Rozdział 17: Wszystko mogłoby zniknąć

poniedziałek, listopada 21, 2016 0 Komentarzy A+ a-

Noc zmieniła Oranię nie do poznania. Jakby znikąd pojawiały się kluby, bary, a na ulicach rozlało się światło kolorowych lamp, reklam i szyldów przymocowanych do kanciastych elewacji kamienic i hoteli. Grajkowie szybko przegrali nierówną walkę z dudniącymi basami okolicznych dyskotek, straganiarze, o ile nie mieli czegoś świecącego w asortymencie, skręcali już interes.
Przechodnie też się zmienili. Coraz mniej było rodzin z dziećmi czy turystów z przyspawanymi do rąk aparatami, za to więcej młodzieży, i tej pełnoletniej, i tej jeszcze nie do końca. Pojawiły się przyśpiewki, którym daleko było do melodyjności, gdzieś stłukła się butelka, ktoś się pobił, ktoś przewrócił. Nad wszystkim górowały słupy światła wystrzelone w niebo z głównej sceny przy plaży, do których tłum parł jak ćmy do ognia.
Miasto żyło i znów chciało uświadomić to światu jak najgłośniej.
Kamil parł przez tłum. W biegu zdążył zdjąć bandaże z głowy, by nie zwracać na siebie zbytniej uwagi. Mimo to ludzie i tak schodzili mu z drogi. W jego spojrzeniu było coś z człowieka, który dotarł do krawędzi. Coś co równocześnie ostrzegało – nie stawaj mi na drodze.
            Biegł już od kwadransa. Gengar śmigał nad nim na szczytach kamienic, jednak było pewne, że w razie czego na niewiele się mu przyda. Cała nadzieja w oddziale specjalnym Surge’a i matce Weroniki. Kimkolwiek by ona nie była.
Noga przypominała o sobie tępym bólem, podobnie jak potylica. Opadał z sił i tylko adrenalina pchała go naprzód. Po straceniu snu większość znanych mu ludzi przez cały następny dzień nie miała siły by choćby wstać z łóżka. Pewnie Kuba obszedł się z nim wyjątkowo łagodnie.
  Gdy  zobaczył centrum Pokemonów w oddali, przez jego ciało przeszedł otrzeźwiający dreszcz. Żarty się skończyły.
– Kamil! – zawołała za nim Anka. – Kamil, zaczekaj!
Zatrzymał się i pozwolił, żeby dziewczyna go dogoniła. Fala zmęczenia sprawiła, że zachwiał się na nogach, ale nie skorzystał ze stojącej obok ławki.
– Na Arcerusa, ty ledwo żyjesz! – zganiła go dziewczyna.
– Uwierz mi, że zauważyłem – odparł z kwaśnym uśmiechem. – Czego chcesz? Chyba wszystko już sobie wyjaśniliśmy.
– Słyszałam co się stało w szpitalu. Pomyślałam, że przyda ci się pomoc.
Zaskoczyła go. Jeszcze kilka godzin temu postawiłby wszystkie pieniądze na to, że dziewczyna zmyje się jak najszybciej. A teraz proponuje pomoc? Robi to z własnej woli, czy może jednak ktoś ja do tego „zainspirował”?
– Naprawdę chcesz się w to pakować?
– Muszę – powiedziała i wzruszyła ramionami. – Jestem ci to winna… Po tym wszystkim. Poza tym chcę cię ostrzec przed Weroniką. Ona nie zostawi cię w spokoju, nawet gdy powiesz jej co Raichu wie.
– Na razie nie mam powodu żeby jej nie wierzyć. Ocaliła mi skórę.
– Tylko dlatego, że jesteś jej potrzebny. Gdy leżałeś w szpitalu, powiedziała mi żebym znowu się z tobą zaprzyjaźniła. Myślisz, że chciałaby tego, gdybyś nie był jej już potrzebny?
Westchnął ciężko. Ostatnie wydarzenia powoli zaczynały go przytłaczać.
– A ty? – zapytał z błyskiem w oku. – Chcesz się ze mną zaprzyjaźnić? Mogę ci zaufać, czy to jakiś pokręcony, podwójny blef z twojej strony?
– Chcę – powiedziała poważnie. – Kamil, mimo wszystko… tylko ty jeden mnie nigdy nie oszukałeś.
– Naprawdę szkoda, że ja nie mogę tego powiedzieć o tobie.
Podeszli pod drzwi do centrum Pokemonów. W poczekalni paliło się światło, ale nie było tam nikogo, poza jednym funkcjonariuszem oddziału specjalnego Surge’a i jego Pokemonem – Electabuzzem. Centrum musiało zostać zamknięte, wcześniej, w iluzjach Gengara, chłopak widział kilka pielęgniarek i Chansey.
Mężczyzna w ciemnym uniformie siedział na krześle na środku pomieszczenia z nogami założonymi na drugim  i oglądał telewizję. Gdy zobaczył chłopca, podniósł ostrzegawczo potężny, dwuręczny miotacz promieni, nawet nie trudząc się by wstać.
– Centrum zamknięte – poinformował nonszalancko. – Poszukajcie, smarkacze, innego miejsca do spania.
Kamil przełknął ślinę i uniósł dłonie w uspokajającym geście. Słyszał co nie co o jednostkach specjalnych porucznika Surge’a – to nie byli zwykli policjanci, a ludzie przeznaczeni do zatrzymywania bandytów. Ich cierpliwość należała do najbardziej deficytowego towaru w Oranii.
– Proszę mnie uważnie wysłuchać – powiedział Kamil.
– Nie słyszałeś co mówiłem?! – mężczyzna podniósł się na równe nogi.
– Centrum zostanie zaraz zaatakowane!
Funkcjonariusz opuścił broń.
– Nie chciałbym być w waszej skórze, jeżeli to jakiś żart.
Przyłożył dłoń do ucha, w którym miał słuchawkę.
– Kaśka, przychodź tu. Chyba mamy sytuację.
Kobieta wyszła z zaplecza, zanosząc się śmiechem. Lekko się zatoczyła na ladę recepcji. Czuć było od niej alkohol.
– O nie – pomyślał Kamil, ale powiedział to na głos. Anka także podzieliła jego obawę. Jeżeli cały oddział się upił, nie mieli praktycznie szans na obronę. Musiał dostać się do swoich Pokemonów.
– O co chodzi, Dusiewicz? – spojrzała na niego i Ankę. Widząc dziewczynę, uśmiechnęła się szelmowsko. – No proszę, córka samego Rosta. Co cię tu, że tak powiem, sprowadza?
– Na pewno nie twoja parszywa morda – odparła Anka. Musiały skądś się znać.
– Pyskata – skrzywiła się z pogardą.
Nie wyglądała na dowódcę oddziału paramilitarnego, za to nadawałaby się na przywódczynię bandy zbirów. Krótko przystrzyżona, z małym kolczykiem w nosie i niewielkim miotaczem promieni w dłoni. Nie nosiła ciemnego uniformu jak Dusiewcz, zamiast tego miała spodnie moro z mnóstwem kieszeni oraz biały top, ściśle przylegający do mocno, przynajmniej jak na kobietę, umięśnionego ciała.
– Centrum zostanie zaraz zaatakowane – powiedział, choć wątpił w jakąkolwiek pomoc ze strony funkcjonariuszki. – Zoroark próbował mnie porwać w centrum Pokemonów, ale udało mi się uciec, zanim wezwał posiłki. Teraz pewnie spróbują zabrać moje Pokemony.
– Ty, grubasku, jesteś tym Kamilem? – zapytała. – Mam przekazać Surge’owi kiedy przyjdziesz.
– Proszę bardzo. Tylko dajcie mi moje Pokemony.
– O tym zdecyduje Surge.
– Róbcie co chłopak mówi – powiedział znajomy głos.
Kamila przeszedł dreszcz. Robert stał przed drzwiami. Miał tę samą idealnie skrojoną, sportową marynarkę co w dzielnicy portowej. I ten sam dobroduszny uśmieszek.
– Chłopcy! Do mnie! – krzyknęła Katarzyna nieco zachrypniętym głosem.
Kobieta wyszła naprzód, odbezpieczyła broń i wycelowała w mężczyznę. Poczekalnia w kilka chwili zapełniła się funkcjonariuszami z wielkimi spluwami, a przed nimi stanęły nabuzowane, elektryczne Pokemonami. Zaszczękała odbezpieczana broń.
Przez moment ciszy dało się zobaczyć, że lufy niektórych karabinów nieco się chybotały.
Kamil wycofał się za uzbrojony po zęby kordon. Sześcioro ludzi, trzy Electabuzzy i jeden Growlithe. Przeczucie podpowiadało mu, że nie była to wystarczająca osłona przed złym braciszkiem. Nie przyszedłby tu, gdyby nie miał pomysłu na atak. W szpitalu Kamila uratowały tylko niespodziewana wizyta Weroniki.
– Mam dla państwa propozycję – oznajmił spokojnie Robert. – Nie jestem uzbrojony, więc nie wiem, skąd te nerwy.
– Nie zgrywaj tu niewiniątka. Gadaj – ponagliła Katarzyna.
– Pozwólcie chłopakowi i jego Pokemonom pójść ze mną. Nic do was nie mam, w końcu wykonujecie tylko swoją pracę.
– Taa? A kto nas wytłumaczy przed Surge’em?
– Wydaje mi się, że znajdziemy wspólnie jakieś rozwiązanie.
Kobieta oddała strzał w okno obok Roberta. Mężczyzna nawet nie drgnął na widok przelatującego promienia
– To moje rozwiązanie! Leżeć, ręce za głowę i żadnych gwałtownych ruchów.
To nie mogło być tak proste – pomyślał młody trener. Dlaczego Robert wszedł tutaj i czekał aż wszyscy zbiorą się w pomieszczeniu? Mając Zoroarka, mógł tu przyjść nawet jako Surge!
Nagle zgasło światło, a w ciemności zabłysnęły niebieskie oczy, w miejscu, w którym jeszcze przed chwilą stał Robert. Lisowaty stwór otoczył się karmazynową poświatą. Kamil już wiedział. Pułapka. Jego brat chciał mieć wszystkich w jednym pomieszczeniu.
– Błysk nocy! – krzyknął chłopak, znając to posunięcie. – Nie patrzcie.
Electabuzzy zaatakowały, ale było już za późno. Kamil położył się na ziemię i pociągnął Ankę. Fala oślepiającej energii uderzyła w Pokemony, potem w funkcjonariuszy. Atak przeleciał tuż nad głową chłopca, zatrzymując się na ścianie. Nawet przez zamknięte powieki dało się zobaczyć otaczające i falujące światło. Budynek zadrżał, ale beton wytrzymał.
Gdy uderzenie ustało, Kamil od razu się podniósł. Ludzie Surge’a i ich Pokemony leżeli oszołomieni, niektórzy pojękiwali cicho z bólu.   
Cios przyszedł znikąd. Stwór uderzył Kamila w głowę. Zamroczyło go, jednak w odruchu przyjął gardę i zablokował następne uderzenie. Kolejne wziął już na siebie Gengar. Pokemon pojawił się i najwyraźniej złapał niewidzialnego przeciwnika za łapę. Wtedy w sukurs duchowi przyszedł Lucario, którego Anka wypuściła z kuli. Pokemon dziewczyny uderzył w miejsce przed duchem. Trafił. Zoroark pojawił się i zasyczał z bólu. Szarpnął się wściekle i zdołał uciec z uścisku Kuby. Znów rozpłynął się w powietrzu.
– Kamil! – krzyknęła ledwie przytomna Katarzyna. Jankowski szybko ją znalazł, bo latarka jednego z karabinów świeciła prosto w jej twarz. – Idź po Pokemony – powiedziała, dając mu klucze.
Podniosła się i potrząsnęła głową, by odgonić oszołomienie. Ledwie widziała, broń odnalazła, macając palcami po podłodze.
– Idź, damy sobie radę. Growlithe, przydaj się na coś.
Psowaty stwór podniósł się z wysiłkiem i zaczął węszyć. Funkcjonariusze i pozostałe Pokemony także powoli wstawały.
Kamil pobiegł w stronę drzwi na oddział ratunkowy. Anka trzymała się tuż obok niego, podobnie jak Lucario. Złe pierwsze wrażenie nie przeszkodziło stworowi już dwa razy ocalić skórę Jankowskiego. Był tak samo nieprzewidywalny, jak jego trenerka.  
Weszli na korytarz. Pomieszczenie nie różniło się od tego, w którym Kamil był we śnie, nawet awaryjne oświetlenie działało tak samo. W poczekalni znów rozległy się odgłosy walki, Growlithe szczekał wściekle, padły strzały. Kamil przez kilka sekund myślał, które drzwi otworzyć. Najlepiej gdyby trafił na Cichą, powinna mieć najwięcej sił.
– Otwórz te – doradziła mu Anka, wskazując na pierwsze po prawej.
Trzęsącymi się rękami odszukał odpowiedni klucz i otworzył drzwi. Wtedy ogromny świst o mało go nie ogłuszył. W Lucario oberwał Zogniskowanym Podmuchem. Świetlista kula energii zmiotła go w głąb korytarza.
– Lucek! – krzyknęła dziewczyna.
 Stwór wtargnął do korytarza. Musiało być ich więcej, w poczekalni dalej słychać było odgłosy walki. Zoroark spojrzał z szelmowskim uśmiechem na Kamila, tak samo jak jeszcze niedawno robił to Robert. Chłopak znów przyjął gardę. Pokemon na ten widok przekrzywił pytająco głowę, jakby nie wierzył, że przeciwnik mógł chcieć walczyć bez broni.  
Wtedy z wnętrza otwartej sali wyskoczył Raichu. Stwór przeleciał nad głową Kamila i wylądował pomiędzy chłopcem a lisowatym pokemonem. Iskry zabłysły na jego policzkach, awaryjne oświetlenie przygasło na moment.
Zoroark zawarczał i rzucił się na elektryczną mysz. Ta spodziewała się tego. Odskoczyła na ścianę, odbiła się od niej, potem od przeciwnej i z góry zdzieliła przeciwnika błyskawicą na końcu ogona. Wszystko w mniej niż sekundę.
Lisowaty przewrócił się i zniknął. Ciało Raichu pokryły cienkie błyskawice. Statyczność – pomyślał Kamil. Nie chroniła go przed uderzeniami, ale sprawiała, że atakujący przy kontakcie zostanie porażony prądem. Stwór czekał kilka sekund. Wrogowie nadeszli z dwóch stron. Pierwsze uderzenie poszło na głowę, Raichu pozwolił się wywrócić i przygotował niewielką elektryczna kulę na końcu ogona. Miał się nim zamachnąć, gdy drugi niewidzialny stwór złapał za błyskawicę.
– Rozładowanie! – krzyknął Kamil.
Wciągnął Ankę do sali, z której wcześniej wyskoczył Raichu. W ostatniej chwili zdążył zamknąć drzwi, gdy na korytarzu rozpętało się elektryczne piekło. Mały stworek raził błyskawicami przez dłuższą chwilę. Gdy Kamil ponownie otworzył drzwi, cały korytarz był osmolony od elektrycznych wyładowań. Dwa Zoroarki leżały na kafelkach korytarza.
– To było… świetne – oznajmił Kamil z uznaniem.
Raichu stał między dwoma przeciwnikami i delikatnie się uśmiechnął.
– Tak naprawdę liczyłam, że to Kowalski nam pomoże – powiedziała Anka.
Empoleon zaglądał już Kamilowi przez ramię. Chłopak nie mógł się powstrzymać i uściskał wielkoluda. Anka przywołała rannego Lucario to Pokeballa.
– Całe szczęście, że jesteś – rzucił do stwora i nagle oprzytomniał. – Musimy pomóc ludziom Surge’a.
W poczekalni walka ucichła. Pokemony i ludzie… spali. Tylko Katarzyna wyciągała jeszcze drżącą rękę w stronę lewitującej, czarnej bestii. Sylwetka potężnego stwora przypominała rycerza pozbawionego nóg i zakutego w płytową zbroję. Na głowie i ramionach falowały cienie, zachowujące się jak płomienie. Odsłonięte, błękitnie święcące oko utkwiło w Kamilu. Stworzenie pochyliło się delikatnie i wyssało cień z głowy jednego z śpiących mężczyzn.  
 – Istota wita – odezwało się stworzenie. Demonstracyjnie wytarło pysk, jak po sutym obiedzie.
– Czym ty jesteś?! – krzyknął zszokowany chłopak.
– Twoim przeznaczeniem.
Wtedy Istota zamieniła się w cień, chwilę przed tym jak ktoś do niej strzelił z miotacza promieni. W drzwiach stał mężczyzna w średnim wieku oraz starsza kobieta. Kamil poznał ją od razu. Agata.
            – Jeżeli masz jakiś pomysł, to lepiej zacznij wcielać go w życie – syknął mężczyzna do kobiety.
            – Kamil, nic ci nie jest? – zapytała Agata. – Komisarz Bracki jest ze mną.
            – Nic, chyba.
            Mało się nie usunął na nogach. Pomoc od Weroniki nadeszła, jej matką okazała się członkini elitarnej czwórki. Nie zdążył do niej podejść, gdy Istota znów się odezwała.
            – Agato, cóż za niespodziewane spotkanie – powiedziała niemal jowialnie. – Miło cię znów widzieć.
            – Bez wzajemności – odparła cierpko.
            – Jak zwykle przepełniona jadem. Doceń, że Istota w ogóle chce z wami rozmawiać. Niektórzy nie mieli tyle szczęścia.
            Komisarz natychmiast podbiegł do najbliżej leżącego mężczyzny. Sprawdził mu puls, potem następnemu.
            – Śpią. Tylko śpią – stwierdził.
– Lepiej od razu powiedz, czego chcesz od tego chłopca, zamiast ukrywać się po kątach – oznajmiła donośnie Agata.
Zupełnie się nie bała, w przeciwieństwie do Kamila. Chłopak rozglądał się, szukając jakiekolwiek znaku, gdzie obecnie mogła przebywać istota, jednak latarki na lufach karabinów oświetlały tylko śpiących funkcjonariuszy.
– Czy to nie oczywiste? Istota chce chłopca i tego szczura, który ukrywa przed nią tajemnicę. A jeżeli na drodze do celu stoi przeszkoda, należy ją usunąć.
            – Zastanawiałeś się, czy nie skończyć z tą idiotyczną paplaniną w trzeciej osobie? – burknęła.
            „Co ona robi?” – zapytał w myślach Kamil. Nawet komisarz zgromił staruszkę wzrokiem. Chciała rozdrażnić stwora? To mogłoby się udać, ale jaką to dałoby im przewagę? Agata musiała mieć asa w rękawie. Wtedy Kamil poczuł, że w poczekalni robiło się coraz chłodniej i nie mogło to być spowodowane obecnością tylko Kuby.
            – Zasada pierwsza: nigdy nie obrażaj kogoś, kto w każdej chwili może skrócić twoje nędzne życie. To nawet zabawne, że Istota mówi to do ciebie, prawda? Przecież mogło być zupełnie inaczej. Przyznaj Agato… żałujesz choć trochę?
            – Jedyne czego żałuję, to tego, że ciebie nie powstrzymałam… – głos na moment się jej załamał – …przed tym co sobie zrobiłeś.
            Zacisnęła wątłe palce w pięści. Darkrai stracił ochotę na udawanie przyjaznego tonu. 
– Nigdy nie zrozumiałaś przemiany Istoty – powiedział z wyrzutem. – To co kiedyś znałaś, stało się doskonalsze, ty za to bałaś się zrobić krok naprzód. Tak, pozwoliłaś aby strach tobą pokierował. Powiedz, czy teraz też zamierzasz ulec? Czy może staniesz mu i Istocie na drodze? Bo wiesz, Agato…
Stwór pojawił się między nimi na środku poczekalni, tak jakby wynurzył się z podłogi.
– JA – na dźwięk ryku Kamil poczuł zaciskające się na szyi kleszcze przerażenia – i strach to jedno.
            Bracki wystrzelił, gdy tylko stwór całkowicie się zmaterializował. Ten jednak był na to przygotowany. Umknął w bok z niemożliwą szybkością i uniknął promienia. Wystrzał oderwał kawałek tynku ze ściany. Więcej szkód można było zrobić porządnym młotem.
Darkrai nie czekał z kontratakiem. Uderzył niewielką błyskawicą w dłoń komisarza. Porażone prądem palce zacisnęły się na spuście, drugi promień uderzył już w podłogę, tylko cudem nie trafiając któregoś z leżących funkcjonariuszy. Mężczyzna zasyczał z bólu, nie mógł wystrzelić kolejny raz, nie mógł nawet zdjąć palca ze spustu, gdyż mięśnie prawej ręki chwycił potężny skurcz.
– Czy nie pojmujecie, że Istota nie chce walczyć?! Przecież nie macie nawet cienia szansy samemu.
            – Zapomniałeś? – zapytała staruszka z szelmowskim uśmiechem. – Ja nigdy nie jestem sama.
            Pary czerwonych oczu i niezbyt przyzwoite uśmiechy zaczęły wypełniać pomieszczenie. Gengary, Hauntery, Gastly oraz inne, niezbyt przyjazne stworzenia uszczelniały mur wokół Istoty. Zagoniły ją w kąt budynku. Prawdopodobnie w całej Oranii nie było tyle duchów, ile pojawiło się teraz w poczekalni w centrum Pokemonów.
            – Dobrze wiesz, co się teraz stanie – zaczęła. – Gdy tylko spróbujesz uciec, każdy z moich duchów założy na ciebie klątwę i ręczę ci, że któremuś na pewno się uda. W ciągu kilku minut padniesz nieprzytomny, a policja odnajdzie cię  i zamknie w klatce pod napięciem w niezbyt ustronnym miejscu. Dlatego teraz odpowiesz mi na pytanie: Do czego tak naprawdę potrzebujesz Kamila?
            – Agato – powiedziała Istota pobłażliwie. – Na starość twoje pułapki stały się znacznie mniej przemyślane.
            Wtedy na środku pomieszczenia pojawił się mały sześcian, który wypełnił pomieszczenie oślepiającym blaskiem. Natychmiast powiększył on swoją objętość, przenikając przez ludzi i Pokemony. Do ścian, sufitu i podłogi przylegała teraz cienka, lekko świecąca kurtyna. Pokój Sztuczek – pomyślał Kamil. O ile w normalnych okolicznościach Darkrai byłby szybszy od każdego z duchów, tak teraz role się odwróciły – posunięcie wykonane przez jednego z niewidocznych podopiecznych Agaty spowalniało najszybszych, za to przyśpieszało tych wolniejszych.
            – Mów! – krzyknęła kobieta.
            Darkrai wyraźnie stracił rezon.
            – Głupia kobieto – mówił z wyraźnym trudem, dziwnie powoli. – Król ciemności wkrótce się przebudzi i zgniecie was na proch. A Kamilek mu w tym pomoże, czy tego chce, czy nie.
            – Co za androny. Mnie interesują konkrety, a nie królowie ciemności. – Staruszka mówiła bez żadnego problemu. Prawdopodobnie odpowiedni trening mógł zniwelować działanie pokoju.
            Wtedy Jankowski dostrzegł coś, co umknęło pozostałym. Darkrai mówiąc, przesuwał się bardzo powoli w stronę ściany. W ukrytej za plecami szponiastej dłoni stwór uformował kulę cienia. Chłopak chciał krzyknąć od razu, jednak zamiast tego zawył przeciągle:
            – Zaaarrraaazzz uuucieeeknieee.
Było już za późno. Stwór uderzył kulą. Wybuch rozsadził z hukiem ścianę, lecz musiał także zranić Istotę. Duchy wiedziały co robić – rozpoczęły rzucanie klątwy. Kamil nie pamiętał czy widział cokolwiek dziwniejszego od tego posunięcia – upiory zaczęły ranić same siebie na najrozmaitsze sposoby. Niektóre tłukły głową o podłogę, inne uderzały się pięściami, wśród syków i pojękiwań zaczął wibrować niski dźwięk, a ciała niektórych duchów pokryła ametystowa poświata. Jedna z nich – należąca do Hauntera – rozbłysła mocniej i wystrzeliła bezgłośnie w otwór powstały w ścianie.
Za drzwiami rozbłysły światła policyjnych syren, do poczekalni wbiegli funkcjonariusze.
– Udało się. Gońcie go! – krzyknęła Agata. – Nie możemy go zgubić!

Kamil nie ruszył w pościg. Ledwie słaniał się na nogach. Nie pytając o pozwolenie ocuconych już funkcjonariuszy, wziął Pokeballe i zabrał swoich przyjaciół, uprzednio każdego wyściskawszy. Co prawda nie widział ich raptem kilka godzin, jednak sama obawa, że mógłby ich stracić, dała mu wiele do myślenia.
Agata, widząc jego stan, zaproponowała mu nocleg u siebie. Szofer zajechał limuzyną pod sam budynek i chłopak nie bez przyjemności zanurzył się w miękkim fotelu.
– Jedziesz z nami? – zapytała Agata Ankę.
– Nie. Lepiej będzie jak przenocuję w którymś centrum.
– Jak chcesz – odparła kobieta.
– Dziękuję – powiedział jej Kamil i zasnął.
– Nie ma za co.
Raichu wskoczył do samochodu i usiadł obok nowego trenera. Wiedział nawet jak zapiąć pas, co było dość nietypowe. Anka zamknęła za nim drzwi i odetchnęła zmęczona. Zdobyła się jeszcze na uśmiech, gdy samochód odjeżdżał.
 Bała się. Postanowiła, że postawi się Weronice, a pierwszym ku temu krokiem było poinformowanie Kamila o jej planach. Jutro powie mu o Sebastianie. Powinien wiedzieć, że chciała do niego wrócić także z powodu kłamstwa synusia Weroniki. A potem powinna wytrwać w szczerości. Nie mogła już dłużej stać rozdarta pomiędzy rozkazami Weroniki a swoim poczuciem winy. Musiała coś wybrać i zdecydowała się na to, co uważała za słuszne.   
 Lecz przydałoby się jej wsparcie. Przydałaby się mama.
            Ruszyła przed siebie i dopiero po chwili zdała sobie sprawę, że szła w złym kierunku i w tę stronę raczej nie dojdzie do centrum Pokemonów, w którym miała nocować. Uznała, że nie będzie zawracać, a przejdzie przez pobliski park. Znała miasto, bywała w tych okolicach nieraz i była pewna, że się nie zgubi. O swoje bezpieczeństwo się nie obawiała, miała w końcu jeszcze pięć zdrowych Pokemonów ze sobą.
Przez moment chciała z przyzwyczajenia zadzwonić do Sebastiana, ale szybko porzuciła ten zamiar. Nagle poczuła się samotna. Uczucie ostatnio towarzyszyło jej rzadko, więc powitała jej jak starego wroga, który nagle wprosił się w buciorach do domu. Jakże chciała wrócić teraz do mamy. Ona by ją wysłuchała, pogłaskała po włosach i usadziła na kolanach. Tak jak kiedyś. Dla niej każdy kolega, który dokuczał córeczce, był najgorszym ścierwem, a nawet najmniejszy problem małej Ani był wart pochylenia się nad nim.
Ile się od tego czasu zmieniło… 
Weszła do parku. Żużlową ścieżkę oświetlały niskie latarnie, niedaleko szumiała rzeczka, w akompaniamencie z ciemnymi drzewami, wyciągającymi gałęzie ku trenerce. Wtedy doszło do niej, że może głupio zrobiła, wybierając drogę przez park. Istota mogła się ukrywać gdzieś tutaj, nie wiedziała jak szybko klątwa powala Pokemona. Znów zatęskniła za mamą. W jej pamięci była kobietą, która niczego się nie bała, nieraz wybierały się razem na biwak, zdane tylko na nią. Chciała być tak jak ona.
Nawet wtedy, gdy dwa lata temu zniknęła bez wieści.
Powiedziano jej, że kobietę przysypały skały oderwane od sklepienia w jaskini Diglettów. Tylko że nie znaleziono ciała. Anka chciała się upewnić i weszła do pieczary rok temu, jednak jedyne co tam znalazła, to gromadę agresywnych Dugtrio. To przez te stwory musiała pędzić do centrum Pokemonów z Esterą, gdzie poznała Kamila.
Dziewczyna nie wierzyła też plotkom, iż matka uciekła, nie mogąc znieść okropieństw męża. Zbyt mocno go kochała. Była tak ślepa, że nie pytała skąd miał pieniądze, kim byli ludzie, którzy go odwiedzali. Anka w chwilach złości podejrzewała ojca, że zabił żonę, ponieważ nie pozwoliłaby mu spotykać się z Weroniką i jej podobnymi. Wierzyła, że byłby do tego zdolny.
Skręciła i weszła na mostek. Chłód musnął jej okryte ręce i łydki, drzewa znów zaszumiały głośniej, jakby zagniewane tym, że zbudził ich głośny stukot tenisówek o deski. Była tu intruzem. I nie była tu sama.
Pojawiła się przed nią. Istota. Wiedziała co to był za Pokemon – Darkrai. Ojciec niejednokrotnie opowiadał o nim, na czarnym rynku wart był fortunę. Tylko jeden Pokemon Anki, poza zmęczonym Lucario, miał nad stworem przewagę typów – Marill. Na wszelki wypadek chwyciła odpowiedni Pokeball.
 Niebieskie oko świeciło delikatnym blaskiem, stwór opierał się o barierki dysząc ciężko. Anka cofnęła się o krok, chciała zawrócić, jednak na drugim krańcu mostka stała ta sama postać w identycznej pozie.  Któraś z nich była iluzją – pomyślała. Ale czy w ogóle będzie miała czas by to sprawdzić?
– Czego chcesz? – Chciała krzyknąć hardo, jednak przez ściśnięte gardło wydobył się tylko cienki głosik. 
– Co byś zrobiła, gdyby Istota powiedziała ci, że zna powód twojego cierpienia? I że wie jak go zniszczyć?
– Co? Nie rozumiem.
– Rozumiesz, i to bardzo dobrze rozumiesz. Tęsknota, poczucie winy, brak wiary w siebie – wszystko mogłoby zniknąć.
– To jakiś podstęp? Jeżeli tak, to bardzo słaby.
– Znasz odpowiedź – głos stwora był coraz słabszy. Pokemon słaniałby się na nogach, gdyby tylko je posiadał. Zamiast tego lewitował coraz niżej, aż upadł na ziemię. – Któregoś dnia, gdy ból okaże się nie do zniesienia, wezwij mnie, a się stawię. 
Nagle znikąd pojawili się ludzie Surge’a, policjanci i komisarz. Ktoś rzucił Pokeballem, jednak ten nawet nie zareagował na kontakt, tak jakby cel okazał się paczką chipsów albo człowiekiem. Jeden z policjantów wystrzelił iskrzącą się sieć, która okryła Darkraia. Sieć elektro–magnetyczna – pomyślała dziewczyna. Działała nawet na duchy, choć trzeba było pamiętać, że nie była niezniszczalna i silny Pokemon mógł się z niej wyrwać.  
– To musi wystarczyć dopóki nie przyjedzie transporter – powiedział Bracki.
Komisarz podszedł do dziewczyny. Wyglądał na zagniewanego.
– Co ty tutaj robisz? Przecież mógłby zrobić ci krzywdę.
– Ja nie myślałam, że go tu spotkam.
Komisarz westchnął ciężko i gestem głowy pozwolił jej iść. Zadzwonił do kierowcy transportera. 

„Wszystko mogłoby zniknąć” – powtórzyła Anka pod nosem i odeszła w głąb parku.