Rozdział 12: Bestia spod Czarnego Kła
Nie
rozmawiali zbyt wiele. Nie było żadnych wyrazów zaniepokojenia, a tylko krótkie
dwa polecenia: Bracki miał przekazać pieczę nad śledztwem Pawlickiemu i udać
się razem z Karoliną do samochodu. Jego samochodu.
–
Mogłaby mnie pani oświecić, co się właśnie dzieje? – zapytał zniecierpliwiony
komisarz, siadając za kierownicą. Dla podkreślenia swoich słów, trzasnął
drzwiami, choć nie za mocno, bo jednak darzył pewnym szacunkiem swojego
sportowego sedana.
Pani
Vulpix odsunęła fotel, by móc założyć nogę na nogę. Z dużej, skórzanej torby
wyciągnęła laptopa i posłała komisarzowi krótkie spojrzenie, mające pewnie
oznaczać: „Jeszcze moment”. Podłączyła niewielkie urządzenie,
najprawdopodobniej do wykrywania pluskw, i pobieżnie przebadała wnętrze auta.
–
Czysto – stwierdziła, po czym zaczęła uruchamiać jednocześnie kilka aplikacji,
w międzyczasie skrobiąc maila szybciej niż niejedna sądowa protokolantka. –
Może komisarz zawrócić w stronę miasta? I włączyć klimatyzację?
– A
pani mogłaby odpowiedzieć na moje pytanie?
– Za
chwilę.
Bracki
zaklął niewyraźnie pod nosem i odpalił silnik. Musiał przyznać, że pani Vulpix
była dość urodziwa, mimo miny niedostępnej królowej śniegu. Jednak przyglądając
się dokładniej, zauważył nierówno polakierowane paznokcie oraz czerwień szminki
wychodzącą poza obrys ust. Kobieta miała zrobić na nim wrażenie, może nawet
onieśmielić, jednak najwyraźniej troskę o wygląd odłożyła do ostatniej chwili.
Może ją także nagle wyrwano z urlopu? Wskazywałby na to choćby delikatnie
jaśniejszy ślad po spodenkach na opalonych nogach.
Gdy ruszyli, magnetyczny odrzutowiec podniósł się w
powietrze i w błysku fleszy odleciał w stronę stolicy z rykiem, od którego
zadrżały szyby, a zebrani wokół pobojowiska ludzie pozatykali uszy.
– Wypatrzył komisarz cokolwiek podejrzanego w ciężarówce
tym samym spojrzeniem, które ocenia teraz mnie?
Bracki uśmiechnął się z politowaniem. Jeśli kobieta
próbowała go zawstydzić, musiała się bardziej postarać. Nie zamierzał także
zwierzać się jej ze wszystkich swoich przemyśleń.
– Baterie, prowiant i transformator. Prawdopodobnie
gdzieś w okolicy Zespół R ma kolejną nielegalną farmę elektryczną. Mogłaby mi
pani powiedzieć, gdzie mam jechać?
– Do dzielnicy portowej. Jest pan pewien tej farmy
elektrycznej? Czy używa się w nich transformatorów?
– Nie wiem, może to farma nowego typu. Może mnie pani
oświecić, czego biuro ode mnie oczekuje, czy mam sam się o to zapytać pani
przełożonego?
–
Nie ma takiej potrzeby. Biuro przysłało mnie, gdyż otrzymaliśmy przesłankę, że
w Oranii przebywa bądź przebywał groźny przestępca ścigany międzynarodowym
listem gończym. Mam nadzorować pracę miejscowych agentów. Nie znamy właściwej
tożsamości tego człowieka, wiemy że posługiwał się wieloma, często dość
infantylnymi pseudonimami. Nasze źródło zaś nazywa go Robertem i
najprawdopodobniej jest to jeden z agentów BBW.
Bracki drgnął. Agenci nie powinni podawać takich informacji
miejscowym służbom. Agent wyjęty spod prawa bardzo źle wyglądałby w mediach, a
takie zachowanie jest prośbą o kłopoty. Nie mógł jednak podejrzewać, że agentka
o tym nie wiedziała.
–
Najprawdopodobniej?
– Nie mamy pewności. Podejrzany jest o napaści,
kradzieże, oszustwa w lidze w Kalos i Sinnoh, używanie cudzej tożsamości,
wyłudzenia, wielokrotne ucieczki przed policyjnymi pościgami oraz niszczenie
publicznego mienia.
– Podejrzany, a nie oskarżony?
– Czy
ja niewyraźnie mówię? – obruszyła się kobieta. Temperamentna istotka – pomyślał
Bracki.
–
Według kamer i świadków – kontynuowała – czyny, które mu przypisujemy, dokonały
różne osoby, jednakże prawdopodobnie ów człowiek maskuje swoja tożsamość z
pomocą Zoroarka, który za każdym razem nadaje mu nowy wygląd. Zwykle przybiera
on postacie osób dość poważanych – wyobraża pan sobie choćby burmistrza Złotej
Włóczni dokonującego napadu na bank w samych bokserkach?
– Czy
jest to niezbędne do zrozumienia powagi sytuacji?
Nawet
Karolina – lodowa królowa – lekko się uśmiechnęła.
– Nie.
Tak czy inaczej, biuro musi zatrzymać tego człowieka, a pan może w tym teraz
bardzo pomóc.
– Z radością
– rzucił kpiąco. – Kradzieże? To zwykłe, rabunkowe napady, czy kradł coś
konkretnego?
– Co
do pana przenikliwości chyba także nie mijano się z prawdą. – Kącik ust
podniósł się do góry, odsłaniając idealne, białe zęby. – Kradł najczęściej
pieniądze. Jednak kilka kradzieży zasługuje na większą uwagę np. Manuskrypt o
bestii ukrytej pod Czarnym Kłem. Wiadomo też, że wtargnął do posiadłości
Stanisława Strzelckiego, dość znanego badacza starożytnych świątyń swego czasu.
Bestia
spod Czarnego Kła – przypomniał sobie teraz mężczyzna. Kilka razy słyszał o tej
starej legendzie, wielu uważało, że to ten potwór doprowadził do masakry
piętnaście lat temu. Ale to mógł być przypadek. Taj jak to, że Stanisław
zaginął kilka dni przed „Operacją Gromów”. Jednak ostrzeżenie Surge’a już nim
być nie mogło. Skąd ten stary łajdak wiedział z czym do niego przyjdzie
agentka.
–
Piętnaście lat temu – rzucił Bracki. – Znałem go, jak pani wie byłem wojskowym,
a archeologiczne wykopaliska potrafią być niebezpieczne. Nie wiem czego mógłby
szukać w opuszczonym domu. Czarny Kieł za to nic mi nie mówi. – Postanowił
udawać głupiego. Za to chyba jeszcze nikogo nie skazano?
– To
stara nazwa. Tak nazywano jeden ze szczytów w górach pomiędzy Lawandią a
Oranią.
– Tak?
To zabawne jakich rzeczy może się człowiek dowiedzieć o swojej okolicy od
agentek BBW.
Kobieta
zmrużyła badawczo oczy.
–
Zapytam pana wprost. Czy brał pan udział w operacji „Oswajanie Gromów”?
– Nie.
Skąd. Co to za operacja?
– Nieważne,
przynajmniej dla pana.
Wiedziała.
Poznała, że kłamał. Nie powinien wspominać o Staszku. To nie był co prawda
żaden dowód w sprawie, ale tyle wystarczyło komuś na górze, by pociągnąć
kolejne sznurki. Zaczął wątpić czy ta cała szopka z Robertem nie była ustawiona
po to, by kobieta wyciągnęła od niego tylko tę informację.
– Wracając do Roberta
– kontynuowała. – Do tej pory umykał każdej obławie, mimo że korzystamy z
pomocy Pokemonów, których iluzja nie oszukuje. Jednak to ciągle za mało by go
zatrzymać. W Oranii może być kilka godzin, więc czeka nas trochę intensywnej
pracy.
Wtedy na ekranie laptopa wyskoczył komunikat alarmowy.
– Coś się stało? – zapytał komisarz.
– Robert na sto procent jest w mieście.
– Jakieś dowody?
– Zdaje mi się, że jeden jest przed panem.
Bracki zobaczył niewielki punkt na niebie i przeszedł go
dreszcz. O tym co widział, słyszał tylko legendy. Wyciągnął telefon komórkowy i
wybrał kontakt.
– Podkomisarzu Pawlicki? Jest tam
jeszcze Surge? Powiedz mu, że ma robotę. Jaką? Nic poważnego – powiedział,
siląc się na nonszalancję. – Nad miastem lata sobie Zapdos.