także nawiedzonej wieży z Lawandii. Kamil miał tam się
wybrać, by złapać ducha, jednak zmienił plany, odkąd do jego drużyny dołączył
Gengar.
Ten
czuł się w posesji wyjątkowo dobrze. Lewitował szybkością wściekłej muchy,
odbijając się od ścian i sufitu. Zatrzymywał się jednak na moment, gdy wyczuwał
obecność innych duchów. Kamil także kątem oka widział niewyraźne sylwetki,
ukrywające się gdzieś w cieniu, ale usilnie starał się nie zwracać na nie
uwagi. Był gościem, Agata na pewno nie zostawiłaby go samego, gdyby miał choć
część wątpliwości, że może się stać mu krzywda.
Przynajmniej
tak mu się wydawało.
–
Spokojnie duszki, tylko sobie przejdę i zaraz mnie nie będzie – powiedział
cicho.
Z
radością przywitał jasno oświetloną biblioteczkę, choć nawet tu regały z
książkami były przyozdobione upiornymi zdobieniami wyobrażającymi zjawy,
szkielety i bezlistne, powyginane gałęzie. W każdym innym domu wydawałyby się
pretensjonalne, jednak tutaj pasowały jak ulał.
Na
drabinie postawionej przy jednym z okiem sprzątaczka wycierała karnisze z
kurzu. Pyzata dziewczyna o rumianych policzkach zsunęła się na dół i niemal
podbiegła do Kamila. Przypominała harcerkę, która ugotuje obiad, rozbije obóz,
a i jak trzeba pobije nachodzących zbirów.
–
Wreszcie wstałeś. Jestem Justyna – wyciągnęła rękę z uśmiechem. – Powiedziałam
Kubie, żeby przyprowadził cię do mnie, gdy się obudzisz. Pani Agata chce z tobą
porozmawiać.
– Skąd
wiesz jak się nazywa? – zapytał, wymieniając uścisk.
–
Powiedział mi. A właściwie pokazał. Trochę się nim zaopiekowałam, był bardzo
zmęczony.
– To
dzięki tobie wrócił tak szybko do zdrowia? Jak to zrobiłaś?
–
Wydaje mi się, że wolałbyś nie wiedzieć. Chodź, zaprowadzę cię do Agaty.
Odpowiedź
nie zaskoczyła Kamila. Odkąd miał Gengara, wszystkiego na jego temat musiał
dowiadywać się samemu, gdyż trenerzy duchów zazwyczaj okazywali się bardzo
tajemniczy. Justynka, która najwyraźniej nie była zwykłą sprzątaczką, nie
okazała się wyjątkiem.
Chłopak zauważył, że dziewczyna spoglądała na
niego i uśmiechała się nieco częściej niż powinna. Przeszło mu przez myśl, że
chyba się jej spodobał, ale zaraz wyśmiał tę myśl.
–
Która jest godzina? Długo spałem?
–
Trzynasta. Obudziłabym cię wcześniej, ale pani Agata powiedziała, że powinieneś
się wyspać.
– A
mówiła coś o moich Pokemonach?
–
Niestety nie.
Wyszli
na mały dziedziniec. Willowa dzielnica na przedmieściach Oranii słynęła z
drogich działek, więc przed pałacem było raczej ciasno, limuzyna pewnie ledwie
mogła nawrócić na pętli wokół fontanny. Płot okalający ogród stał dość blisko
budynku, a za rosnącymi przed nim krzewami słychać było przejeżdżające
samochody.
Uwagę
chłopca przykuła słomiana kukła w kapeluszu, jaką niekiedy stawiało się przy
uprawach, by odstraszać rozgrzebujące ziemię Pidgeye. W dzień wyglądała nawet
sympatycznie. Za nią, pomiędzy płożącymi krzewami i niewysokimi drzewami stała
mała altanka, w której siedziała Agata. Dziwnie wyglądała wpatrzona w laptop z
dużymi oprawkami na nosie. Stukała w klawisze klawiatury dwoma palcami
wskazującymi z taką siłą, jakby miała komuś wybić oko.
–
Usiądź – powiedziała do Kamila, odrywając na moment wzrok od ekranu. Głos co
dziwne miała nad wyraz spokojny, jakby napięte dłonie należały zupełnie do
innej osoby. – Justyna, przynieś nam herbaty. Potem poszukaj Hauntera, bo chyba
znowu poszedł straszyć Persiana sąsiadów. Nienawidzi tego kocura – ostatnie
zdanie powiedziała bardziej do Kamila.
Chłopak
uśmiechnął się, choć za bardzo nie potrafił odnaleźć w nowej sytuacji. Mimo wszystko
wolał Agatę ze szpitala, tutaj strój, wielki diadem na szyi czy przepych
posesji sprawiały, że stawała się dla niego nieco mniej dostępna.
– Nie
wiem czy podziękowałem za wczoraj. Ten Pokemon pewnie by nas pokonał.
– Może
tak, może nie. Oczywiście jest niebezpieczny, ale nawet w połowie nie tak
bardzo, jak to sobie ubzdurał. Poza tym to nie do końca Pokemon.
– To
znaczy? – zapytał zdziwiony chłopak.
–
Słyszałeś jak mówi. Spotkałam Darkraia już w swoim życiu i uwierz mi, nie jest
tak wygadany. Jakkolwiek dziwnie to nie zabrzmi, to najprawdopodobniej jeden z
moich przyjaciół. Byłych przyjaciół. Przepraszam, ale nie powiem nic więcej, nie
lubię do tego wracać. Teraz, gdy jest zamknięty, nic ci nie zrobi. O ile
oczywiście Przemek czegoś nie sknoci. Przyjedzie tu, jak upora się z jakimś
problemem z Wła… z tym Pokemonem. Chciałby posłuchać, co ostatnio się
wydarzyło.
–
Rozumiem. Ale potem już będę mógł wrócić do swoich zajęć, prawda? Pojutrze jest
turniej, powinienem trochę potrenować.
–
Właśnie to jest sprawa, o której chciałabym z tobą porozmawiać. Chciałabym,
żebyś został tu na kilka dni. Będziesz mógł spokojnie przygotowywać się do
turnieju Surge’a, za tą ruderą jest salka treningowa.
–
Bardzo chętnie, tylko dlaczego?
–
Pewnie znasz Sabrinę, liderkę sali w Safranii.
– Z
widzenia – odpowiedział cierpko.
Kamil
był świadomy, że coś takiego mogłaby powiedzieć pewnie połowa mieszkańców
Kanto. Mistrzyni psychicznych Pokemonów z pewnością była nietuzinkową kobietą,
która w telewizji pojawiała się dość często, choć bardziej zwracano uwagę na
jej parapsychologiczne zdolności, aniżeli trenerskie umiejętności. Według
pogłosek potrafiła komunikować się telepatycznie z Pokemonami, czy nawet
korzystać z telekinezy. Dla Kamila mogłaby nawet strzelać laserami z oczu, ale
nie zmieniało to tego, że żywił do niej urazę. Gdy wygrał turniej o Odznakę
Bagien, nie pofatygowała się by wręczyć mu nagrodę osobiście. Podobno dla
innych zawsze schodziła z tej swojej loży, ale Jankowskim jakby pogardzała.
Nawet Surge do czegoś takiego by się nie posunął, ba, on oczekiwałby od
zwycięzcy turnieju pojedynku.
Agata
jednak wspominała o niej jak o dobrej koleżance. W sumie staruszka też była
trochę „inna”. Może trenowanie duchów i Pokemonów psychicznych powodowało, że
człowiek stawał się nieco ekscentryczny? A może to właśnie tacy ludzie
potrafili nawiązać ze nietypowymi stworami nić porozumienia.
–
Poprosiłam ją, by przyjechała jeszcze dziś do Oranii, żeby sprawdzić Raichu.
Jeżeli posiada jakieś cenne informacje, to najprawdopodobniej przechowuje je w
pamięci, a Sabrina jak wiesz jest też telepatką. Sprawdzi, czy czegoś nie
widział.
– Mam tylko
nadzieję, że nie zrobi mu krzywdy. Gdzie on w ogóle jest?
–
Zwiedza pewnie ogród. Musiał być długo przetrzymywany. Lepiej żebyś nie trzymał
go przez dłuższy czas w kuli, może nawet nigdy. Taki uraz ciężko będzie
zapomnieć.
Justyna
przybiegła zdyszana do altanki, zapominając o herbacie.
–
Wydaje mi się, że lepiej będzie jak to zobaczycie.
Weszli
do kuchni, która znajdowała się najbliżej wejścia do pałacyku. Na małym
telewizorze dla służby wyświetlał się reportaż, a w nim wnętrze piwnicy w
jakiejś opuszczonej fabryce, w której według dziennikarki przetrzymywano ludzi.
Kobieta powiedziała, że odkrył je przypadkowy trener godzinę temu. Kilka ujęć
kamery na łóżka, łazienkę, kuchnię i właz suficie, którym porywacze mieli
dostarczać jedzenie. Relacja na żywo miała miejsce już na zewnątrz fabryki,
ktoś najwyraźniej najpierw poinformował telewizję, a dopiero później policję.
Dziennikarka
rozmawiała z komendantem policji w Oranii, który mówił o bestialstwu do jakiego
dopuścili się porywacze. Śledztwo miało być w toku, a funkcjonariusze mieli
pracować dzień i noc by odnaleźć sprawców we współpracy oddziałem ze stolicy.
Kobieta
bezceremonialnie przerwała mu, gdy z wnętrza budynku wyprowadzono pierwszego
przetrzymywanego. Postawnego mężczyznę o pucołowatej twarzy osłaniano parasolem
przed słońcem, jednak mimo to jedna z funkcjonariuszek musiała go poprowadzić
do furgonetki za rękę. Najwyraźniej był w piwnicy tak długo, że oczy nie mogły
przyzwyczaić się do światła.
Kamil
w pierwszej chwili nie rozpoznał poszkodowanego. Dopiero po chwili nogi pod nim
zrobiły się miękkie. Robert. Jakim cudem? Czyżby był tam przetrzymywany? W
takim razie kto napadł na chłopca w dzielnicy portowej?
– Co
się dzieje? – zapytał Kamil równie skonfundowany jak i przestraszony. – To mój
brat… Ale przecież wczoraj z nim walczyłem.
– Nie
wiem – odparła Agata.
Wbrew
wszystkiemu to mogła być dobra wiadomość. Brat go nie zaatakował, ani nie
oszalał. Musiał z nim porozmawiać, dowiedzieć się, gdzie był przez te kilka
lat. A przede wszystkim zobaczyć.
Następna
wyszła kobieta, którą chłopak także znał. Karolina Vulpix. Nie wyglądała na
wycieńczoną, jednak podobnie jak w przypadku Roberta, ona także nie mogła
przyzwyczaić się do światła.
Agata
wykonywała już telefon.
–
Przemek, wiesz coś o tym, co dzieje się w fabryce? Co? Są już w szpitalu?
Dlaczego mi nie mówisz o takich rzeczach. Co z tego, że masz zajęcie?
Po
minie kobiety dało się poznać, że komisarz się rozłączył.
– Chyba
powinieneś odwiedzić brata – powiedziała do chłopca. – Zabierz ze sobą Raichu,
wydaje mi się, że i tak ucieknie cię szukać, gdy zobaczy, że nie ma cię w
okolicy.
Chłopak
skinął głową. Nie szukał długo elektrycznej myszy, właściwie to ona go
znalazła. Kamil pożyczył telefon i
laptop Agaty, by sprawdzić autobus do szpitala, w którym leży brat. W altance, otoczony
roślinami i śpiewem ptaków, czuł się znacznie lepiej niż we wnętrzu pałacyku,
gdzie cały czas miał wrażenie bycia obserwowanym. Pewnie to całkiem normalny stan
w domu pełnym duchów.
– Dobrze
się spisałeś, tam w szpitalu. Bez ciebie byłoby ciężko. Oczywiście zazwyczaj
radzę sobie znacznie lepiej, szczególnie gdy mam swoje Pokemony, ale wiesz… -
zgubił na moment wątek. – Dobra robota. Mam nadzieję, że nie zmieniłeś zdania i
nie planujesz wieczorem uciec w siną dal. Zostajesz ze mną, prawda?
Stwór
skinął głową bez wahania. Kamil postanowił coś sprawdzić. Co innego słuchać
rad, co innego dojść do własnych wniosków.
– W
takim razie będę ci musiał kupić nową kulę. Coś wypasionego, naprawdę. Mam
nadzieję, że chłopaki mi to wybaczą. – Poklepał saszetkę z Pokeballami. –
Śpijcie, nie słuchajcie.
Raichu
nieco się wystraszył. Zaczął piszczeć coś w swoim języku, Kamil nie musiał nim
władać, by domyślić się, że rzeczywiście, o żadnych Pokeballach lepiej nie
wspominać.
–
Dobrze, już dobrze. Nie jesteś tak duży jak pozostali, nic się nie stanie jak
trochę z tym poczekamy, o ile oczywiście nie sprawisz mi żadnych problemów.
Uwierz, naprawdę nie chciałbym się tłumaczyć, gdybyś kogoś niechcący poraził
prądem. Mogę liczyć, że nie będzie z tobą k lopotów? Tak, no to dobrze. Ale
kulę i tak kupię, inaczej mogą być problemy z tym, że ktoś będzie cię mógł
złapać.
Poza
tym lepiej dmuchać na zimne – pomyślał Kamil. Stworek może mieć szczere
intencje, ale wystarczy przecież, że coś przypomni mu się z rzeczy, które
ostatnio przeżył. Jaką można mieć pewność, że wtedy na przykład połowa sklepu
nie wyląduje w szpitalu? Widział przecież, co stworek potrafi, poza Zapdosem,
Kamil nie spotkał żadnego Pokemona, który z taką mocą uderzałby elektrycznymi
atakami. A przecież tak naprawdę Raichu ani razu nie był w pełni sił.
Poza
tym do tej pory nie rozumiał jak zaskarbił sobie zaufanie Pokemona. „Ktoś
musiał go przygotować” – pomyślał chłopak. „Dla mnie. Ale przecież nie musi to nic
znaczyć, wcale nie musiał tego zrobić ktoś z rodziny… Każdy by się nadawał. Ale
w takim razie dlaczego ktokolwiek miałby mnie wybierać?” – ostatnia myśl
wstrząsnęła nim. Wersja Anki nagle stała się racjonalna. Nie był przecież
wybrańcem, czy nikim w tym rodzaju. Zawsze uważał, że jeżeli przeznaczenie
miało kogoś wybrać, to on był ostatni w kolejce.
To
musiał być ktoś, kto go znał. Kto mu ufał. Nie znał nikogo takiego.
– Kto
ciebie mi dał, mały?
Pokemon
wskazał na chłopca, a potem stuknął się kilka razy w bok głowy. Co to miało
znaczyć? Ma pomyśleć? Coś przeoczył? Jedyne, co mu przychodziło na myśl, to
maskotka, którą dostał zanim wszystko się tak naprawdę zaczęło. Gdzie ją w
ogóle miał? Musiała zostać w szpitalu. Może to ona była kluczem?
Znalazł numer do szpitala, do którego trafił
po akcji w lecznicy. Przyjmowano tam trenerów, więc okazał się strzałem w
dziesiątkę – Robert leżał właśnie w nim. Kobieta uprzedziła tylko, że jeżeli
Kamil był dziennikarzem tylko podającym się za kogoś z rodziny, to na pewno się
nie dostanie do środka. Zrobiła to chyba tylko po to, by zachować wewnętrzną
równowagę pomiędzy uczynnością a zgryźliwością. Pod koniec jednak dziwnie
spoważniała i zapytała:
–
Zaraz, czy ja ciebie skądś nie znam? – Gniew w niej wzbierał. – Czy to nie ty
uciekłeś wczoraj ze szpitala?
– Można
powiedzieć, że zostałem do tego zmuszony.
–
Naprawdę? Będziemy chyba musieli chyba coś wyjaśnić.
– Wie
pani co, pomyliło mi się. Uciekłem, ale z innego szpitala. Do widzenia, miłego
dnia.
Rozłączył
się i odetchnął. Nie miał ochoty na żadne wyjaśnianie.
– Jedziesz
ze mną do mojego brata? – rzucił do Raichu. – Okazało się, że to nie on chciał
mnie zabić. Fajnie, co nie?
Stworek
wyglądał na trochę zdezorientowanego, ale po chwili wydawało się, że rozbawił
go dowcip. Jeżeli tak, to był lepszym rozmówcą niż połowa znajomych Kamila.
Chłopak znalazł najbliższy autobus i zwrócił
sprzęt Agacie. Było dla niego oczywiste, że nie powinien nadużywać gościnności
członkini elitarnej czwórki i nawet przez myśl mu nie przeszło, by prosić
szofera o podwiezienie.
Wyszli
na zewnątrz podwórka. Elektryczna mysz dreptała tuż obok niego. Dziwne to było
uczucie, czasami pozwalał chadzać z nim swoim Pokemonom, ale nigdy nie robił
tego w mieście. Teraz pilnował, czy ludzie na niego krzywo nie patrzą, ale nikt
specjalnie nie zwracał na nich uwagi. Raichu po prostu nie wydawał się
niebezpieczny. Jak te pozory potrafią mylić.
– Musimy się pośpieszyć, zaraz mamy autobus. I
wiesz co, jak wrócimy, wymyślimy ci jakieś imię. Przecież nie będę na ciebie
mówił, jak na jakąś zwykłą elektryczną mysz, prawda?
Stworek
spojrzał na chłopaka z wdzięcznością i dumą. Tak jakby czekał na te słowa od
kiedy ponownie się spotkali.
Musieli
przejść kawałek, ponieważ nikt nie pomyślał o umiejscowieniu przystanku w
dzielnicy willowej. Pewnie wszyscy podjeżdżali tutaj swoimi autami za
obrzydliwie wielkie pieniądze, których ludzie z innych dzielnic nie zarobią w
ciągu dekady. Kamil nie miał nic do bogaczy, jednak wewnętrza potrzeba
sprawiedliwości zostawała mocno nadwyrężana, gdy mijał pałace i domy jak z
katalogu, pozłacane ogrodzenia, a za nimi uśmiechniętych ludzi sukcesu. Ciekawe
o ilu problemach, których on doświadczył, oni nie mieli nawet pojęcia?
„Pewnie
powiedzieliby to samo do ciebie, głupku” – rzucił w myślach.
Gdy
wsiedli do autobusu, w środku było tylko kilka osób. Dopiero teraz zdał sobie
sprawę, że właśnie wytrąca sobie asa z rękawa na najbliższy turniej – ktoś na
pewno zobaczy go z Raichu. Co prawda w autobusie nie było nikogo wyglądającego
na trenera - albo maskowali się, dbając o higienę – ale w mieście na pewno się
jakiś się znajdzie. Z drugiej strony Sebastian pewnie i tak już uzupełnił
odpowiednie informacje.
Właściwie
to nie powinien o tym teraz myśleć. Jechał spotkać się z bratem. Po ośmiu
latach. Czy to będzie jeszcze ten sam Robert, którego znał? Uparty niemal do
szaleństwa, którego jedynym marzeniem było złapać Zapdosa? Kamil nie potrafił
zrozumieć obsesji brata. Kiedyś próbował sobie tłumaczyć, że tak naprawdę była
to tylko wymówka, że Robert w głębi duszy nie mógł dłużej wytrzymać w domu,
więc wymyślił ten powód, by nie ranić rodziców zbyt mocno.
Tylko,
że on nigdy nie kochał rodziców.