Rozdział 17: Wszystko mogłoby zniknąć
Noc zmieniła Oranię nie do
poznania. Jakby znikąd pojawiały się kluby, bary, a na ulicach rozlało się
światło kolorowych lamp, reklam i szyldów przymocowanych do kanciastych
elewacji kamienic i hoteli. Grajkowie szybko przegrali nierówną walkę z
dudniącymi basami okolicznych dyskotek, straganiarze, o ile nie mieli czegoś
świecącego w asortymencie, skręcali już interes.
Przechodnie też się zmienili. Coraz mniej było rodzin z dziećmi czy turystów z przyspawanymi do rąk aparatami, za to więcej młodzieży, i tej pełnoletniej, i tej jeszcze nie do końca. Pojawiły się przyśpiewki, którym daleko było do melodyjności, gdzieś stłukła się butelka, ktoś się pobił, ktoś przewrócił. Nad wszystkim górowały słupy światła wystrzelone w niebo z głównej sceny przy plaży, do których tłum parł jak ćmy do ognia.
Przechodnie też się zmienili. Coraz mniej było rodzin z dziećmi czy turystów z przyspawanymi do rąk aparatami, za to więcej młodzieży, i tej pełnoletniej, i tej jeszcze nie do końca. Pojawiły się przyśpiewki, którym daleko było do melodyjności, gdzieś stłukła się butelka, ktoś się pobił, ktoś przewrócił. Nad wszystkim górowały słupy światła wystrzelone w niebo z głównej sceny przy plaży, do których tłum parł jak ćmy do ognia.
Miasto
żyło i znów chciało uświadomić to światu jak najgłośniej.
Kamil
parł przez tłum. W biegu zdążył zdjąć bandaże z głowy, by nie zwracać na siebie
zbytniej uwagi. Mimo to ludzie i tak schodzili mu z drogi. W jego spojrzeniu
było coś z człowieka, który dotarł do krawędzi. Coś co równocześnie ostrzegało
– nie stawaj mi na drodze.
Biegł już od kwadransa. Gengar śmigał nad nim na
szczytach kamienic, jednak było pewne, że w razie czego na niewiele się mu
przyda. Cała nadzieja w oddziale specjalnym Surge’a i matce Weroniki. Kimkolwiek
by ona nie była.
Noga przypominała
o sobie tępym bólem, podobnie jak potylica. Opadał z sił i tylko adrenalina
pchała go naprzód. Po straceniu snu większość znanych mu ludzi przez cały
następny dzień nie miała siły by choćby wstać z łóżka. Pewnie Kuba obszedł się
z nim wyjątkowo łagodnie.
Gdy zobaczył centrum Pokemonów w oddali, przez
jego ciało przeszedł otrzeźwiający dreszcz. Żarty się skończyły.
–
Kamil! – zawołała za nim Anka. – Kamil, zaczekaj!
Zatrzymał
się i pozwolił, żeby dziewczyna go dogoniła. Fala zmęczenia sprawiła, że zachwiał
się na nogach, ale nie skorzystał ze stojącej obok ławki.
– Na
Arcerusa, ty ledwo żyjesz! – zganiła go dziewczyna.
–
Uwierz mi, że zauważyłem – odparł z kwaśnym uśmiechem. – Czego chcesz? Chyba
wszystko już sobie wyjaśniliśmy.
–
Słyszałam co się stało w szpitalu. Pomyślałam, że przyda ci się pomoc.
Zaskoczyła
go. Jeszcze kilka godzin temu postawiłby wszystkie pieniądze na to, że
dziewczyna zmyje się jak najszybciej. A teraz proponuje pomoc? Robi to z
własnej woli, czy może jednak ktoś ja do tego „zainspirował”?
–
Naprawdę chcesz się w to pakować?
–
Muszę – powiedziała i wzruszyła ramionami. – Jestem ci to winna… Po tym
wszystkim. Poza tym chcę cię ostrzec przed Weroniką. Ona nie zostawi cię w
spokoju, nawet gdy powiesz jej co Raichu wie.
– Na
razie nie mam powodu żeby jej nie wierzyć. Ocaliła mi skórę.
– Tylko
dlatego, że jesteś jej potrzebny. Gdy leżałeś w szpitalu, powiedziała mi żebym
znowu się z tobą zaprzyjaźniła. Myślisz, że chciałaby tego, gdybyś nie był jej
już potrzebny?
Westchnął
ciężko. Ostatnie wydarzenia powoli zaczynały go przytłaczać.
– A
ty? – zapytał z błyskiem w oku. – Chcesz się ze mną zaprzyjaźnić? Mogę ci
zaufać, czy to jakiś pokręcony, podwójny blef z twojej strony?
– Chcę
– powiedziała poważnie. – Kamil, mimo wszystko… tylko ty jeden mnie nigdy nie
oszukałeś.
–
Naprawdę szkoda, że ja nie mogę tego powiedzieć o tobie.
Podeszli
pod drzwi do centrum Pokemonów. W poczekalni paliło się światło, ale nie było
tam nikogo, poza jednym funkcjonariuszem oddziału specjalnego Surge’a i jego
Pokemonem – Electabuzzem. Centrum musiało zostać zamknięte, wcześniej, w
iluzjach Gengara, chłopak widział kilka pielęgniarek i Chansey.
Mężczyzna
w ciemnym uniformie siedział na krześle na środku pomieszczenia z nogami założonymi
na drugim i oglądał telewizję. Gdy
zobaczył chłopca, podniósł ostrzegawczo potężny, dwuręczny miotacz promieni,
nawet nie trudząc się by wstać.
– Centrum
zamknięte – poinformował nonszalancko. – Poszukajcie, smarkacze, innego miejsca
do spania.
Kamil
przełknął ślinę i uniósł dłonie w uspokajającym geście. Słyszał co nie co o
jednostkach specjalnych porucznika Surge’a – to nie byli zwykli policjanci, a ludzie
przeznaczeni do zatrzymywania bandytów. Ich cierpliwość należała do najbardziej
deficytowego towaru w Oranii.
–
Proszę mnie uważnie wysłuchać – powiedział Kamil.
– Nie
słyszałeś co mówiłem?! – mężczyzna podniósł się na równe nogi.
– Centrum
zostanie zaraz zaatakowane!
Funkcjonariusz
opuścił broń.
– Nie
chciałbym być w waszej skórze, jeżeli to jakiś żart.
Przyłożył
dłoń do ucha, w którym miał słuchawkę.
– Kaśka,
przychodź tu. Chyba mamy sytuację.
Kobieta
wyszła z zaplecza, zanosząc się śmiechem. Lekko się zatoczyła na ladę recepcji.
Czuć było od niej alkohol.
– O
nie – pomyślał Kamil, ale powiedział to na głos. Anka także podzieliła jego
obawę. Jeżeli cały oddział się upił, nie mieli praktycznie szans na obronę.
Musiał dostać się do swoich Pokemonów.
– O co
chodzi, Dusiewicz? – spojrzała na niego i Ankę. Widząc dziewczynę, uśmiechnęła
się szelmowsko. – No proszę, córka samego Rosta. Co cię tu, że tak powiem,
sprowadza?
– Na
pewno nie twoja parszywa morda – odparła Anka. Musiały skądś się znać.
–
Pyskata – skrzywiła się z pogardą.
Nie wyglądała
na dowódcę oddziału paramilitarnego, za to nadawałaby się na przywódczynię
bandy zbirów. Krótko przystrzyżona, z małym kolczykiem w nosie i niewielkim
miotaczem promieni w dłoni. Nie nosiła ciemnego uniformu jak Dusiewcz, zamiast
tego miała spodnie moro z mnóstwem kieszeni oraz biały top, ściśle przylegający
do mocno, przynajmniej jak na kobietę, umięśnionego ciała.
–
Centrum zostanie zaraz zaatakowane – powiedział, choć wątpił w jakąkolwiek
pomoc ze strony funkcjonariuszki. – Zoroark próbował mnie porwać w centrum
Pokemonów, ale udało mi się uciec, zanim wezwał posiłki. Teraz pewnie spróbują zabrać
moje Pokemony.
– Ty, grubasku,
jesteś tym Kamilem? – zapytała. – Mam przekazać Surge’owi kiedy przyjdziesz.
–
Proszę bardzo. Tylko dajcie mi moje Pokemony.
– O
tym zdecyduje Surge.
– Róbcie
co chłopak mówi – powiedział znajomy głos.
Kamila
przeszedł dreszcz. Robert stał przed drzwiami. Miał tę samą idealnie skrojoną, sportową
marynarkę co w dzielnicy portowej. I ten sam dobroduszny uśmieszek.
–
Chłopcy! Do mnie! – krzyknęła Katarzyna nieco zachrypniętym głosem.
Kobieta
wyszła naprzód, odbezpieczyła broń i wycelowała w mężczyznę. Poczekalnia w
kilka chwili zapełniła się funkcjonariuszami z wielkimi spluwami, a przed nimi
stanęły nabuzowane, elektryczne Pokemonami. Zaszczękała odbezpieczana broń.
Przez
moment ciszy dało się zobaczyć, że lufy niektórych karabinów nieco się
chybotały.
Kamil
wycofał się za uzbrojony po zęby kordon. Sześcioro ludzi, trzy Electabuzzy i
jeden Growlithe. Przeczucie podpowiadało mu, że nie była to wystarczająca
osłona przed złym braciszkiem. Nie przyszedłby tu, gdyby nie miał pomysłu na
atak. W szpitalu Kamila uratowały tylko niespodziewana wizyta Weroniki.
– Mam
dla państwa propozycję – oznajmił spokojnie Robert. – Nie jestem uzbrojony,
więc nie wiem, skąd te nerwy.
– Nie
zgrywaj tu niewiniątka. Gadaj – ponagliła Katarzyna.
–
Pozwólcie chłopakowi i jego Pokemonom pójść ze mną. Nic do was nie mam, w końcu
wykonujecie tylko swoją pracę.
– Taa?
A kto nas wytłumaczy przed Surge’em?
–
Wydaje mi się, że znajdziemy wspólnie jakieś rozwiązanie.
Kobieta
oddała strzał w okno obok Roberta. Mężczyzna nawet nie drgnął na widok
przelatującego promienia
– To
moje rozwiązanie! Leżeć, ręce za głowę i żadnych gwałtownych ruchów.
To nie
mogło być tak proste – pomyślał młody trener. Dlaczego Robert wszedł tutaj i
czekał aż wszyscy zbiorą się w pomieszczeniu? Mając Zoroarka, mógł tu przyjść
nawet jako Surge!
Nagle
zgasło światło, a w ciemności zabłysnęły niebieskie oczy, w miejscu, w którym jeszcze
przed chwilą stał Robert. Lisowaty stwór otoczył się karmazynową poświatą.
Kamil już wiedział. Pułapka. Jego brat chciał mieć wszystkich w jednym
pomieszczeniu.
–
Błysk nocy! – krzyknął chłopak, znając to posunięcie. – Nie patrzcie.
Electabuzzy
zaatakowały, ale było już za późno. Kamil położył się na ziemię i pociągnął
Ankę. Fala oślepiającej energii uderzyła w Pokemony, potem w funkcjonariuszy.
Atak przeleciał tuż nad głową chłopca, zatrzymując się na ścianie. Nawet przez
zamknięte powieki dało się zobaczyć otaczające i falujące światło. Budynek
zadrżał, ale beton wytrzymał.
Gdy
uderzenie ustało, Kamil od razu się podniósł. Ludzie Surge’a i ich Pokemony
leżeli oszołomieni, niektórzy pojękiwali cicho z bólu.
Cios
przyszedł znikąd. Stwór uderzył Kamila w głowę. Zamroczyło go, jednak w odruchu
przyjął gardę i zablokował następne uderzenie. Kolejne wziął już na siebie
Gengar. Pokemon pojawił się i najwyraźniej złapał niewidzialnego przeciwnika za
łapę. Wtedy w sukurs duchowi przyszedł Lucario, którego Anka wypuściła z kuli.
Pokemon dziewczyny uderzył w miejsce przed duchem. Trafił. Zoroark pojawił się i
zasyczał z bólu. Szarpnął się wściekle i zdołał uciec z uścisku Kuby. Znów
rozpłynął się w powietrzu.
–
Kamil! – krzyknęła ledwie przytomna Katarzyna. Jankowski szybko ją znalazł, bo
latarka jednego z karabinów świeciła prosto w jej twarz. – Idź po Pokemony –
powiedziała, dając mu klucze.
Podniosła
się i potrząsnęła głową, by odgonić oszołomienie. Ledwie widziała, broń
odnalazła, macając palcami po podłodze.
– Idź,
damy sobie radę. Growlithe, przydaj się na coś.
Psowaty
stwór podniósł się z wysiłkiem i zaczął węszyć. Funkcjonariusze i pozostałe
Pokemony także powoli wstawały.
Kamil pobiegł
w stronę drzwi na oddział ratunkowy. Anka trzymała się tuż obok niego, podobnie
jak Lucario. Złe pierwsze wrażenie nie przeszkodziło stworowi już dwa razy
ocalić skórę Jankowskiego. Był tak samo nieprzewidywalny, jak jego
trenerka.
Weszli
na korytarz. Pomieszczenie nie różniło się od tego, w którym Kamil był we śnie,
nawet awaryjne oświetlenie działało tak samo. W poczekalni znów rozległy się
odgłosy walki, Growlithe szczekał wściekle, padły strzały. Kamil przez kilka
sekund myślał, które drzwi otworzyć. Najlepiej gdyby trafił na Cichą, powinna
mieć najwięcej sił.
–
Otwórz te – doradziła mu Anka, wskazując na pierwsze po prawej.
Trzęsącymi
się rękami odszukał odpowiedni klucz i otworzył drzwi. Wtedy ogromny świst o
mało go nie ogłuszył. W Lucario oberwał Zogniskowanym Podmuchem. Świetlista
kula energii zmiotła go w głąb korytarza.
–
Lucek! – krzyknęła dziewczyna.
Stwór wtargnął do korytarza. Musiało być ich
więcej, w poczekalni dalej słychać było odgłosy walki. Zoroark spojrzał z
szelmowskim uśmiechem na Kamila, tak samo jak jeszcze niedawno robił to Robert.
Chłopak znów przyjął gardę. Pokemon na ten widok przekrzywił pytająco głowę,
jakby nie wierzył, że przeciwnik mógł chcieć walczyć bez broni.
Wtedy
z wnętrza otwartej sali wyskoczył Raichu. Stwór przeleciał nad głową Kamila i
wylądował pomiędzy chłopcem a lisowatym pokemonem. Iskry zabłysły na jego policzkach,
awaryjne oświetlenie przygasło na moment.
Zoroark
zawarczał i rzucił się na elektryczną mysz. Ta spodziewała się tego. Odskoczyła
na ścianę, odbiła się od niej, potem od przeciwnej i z góry zdzieliła
przeciwnika błyskawicą na końcu ogona. Wszystko w mniej niż sekundę.
Lisowaty
przewrócił się i zniknął. Ciało Raichu pokryły cienkie błyskawice. Statyczność
– pomyślał Kamil. Nie chroniła go przed uderzeniami, ale sprawiała, że
atakujący przy kontakcie zostanie porażony prądem. Stwór czekał kilka sekund. Wrogowie
nadeszli z dwóch stron. Pierwsze uderzenie poszło na głowę, Raichu pozwolił się
wywrócić i przygotował niewielką elektryczna kulę na końcu ogona. Miał się nim
zamachnąć, gdy drugi niewidzialny stwór złapał za błyskawicę.
–
Rozładowanie! – krzyknął Kamil.
Wciągnął
Ankę do sali, z której wcześniej wyskoczył Raichu. W ostatniej chwili zdążył
zamknąć drzwi, gdy na korytarzu rozpętało się elektryczne piekło. Mały stworek
raził błyskawicami przez dłuższą chwilę. Gdy Kamil ponownie otworzył drzwi,
cały korytarz był osmolony od elektrycznych wyładowań. Dwa Zoroarki leżały na
kafelkach korytarza.
– To
było… świetne – oznajmił Kamil z uznaniem.
Raichu
stał między dwoma przeciwnikami i delikatnie się uśmiechnął.
– Tak
naprawdę liczyłam, że to Kowalski nam pomoże – powiedziała Anka.
Empoleon
zaglądał już Kamilowi przez ramię. Chłopak nie mógł się powstrzymać i uściskał
wielkoluda. Anka przywołała rannego Lucario to Pokeballa.
– Całe
szczęście, że jesteś – rzucił do stwora i nagle oprzytomniał. – Musimy pomóc
ludziom Surge’a.
W
poczekalni walka ucichła. Pokemony i ludzie… spali. Tylko Katarzyna wyciągała
jeszcze drżącą rękę w stronę lewitującej, czarnej bestii. Sylwetka potężnego
stwora przypominała rycerza pozbawionego nóg i zakutego w płytową zbroję. Na
głowie i ramionach falowały cienie, zachowujące się jak płomienie. Odsłonięte, błękitnie
święcące oko utkwiło w Kamilu. Stworzenie pochyliło się delikatnie i wyssało cień
z głowy jednego z śpiących mężczyzn.
– Istota wita – odezwało się stworzenie. Demonstracyjnie
wytarło pysk, jak po sutym obiedzie.
– Czym
ty jesteś?! – krzyknął zszokowany chłopak.
–
Twoim przeznaczeniem.
Wtedy
Istota zamieniła się w cień, chwilę przed tym jak ktoś do niej strzelił z
miotacza promieni. W drzwiach stał mężczyzna w średnim wieku oraz starsza
kobieta. Kamil poznał ją od razu. Agata.
– Jeżeli masz jakiś pomysł, to lepiej zacznij wcielać go
w życie – syknął mężczyzna do kobiety.
– Kamil, nic ci nie jest? – zapytała Agata. – Komisarz
Bracki jest ze mną.
– Nic, chyba.
Mało się nie usunął na nogach. Pomoc od Weroniki
nadeszła, jej matką okazała się członkini elitarnej czwórki. Nie zdążył do niej
podejść, gdy Istota znów się odezwała.
– Agato, cóż za niespodziewane spotkanie – powiedziała
niemal jowialnie. – Miło cię znów widzieć.
– Bez wzajemności – odparła cierpko.
– Jak zwykle przepełniona jadem. Doceń, że Istota w ogóle
chce z wami rozmawiać. Niektórzy nie mieli tyle szczęścia.
Komisarz natychmiast podbiegł do najbliżej leżącego
mężczyzny. Sprawdził mu puls, potem następnemu.
– Śpią. Tylko śpią – stwierdził.
–
Lepiej od razu powiedz, czego chcesz od tego chłopca, zamiast ukrywać się po
kątach – oznajmiła donośnie Agata.
Zupełnie
się nie bała, w przeciwieństwie do Kamila. Chłopak rozglądał się, szukając
jakiekolwiek znaku, gdzie obecnie mogła przebywać istota, jednak latarki na
lufach karabinów oświetlały tylko śpiących funkcjonariuszy.
– Czy
to nie oczywiste? Istota chce chłopca i tego szczura, który ukrywa przed nią
tajemnicę. A jeżeli na drodze do celu stoi przeszkoda, należy ją usunąć.
– Zastanawiałeś się, czy nie skończyć z tą idiotyczną
paplaniną w trzeciej osobie? – burknęła.
„Co ona robi?” – zapytał w myślach Kamil. Nawet komisarz
zgromił staruszkę wzrokiem. Chciała rozdrażnić stwora? To mogłoby się udać, ale
jaką to dałoby im przewagę? Agata musiała mieć asa w rękawie. Wtedy Kamil
poczuł, że w poczekalni robiło się coraz chłodniej i nie mogło to być
spowodowane obecnością tylko Kuby.
– Zasada pierwsza: nigdy nie obrażaj kogoś, kto w każdej
chwili może skrócić twoje nędzne życie. To nawet zabawne, że Istota mówi to do
ciebie, prawda? Przecież mogło być zupełnie inaczej. Przyznaj Agato… żałujesz
choć trochę?
– Jedyne czego żałuję, to tego, że ciebie nie
powstrzymałam… – głos na moment się jej załamał – …przed tym co sobie zrobiłeś.
Zacisnęła wątłe palce w pięści. Darkrai stracił ochotę na
udawanie przyjaznego tonu.
–
Nigdy nie zrozumiałaś przemiany Istoty – powiedział z wyrzutem. – To co kiedyś
znałaś, stało się doskonalsze, ty za to bałaś się zrobić krok naprzód. Tak,
pozwoliłaś aby strach tobą pokierował. Powiedz, czy teraz też zamierzasz ulec?
Czy może staniesz mu i Istocie na drodze? Bo wiesz, Agato…
Stwór
pojawił się między nimi na środku poczekalni, tak jakby wynurzył się z podłogi.
– JA –
na dźwięk ryku Kamil poczuł zaciskające się na szyi kleszcze przerażenia – i
strach to jedno.
Bracki
wystrzelił, gdy tylko stwór całkowicie się zmaterializował. Ten jednak był na
to przygotowany. Umknął w bok z niemożliwą szybkością i uniknął promienia.
Wystrzał oderwał kawałek tynku ze ściany. Więcej szkód można było zrobić
porządnym młotem.
Darkrai
nie czekał z kontratakiem. Uderzył niewielką błyskawicą w dłoń komisarza.
Porażone prądem palce zacisnęły się na spuście, drugi promień uderzył już w
podłogę, tylko cudem nie trafiając któregoś z leżących funkcjonariuszy.
Mężczyzna zasyczał z bólu, nie mógł wystrzelić kolejny raz, nie mógł nawet
zdjąć palca ze spustu, gdyż mięśnie prawej ręki chwycił potężny skurcz.
– Czy
nie pojmujecie, że Istota nie chce walczyć?! Przecież nie macie nawet cienia
szansy samemu.
–
Zapomniałeś? – zapytała staruszka z szelmowskim uśmiechem. – Ja nigdy nie
jestem sama.
Pary
czerwonych oczu i niezbyt przyzwoite uśmiechy zaczęły wypełniać pomieszczenie.
Gengary, Hauntery, Gastly oraz inne, niezbyt przyjazne stworzenia uszczelniały mur
wokół Istoty. Zagoniły ją w kąt budynku. Prawdopodobnie w całej Oranii nie było
tyle duchów, ile pojawiło się teraz w poczekalni w centrum Pokemonów.
– Dobrze
wiesz, co się teraz stanie – zaczęła. – Gdy tylko spróbujesz uciec, każdy z
moich duchów założy na ciebie klątwę i ręczę ci, że któremuś na pewno się uda.
W ciągu kilku minut padniesz nieprzytomny, a policja odnajdzie cię i zamknie w klatce pod napięciem w niezbyt ustronnym
miejscu. Dlatego teraz odpowiesz mi na pytanie: Do czego tak naprawdę
potrzebujesz Kamila?
– Agato –
powiedziała Istota pobłażliwie. – Na starość twoje pułapki stały się znacznie
mniej przemyślane.
Wtedy na środku pomieszczenia pojawił się mały sześcian,
który wypełnił pomieszczenie oślepiającym blaskiem. Natychmiast powiększył on
swoją objętość, przenikając przez ludzi i Pokemony. Do ścian, sufitu i podłogi
przylegała teraz cienka, lekko świecąca kurtyna. Pokój Sztuczek – pomyślał
Kamil. O ile w normalnych okolicznościach Darkrai byłby szybszy od każdego z
duchów, tak teraz role się odwróciły – posunięcie wykonane przez jednego z
niewidocznych podopiecznych Agaty spowalniało najszybszych, za to przyśpieszało
tych wolniejszych.
– Mów! – krzyknęła kobieta.
Darkrai wyraźnie stracił rezon.
– Głupia kobieto – mówił z wyraźnym trudem, dziwnie
powoli. – Król ciemności wkrótce się przebudzi i zgniecie was na proch. A
Kamilek mu w tym pomoże, czy tego chce, czy nie.
– Co za androny. Mnie interesują konkrety, a nie królowie
ciemności. – Staruszka mówiła bez żadnego problemu. Prawdopodobnie odpowiedni
trening mógł zniwelować działanie pokoju.
Wtedy Jankowski dostrzegł coś, co umknęło pozostałym.
Darkrai mówiąc, przesuwał się bardzo powoli w stronę ściany. W ukrytej za
plecami szponiastej dłoni stwór uformował kulę cienia. Chłopak chciał krzyknąć
od razu, jednak zamiast tego zawył przeciągle:
– Zaaarrraaazzz uuucieeeknieee.
Było
już za późno. Stwór uderzył kulą. Wybuch rozsadził z hukiem ścianę, lecz musiał
także zranić Istotę. Duchy wiedziały co robić – rozpoczęły rzucanie klątwy.
Kamil nie pamiętał czy widział cokolwiek dziwniejszego od tego posunięcia –
upiory zaczęły ranić same siebie na najrozmaitsze sposoby. Niektóre tłukły
głową o podłogę, inne uderzały się pięściami, wśród syków i pojękiwań zaczął
wibrować niski dźwięk, a ciała niektórych duchów pokryła ametystowa poświata.
Jedna z nich – należąca do Hauntera – rozbłysła mocniej i wystrzeliła
bezgłośnie w otwór powstały w ścianie.
Za
drzwiami rozbłysły światła policyjnych syren, do poczekalni wbiegli
funkcjonariusze.
– Udało
się. Gońcie go! – krzyknęła Agata. – Nie możemy go zgubić!
Kamil
nie ruszył w pościg. Ledwie słaniał się na nogach. Nie pytając o pozwolenie
ocuconych już funkcjonariuszy, wziął Pokeballe i zabrał swoich przyjaciół, uprzednio
każdego wyściskawszy. Co prawda nie widział ich raptem kilka godzin, jednak
sama obawa, że mógłby ich stracić, dała mu wiele do myślenia.
Agata,
widząc jego stan, zaproponowała mu nocleg u siebie. Szofer zajechał limuzyną
pod sam budynek i chłopak nie bez przyjemności zanurzył się w miękkim fotelu.
–
Jedziesz z nami? – zapytała Agata Ankę.
– Nie.
Lepiej będzie jak przenocuję w którymś centrum.
– Jak
chcesz – odparła kobieta.
–
Dziękuję – powiedział jej Kamil i zasnął.
– Nie
ma za co.
Raichu
wskoczył do samochodu i usiadł obok nowego trenera. Wiedział nawet jak zapiąć pas,
co było dość nietypowe. Anka zamknęła za nim drzwi i odetchnęła zmęczona.
Zdobyła się jeszcze na uśmiech, gdy samochód odjeżdżał.
Bała się. Postanowiła, że postawi się
Weronice, a pierwszym ku temu krokiem było poinformowanie Kamila o jej planach.
Jutro powie mu o Sebastianie. Powinien wiedzieć, że chciała do niego wrócić
także z powodu kłamstwa synusia Weroniki. A potem powinna wytrwać w szczerości.
Nie mogła już dłużej stać rozdarta pomiędzy rozkazami Weroniki a swoim
poczuciem winy. Musiała coś wybrać i zdecydowała się na to, co uważała za
słuszne.
Lecz przydałoby się jej wsparcie. Przydałaby
się mama.
Ruszyła przed siebie i dopiero po chwili zdała sobie
sprawę, że szła w złym kierunku i w tę stronę raczej nie dojdzie do centrum
Pokemonów, w którym miała nocować. Uznała, że nie będzie zawracać, a przejdzie
przez pobliski park. Znała miasto, bywała w tych okolicach nieraz i była pewna,
że się nie zgubi. O swoje bezpieczeństwo się nie obawiała, miała w końcu jeszcze
pięć zdrowych Pokemonów ze sobą.
Przez
moment chciała z przyzwyczajenia zadzwonić do Sebastiana, ale szybko porzuciła
ten zamiar. Nagle poczuła się samotna. Uczucie ostatnio towarzyszyło jej
rzadko, więc powitała jej jak starego wroga, który nagle wprosił się w
buciorach do domu. Jakże chciała wrócić teraz do mamy. Ona by ją wysłuchała,
pogłaskała po włosach i usadziła na kolanach. Tak jak kiedyś. Dla niej każdy
kolega, który dokuczał córeczce, był najgorszym ścierwem, a nawet najmniejszy
problem małej Ani był wart pochylenia się nad nim.
Ile
się od tego czasu zmieniło…
Weszła
do parku. Żużlową ścieżkę oświetlały niskie latarnie, niedaleko szumiała
rzeczka, w akompaniamencie z ciemnymi drzewami, wyciągającymi gałęzie ku
trenerce. Wtedy doszło do niej, że może głupio zrobiła, wybierając drogę przez
park. Istota mogła się ukrywać gdzieś tutaj, nie wiedziała jak szybko klątwa
powala Pokemona. Znów zatęskniła za mamą. W jej pamięci była kobietą, która
niczego się nie bała, nieraz wybierały się razem na biwak, zdane tylko na nią.
Chciała być tak jak ona.
Nawet
wtedy, gdy dwa lata temu zniknęła bez wieści.
Powiedziano
jej, że kobietę przysypały skały oderwane od sklepienia w jaskini Diglettów.
Tylko że nie znaleziono ciała. Anka chciała się upewnić i weszła do pieczary
rok temu, jednak jedyne co tam znalazła, to gromadę agresywnych Dugtrio. To
przez te stwory musiała pędzić do centrum Pokemonów z Esterą, gdzie poznała
Kamila.
Dziewczyna
nie wierzyła też plotkom, iż matka uciekła, nie mogąc znieść okropieństw męża.
Zbyt mocno go kochała. Była tak ślepa, że nie pytała skąd miał pieniądze, kim
byli ludzie, którzy go odwiedzali. Anka w chwilach złości podejrzewała ojca, że
zabił żonę, ponieważ nie pozwoliłaby mu spotykać się z Weroniką i jej
podobnymi. Wierzyła, że byłby do tego zdolny.
Skręciła
i weszła na mostek. Chłód musnął jej okryte ręce i łydki, drzewa znów
zaszumiały głośniej, jakby zagniewane tym, że zbudził ich głośny stukot
tenisówek o deski. Była tu intruzem. I nie była tu sama.
Pojawiła
się przed nią. Istota. Wiedziała co to był za Pokemon – Darkrai. Ojciec
niejednokrotnie opowiadał o nim, na czarnym rynku wart był fortunę. Tylko jeden
Pokemon Anki, poza zmęczonym Lucario, miał nad stworem przewagę typów – Marill.
Na wszelki wypadek chwyciła odpowiedni Pokeball.
Niebieskie oko świeciło delikatnym blaskiem,
stwór opierał się o barierki dysząc ciężko. Anka cofnęła się o krok, chciała
zawrócić, jednak na drugim krańcu mostka stała ta sama postać w identycznej
pozie. Któraś z nich była iluzją –
pomyślała. Ale czy w ogóle będzie miała czas by to sprawdzić?
–
Czego chcesz? – Chciała krzyknąć hardo, jednak przez ściśnięte gardło wydobył
się tylko cienki głosik.
– Co
byś zrobiła, gdyby Istota powiedziała ci, że zna powód twojego cierpienia? I że
wie jak go zniszczyć?
– Co?
Nie rozumiem.
–
Rozumiesz, i to bardzo dobrze rozumiesz. Tęsknota, poczucie winy, brak wiary w
siebie – wszystko mogłoby zniknąć.
– To
jakiś podstęp? Jeżeli tak, to bardzo słaby.
–
Znasz odpowiedź – głos stwora był coraz słabszy. Pokemon słaniałby się na
nogach, gdyby tylko je posiadał. Zamiast tego lewitował coraz niżej, aż upadł
na ziemię. – Któregoś dnia, gdy ból okaże się nie do zniesienia, wezwij mnie, a
się stawię.
Nagle
znikąd pojawili się ludzie Surge’a, policjanci i komisarz. Ktoś rzucił
Pokeballem, jednak ten nawet nie zareagował na kontakt, tak jakby cel okazał
się paczką chipsów albo człowiekiem. Jeden z policjantów wystrzelił iskrzącą
się sieć, która okryła Darkraia. Sieć elektro–magnetyczna – pomyślała
dziewczyna. Działała nawet na duchy, choć trzeba było pamiętać, że nie była
niezniszczalna i silny Pokemon mógł się z niej wyrwać.
– To
musi wystarczyć dopóki nie przyjedzie transporter – powiedział Bracki.
Komisarz
podszedł do dziewczyny. Wyglądał na zagniewanego.
– Co
ty tutaj robisz? Przecież mógłby zrobić ci krzywdę.
– Ja
nie myślałam, że go tu spotkam.
Komisarz
westchnął ciężko i gestem głowy pozwolił jej iść. Zadzwonił do kierowcy
transportera.
„Wszystko
mogłoby zniknąć” – powtórzyła Anka pod nosem i odeszła w głąb parku.