Rozdział 20: Brat, który jednak nie chciał mnie zabić
Czasami
Agata doprowadzała Brackiego do pasji. Tylko ona, komendant i żona komisarza pozwalały sobie na czynienie mu wyrzutów i Przemysław nigdy nie zrozumiał do
końca, jak pozwolił by doszło do tej sytuacji.
Znał się ze staruszką kilka lat, wiele razy pomogła mu w dochodzeniach, jednak
wolałby, żeby opuściła jak najszybciej swoja letnią rezydencję, by mógł w
spokoju poprowadzić śledztwo. Bo złapanie tego czarnego upiora tylko
skomplikowało sprawy.
Westchnął
i spojrzał na dzieło, które nadzorował przez kilka ostatnich godzin. Policjanci
przerobili trzy miejsca parkingowe w policyjnym garażu na elektromagnetyczną
pułapkę, zdolną, jak zapewniała Agata, powstrzymać Darkraia od ucieczki i ataku,
za to kompletnie nieszkodliwą dla ludzi czy samochodów. Pierwszy pomysł
zakładał zorganizowanie jej w areszcie, jednak nikt nie wymyślił sposobu
przetransportowania stwora. A wielu się starało na coś wpaść, ponieważ wizja
przerażonych zatrzymanych w sąsiednich celach wydawała się aż nadto kusząca.
Musieli zadowolić się zamknięciem trzech Zorarków. Ich strata na pewno była
dotkliwa dla ich właściciela. Ten Kamil odwalił kawał dobrej roboty.
Ciężarówka
nie była przystosowana do długiego podtrzymywania elektromagnetycznej klatki,
wiec musieli się śpieszyć. W przypadku awarii stwór przerobiłby zebranych
policjantów na miazgę i chyba nie tylko Bracki nie pokładał zbytniej nadziei w
trzech Electabuzzach, Growlithe’cie i Arcanine’ie. Szczególnie po ostatnich
wydarzeniach w centrum Pokemonów – całe szczęście, że obyło się bez ofiar.
Dlatego
też nikt nie okazywał zniecierpliwienia, gdy komisarz sprawdzał jeszcze raz urządzenia
umieszczone w ośmiu punktach. Wszystko wyglądało na sprawne, duch pożyczony od
Agaty nie potrafił uciec, a był już w tym całkiem wprawiony. Czy to wystarczy?
–
Musimy to zrobić, chłopcy. Graboś, będziesz prowadził ciężarówkę. Wjedziesz w
pułapkę po samą kabinę. Powiemy ci kiedy się zatrzymać. Pamiętaj, to bardzo
ważne, bez tego nie ruszamy dalej. Jeżeli pojedziesz za daleko, będziesz w
zasięgu tej poczwary, po tym jak wyłączysz zabezpieczenia ciężarówki. Jeżeli za
blisko, Darkrai w momencie przełączania przeskoczy do miejsca nie objętego
pułapką i wtedy będziemy mieli tu małą bitwę.
–
Zrozumiano – odparł aspirant. Młody mężczyzna nie posiadał zbyt lotnego umysłu,
więc idealnie nadawał się do tego zadania.
– Gdy
się zatrzymasz włączymy pułapkę.
–
Przepraszam, że pytam, ale dlaczego nie wcześniej?
– Bo
byśmy go zgnietli. Możliwe, że byłoby to najlepsze rozwiązanie, ale góra chce
mieć tego stwora żywego. Będzie dobrze wyglądać w telewizji, poza tym ze
względu na wysoki poziom samoświadomości prawo wymaga od nas byśmy traktowali
to coś jak człowieka. Przechodząc do następnego kroku. Po włączeniu pułapki, ja
z podkomisarzem Pawlickim otworzymy drzwi za pomocą tyczek. Gdy to zrobimy,
wyłączysz pułapkę i odjedziesz. Nie musisz się śpieszyć, jeżeli coś pójdzie nie
tak, dodawanie gazu nic nie pomoże. Reszta jest tutaj by nas asekurować. Gdy
wydam rozkaz, macie strzelać z czego popadnie, a Pokemony mają zgotować piekło.
Lepiej żeby ta poczwara była martwa niż na wolności.
–
Mocne słowa jak na przedstawiciela prawa – doszło z ciężarówki.
Kilku
policjantów spojrzało niepewnie po siebie. Trzeba było przyznać – upiór miał
paskudny głos. Bracki nie powinien robić odprawy na parkingu. Potrzebował snu,
normalnie nie popełniłby takiego błędu. Jeżeli jednak wszystko pójdzie zgodnie
z planem, stwór nie będzie miał pola do popisu. Wszelkie odstępstwo i tak
oznaczałoby katastrofę.
–
Jeżeli miało to we mnie wzbudzić moralny niepokój, to była to słaba próba –
odburknął Bracki. – Działamy.
Grabosiowi
przy pierwszej próbie cofania zgasł samochód. Pierwszy raz od dziesięciu lat.
Za drugim podejściem jednak dojechał do pułapki i zatrzymał się idealnie tam,
gdzie kazał mu komisarz, który po chwili włączył klatkę. Na dźwięk
elektrycznego pisku towarzyszącemu procedury uruchomieniowej jeden z
policjantów podskoczył przestraszony. Na szczęście nie miał jeszcze broni w
dłoniach. Diody zamrugały, urządzenia przeprowadziły autodiagnostykę i po
chwili wszystkie światełka zaświecił na zielono. Pola elektrycznego jako
takiego nie dało się zauważyć, ale na wszelki wypadek Electabuzzy sprawdziły
każdą ze ścian sześcianu.
–
Dobrze wiedzieć, że Istotą zajmują się profesjonaliści. Istota nigdy nie lubiła
bylejakości. A tego czego się nie lubi, najlepiej się pozbyć.
–
Dobra. Pawlicki, otwieramy.
Stanęli
po obydwu stronach ciężarówki z długimi tykami, tak by dosięgnąć ich poza
pułapką. Bracki włożył plastikową tyczkę pod klamkę i podważył ją, podobnie
zrobił Pawlicki. Drzwi otworzyły się na oścież.
– Hmm
– rzekł stwór. – Istota bywała w lepszych miejscach.
Jeżeli
coś mogło się zepsuć to w tym momencie. Bracki polecił policjantom przygotować
broń, Pokemony ustawiły się do ataku.
–
Strzelać tylko na rozkaz, nieważne co by się działo. Graboś, wyłączaj.
Nie
minęła sekunda, a Darkrai wystrzelił z ciężarówki z nieludzką szybkością.
Wydawało się, że niemal na raz uderzył w każda ze ścian elektromagnetycznego
prostopadłościanu, Bracki był niemal pewien, że pułapka nie wytrzyma. Jednak
kilka porażeń prądem powstrzymało Pokemona od dalszych ataków. Stwór uspokoił
się, podobnie komisarz i policjanci. Graboś wyjechał z parkingu i tym razem
samochód nie zgasł ani razu.
– Co,
jednak nie jesteśmy już tacy hardzi? – zapytał Przemysław.
–
Istota gratuluje. Poprzednim razem ucieczka zajęła Istocie pięć sekund.
Oczywiście ze zrozumiałych względów nie ostał się żaden ze świadków tego
wyczynu. Tym razem zajmie to trochę dłużej. Ale jest to już przesądzone. A
wtedy żaden z tych policjantów nie chciałby być na twoim miejscu, Przemku.
Bracki
słyszał takie groźby tysiące razy. W końcu był policjantem. Jednak tym razem
autentycznie się bał.
***
Gdy
Jankowski podszedł do okienka recepcji w szpitalu dla trenerów, przybrał jeden
ze swoich najmilszych uśmiechów. Dawno już zrozumiał, że jego pucołowata
facjata działała uspokajająco na większość starszych kobiet, dla których był
ucieleśnieniem wymarzonego wnuka, zawsze chętnym na następną porcję ryb czy
ryżu. Przez okienko nie dało się nic dojrzeć, uprzednio nie schyliwszy się
służalczo-błagalnym skłonie. W pokoiku recepcji znajdowała tylko jedna
pielęgniarka, najpewniej ta sama, która odbierała niedawny telefon.
Jankowski
już wiedział, że ta rozmowa nie będzie należała do najłatwiejszych.
– Dzień
dobry. Chciałem się dowiedzieć, w której sali leży Robert Jankowski? Dzwoniłem
niedawno.
Kobieta
mimo że siedziała sama, zignorowała go, skupiona na próbie przeniesienia ikony
z pulpitu do kosza. Kamil grzecznie powtórzył pytanie.
– Nie
widzi, że pracuję? Zaraz. – Po takim zestawie powitalnym większość petentów pewnie
znałaby już swoje miejsce w szeregu. Ale nie Jankowski.
–
Przepraszam, ale trochę mi się śpieszy.
Kobieta odsunęła się z ciężkim westchnięciem od
komputera, jakby właśnie ktoś prosił ją o największą przysługę w życiu.
Spojrzała na chłopca i o mało nie zachłysnęła się powietrzem.
–
Wiedziałam, że to ty! Ładnie to tak uciekać ze szpitala? Pewnie teraz rzeczy
chciałbyś odebrać, huncwocie jeden. Nie można było się ładnie zgłosić do pani
pielęgniarki, powiedzieć, że na własną odpowiedzialność wypisuje się ze
szpitala? Ciesz się, że mam dużo pracy, bo…
– Tak
naprawdę to przyszedłem do brata. – Kamil ciągle skrywał się za maską
niewinnego, trochę głupawego wnuka. Nie było sensu tłumaczyć kobiecie całego
zajścia. Najwyraźniej walka skończyła się zaraz po tym, jak uciekł i personel
nawet się o niej nie dowiedział.
– Jeszcze
mi przerywa. Pewnie z nim też zamierzasz uciec, co? Nazwisko.
–
Jankowski. Robert.
–
Słyszałam za pierwszym razem. Twoje. Musisz podpisać dokument o wypisaniu ze
szpitala.
Chłopak
wypełniał papiery przez piętnaście minut, ale dzięki temu odebrał swoje rzeczy.
Nie było tego dużo – maskotka Zapdosa ( oczywiście przekazanie nie mogło się
nie obyć bez kpiącego prychnięcia kobiety), zepsuty telefon i portfel.
Większość swoich rzeczy chłopak i tak trzymał w szafce w Centrum Pokemonów
niedaleko sali Surge’a.
Po
wykonanych formalnościach pielęgniarka jakby się ocknęła.
–
Zaraz, chcesz pójść do TEGO Jankowskiego?
Kamil
pokiwał głową, mimo że w środku już się gotował.
– Na
wszystkich bogów, przepraszam – Transformacja z zrzędliwej pani w średnim wieku
do personifikacji czystego dobra i współczucia zajęła mniej niż sekundę. – Sala
pięćdziesiąt osiem, na trzecim piętrze. Dobrze, że ktoś przyjdzie go odwiedzić.
Po takim czasie w zamknięciu…
– O co
pani chodzi?
– No
ludzie różnie to znoszą.
Kobieta
nie chciała niczego więcej powiedzieć. Nie, Robert na pewno sobie poradził –
przekonywał siebie chłopak. Nawet nie dopuszczał do siebie myśli, że pobyt w
piwnicy fabryki mógł na niego jakoś… wpłynąć. To tylko gadanie plotkary. Mimo
to gdzieś w zakamarku świadomości pojawił się cień niepokoju. W telewizji nie
powiedzieli, kto przetrzymywał Roberta w fabryce, jednak nie trudno się było
domyślić, że chodziło o właścicieli Zoroarków. A także Darkraia. Kamil na
własnej skórze przekonał się jak wygląda spotkanie z tym potworem. Co by się
stało, gdyby stwór uwięził go na dłużej?
Szybko
pokonywał następne stopnie. Raichu, który do tej pory się ukrywał, dogonił chłopca
na schodach. Gdy mijały schodzącą na dół pielęgniarkę, stwór sprytnie schował
się za rogiem, a potem wyminął kobietę bezszelestnym susem. Jak na dość pulchną
mysz, poruszał się z magiczną wręcz zręcznością.
Wejście
na właściwy korytarz obstawione było przez dwóch policjantów. Od obydwu biła aura
pewności siebie i władczości, ale to nie odróżniało ich od większości
przeciętnych krawężników w mieście.
–
Czego tu? – zapytał grubszy z dwójki. Pasek u spodni toczył nierówną walkę z
wielkim brzuszyskiem, a mówienie tylko utrudniało pracę tej części garderoby.
–
Chciałem odwiedzić brata. Powiedziano mi, że tu leży.
– Masz
dowód tożsamości?
Mężczyzna
długo przyglądał się zdjęciu, szukając najprawdopodobniej jakichkolwiek oznak,
że osoba przed nim to iluzja. Interesujący sposób – zadrwił w myślach chłopak.
Zoroarki były rzadkością w tych okolicach, policjanci najwyraźniej nie byli
jeszcze przeszkoleni w radzeniu sobie z zagrożeniem, ale przynajmniej byli jego
świadomi.
– Nie
macie tu jakiegoś Growlithe’a? – rzucił zniecierpliwiony Jankowski.
– Mamy
– odparł policjant, nawet na moment nie spuszczając wzroku ze zdjęcia. Dopiero
po kolejnej dłuższej chwili, którą najprawdopodobniej chciał zamaskować, że po
prostu zapomniał o Pokemonie, oddał dowód i zawołał psowatego stwora. Ten
obwąchał Raichu i Kamila, jednak nie wyczuł niczego podejrzanego. Nawet
Zoroarki miały problemy ze stworzeniem zapachów, które oszukałyby Growlithe’a
czy Arcanine’a.
Chłopak mógł przejść dalej, ale czuł jak
policjanci do końca obserwowali go trochę groteskowymi spojrzeniami. Nawet nie
chciał sobie wyobrażać, co by się stało, gdyby przyszło się im zmierzyć choćby
z Zoroarkiem. Nie stanowili właściwie żadnej ochrony, nie mieli ze sobą nawet miotaczy.
Sprawdzał
numery na drzwiach. Pięćdziesiąt siedem… Było i pięćdziesiąt osiem.
– Na
razie zostań tu – powiedział do Raichu. – Zapytam, czy nie będziesz
przeszkadzać.
W sali leżało kilka osób, które Kamil kojarzył
z telewizyjnej relacji. Robert też tu był. Nie różnił się zanadto od iluzji w
dzielnicy portowej – twarz miał trochę bledszą, nosił szpitalną koszulę oraz
był w nieco gorszej kondycji. Leżał na łóżku, z założonymi nogami i czytał
gazetę. Przekładając kolejną stronę, zauważył niespodziewanego gościa.
–
Cześć – powiedział niepewnie Kamil. – Trochę się nie widzieliśmy.
–
Trochę za długo – odparł brat i odrzucił gazetę.
Uśmiechnął
się niewyraźnie i podszedł do niego, ale za bardzo nie wiedział co zrobić.
Chwilę niezręczności przerwał Kamil, wyciągając rękę. Robert miał dłoń niewiele
mniejszą od brata, jednak praktycznie nie odwzajemnił uścisku. Oczy miał
niepokojąco nieobecne.
Wskazał
taboret Kamilowi, sam zaś usiadł na łóżku. Zmienił się przez te osiem lat i nie
chodziło tylko o wygląd. To nie był już człowiek, który uciekł z domu w pogoni
za marzeniami, a raczej ktoś, kto wróciłby do swoich czterech kątów, nieważne
jak bardzo czułby się w nich uwięziony, byleby tylko dostać swoją porcję
jedzenia i spokój. Rozmowa wyraźnie się nie kleiła, młody trener zaczął od
rozmów o pogodzie, jednak w końcu postanowił się zapytać prosto z mostu.
– Długo
tam cię trzymali?
– Pół
roku.
– Nie
kłam – powiedziała cierpko kobieta w rogu sali. – Myślisz, że nie wiem dlaczego
siedziałeś przy tym wejściu? Twój braciszek z nimi współpracował.
W
oczach Roberta zagościł strach. Najgorsze było to, że nawet nie próbował
zaprzeczać. Chłopiec przez to ledwie się powstrzymywał, by nie nakrzyczeć na
brata. Jak w ogóle mógł dawać sobą tak pomiatać?
–
Przepraszam, czy ja z panią rozmawiam? – rzucił poirytowany Kamil. O dziwo tyle
wystarczyło, by kobieta podkuliła nogi pod brodę i wróciła do spoglądania na
świat za oknem. – O co jej chodzi? – zapytał ciszej.
–
Lepiej żebyśmy o tym nie mówili – niemal wyszeptał, chowając twarz miedzy
dłonie.
– Co
się z tobą stało? – zapytał z nutą zniecierpliwienia, ale zaraz się uśmiechnął.
– Gdzie ten Robert, którego znałem? Pamiętasz jak obiecywałeś mi, że złapiesz
Zapdosa? Kurczę, nie mogłeś się aż tak zmienić.
– No
widzisz, a jednak mogłem – wyrzucił z siebie bez cienia zażenowania. – Poza tym
złapałem Zapdosa.
– Znów
ta bajka – wycedziła poirytowana kobieta.
–
Złapałem, głupia krowo! – krzyknął do niej. Młody trener miał wrażenie, że brat
był pijany, mimo że nie czuł od niego alkoholu. – Ale Istota mi go zabrała. Tak
jak i ojca. Tak Kamil, Bartosz Jankowski nie jest twoim ojcem. Nie uciekłem
tylko dlatego, że chciałem złapać to żółte ścierwo. Postanowiłem odnaleźć
naszego prawdziwego tatę, ale matka i ten jej przydupas zabronili mi o tym
mówić. Bartosz groził nawet, że mnie zabije, więc niczego ci nie powiedziałem. Teraz
mi wszystko jedno. Znalazłem go. Stanisław Strzelcki – tak miał na imię. A
potem to coś nam go zabrało.
Kamil
poczuł jak serce przyśpieszyło bicie. Anka mówiła prawdę. Niebywałe – rzekł w
myślach.
– Ja
nie wiedziałem. W ogóle go nie pamiętam. Możesz coś o nim powiedzieć?
– A co
tu gadać? Dobrze, że go nie pamiętasz. Miałeś pewnie rok, jak zostawił matkę i
nas dwóch. To było mniejsze zło. Takie były jego słowa, Kamil. Mniejsze zło. My
byliśmy tym większym.
Zaczął
okropnie kasłać i chyba… płakać.
– Powinieneś
odpocząć. Pójdę wezwać lekarza.
–
Dlaczego, przecież czuję się świetnie. Powiedz, dostałeś przesyłkę?
Kamil
wstał i zawołał policjantów. Wtedy Raichu, który czekał na korytarzu, wszedł do
sali. Podchodził drobnymi kroczkami do Roberta.
–
Jeeesteś – zabulgotał starszy brat. – Wielka tajemnica. Wiesz co jest najlepsze,
Kamil? Ojciec mógł przekazać ją mnie, ale wolał zapisać wiadomość w mózgu tego szczura
i dać tobie. Mimo że w ogóle ciebie nie znał. Czy to nie wspaniały przykład
zaufania?
Raichu
zatrzymał się nagle. Wyciągnął łapki do Roberta, tak jakby oczekiwał, że ten go
przytuli.
– Ty
głupi Pokemonie. Przymilać się chcesz? Powiedz lepiej, gdzie teraz jest tata?
Wiem, że wiesz. Nie ominie cię nagroda, tak jak i mnie.
Szedł
w stronę Raichu, Kamil stanął mu na drodze. Tego było za wiele.
– Nie
ruszaj go – powiedział tonem nieznoszącym sprzeciwu.
Wtedy
w mężczyznę wstąpiło dzikie zwierzę, zmiana była nagła i przerażająca. Rzucił
się z wygiętymi palcami, przypominającymi teraz szpony, wprost na zaskoczonego
Pokemona. Kamil w ostatniej chwili złapał brata w pół. Wywrócili się razem na
ziemię. Chłopak przygwoździł Roberta do zimnej posadzki, choć ten próbował się
wyślizgnąć, wijąc się w amoku i próbując dosięgnąć Raichu. Był piekielni silny,
dwóch mężczyzn z łóżek pomogło go utrzymać, policjanci w końcu przybiegli i po
chwili szamotaniny udało się skuć nogi oraz ręce Roberta.
–
Macie tu jakąś izolatkę? – zapytał aspirant Wesołowski pielęgniarkę, którą
przyciągnęły krzyki. Kobieta wskazała im odpowiednie pomieszczenie.
Policjanci
praktycznie zanieśli szamocącego się Roberta. Ten tylko krzyczał:
– Pożałujesz,
że ten Pokemon żyje!
Kamil
dyszał przerażony. Spojrzał na Raichu, z jakiegoś powodu był pewien, że nie
zaatakowałby Roberta, nawet gdyby ten próbowałby go udusić. Wstał i usiadł na
taborecie. W głowie jeszcze panował chaos. Odetchnął powoli kilka razy,
opanował drżenie rąk.
– Co
mu jest? – zapytał kobietę. – Czy wy wszyscy jesteście… – Nie wiedział, co
powiedzieć. Czuł się winny za atak brata.
–
Nienormalni? – wyręczyła go. – Nie, przynajmniej nie aż tak. Każdego próbowali
złamać, ale jego mieli bardzo długo. Poza tym on już od początku był inny.
Teraz przynajmniej wiem dlaczego.
– A ta
współpraca, o której mówiłaś?
– Nie jestem
do końca pewna, ale wiem, że raz zastąpili go iluzją, co oznaczało, że musiał
wychodzić z fabryki. Nie wszystko da się załatwić sztuczkami, a on już nie
stawiał oporu. Przykro mi.
Chłopak
smutno wzruszył ramionami. Co mógł zrobić? Spotkał brata po ośmiu latach, który
był już zupełnie innym człowiekiem. Może lepiej by było, gdyby Robertem
pozostała iluzja? Tamten człowiek miał przynajmniej motywację i cel.
–
Wspominał coś o tacie?
–
Niewiele. Tylko że go zdradził. Pół roku tak naprawdę przesiedział przy
drzwiach, nie odzywał się za wiele.
– Nikt
z nas się nie odzywał – rzucił jeden starszy mężczyzna, łysy, dość żylasty z
zakręconym wąsikiem. – Poza tamtą dwójką. Oni zdawali się być pewni, że w końcu
ktoś nas uwolni.
– To
znaczy?
– Była
z nami ruda kobieta w średnim wieku oraz zwyczajny, dość młody mężczyzna –
wyjaśniła Karolina. – Monika i Wojtek. Jednak ludzie, którzy nas znaleźli
wzięli ich ze sobą, zanim przyjechała policja. Dziwna to była trójka. Kobieta z
czerwonymi włosami, mężczyzna z niebieskimi i gadający Meowth. Nie mówili tego,
ale przyszli po jakąś broń.
– Znam
ich. Możecie powiedzieć coś o tych, którzy was więzili?
– Po
co chcesz to wiedzieć? Zajmij się treningiem i zostaw te sprawy dorosłym.
– Oni
na mnie też polują. I na tego malucha – wskazał Raichu. – Wolałbym wiedzieć,
czego się spodziewać.
–
Tajemnica – domyśliła się kobieta. – Nie wiemy dużo. Przed porwaniem dokładnie
nas sprawdzili, znali nasze nawyki, przyjaciół. Gdy wyszliśmy, znaleźliśmy
dokumenty o każdym z nas. Było tego bardzo dużo.
–
Wzięli wasze życia. – Kamil wyprostował się na krześle.
– To
znaczy?
– Mój
brat. Ktoś wykorzystujący jego iluzję walczył ze mną.
– To
by wiele wyjaśniało. Jeżeli to prawda, rozumiem dlaczego jeszcze tu jestem. Na
górze muszą mieć ciężki orzech do zgryzienia.
–
Możesz powiedzieć coś więcej?
–
Jestem… albo byłam agentką BBW. To nic tajnego. Na imię mam Karolina. Ktoś mógł
nieźle namieszać, podając się za mnie.
– Za
każdego z nas – uzupełnił łysy mężczyzna. – Jestem dyrektorem Muzeum Nauki w
Mormorii. Ktokolwiek by się za mnie podawał miałby dostęp do każdego znaleziska
archeologicznego w budynku. Chłopcze, wiesz coś więcej o tych ludziach?
–
Wczoraj zaatakowali centrum Pokemonów, pewnie po to by porwać mnie i Raichu.
Policja ma trzy ich Pokemony – Zoroarki. A także Darkraia, choć to podobno nie
do końca Pokemon. Mówił jak człowiek, chociaż wracał się do każdego w trzeciej
osobie. Agata, ta z elitarnej czwórki, nie chciała powiedzieć niczego
więcej.
– Władek – powiedział dyrektor muzeum. – To na
pewno on, coś takiego nie miało miejsca nigdzie indziej na świecie. – Zachęcony
wyczekującymi spojrzeniami, kontynuował. – On i jego asystent odkryli w
starożytnych manuskryptach zapis o ruinach na jednej z Wysp Oranżowych. Według
tekstu można było odprawić tam pewien rytuał, dający rzekomo nieśmiertelność.
Wbrew pozorom podobnych rewelacji odkrywamy dużo i często nie są zbyt wiele
warte, nie wiedziałem jednak, że Władek był wtedy śmiertelnie chory. Miał więc
motywację. Znalazł to miejsce i pojechał tam razem z asystentem i Agatą. Nie
wiem co się wydarzyło, ale wrócił stamtąd tylko ten chłopak i nasza członkini
elitarnej czwórki. Władek miał nie żyć, choć któregoś dnia Agata powiedziała mi
prawdę – że tak naprawdę zmienił się w potwora. Taka miała być cena
nieśmiertelności. Uznałem, że zwariowała, co nikogo by nie zdziwiło. Najgorsze
było to, że potem zaginął także ten asystent. I podejrzewam, że to o nim mówił
twój brat.
–
Wiadomo, gdzie jest to miejsce?
– Nie
dowiedzieliśmy się. Agata zaprowadziła nas na tę wyspę, ale nie potrafiła
znaleźć drogi. Albo nie chciała nam jej pokazać, albo coś jakaś potężna iluzja
zasłania wejście. Co roku wysyłamy praktykantów, licząc na łut szczęścia,
jednak do tej pory niczego nie znaleźli.
Kamil pokręcił głową. Dużo tego było, a jednak
ciągle miał pytania.
– Ten
asystent. Pamięta go pan?
– Był
podobny do ciebie. Jednak rzadko go widywałem. Po sytuacji z Władkiem nie był
już tym samym człowiekiem. W ostatnich dniach w muzeum natknął się na coś
dużego, ale, niestety, nie wysłuchałem go. Gdybym zrobił inaczej, może byłby z
nami. Przepraszam.
Chłopak
wzruszył ramionami, choć wiele kosztowało go zwierzenie dyrektora.
– I
tak go nie poznałem.
– Co
zamierzasz zrobić? – zapytała kobieta.
– Muszę
dowiedzieć się o nim więcej. Zapytam Agatę, a jak będzie trzeba, to i Darkraia.
–
Wariaci zmienieni w Pokemony chyba nie są dobrym źródłem informacji – rzuciła z
uśmiechem. – Przepraszam, że ciebie o to proszę, ale szpital nie chce
poinformować mojego chłopaka, że tu jestem. A rodzina będzie dopiero za kilka
dni. Zrobisz coś dla mnie? Zadzwonisz do niego i powiesz, że Karolina Vulpix tu
jest?
– Zadzwonię.
–
Dziękuję, gdy i jeżeli wrócę do służby, będziesz miał u mnie małą przysługę.
Nagle
okazało się, że jeszcze dwie osoby miały podobne prośby. Dyrektor zapytany, czy
też nie ma jakieś osób, do których mógłby Kamila zadzwonić, pokiwał przecząco
głową. Kamil musiał pójść do sklepu i kupić telefon. Właściwie to powinien robić
cokolwiek, byleby nie myśleć o tym, co się przed chwilą wydarzyło.
Pożegnał
się i zszedł na dół. Praktycznie zderzył się w drzwiach szpitala ze swoimi
rodzicami.
–
Żadnej ochrony, nawet jednego policjanta, a porwała go taka grupa przestępcza –
unosił się ojciec, a Matka cierpliwie go słuchała.
Był
wysokim, szczupłym mężczyzną, znacznie wyższym od drobnej matki. Twarz miał
zniszczoną alkoholem, jednak nie dało się pozbyć wrażenia, że wyglądał znacznie
lepiej, niż półtora roku temu. Możliwe, że rzucił picie. Nigdzie za to nie było
Tomka, najmłodszego brata. Musiał zostać w szkole.
–
Kamil! – zawołała nagle mama i uściskała syna. W jej oczach zabłysło na moment
życie. Ojciec zatrzymał się jak wryty.
– Tyle
cię nie widziałam. Nic ci nie jest? Straszne rzeczy dzieją się w tej Oranii,
lepiej jak najszybciej stąd zmykaj. Byłeś u Roberta?
Chłopak
nie wiedział co powiedzieć. Chciał nagle wyrzucić z siebie dramat ostatnich
dni, powiedzieć, jak mu ciężko i nawet nie wie jak pomóc bratu. Jednak
powstrzymał się ostatkiem sił. Nic mu nie da płakanie w ramionach rodziców,
którzy, szczególnie ojciec, wezmą to za swoje zwycięstwo. Musiał sobie radzić
sam. Jak zawsze.
– On
oszalał – wydukał..
Matka
w pierwszej chwili nie zrozumiała, ojciec zacisnął wargi
– Do
tego prowadzi to całe trenowanie – rzucił. – Wszyscy trenerzy tak kończą, albo
w grobie, albo w wariatkowie.
Matka
spojrzała z troską na Kamila. Wiele było w tym wzroku. Niewymówiona prośba,
rezygnacja i tląca się nadzieja, że przynajmniej jeden syn jest wystarczająco
silny, by sobie poradzić.
–
Mamo, ja wiem – powiedział Kamil i spojrzał na ojca. – Wiem, kto jest moim
tatą.
Starszy
Jankowski zrobił wielkie oczy, ale zaraz jego twarz stężała. Bez słowa wszedł
do szpitala i zaczął wypytywać się o Roberta.
– Mogłeś
o tym przy nim nie mówić – upomniała go. – Byli przyjaciółmi, dlatego się nami
zaopiekował. Byłeś jeszcze malutki, myślałam, że tak będzie ci łatwiej… gdy
powiem, że Bartosz jest twoim ojcem. Chłopiec powinien mieć ojca, a nie
łajdaka, który zostawia matkę z dwójką dzieci i znika nie wiadomo gdzie. Mam
rację? Powiedz Kamil. Przecież nie mogłam się aż tak pomylić.
– Nie
wiem – odparł szczerze, szargany emocjami. Z jednej strony był zły na matkę, że
mu nie powiedziała prawdy. Z drugiej strony kierowała się w jakiś sposób jego
dobrem. Nawet Bartosz okazał się człowiekiem honoru. Może nawet zabraniał
interesowania się Pokemonami, by chłopcy nie powielili błędów prawdziwego ojca.
Wszystko wywróciło się do góry nogami. Ale jednocześnie nic się nie zmieniło.
Ojciec i tak właściwie go nie uznawał, odkąd wyruszył trenować Pokemony. Matka zawsze
chciała dobrze, ale niczego nie robiła. Tak. Nie zmieniło się nic.
–
Przepraszam, ale muszę iść. Zaopiekujcie się Robertem..