Rozdział 15: Nowi sprzymierzeńcy i nowe wieści
Chłód
– to na początku poczuł Kamil, gdy odzyskał przytomność. Przejmujące, upiorne
zimno, od którego tężała krew w żyłach. Gdzie się w ogóle obudził? Na biegunie
północnym? Wnętrze karetki wyglądało na dość ciepłe, a stroje ratowników były
wyjątkowo „niebiegunowe”. Czyli raczej nadal znajdował się w Oranii. To go
nieco uspokoiło. Wtedy usłyszał jak nieregularny stukot zaczął zagłuszać
przytłumiony pomruk silnika. Dopiero po chwili dotarło do niego, że dźwięk
wydawały jego szczękające zęby.
– …to
trener, wieziemy na Lawendową. – Usłyszał głos ratownika obok siebie. – O,
obudził się. Słyszysz nas?
–
Z-z-zimno – zdołał wydukać. – Da-dajcie coś.
–
Spokojnie, jesteś już pod kocem termicznym.
–
To-to da-dajcie drugi.
–
Oddychaj powoli, wtedy uczucie chłodu minie szybciej. Najlepiej pomyśl o czymś
przyjemnym.
O
czymś przyjemnym, tak? – zapytał siebie chłopak. Pewnie. Nic prostszego. Może
tak wrócić wspomnieniami do walki z bratem albo przypomnieć sobie, że Ania znów
go oszukała? Nie, najlepiej właśnie
teraz zdać sobie sprawę z tego, że jego Pokemony zostały same i bezbronne.
Dość
wiele rzeczy dzieliło go od spokoju.
Nie
powinien tu leżeć. Pas, którym przymocowano go do łóżka, zaczął uwierać go w
klatce piersiowej. Ktokolwiek go zacisnął, wykonał kawał dobrej roboty. Chciał
go rozpiąć, ale ratownik to zobaczył i zagroził, że jeżeli chłopak nie
przestanie się wiercić, zapnie mu także ręce. Potem mężczyzna przez kilka minut
odpowiadał na szczegółowe pytania
Kamila, który chciał się wywiedzieć co się stało i czy jego Pokemony są
bezpieczne. Trener co jakiś czas przerywał indagowanie krótkim „zdejmijcie te
pasy ze mnie” i obietnicą, że z wszystkimi się porachuje, jeżeli go nie
wypuszczą i nie odwiozą do centrum Pokemonów.
Załoga
karetki powitała mury szpitala z wyraźną ulgą. Wyprowadzili nosze z chłopakiem
przez tylne drzwi karetki. Podmuch gorącego powietrza tylko wywołał u Kamila
nową falę dreszczy. Widział nad sobą szklaną wiatę przed szpitalem, potem szyny
dla rozsuwanych drzwi, biały sufit, aż zatrzymał się pod jedną ze szpitalnych
lamp, która chyba specjalnie świeciła mu prosto w twarz. Gdy był jeszcze
dzieciakiem, kilka razy trafił na oddział ratunkowy, a to dlatego, że
niebezpieczne przedmioty i Pokemony lgnęły do niego bardziej niż łyżki do
Alakazama. Właściwie tylko cud sprawił,
że dziesiąte urodziny obchodził w jednym kawałku.
W
sumie to nic nie wydoroślałem – podsumował.
Do
recepcji oddziału ratunkowego przybiegło kilkoro lekarzy i pielęgniarek.
Dowiedzieli się od ratowników jakie obrażenia otrzymał chłopak. Poza tym, że
prawdopodobnie skręcił nogę, Kamil usłyszał także o podejrzeniu wstrząsu mózgu,
ranach po szkle na barku i konieczności przeprowadzenia badań psychiatrycznych,
ze względu na ingerencję stwora w umysł chłopaka. Mogło być gorzej – pomyślał.
Mógł choćby porazić go Zapdos – o ile Pokemony jako tako radziły sobie z
wytrzymywaniem ataków swoich pobratymców, to ludzie wykazywali w tym względzie
znacznie mniejszą tolerancję.
Zaprowadzono
go do sali numer sześć. Ratownicy rozpięli pasy, jednak za bardzo nie kwapili
się z przenoszeniem na łóżko dość postawnego chłopaka.
– Dasz radę wstać? – zapytał go jeden z mężczyzn.
– Panowie, jeżeli by to pani ordynator usłyszała… –
nadąsała się jedna z pielęgniarek, która im towarzyszyła.
– Dam radę – powiedział Kamil pewnie.
Podniósł się, co jednak okazało się trochę trudniejsze,
niż się spodziewał. Był mocno osłabiony, ale delikatnie się chwiejąc, jakoś
doszedł do łóżka, starając się nie nadwyrężać obolałej stopy. Potem zaczęły się
pomniejsze badania, a pielęgniarki dezynfekowały rany i zakładały opatrunki.
Nie minęło wiele czasu, a miał już świeżutkie bandaże na ręce, głowie i barku.
Chirurg zastanawiał się nawet, czy nie zakładać gipsu na nogę, jednak chłopak
nie chciał nawet o tym słyszeć. Dostał więc tylko opaskę usztywniającą.
Na koniec lekarka zrobiła mu jakieś durne badania,
podczas których chłopak między innymi śledził wzrokiem poruszające się
światełko albo cierpliwie znosił uderzenia młoteczkiem pod kolano.
– Wydaje się, że wszystko w porządku. Za chwilę ktoś
weźmie cię jeszcze na prześwietlenie – powiedziała, po czym zniknęła na
korytarzu oddziału.
Wreszcie spokój – pomyślał chłopak i rozejrzał się po
sali. Pacjenci leżący na pozostałych łóżkach nie okazywali zbytniego
zainteresowania nowym przybyszem. Obok niego miała swoje łóżko starsza kobieta,
która wydawała mu się dziwnie znajoma. Siedziała nieruchomo tyłem do niego i
obserwowała widok za oknem. Naprzeciwko zaś spał młody chłopak ze świeżym
gipsem na nodze i ręce, a obok niego, za parawanem, leżał nieprzytomny
mężczyzna z bandażem na głowie. Chłopcu wydawało się, że tutaj nie pasuje,
wracał już do siebie i wydawało mu się, że nawet bandaże założono mu na wyrost.
Choć z drugiej strony właśnie przeżył atak Zapdosa,
pościg samochodowy, podwójną walkę i stracenie własnego snu. Może powinien
pozwolić sobie na odrobinę odpoczynku.
Wtedy
poczuł na odkrytym ramieniu zimny dotyk, tak jakby ktoś szturchnął go soplem
lodu. Przekręcił głowę w tamtą stronę, jednak niczego nie zobaczył. Dopiero gdy
się delikatnie wychylił, ujrzał spłaszczonego na podłodze Gengara, który wystawał
spod jego łóżka.
– Ty
skurczybyku – szepnął uradowany, oglądając się, czy nikt go nie podsłuchuje. –
Wiedziałem, że to ty mnie wyciągnąłeś z tego snu. Smaczny był chociaż?
Stwór
wyglądał na odrobinę skrępowanego, jednak konspiracyjnie oblizał się, jak po
sutym posiłku. Kamil dobrze wiedział, że Pokemon podreperował zdrowie jego
kosztem, jednak nie miał mu tego za złe. W końcu nie wiedział co by się stało,
gdyby sen potrwał chwilę dłużej.
–
Teraz na poważnie. Uciekaj stąd i pilnuj swoich kolegów. W razie czego możesz
skorzystać z całego arsenału swoich nieczystych sztuczek.
Duch
jednak wykonał ruch przypominający kręcenie głową, o ile można o tym mówić w
przypadku stwora całkowicie rozpłaszczonego na podłodze. Potem zaserwował
chłopcu krótką iluzję: Gengar latał wokół łóżka z Kamilem i po chwili odganiał
czarny dym, który próbował się zbliżyć do trenera.
–
Rozumiem. W takim razie poleć tylko i sprawdź co z nimi. Tylko uważaj na
siebie. Ankę i Sebastiana też spróbuj znaleźć. Potem tu wracaj.
Duch
posłuchał i prześlizgnął się w stronę drzwi. Chłopak odetchnął i poprawił
poduszkę pod głową. Muszę jak najszybciej wyzdrowieć – pomyślał. Nagle zdał
sobie sprawę, że staruszka właśnie go obserwowała.
–
Spokojnie, chłopcze – powiedziała, widząc jego zakłopotanie. – Mieliśmy tu już
jednego delikwenta, co gadał do siebie i krzyczał że jest mistrzem Pokemonów.
Przy tym rozmawianie z duchem spod łóżka wydaje się całkiem normalne.
Przynajmniej dla mnie.
Chłopak
poczuł się przez moment niepewnie. Na oddziale ratunkowym nie mogły przebywać
Pokemony, chyba że należały do personelu. Duch był i będzie więc tu nielegalne.
Jednak kobieta mrugnęła porozumiewawczo, dając do zrozumienia, że nie będzie
robić niepotrzebnych problemów.
– Mam
nadzieję, że rzeczywiście zaraz wróci – dodała. – Bez niego znów zrobi się tu
nieznośnie gorąco, bo tym niedorajdom zepsuła się klimatyzacja. Swoją drogą,
dziwny z ciebie trener, mój drogi. Duch zjadł ci sen, a ty się na niego nie
gniewasz? Gdyby mi coś takiego zrobił jakiś, wiem, że na pewno nie
poprzestałabym od wyzwania go od najgorszego ścierwa.
– To
dość długa historia...
– Może
nie zauważyłeś, ale to dobre miejsce na takie historie. Daj starej kobiecie
posłuchać o czymś ciekawszym, niż lista chorób, leków i czasu, jaki
prawdopodobnie jej pozostał. Właściwie to jak masz na imię?
–
Kamil.
– Ja
jestem Agata. Mało kto mnie tutaj rozpoznaje, to chyba przez ten szlafrok i
nieułożone włosy. Nie zdążyłam się wyszykować zanim zasłabłam. Starość nie
radość.
Chłopak
przyjrzał się jej dokładniej i ciągle nie opuszczało go wrażenie, że skądś
kojarzył tę osobę. Może kiedyś ją spotkał albo nawet widział w telewizji?
Jeżeli dobrze słyszał, trafił na oddział ratunkowy na Lawendowej, do której
przyjmowano głównie trenerów bądź ludzi z obrażeniami zadanymi przez Pokemony.
Możliwe więc, że staruszka także była trenerką.
– Ale
teraz chyba wszystko w porządku, prawda?
– A bo
ja wiem – powiedziała, ale szczerze się uśmiechnęła. Wydawało się, że nie
przejmowała się za nadto swoim zdrowiem, tak jakby była przekonana, że jest
zdrowa. –Opowiadasz, czy nie? – ponagliła.
– To
trochę nielegalne – wytłumaczył się.
–
Myślisz, że zaskoczysz czymś starą kobietę?
Kamil
na początku się krępował, ale z drugiej strony, co mu szkodziło? I tak pewnie
będzie musiał wszystko opowiedzieć policjantom, a chorej, samotnej pewnie
przyda się taka, nawet wątpliwa rozrywka, zważywszy na to, że to on będzie
opowiadał.
Więc
mówił. Od samego początku, czyli odkąd Anka poprosiła go o pomoc. Potem poszło
już gładko: magazyny, bazy danych, Zespół R i pojedynek z własnym bratem. Nie
obawiał się, że ktoś go usłyszy – pozostali pacjenci spali, a lekarze i
pielęgniarki krzątali się zabiegani. Staruszka słuchała uważnie, tylko czasem
kiwając głową, by zachęcić chłopca do kontynuowania. Gdy skończył, powiedziała:
–
Niewiarygodne – powiedziała zdumiona. – Coś mi się wydaje, że się jeszcze
spotkamy. Tak naprawdę to przypominasz
mi pewnego chłopca, którego poznałam, gdy byłam chyba w twoim wieku. Był raczej
szczuplejszy od ciebie, ale poza tym wydajesz się do niego bardzo podobny. On
także nie mógł usiedzieć w miejscu, mimo że wtedy podróżowało się znacznie
trudniej niż teraz – nie było tyle autobusów, pociągów, a stworków nie trzymało
się w Pokeballach. Uparł się, że odnajdzie i opisze wszystkie istniejące
Pokemony. Ale nie chciałam o tym. Pamiętam, że pewnego dnia zabrał mnie nad
jezioro. Był piękny wieczór, księżyc w pełni, gwiazdy na niebie, wszystko co
my, dziewczyny, lubimy w takich sytuacjach. I wtedy dał mi pewną różową
karteczkę. Powiedział, że można na niej napisać coś, czego najbardziej
potrzebujemy, a wtedy Jirachi, który mieszka w tym jeziorze, to przyniesie. Nie
wierzyłam mu, ale i tak zapytałam, dlaczego dał ją mi, a nie wziął jej dla
siebie? On wtedy odpowiedział: niczego nie potrzebuję. Mam tutaj ciebie.
Kamil
nie przepadał za podobnymi historiami, wydawało mu się, że kobieta trochę
zmyśla, ale z szacunku zapytał:
– I co
dalej?
– Jak
to co? Napisałam, że chcę największy diament na świecie i rzuciłam frajera!
Chłopak
nie wytrzymał i zaniósł się śmiechem, aż rozbolały go ranki na plecach.
Staruszka także wyglądała na zadowoloną z udanego dowcipu.
–
Przepraszam, ale ja tu opowiadałem szczerze, a pani mi mówi coś takiego –
powiedział Kamil z udawanym wyrzutem.
– Masz
rację, może nie powinnam. Tak naprawdę nie było żadnego Jirachiego. Ja także
nic nie napisałam na tej kartce, uznałam to wtedy za bardzo romantyczne. Co
prawda nie byliśmy ze sobą długo, ale był chyba jedyną osobą, którą pokochałam,
mimo paru cierpkich słów, które sobie powiedzieliśmy. I wydaje mi się, że ta
twoja koleżanka także cię przynajmniej lubi. Pomyślałam, że może chciałbyś o
tym wiedzieć, że pewnie się teraz o ciebie zamartwia.
–
Wątpię. Zresztą, gdybym ja miał kartkę od Jirachiego, wcale bym nie prosił o tę
rudą zołzę.
– Tego
nie wiesz. Kiedyś, już dużo później, pewien mężczyzna, który podobno spotkał
tego Pokemona, powiedział mi, że prawdziwy Jirachi nigdy nie da nam tego, czego
tak naprawdę nie chcemy. To dobry stworek – pokazuje nam konsekwencje naszych
wyborów. Gdybyś więc miał możliwość sprawdzić, czy to dobry pomysł, nie
zrobiłbyś tego? – Dała mu chwilę na zastanowienie, jednak na twarzy Kamila
pojawił się tylko smutny półuśmiech. –
No właśnie.
–
Panie Jankowski, koniec pogadanek – powiedział pielęgniarz w drzwiach z
przyprowadzonym wózkiem. – Zapraszam na prześwietlenie.
–
Grzeczniej proszę – burknęła kobieta. – To dobry dzieciak i proszę go obdarzać
należytym szacunkiem.
–
Dobrze, proszę pani – odparł mężczyzna, dziwnie wystraszony.
W
drodze na prześwietlenie Kamil zdał sobie sprawę z kim rozmawiał i jakim jest
idiotą. Agata, debilu! Członkini elitarnej czwórki!
Małe
królestwo Zygmunta Gromaszka nie współgrało z powagą urzędu szefa policji w
Oranii. W rogu stał rowerek do ćwiczeń, którego komendant chyba jeszcze nigdy
nie użył, ponieważ pokrywała go solidna warstwa kurzu. Na półkach, obok stert
dokumentów i kodeksów, leżały także czasopisma dla dorosłych (które akurat
zakurzone nie były). Stary pryk chyba jeszcze nie dowiedział się, że jego
komputer ma dostęp do internetu. Najbardziej jednak przykuwał uwagę wielki
kalendarz z niewątpliwie wyretuszowaną kobietą w bikini. Zajmował właściwie pół
ściany, a ufundował go Wydział Kryminalny.
– Coś
ty najlepszego narobił? – zapytał po chwili milczenia komendant z nutą
niedowierzania w głosie.
Bracki dałby wiele, by szef policji w Oranii zaczął
krzyczeć, wymachiwać rękami i ciskać stertami papierów. Wtedy komisarz
wiedziałby na czym stoi. Jednak Gromaszek tylko bujał się na krześle, które za
każdym razem żałośnie skrzypiało pod naporem jego ogromnego cielska. Dźwięk ten
rozrywał ciszę panującą w gabinecie i wbijał się w mózg z siłą wściekłego
Rhyhorna.
Czyli
było źle. Bardzo źle. Przesrane.
Komendant drżącą dłonią dosypał czubatą łyżeczkę cukru do
kawy.
– Nie odchodzi się od tak od agenta, który ma nad tobą
zwierzchnictwo – kontynuował. – Trzeba było tam zostać, zrobić cokolwiek, ale
nie okazywać otwarcie nieposłuszeństwa. Przemek, przecież doskonale wiem, że
nie muszę ci tego tłumaczyć. Dlaczego więc to zrobiłeś?
Bracki nawet się nie próbował dociekać, skąd Gromaszek
wiedział o sytuacji sprzed chwili. Mówiono, że w komendzie prefektury nie można
nawet zapalić papierosa w szatni, bo komendant z pewnością się o tym dowie.
– Wstąpiłem do policji, by nie mieć dylematów – rzucił
oschle Bracki. – Ktoś popełnił przestępstwo, to idzie do więzienia. Nie mamy
pewności – nie idzie. Ale, na bogów, nie zdobywamy tej pewności przez tortury.
Dlatego wyciągnąłem stamtąd tę dziewczynę, Surge nie miał prawa jej nawet
przesłuchać, a co dopiero wygrażać swoim pupilkiem. A po tym co usłyszałem od
panny Vulpix, uznałem, że nasza współpraca została zakończona.
– Do stu piorunów! – Komendant łupnął pięścią tak mocno,
że kubek z kawą delikatnie podskoczył razem z monitorem i telefonem obok. – Mój
pięcioletni wnuk wymyśliłby lepszy powód! Jesteś w policji, do cholery! Tu
nawet zwykły policjant ma moralne dylematy, a co mówić oficer śledczy. Przecież
byłeś w wojsku, prawda? I z tego co wiem raczej nie czyściłeś śmigieł.
Komisarz
nie odpowiedział. Wiedział, że najlepiej będzie przeczekać wybuch zwierzchnika.
Wiedział też, że schrzanił. Co go mogło czekać? Sąd dyscyplinarny? Zwolnienie?
Powinien o tym wiedzieć, jednak formalna strona pracy policjanta zawsze go
odstręczała. Może dlatego nie miał szans na awans do stolicy.
–
Cholera Przemek – powiedział zawiedziony. – Dlaczego ty zawsze musisz być
świętszy nawet od mniszek w klasztorze? Przymknąłbyś na to oko, najwyżej
postraszyłbyś Surge’a, tak jak to zwykle robiłeś.
– To
była szesnastoletnia dziewczyna. Słyszałem jak krzyczała. Powiedzmy, że
przymknąłbym na to oko. Na co bym musiał przymykać później? Na przypalanie
żywcem?
– Daj
spokój, do tego nigdy by nie doszło. – Zbył go machnięciem ręki.
– Znam
Surge’a. – Bracki położył dłoń na blacie biurka komendanta. Tylko tym gestem
pokazał, że się denerwował. – I to niestety od tej najgorszej strony.
–
Dobrze, masz rację – rzucił Zygmunt zrezygnowany. Łatwiej było zdobyć dobrze
płatną pracę w Oranii, niż zmienić poglądy pana komisarza Brackiego. – Są pewne granice: ta dziewczyna oraz fakt,
że nie powinno zabierać się dowódcy Wydziału Śledczego w środku sprawy. Jednak
nawet nie masz pojęcia, co możemy przez twój wybryk stracić. W Biurze pracują
niebezpieczni ludzie, Przemku. Oni nie za bardzo lubią, gdy się ich nie
szanuje.
– Coś
planują?
– A
skąd ja mam to wiedzieć? Myślisz, że ci z BBW lubią się zwierzać nam,
policjantom?
–
Czyli rozmawiali z panem – skonstatował Bracki.
– Nie
zgrywaj tu teraz wielkiego śledczego. Mogę cię od razu uspokoić – nic ci nie
zrobią. Najwyraźniej jesteś im do czegoś potrzebny albo mają problem z tą
agentką, o którym nie chcą powiedzieć. Mówiła ci, czego chce od ciebie?
– Powiedziała
tylko, że potrzebują kogoś, kto zna miasto by pomóc w złapaniu ich agenta. I
chyba celowo chciała sprawdzić, czy wiem coś o „Oswajaniu Gromów”.
– Tego
się obawiałem. Cholera. – Wypił kawę jednym haustem i nacisnął przycisk na
obudowie stacjonarnego telefonu. – Basiu, kochana moja, przynieść mi jakieś
ziółka, bo zaraz tu wykituję.
– Czy
pan aby nie wypił przed chwilą całej kawy? – dopytał Bracki, bardziej by się
upewnić, niż w trosce o zdrowie komendanta. Według niego ten człowiek i tak był
po prostu niezniszczalny.
– Nie
twój interes. Ładunek. Widziałeś co przewoził Zespół R? Pawlicki mi powiedział
co tam było. Nie wydawało ci się to znajome?
– Aż
za bardzo. Nie ma wątpliwości, że planują powtórkę z Oswajania Gromów.
Porucznik
nacisnął jeszcze raz przycisk na telefonie.
–
Basia, chrzanić melisę. Przynieś wódkę – rzucił, po czym spojrzał na Brackiego
niezdrowo wybałuszonymi oczami. Komendant wyraźnie przesadził dzisiaj z kawą. –
Umiałbyś to obsłużyć? Podczas „tamtej” operacji rozstawiłeś chyba coś
podobnego.
Komisarz
zaczynał składać układankę w całość. Powód, dla którego BBW się nim
interesowało, wydawał się teraz jasny.
– To
było piętnaście lat temu. Nie mam pojęcia jak przeżyłem masakrę, a co dopiero
mówić o dokładnych ustawieniach tego transformatora. Ale pewnie tak,
potrafiłbym. Tylko po co tam wiedza tym z agencji?
– Oni
po to istnieją – by wiedzieć rzeczy. Najgorsze jest to, że ten cwany lis,
Surge, korzystając z twojej nieobecności, zabrał transformator i urządzenie
sterujące do swojej twierdzy. Zanim Pawlicki się zapytał, co powinien robić, skurczybyk
już z tym odjechał.
–
Przecież Surge jest zobligowany do oddania wszelkich dowodów. Nie rozumiem
problemu.
–
Niestety, Przemku jest problem. By ci go uświadomić, muszę cię całkowicie
wprowadzić w szambo, które przypadkiem wylało w naszym pięknym mieście. Jednak
najpierw muszę cię uprzedzić – jeżeli wywiniesz jakiś numer bądź komukolwiek
wspomnisz o tej rozmowie, to wszystkiego się wyprę, a ty następnego dnia
będziesz wąchał kwiaty od spodu.
Przez
moment słychać było tylko stukanie palców komisarza o blat i ciężki oddech
komendatna.
–
Rozumiem, że na powitanie słyszy to zdanie każdy wtajemniczany?
–
Każdy. Bez wyjątku. Ufam ci, inaczej w ogóle nie zaczynałbym tej rozmowy. Od
dłuższego czasu Centralne Biuro Śledcze pracuje nad rozpoznaniem działań
doskonale znanej ci grupy „zbieraczy” Pokemonów. Informują o tym tylko
zaufanych na najwyższych szczeblach w policji, gdyż sprawa jest niebywale
delikatna, szczególnie w kontekście tego co odkryłeś niedawno. Dowiedzieli się
już jakiś czas temu, że Zespół R odkrył, gdzie przebywa bestia, która dokonała
rzezi piętnaście lat temu. Niestety legenda prawdopodobnie okazuje się prawdą,
istnieje coś takiego jak Bestia spod Czarnego Kła. Odkąd ją znaleźli, prowadzą
działania mające na celu przejęcie kontroli nad bestią. Chyba nie muszę ci
mówić, czym to może grozić?
–
Zespół R zawładnie światem? – zadrwił, choć nie bardzo mu było do śmiechu. – To
coś miałoby być aż tak potężne?
–
Chciałbym wierzyć, że to niemożliwe, naprawdę. Zacznijmy od ich pierwszego
projektu. Pewnie słyszałeś o niedawnej eksplozji na jednej z Wysp Oranżowych?
–
Pamiętam. Znajdowało się tam laboratorium, jedne z niewielu, które przetrwało
impuls elektromagnetyczny piętnaście lat temu.
– To
laboratorium współpracowało z Zespołem R. Niestety, możliwe że to nie był
niechlubny wyjątek, a raczej reguła – naukowcy potrzebują pieniędzy, a Zespół R
je ma. Z tego co wiemy chcieli tam sklonować jakiegoś legendarnego psychicznego
stwora. Klon miał być na tyle silny, by kontrolować umysł każdego Pokemona, czy
nawet człowieka, jednak na tyle słaby, by dało się na nim wymusić
posłuszeństwo. I bękartom się udało. Dowodem ma być to, że odkryto działanie
potężnej siły telekinetycznej na chwilę przed wybuchem w laboratorium.
–
Stworzyli kolejną bestię i zaraz stracili nad nią kontrolę?
Komisarz
nerwowo spojrzał w stronę drzwi, najprawdopodobniej wyczekując pani Basi z
wódką. Na komendzie nie było nawet jednej butelki, więc sekretarka musiała udać
się do sklepu.
– Tego
nie wiemy. Mamy sprzeczne informacje. Stwór albo uciekł w góry, albo jednak
Zespół R jakimś cudem go pochwycił i przejął nad nim kontrolę.
– Nie wygląda to na problem, któremu można by
teraz zaradzić.
– Masz
rację. Szukamy tego zafajdanego mutanta, jednak to nie jest nasz priorytet.
Przy odrobinie szczęścia problem może sam się rozwiązać – stwór ucieknie i o
ile nie najdzie go ochota na zemstę i zniszczenie planety, nie powinien
sprawiać większych problemów. Wspominam o tym, bo możesz się w przyszłości
natknąć na jakąś wskazówkę o tej poczwarze i dzięki temu mógłbyś pomóc w jego
pacyfikacji. Podejrzewamy, że stwór mógłby kontrolować Bestię spod Czarnego
Kła, ale nawet ci debile z Zespołu R nie są aż tak głupi, by wszyscy popierali
tego typu działanie. Dlatego obecnie śledczy ze stolicy skupiają się na drugim
projekcie Zespołu R, zwanym niekiedy „Oswajanie Gromów Dwa” albo „Operacja: I
Tak Wszyscy Zginiemy”. Według oficjalnego planu pierwszej operacji
transformatory miały po prostu zabić bestię, ponieważ choćby takie rakiety
miałyby być w tym wypadku zbyt niebezpieczne, ze względu na jakieś tajemne moce
stwora. Oczywiście to wszystko bujdy, a cel był tak naprawdę inny – generalicja
także chciała przejąć kontrolę nad potworem. Podobno już wtedy wiedziano, że
odpowiednio wytworzone błyskawice, mogą wpływać na fale mózgowe, tak by
ubezwłasnowolnić dowolną istotę.
–
Raczej zamienić w roślinę.
–
Wtedy tak to się rzeczywiście mogło skończyć, teraz to już nie jest oczywiste. Wtedy
się nie udało, jednak jest niemal pewne, że to działa. Podobno BBW od kilku lat
to testuje. Z sukcesem. Jednak teraz najgorsze: nieśmiało podejrzewaliśmy, że
agenci będą chcieli przejąć maszynerię zbudowaną przez Zespół R. Teraz wiem to
na pewno. I dlatego potrzebują każdego, kto umie się tym obsługiwać. To mogą
być nawet dziesiątki urządzeń, Zespół R wydaje się znacznie bardziej przezorny,
niż generalicja piętnaście lat temu.
–
Czyli zamiast złej organizacji z niebezpieczną bestią, możemy mieć służbę
specjalną z niebezpieczną bestią. To brzmi jak wstęp do zamachu stanu.
–
Dlatego muszę cię o coś poprosić. Jeżeli zaproponują współpracę, zgódź się. Ta
sprawa z Robertem pewnie była tylko taką grą wstępną. Ale teraz szczerze
wątpię, by się z tobą patyczkowali. Możliwe, że będą cię śledzić i w którymś
momencie wyciągną broń i zaciągną do wana, potem przyłożą w głowę i wywiozą w
góry.
–
Rozumiem, że skoro sam sobie tego piwa naważyłem, to teraz muszę jej wypić?
–
Gdybym mógł sobie na to pozwolić, dałbym ci ochronę. Ale musimy chronić ludzi. Jest wiele sił w kraju i na świecie, którym
rządy służby specjalnej w Kanto byłyby bardzo nie na rękę. Z takich mniej
ukrywających się mogę wspomnieć o Radzie Liderów.
– Tak
myślałem, że kwestią czasu jest to, aż zaczną bawić się w politykę. W takim
razie powinienem przynajmniej kazać żonie i synowi wyjechać z Oranii. Nie chcę
ich narażać.
– Już
o to zadbałem. Zadzwoniłem do twojej teściowej, jutro zabierze żonę i dzieciaka
do siebie. Ale na zawody do Surge’a pójdzie i ty tak samo.
Przynajmniej
tyle – pomyślał Bracki.
–
Jednak pamiętaj, że w razie czego muszę pozwolić, żeby cię porwali, byśmy mogli
wyśledzić jaskinię. Ślad konwoju już jest stracony. Problemem też jest wybryk
Surge’a, i chyba teraz rozumiesz, dlaczego.
–
Jeżeli zechce przekazać urządzenie do BBW, nie będziemy mogli nic z tym zrobić.
A jeżeli biuro przejmie urządzenie, mogą je zbadać na tyle dokładnie, by nie
potrzebować nikogo z zewnątrz – podsumował Bracki dla formalności.
– Na szczęście Surge nie odda tego za darmo.
Będzie się targował i z nimi, i z nami. Nie zdziwiłbym się, gdyby rozważał też
oddanie sprzętu Zespołowi R.
– W to
nie uwierzę. Jestem ostatnią osobą, która broniłaby Surge’a, ale nie
współpracowałby z bandytami.
–
Surge jest lojalny temu, co uważa za słuszne. A tylko Miltank nie zmienia
poglądów, więc wystarczy, że przekonają go do swoich racji. Musimy więc sami
przejąć transformator i urządzenie, które nim steruje, bo jeżeli chodzi o prawo
i pieniądze, to Biuro ma nad nami przewagę. Mam pewien pomysł, który pewnie ci
się nie spodoba, ale muszę go jeszcze skonsultować z centralą. W razie czego,
powiadomię cię.
– Czy
to już wszystko? – zapytał Bracki, przytłoczony dzisiejszą porcją spisków.
–
Niestety nie. Został jeszcze ten smarkacz z Zapdosem. Nie wiemy o nim właściwie
nic, podobnie jak ci z BBW. Jednak na samo wspomnienie jego imienia agenci
popuszczają w spodnie. Zespół R znają dość dobrze, wiedzą do czego się zdolni,
ale ten chłopak… i jego mocodawca… to zupełnie inna para kaloszy. Wymykają się
z każdej obławy, do tej pory nie wiemy nawet jak wygląda, podobno to wbrew temu
co mówią inni, może to być kilka osób. Nie zdziwiłbym się więc, gdyby okazało
się, że agenci naprawdę liczyli na twoją pomoc w śledztwie. Chłopak jest tym
bardziej niebezpieczny, że jego działania coraz ściślej się wiążą z trzecim
projektem Zespołu R. Jedynym, który już w przeszłości zadziałał.
– To
znaczy?
–
Podczas Oswajania Gromów, mimo tego, że transformatory trafił szlag, coś
ostatecznie powstrzymało bestię. Nie wiemy co to było, nie mamy nawet poszlaki.
Jednak po tym, co dzisiaj się stało, domyślam się, że wiąże się to w jaki sposób z tym chłopcem, Kamilem
Jankowskim. Pewnie już wiesz o kogo chodzi, prawda?
– Tak,
to on musiał walczyć z Robertem w dzielnicy portowej.
–
Wiesz o nim coś więcej? Nie oglądam walk zbyt często, teraz tego żałuję.
–
Dowiedziałem się od dziewczyny, którą przesłuchiwał Surge, że to brat tego
waszego Roberta.
–
Naprawdę?! – Komendant prawie podskoczył na krześle. – Kiedy miałeś czas ją o
to zapytać?
– Po
wyjściu z lecznicy. To córka „tego” Rosta. Dowiedziałem się też, że Robert
zaatakował brata, by przywłaszczyć sobie jakiegoś Raichu. Stworek powinien
nadal leżeć w centrum Pokemonów.
–
Podziwiam cię, naprawdę. Po wszystkim muszę ci dać awans i podwyżkę, mimo tego
co dzisiaj odwaliłeś. Tylko że wokół jednego szczura nikt nie robiłby takiego
zamieszania. Musisz się dowiedzieć więcej. Przepytaj tego Kamila, tę córkę
Rosta też, jeżeli będzie to możliwe. Od teraz zajmujesz się tylko projektem
trzecim, nie mamy innego punktu zaczepienia, prócz tego, co dzisiaj się
dowiedziałeś. Raporty masz mi dostarczać każdego dnia, możesz wziąć sobie do
pomocy jednego współpracownika, jednak do końca go nie wtajemniczaj. Ufam, że
będziesz wiedział, gdzie powinieneś ustawić granicę. Wszystko jasne?
– Mam
tylko jedno pytanie. O co chodzi z tą Weroniką?
– Ach,
Weronika – Komisarz odniósł wrażenie, że komendant minimalnie się rozmarzył. –
Z tą kobietą związana jest kolejna operacja prowadzona przez komendę główną.
Zespół R nie jest monolitem, a Weronika po części się do tego przyczynia.
– A
więc w zamian za dywersję dostaje małe upominki?
– Nie
dywersję, a informacje. Nie zawracaj sobie nią głowy, sam do końca nie wiem, co
o niej myśleć. Idź teraz do żony i syna, przez dłuższy czas będziesz się z nimi
widywał rzadziej. Dzisiaj masz wolne. I poćwicz z synem walki. Choć nie
liczyłbym, że wygra w pierwszym pojedynku.
–
Słucham?
– Tak
tylko mówię. Par turniejowych co prawda nie ogłoszono, ale jedna jest już
pewna. Domyślasz się? Z tego co wiem to dobry trener, będzie czymś więcej niż
przynętą.
Komendant
nie mógł poprosić Surge’a o ustawienie tej konkretnej pary. Prędzej
podejrzewał, że zlecenie dostał jakiś informatyk na usługach policji.
– Tak
myślałem, że komendant nie pozwoliłby mi iść Surge’a z dobroci serca.
Gromaszek
zaniósł się rubasznym śmiechem.
–
Naprawdę uważam, że policja wiele zyskała, przyjmując cię w swoje szeregi.