Rozdział 15: Nowi sprzymierzeńcy i nowe wieści

niedziela, listopada 13, 2016 0 Komentarzy A+ a-

Chłód – to na początku poczuł Kamil, gdy odzyskał przytomność. Przejmujące, upiorne zimno, od którego tężała krew w żyłach. Gdzie się w ogóle obudził? Na biegunie północnym? Wnętrze karetki wyglądało na dość ciepłe, a stroje ratowników były wyjątkowo „niebiegunowe”. Czyli raczej nadal znajdował się w Oranii. To go nieco uspokoiło. Wtedy usłyszał jak nieregularny stukot zaczął zagłuszać przytłumiony pomruk silnika. Dopiero po chwili dotarło do niego, że dźwięk wydawały jego szczękające zęby.
– …to trener, wieziemy na Lawendową. – Usłyszał głos ratownika obok siebie. – O, obudził się. Słyszysz nas?
– Z-z-zimno – zdołał wydukać. – Da-dajcie coś.
– Spokojnie, jesteś już pod kocem termicznym.
– To-to da-dajcie drugi.
– Oddychaj powoli, wtedy uczucie chłodu minie szybciej. Najlepiej pomyśl o czymś przyjemnym. 
O czymś przyjemnym, tak? – zapytał siebie chłopak. Pewnie. Nic prostszego. Może tak wrócić wspomnieniami do walki z bratem albo przypomnieć sobie, że Ania znów go oszukała?  Nie, najlepiej właśnie teraz zdać sobie sprawę z tego, że jego Pokemony zostały same i bezbronne.
Dość wiele rzeczy dzieliło go od spokoju.
Nie powinien tu leżeć. Pas, którym przymocowano go do łóżka, zaczął uwierać go w klatce piersiowej. Ktokolwiek go zacisnął, wykonał kawał dobrej roboty. Chciał go rozpiąć, ale ratownik to zobaczył i zagroził, że jeżeli chłopak nie przestanie się wiercić, zapnie mu także ręce. Potem mężczyzna przez kilka minut odpowiadał na szczegółowe pytania  Kamila, który chciał się wywiedzieć co się stało i czy jego Pokemony są bezpieczne. Trener co jakiś czas przerywał indagowanie krótkim „zdejmijcie te pasy ze mnie” i obietnicą, że z wszystkimi się porachuje, jeżeli go nie wypuszczą i nie odwiozą do centrum Pokemonów.
Załoga karetki powitała mury szpitala z wyraźną ulgą. Wyprowadzili nosze z chłopakiem przez tylne drzwi karetki. Podmuch gorącego powietrza tylko wywołał u Kamila nową falę dreszczy. Widział nad sobą szklaną wiatę przed szpitalem, potem szyny dla rozsuwanych drzwi, biały sufit, aż zatrzymał się pod jedną ze szpitalnych lamp, która chyba specjalnie świeciła mu prosto w twarz. Gdy był jeszcze dzieciakiem, kilka razy trafił na oddział ratunkowy, a to dlatego, że niebezpieczne przedmioty i Pokemony lgnęły do niego bardziej niż łyżki do Alakazama.  Właściwie tylko cud sprawił, że dziesiąte urodziny obchodził w jednym kawałku.
W sumie to nic nie wydoroślałem – podsumował.
Do recepcji oddziału ratunkowego przybiegło kilkoro lekarzy i pielęgniarek. Dowiedzieli się od ratowników jakie obrażenia otrzymał chłopak. Poza tym, że prawdopodobnie skręcił nogę, Kamil usłyszał także o podejrzeniu wstrząsu mózgu, ranach po szkle na barku i konieczności przeprowadzenia badań psychiatrycznych, ze względu na ingerencję stwora w umysł chłopaka. Mogło być gorzej – pomyślał. Mógł choćby porazić go Zapdos – o ile Pokemony jako tako radziły sobie z wytrzymywaniem ataków swoich pobratymców, to ludzie wykazywali w tym względzie znacznie mniejszą tolerancję.
Zaprowadzono go do sali numer sześć. Ratownicy rozpięli pasy, jednak za bardzo nie kwapili się z przenoszeniem na łóżko dość postawnego chłopaka.
            – Dasz radę wstać? – zapytał go jeden z mężczyzn.
            – Panowie, jeżeli by to pani ordynator usłyszała… – nadąsała się jedna z pielęgniarek, która im towarzyszyła.
            – Dam radę – powiedział Kamil pewnie.
            Podniósł się, co jednak okazało się trochę trudniejsze, niż się spodziewał. Był mocno osłabiony, ale delikatnie się chwiejąc, jakoś doszedł do łóżka, starając się nie nadwyrężać obolałej stopy. Potem zaczęły się pomniejsze badania, a pielęgniarki dezynfekowały rany i zakładały opatrunki. Nie minęło wiele czasu, a miał już świeżutkie bandaże na ręce, głowie i barku. Chirurg zastanawiał się nawet, czy nie zakładać gipsu na nogę, jednak chłopak nie chciał nawet o tym słyszeć. Dostał więc tylko opaskę usztywniającą. 
            Na koniec lekarka zrobiła mu jakieś durne badania, podczas których chłopak między innymi śledził wzrokiem poruszające się światełko albo cierpliwie znosił uderzenia młoteczkiem pod kolano.
            – Wydaje się, że wszystko w porządku. Za chwilę ktoś weźmie cię jeszcze na prześwietlenie – powiedziała, po czym zniknęła na korytarzu oddziału.
            Wreszcie spokój – pomyślał chłopak i rozejrzał się po sali. Pacjenci leżący na pozostałych łóżkach nie okazywali zbytniego zainteresowania nowym przybyszem. Obok niego miała swoje łóżko starsza kobieta, która wydawała mu się dziwnie znajoma. Siedziała nieruchomo tyłem do niego i obserwowała widok za oknem. Naprzeciwko zaś spał młody chłopak ze świeżym gipsem na nodze i ręce, a obok niego, za parawanem, leżał nieprzytomny mężczyzna z bandażem na głowie. Chłopcu wydawało się, że tutaj nie pasuje, wracał już do siebie i wydawało mu się, że nawet bandaże założono mu na wyrost.
            Choć z drugiej strony właśnie przeżył atak Zapdosa, pościg samochodowy, podwójną walkę i stracenie własnego snu. Może powinien pozwolić sobie na odrobinę odpoczynku.  
Wtedy poczuł na odkrytym ramieniu zimny dotyk, tak jakby ktoś szturchnął go soplem lodu. Przekręcił głowę w tamtą stronę, jednak niczego nie zobaczył. Dopiero gdy się delikatnie wychylił, ujrzał spłaszczonego na podłodze Gengara, który wystawał spod jego łóżka.
– Ty skurczybyku – szepnął uradowany, oglądając się, czy nikt go nie podsłuchuje. – Wiedziałem, że to ty mnie wyciągnąłeś z tego snu. Smaczny był chociaż?
Stwór wyglądał na odrobinę skrępowanego, jednak konspiracyjnie oblizał się, jak po sutym posiłku. Kamil dobrze wiedział, że Pokemon podreperował zdrowie jego kosztem, jednak nie miał mu tego za złe. W końcu nie wiedział co by się stało, gdyby sen potrwał chwilę dłużej.
– Teraz na poważnie. Uciekaj stąd i pilnuj swoich kolegów. W razie czego możesz skorzystać z całego arsenału swoich nieczystych sztuczek.
Duch jednak wykonał ruch przypominający kręcenie głową, o ile można o tym mówić w przypadku stwora całkowicie rozpłaszczonego na podłodze. Potem zaserwował chłopcu krótką iluzję: Gengar latał wokół łóżka z Kamilem i po chwili odganiał czarny dym, który próbował się zbliżyć do trenera.
– Rozumiem. W takim razie poleć tylko i sprawdź co z nimi. Tylko uważaj na siebie. Ankę i Sebastiana też spróbuj znaleźć. Potem tu wracaj.
Duch posłuchał i prześlizgnął się w stronę drzwi. Chłopak odetchnął i poprawił poduszkę pod głową. Muszę jak najszybciej wyzdrowieć – pomyślał. Nagle zdał sobie sprawę, że staruszka właśnie go obserwowała.
– Spokojnie, chłopcze – powiedziała, widząc jego zakłopotanie. – Mieliśmy tu już jednego delikwenta, co gadał do siebie i krzyczał że jest mistrzem Pokemonów. Przy tym rozmawianie z duchem spod łóżka wydaje się całkiem normalne. Przynajmniej dla mnie.  
Chłopak poczuł się przez moment niepewnie. Na oddziale ratunkowym nie mogły przebywać Pokemony, chyba że należały do personelu. Duch był i będzie więc tu nielegalne. Jednak kobieta mrugnęła porozumiewawczo, dając do zrozumienia, że nie będzie robić niepotrzebnych problemów. 
– Mam nadzieję, że rzeczywiście zaraz wróci – dodała. – Bez niego znów zrobi się tu nieznośnie gorąco, bo tym niedorajdom zepsuła się klimatyzacja. Swoją drogą, dziwny z ciebie trener, mój drogi. Duch zjadł ci sen, a ty się na niego nie gniewasz? Gdyby mi coś takiego zrobił jakiś, wiem, że na pewno nie poprzestałabym od wyzwania go od najgorszego ścierwa.
– To dość długa historia...
– Może nie zauważyłeś, ale to dobre miejsce na takie historie. Daj starej kobiecie posłuchać o czymś ciekawszym, niż lista chorób, leków i czasu, jaki prawdopodobnie jej pozostał. Właściwie to jak masz na imię?
– Kamil.
– Ja jestem Agata. Mało kto mnie tutaj rozpoznaje, to chyba przez ten szlafrok i nieułożone włosy. Nie zdążyłam się wyszykować zanim zasłabłam. Starość nie radość.
Chłopak przyjrzał się jej dokładniej i ciągle nie opuszczało go wrażenie, że skądś kojarzył tę osobę. Może kiedyś ją spotkał albo nawet widział w telewizji? Jeżeli dobrze słyszał, trafił na oddział ratunkowy na Lawendowej, do której przyjmowano głównie trenerów bądź ludzi z obrażeniami zadanymi przez Pokemony. Możliwe więc, że staruszka także była trenerką.
– Ale teraz chyba wszystko w porządku, prawda? 
– A bo ja wiem – powiedziała, ale szczerze się uśmiechnęła. Wydawało się, że nie przejmowała się za nadto swoim zdrowiem, tak jakby była przekonana, że jest zdrowa. –Opowiadasz, czy nie? – ponagliła.
– To trochę nielegalne – wytłumaczył się.
– Myślisz, że zaskoczysz czymś starą kobietę?
Kamil na początku się krępował, ale z drugiej strony, co mu szkodziło? I tak pewnie będzie musiał wszystko opowiedzieć policjantom, a chorej, samotnej pewnie przyda się taka, nawet wątpliwa rozrywka, zważywszy na to, że to on będzie opowiadał.
Więc mówił. Od samego początku, czyli odkąd Anka poprosiła go o pomoc. Potem poszło już gładko: magazyny, bazy danych, Zespół R i pojedynek z własnym bratem. Nie obawiał się, że ktoś go usłyszy – pozostali pacjenci spali, a lekarze i pielęgniarki krzątali się zabiegani. Staruszka słuchała uważnie, tylko czasem kiwając głową, by zachęcić chłopca do kontynuowania. Gdy skończył, powiedziała:
– Niewiarygodne – powiedziała zdumiona. – Coś mi się wydaje, że się jeszcze spotkamy.  Tak naprawdę to przypominasz mi pewnego chłopca, którego poznałam, gdy byłam chyba w twoim wieku. Był raczej szczuplejszy od ciebie, ale poza tym wydajesz się do niego bardzo podobny. On także nie mógł usiedzieć w miejscu, mimo że wtedy podróżowało się znacznie trudniej niż teraz – nie było tyle autobusów, pociągów, a stworków nie trzymało się w Pokeballach. Uparł się, że odnajdzie i opisze wszystkie istniejące Pokemony. Ale nie chciałam o tym. Pamiętam, że pewnego dnia zabrał mnie nad jezioro. Był piękny wieczór, księżyc w pełni, gwiazdy na niebie, wszystko co my, dziewczyny, lubimy w takich sytuacjach. I wtedy dał mi pewną różową karteczkę. Powiedział, że można na niej napisać coś, czego najbardziej potrzebujemy, a wtedy Jirachi, który mieszka w tym jeziorze, to przyniesie. Nie wierzyłam mu, ale i tak zapytałam, dlaczego dał ją mi, a nie wziął jej dla siebie? On wtedy odpowiedział: niczego nie potrzebuję. Mam tutaj ciebie.  
Kamil nie przepadał za podobnymi historiami, wydawało mu się, że kobieta trochę zmyśla, ale z szacunku zapytał:
– I co dalej?
– Jak to co? Napisałam, że chcę największy diament na świecie i rzuciłam frajera!
Chłopak nie wytrzymał i zaniósł się śmiechem, aż rozbolały go ranki na plecach. Staruszka także wyglądała na zadowoloną z udanego dowcipu.
– Przepraszam, ale ja tu opowiadałem szczerze, a pani mi mówi coś takiego – powiedział Kamil z udawanym wyrzutem.
– Masz rację, może nie powinnam. Tak naprawdę nie było żadnego Jirachiego. Ja także nic nie napisałam na tej kartce, uznałam to wtedy za bardzo romantyczne. Co prawda nie byliśmy ze sobą długo, ale był chyba jedyną osobą, którą pokochałam, mimo paru cierpkich słów, które sobie powiedzieliśmy. I wydaje mi się, że ta twoja koleżanka także cię przynajmniej lubi. Pomyślałam, że może chciałbyś o tym wiedzieć, że pewnie się teraz o ciebie zamartwia.
– Wątpię. Zresztą, gdybym ja miał kartkę od Jirachiego, wcale bym nie prosił o tę rudą zołzę.
– Tego nie wiesz. Kiedyś, już dużo później, pewien mężczyzna, który podobno spotkał tego Pokemona, powiedział mi, że prawdziwy Jirachi nigdy nie da nam tego, czego tak naprawdę nie chcemy. To dobry stworek – pokazuje nam konsekwencje naszych wyborów. Gdybyś więc miał możliwość sprawdzić, czy to dobry pomysł, nie zrobiłbyś tego? – Dała mu chwilę na zastanowienie, jednak na twarzy Kamila pojawił się tylko smutny półuśmiech.  – No właśnie.
– Panie Jankowski, koniec pogadanek – powiedział pielęgniarz w drzwiach z przyprowadzonym wózkiem. – Zapraszam na prześwietlenie.
– Grzeczniej proszę – burknęła kobieta. – To dobry dzieciak i proszę go obdarzać należytym szacunkiem.
– Dobrze, proszę pani – odparł mężczyzna, dziwnie wystraszony.
W drodze na prześwietlenie Kamil zdał sobie sprawę z kim rozmawiał i jakim jest idiotą. Agata, debilu! Członkini elitarnej czwórki!


Małe królestwo Zygmunta Gromaszka nie współgrało z powagą urzędu szefa policji w Oranii. W rogu stał rowerek do ćwiczeń, którego komendant chyba jeszcze nigdy nie użył, ponieważ pokrywała go solidna warstwa kurzu. Na półkach, obok stert dokumentów i kodeksów, leżały także czasopisma dla dorosłych (które akurat zakurzone nie były). Stary pryk chyba jeszcze nie dowiedział się, że jego komputer ma dostęp do internetu. Najbardziej jednak przykuwał uwagę wielki kalendarz z niewątpliwie wyretuszowaną kobietą w bikini. Zajmował właściwie pół ściany, a ufundował go Wydział Kryminalny. 
– Coś ty najlepszego narobił? – zapytał po chwili milczenia komendant z nutą niedowierzania w głosie.
 Bracki dałby wiele, by szef policji w Oranii zaczął krzyczeć, wymachiwać rękami i ciskać stertami papierów. Wtedy komisarz wiedziałby na czym stoi. Jednak Gromaszek tylko bujał się na krześle, które za każdym razem żałośnie skrzypiało pod naporem jego ogromnego cielska. Dźwięk ten rozrywał ciszę panującą w gabinecie i wbijał się w mózg z siłą wściekłego Rhyhorna.  
Czyli było źle. Bardzo źle. Przesrane.
            Komendant drżącą dłonią dosypał czubatą łyżeczkę cukru do kawy.
            – Nie odchodzi się od tak od agenta, który ma nad tobą zwierzchnictwo – kontynuował. – Trzeba było tam zostać, zrobić cokolwiek, ale nie okazywać otwarcie nieposłuszeństwa. Przemek, przecież doskonale wiem, że nie muszę ci tego tłumaczyć. Dlaczego więc to zrobiłeś?
            Bracki nawet się nie próbował dociekać, skąd Gromaszek wiedział o sytuacji sprzed chwili. Mówiono, że w komendzie prefektury nie można nawet zapalić papierosa w szatni, bo komendant z pewnością się o tym dowie.
            – Wstąpiłem do policji, by nie mieć dylematów – rzucił oschle Bracki. – Ktoś popełnił przestępstwo, to idzie do więzienia. Nie mamy pewności – nie idzie. Ale, na bogów, nie zdobywamy tej pewności przez tortury. Dlatego wyciągnąłem stamtąd tę dziewczynę, Surge nie miał prawa jej nawet przesłuchać, a co dopiero wygrażać swoim pupilkiem. A po tym co usłyszałem od panny Vulpix, uznałem, że nasza współpraca została zakończona.
            – Do stu piorunów! – Komendant łupnął pięścią tak mocno, że kubek z kawą delikatnie podskoczył razem z monitorem i telefonem obok. – Mój pięcioletni wnuk wymyśliłby lepszy powód! Jesteś w policji, do cholery! Tu nawet zwykły policjant ma moralne dylematy, a co mówić oficer śledczy. Przecież byłeś w wojsku, prawda? I z tego co wiem raczej nie czyściłeś śmigieł.
Komisarz nie odpowiedział. Wiedział, że najlepiej będzie przeczekać wybuch zwierzchnika. Wiedział też, że schrzanił. Co go mogło czekać? Sąd dyscyplinarny? Zwolnienie? Powinien o tym wiedzieć, jednak formalna strona pracy policjanta zawsze go odstręczała. Może dlatego nie miał szans na awans do stolicy.
– Cholera Przemek – powiedział zawiedziony. – Dlaczego ty zawsze musisz być świętszy nawet od mniszek w klasztorze? Przymknąłbyś na to oko, najwyżej postraszyłbyś Surge’a, tak jak to zwykle robiłeś.
– To była szesnastoletnia dziewczyna. Słyszałem jak krzyczała. Powiedzmy, że przymknąłbym na to oko. Na co bym musiał przymykać później? Na przypalanie żywcem?
– Daj spokój, do tego nigdy by nie doszło. – Zbył go machnięciem ręki.
– Znam Surge’a. – Bracki położył dłoń na blacie biurka komendanta. Tylko tym gestem pokazał, że się denerwował. – I to niestety od tej najgorszej strony.
– Dobrze, masz rację – rzucił Zygmunt zrezygnowany. Łatwiej było zdobyć dobrze płatną pracę w Oranii, niż zmienić poglądy pana komisarza Brackiego.  – Są pewne granice: ta dziewczyna oraz fakt, że nie powinno zabierać się dowódcy Wydziału Śledczego w środku sprawy. Jednak nawet nie masz pojęcia, co możemy przez twój wybryk stracić. W Biurze pracują niebezpieczni ludzie, Przemku. Oni nie za bardzo lubią, gdy się ich nie szanuje.
– Coś planują?                                                                                 
– A skąd ja mam to wiedzieć? Myślisz, że ci z BBW lubią się zwierzać nam, policjantom?
– Czyli rozmawiali z panem – skonstatował Bracki.
– Nie zgrywaj tu teraz wielkiego śledczego. Mogę cię od razu uspokoić – nic ci nie zrobią. Najwyraźniej jesteś im do czegoś potrzebny albo mają problem z tą agentką, o którym nie chcą powiedzieć. Mówiła ci, czego chce od ciebie?
– Powiedziała tylko, że potrzebują kogoś, kto zna miasto by pomóc w złapaniu ich agenta. I chyba celowo chciała sprawdzić, czy wiem coś o „Oswajaniu Gromów”.
– Tego się obawiałem. Cholera. – Wypił kawę jednym haustem i nacisnął przycisk na obudowie stacjonarnego telefonu. – Basiu, kochana moja, przynieść mi jakieś ziółka, bo zaraz tu wykituję.
– Czy pan aby nie wypił przed chwilą całej kawy? – dopytał Bracki, bardziej by się upewnić, niż w trosce o zdrowie komendanta. Według niego ten człowiek i tak był po prostu niezniszczalny.
– Nie twój interes. Ładunek. Widziałeś co przewoził Zespół R? Pawlicki mi powiedział co tam było. Nie wydawało ci się to znajome?
– Aż za bardzo. Nie ma wątpliwości, że planują powtórkę z Oswajania Gromów.
Porucznik nacisnął jeszcze raz przycisk na telefonie.
– Basia, chrzanić melisę. Przynieś wódkę – rzucił, po czym spojrzał na Brackiego niezdrowo wybałuszonymi oczami. Komendant wyraźnie przesadził dzisiaj z kawą. – Umiałbyś to obsłużyć? Podczas „tamtej” operacji rozstawiłeś chyba coś podobnego.
Komisarz zaczynał składać układankę w całość. Powód, dla którego BBW się nim interesowało, wydawał się teraz jasny.
– To było piętnaście lat temu. Nie mam pojęcia jak przeżyłem masakrę, a co dopiero mówić o dokładnych ustawieniach tego transformatora. Ale pewnie tak, potrafiłbym. Tylko po co tam wiedza tym z agencji?
– Oni po to istnieją – by wiedzieć rzeczy. Najgorsze jest to, że ten cwany lis, Surge, korzystając z twojej nieobecności, zabrał transformator i urządzenie sterujące do swojej twierdzy. Zanim Pawlicki się zapytał, co powinien robić, skurczybyk już z tym odjechał.
– Przecież Surge jest zobligowany do oddania wszelkich dowodów. Nie rozumiem problemu.
– Niestety, Przemku jest problem. By ci go uświadomić, muszę cię całkowicie wprowadzić w szambo, które przypadkiem wylało w naszym pięknym mieście. Jednak najpierw muszę cię uprzedzić – jeżeli wywiniesz jakiś numer bądź komukolwiek wspomnisz o tej rozmowie, to wszystkiego się wyprę, a ty następnego dnia będziesz wąchał kwiaty od spodu.
Przez moment słychać było tylko stukanie palców komisarza o blat i ciężki oddech komendatna.
– Rozumiem, że na powitanie słyszy to zdanie każdy wtajemniczany?
– Każdy. Bez wyjątku. Ufam ci, inaczej w ogóle nie zaczynałbym tej rozmowy. Od dłuższego czasu Centralne Biuro Śledcze pracuje nad rozpoznaniem działań doskonale znanej ci grupy „zbieraczy” Pokemonów. Informują o tym tylko zaufanych na najwyższych szczeblach w policji, gdyż sprawa jest niebywale delikatna, szczególnie w kontekście tego co odkryłeś niedawno. Dowiedzieli się już jakiś czas temu, że Zespół R odkrył, gdzie przebywa bestia, która dokonała rzezi piętnaście lat temu. Niestety legenda prawdopodobnie okazuje się prawdą, istnieje coś takiego jak Bestia spod Czarnego Kła. Odkąd ją znaleźli, prowadzą działania mające na celu przejęcie kontroli nad bestią. Chyba nie muszę ci mówić, czym to może grozić?
– Zespół R zawładnie światem? – zadrwił, choć nie bardzo mu było do śmiechu. – To coś miałoby być aż tak potężne?
– Chciałbym wierzyć, że to niemożliwe, naprawdę. Zacznijmy od ich pierwszego projektu. Pewnie słyszałeś o niedawnej eksplozji na jednej z Wysp Oranżowych?
– Pamiętam. Znajdowało się tam laboratorium, jedne z niewielu, które przetrwało impuls elektromagnetyczny piętnaście lat temu.
– To laboratorium współpracowało z Zespołem R. Niestety, możliwe że to nie był niechlubny wyjątek, a raczej reguła – naukowcy potrzebują pieniędzy, a Zespół R je ma. Z tego co wiemy chcieli tam sklonować jakiegoś legendarnego psychicznego stwora. Klon miał być na tyle silny, by kontrolować umysł każdego Pokemona, czy nawet człowieka, jednak na tyle słaby, by dało się na nim wymusić posłuszeństwo. I bękartom się udało. Dowodem ma być to, że odkryto działanie potężnej siły telekinetycznej na chwilę przed wybuchem w laboratorium.
– Stworzyli kolejną bestię i zaraz stracili nad nią kontrolę?
Komisarz nerwowo spojrzał w stronę drzwi, najprawdopodobniej wyczekując pani Basi z wódką. Na komendzie nie było nawet jednej butelki, więc sekretarka musiała udać się do sklepu. 
– Tego nie wiemy. Mamy sprzeczne informacje. Stwór albo uciekł w góry, albo jednak Zespół R jakimś cudem go pochwycił i przejął nad nim kontrolę.
 – Nie wygląda to na problem, któremu można by teraz zaradzić.
– Masz rację. Szukamy tego zafajdanego mutanta, jednak to nie jest nasz priorytet. Przy odrobinie szczęścia problem może sam się rozwiązać – stwór ucieknie i o ile nie najdzie go ochota na zemstę i zniszczenie planety, nie powinien sprawiać większych problemów. Wspominam o tym, bo możesz się w przyszłości natknąć na jakąś wskazówkę o tej poczwarze i dzięki temu mógłbyś pomóc w jego pacyfikacji. Podejrzewamy, że stwór mógłby kontrolować Bestię spod Czarnego Kła, ale nawet ci debile z Zespołu R nie są aż tak głupi, by wszyscy popierali tego typu działanie. Dlatego obecnie śledczy ze stolicy skupiają się na drugim projekcie Zespołu R, zwanym niekiedy „Oswajanie Gromów Dwa” albo „Operacja: I Tak Wszyscy Zginiemy”. Według oficjalnego planu pierwszej operacji transformatory miały po prostu zabić bestię, ponieważ choćby takie rakiety miałyby być w tym wypadku zbyt niebezpieczne, ze względu na jakieś tajemne moce stwora. Oczywiście to wszystko bujdy, a cel był tak naprawdę inny – generalicja także chciała przejąć kontrolę nad potworem. Podobno już wtedy wiedziano, że odpowiednio wytworzone błyskawice, mogą wpływać na fale mózgowe, tak by ubezwłasnowolnić dowolną istotę.
– Raczej zamienić w roślinę.  
– Wtedy tak to się rzeczywiście mogło skończyć, teraz to już nie jest oczywiste. Wtedy się nie udało, jednak jest niemal pewne, że to działa. Podobno BBW od kilku lat to testuje. Z sukcesem. Jednak teraz najgorsze: nieśmiało podejrzewaliśmy, że agenci będą chcieli przejąć maszynerię zbudowaną przez Zespół R. Teraz wiem to na pewno. I dlatego potrzebują każdego, kto umie się tym obsługiwać. To mogą być nawet dziesiątki urządzeń, Zespół R wydaje się znacznie bardziej przezorny, niż generalicja piętnaście lat temu.
– Czyli zamiast złej organizacji z niebezpieczną bestią, możemy mieć służbę specjalną z niebezpieczną bestią. To brzmi jak wstęp do zamachu stanu.
– Dlatego muszę cię o coś poprosić. Jeżeli zaproponują współpracę, zgódź się. Ta sprawa z Robertem pewnie była tylko taką grą wstępną. Ale teraz szczerze wątpię, by się z tobą patyczkowali. Możliwe, że będą cię śledzić i w którymś momencie wyciągną broń i zaciągną do wana, potem przyłożą w głowę i wywiozą w góry.
– Rozumiem, że skoro sam sobie tego piwa naważyłem, to teraz muszę jej wypić?
– Gdybym mógł sobie na to pozwolić, dałbym ci ochronę. Ale musimy chronić ludzi.  Jest wiele sił w kraju i na świecie, którym rządy służby specjalnej w Kanto byłyby bardzo nie na rękę. Z takich mniej ukrywających się mogę wspomnieć o Radzie Liderów.
– Tak myślałem, że kwestią czasu jest to, aż zaczną bawić się w politykę. W takim razie powinienem przynajmniej kazać żonie i synowi wyjechać z Oranii. Nie chcę ich narażać.
– Już o to zadbałem. Zadzwoniłem do twojej teściowej, jutro zabierze żonę i dzieciaka do siebie. Ale na zawody do Surge’a pójdzie i ty tak samo.
Przynajmniej tyle – pomyślał Bracki.
– Jednak pamiętaj, że w razie czego muszę pozwolić, żeby cię porwali, byśmy mogli wyśledzić jaskinię. Ślad konwoju już jest stracony. Problemem też jest wybryk Surge’a, i chyba teraz rozumiesz, dlaczego.
– Jeżeli zechce przekazać urządzenie do BBW, nie będziemy mogli nic z tym zrobić. A jeżeli biuro przejmie urządzenie, mogą je zbadać na tyle dokładnie, by nie potrzebować nikogo z zewnątrz – podsumował Bracki dla formalności.
 – Na szczęście Surge nie odda tego za darmo. Będzie się targował i z nimi, i z nami. Nie zdziwiłbym się, gdyby rozważał też oddanie sprzętu Zespołowi R.
– W to nie uwierzę. Jestem ostatnią osobą, która broniłaby Surge’a, ale nie współpracowałby z bandytami.
– Surge jest lojalny temu, co uważa za słuszne. A tylko Miltank nie zmienia poglądów, więc wystarczy, że przekonają go do swoich racji. Musimy więc sami przejąć transformator i urządzenie, które nim steruje, bo jeżeli chodzi o prawo i pieniądze, to Biuro ma nad nami przewagę. Mam pewien pomysł, który pewnie ci się nie spodoba, ale muszę go jeszcze skonsultować z centralą. W razie czego, powiadomię cię. 
– Czy to już wszystko? – zapytał Bracki, przytłoczony dzisiejszą porcją spisków.
– Niestety nie. Został jeszcze ten smarkacz z Zapdosem. Nie wiemy o nim właściwie nic, podobnie jak ci z BBW. Jednak na samo wspomnienie jego imienia agenci popuszczają w spodnie. Zespół R znają dość dobrze, wiedzą do czego się zdolni, ale ten chłopak… i jego mocodawca… to zupełnie inna para kaloszy. Wymykają się z każdej obławy, do tej pory nie wiemy nawet jak wygląda, podobno to wbrew temu co mówią inni, może to być kilka osób. Nie zdziwiłbym się więc, gdyby okazało się, że agenci naprawdę liczyli na twoją pomoc w śledztwie. Chłopak jest tym bardziej niebezpieczny, że jego działania coraz ściślej się wiążą z trzecim projektem Zespołu R. Jedynym, który już w przeszłości zadziałał.
– To znaczy?
– Podczas Oswajania Gromów, mimo tego, że transformatory trafił szlag, coś ostatecznie powstrzymało bestię. Nie wiemy co to było, nie mamy nawet poszlaki. Jednak po tym, co dzisiaj się stało, domyślam się, że wiąże się to  w jaki sposób z tym chłopcem, Kamilem Jankowskim. Pewnie już wiesz o kogo chodzi, prawda?
– Tak, to on musiał walczyć z Robertem w dzielnicy portowej.
– Wiesz o nim coś więcej? Nie oglądam walk zbyt często, teraz tego żałuję.
– Dowiedziałem się od dziewczyny, którą przesłuchiwał Surge, że to brat tego waszego Roberta.
– Naprawdę?! – Komendant prawie podskoczył na krześle. – Kiedy miałeś czas ją o to zapytać?
– Po wyjściu z lecznicy. To córka „tego” Rosta. Dowiedziałem się też, że Robert zaatakował brata, by przywłaszczyć sobie jakiegoś Raichu. Stworek powinien nadal leżeć w centrum Pokemonów.
– Podziwiam cię, naprawdę. Po wszystkim muszę ci dać awans i podwyżkę, mimo tego co dzisiaj odwaliłeś. Tylko że wokół jednego szczura nikt nie robiłby takiego zamieszania. Musisz się dowiedzieć więcej. Przepytaj tego Kamila, tę córkę Rosta też, jeżeli będzie to możliwe. Od teraz zajmujesz się tylko projektem trzecim, nie mamy innego punktu zaczepienia, prócz tego, co dzisiaj się dowiedziałeś. Raporty masz mi dostarczać każdego dnia, możesz wziąć sobie do pomocy jednego współpracownika, jednak do końca go nie wtajemniczaj. Ufam, że będziesz wiedział, gdzie powinieneś ustawić granicę. Wszystko jasne?
– Mam tylko jedno pytanie. O co chodzi z tą Weroniką?
– Ach, Weronika – Komisarz odniósł wrażenie, że komendant minimalnie się rozmarzył. – Z tą kobietą związana jest kolejna operacja prowadzona przez komendę główną. Zespół R nie jest monolitem, a Weronika po części się do tego przyczynia.
– A więc w zamian za dywersję dostaje małe upominki?
– Nie dywersję, a informacje. Nie zawracaj sobie nią głowy, sam do końca nie wiem, co o niej myśleć. Idź teraz do żony i syna, przez dłuższy czas będziesz się z nimi widywał rzadziej. Dzisiaj masz wolne. I poćwicz z synem walki. Choć nie liczyłbym, że wygra w pierwszym pojedynku.
– Słucham?
– Tak tylko mówię. Par turniejowych co prawda nie ogłoszono, ale jedna jest już pewna. Domyślasz się? Z tego co wiem to dobry trener, będzie czymś więcej niż przynętą. 
Komendant nie mógł poprosić Surge’a o ustawienie tej konkretnej pary. Prędzej podejrzewał, że zlecenie dostał jakiś informatyk na usługach policji.

– Tak myślałem, że komendant nie pozwoliłby mi iść Surge’a z dobroci serca.
Gromaszek zaniósł się rubasznym śmiechem.
– Naprawdę uważam, że policja wiele zyskała, przyjmując cię w swoje szeregi.