Rozdział 11: Operacja "Oswajanie gromów"
– Masz
ogarnąć ten burdel! – Głośnik w telefonie o mało nie eksplodował, próbując
przekazać wściekłość Komendanta Prefektury w Oranii. – Ta sprawa jest
priorytetowa, słyszysz? Priorytetowa! W całej historii tego miasta policja tak
się nie skompromitowała jak dzisiaj! Mieliśmy ich na tacy, a oni nam po prostu
spieprzyli. Musisz, powtarzam, musisz ich znaleźć! Cholera, masz przepytać nawet
śnięte Magikarpie jeżeli będzie trzeba. Jesteś tam w ogóle?!
Komisarz
Przemysław Bracki z kamienną twarzą patrzył zza balkonowych drzwi na syna i
żonę siedzących przy stole w jadalni. Pierwszy raz od miesięcy wziął urlop, by
chwilę pobyć z rodziną, pójść na film, zobaczyć jak kochany smarkacz radzi
sobie ze stworkami. Dać mu odczuć, że ma Ojca, a nie współlokatora nocującego w
pokoju za ścianą.
I
właśnie teraz wszystko trafiał szlag.
–
Jestem.
– To
rusz swoją dupę, bo już dawno powinieneś być na miejscu. – Po tym zdaniu ton
głosu komendanta trochę złagodniał. – Oczywiście postaram się, by na górze
dostrzeżono twoje poświęcenie. Po wszystkim będzie ci się należał odpoczynek,
premia, może nawet awans.
Bracki
przytaknął machinalnie. Dobrze wiedział, że przełożony rzuca obietnicami równie
często co wyzwiskami. Bo nic nie przeszkadzało, by komendant znów ściągnął go i
z następnego urlopu. Nawet teraz kilka dni odpoczynku komisarz dostał w nagrodę
po miesiącach ciężkiej pracy śledczej, dzięki której dokonano przełomu w
tropieniu działalności zespołu R – mianowicie udało się wykryć magazyn
przestępczej grupy w dzielnicy portowej, a przy tym postawić w stan oskarżenia
kilku funkcjonariuszy, którzy tuszowali istnienie tego budynku.
Jednak
owoce tego śledztwa także trafił szlag. Jeszcze do wczoraj oddział śledczy
pozwalał na istnienie magazynu, próbując rozeznać się w liniach zaopatrzenia
przestępczej organizacji, pierwszy raz od bardzo dawna mając jakiś punkt
zaczepienia. Jednak zespół R prawdopodobnie dostał cynk i w kilka godzin
zlikwidował skład, w którym prawdopodobnie przetrzymywano kradzione Pokemony.
Postawiony na równe nogi paramilitarny oddział specjalny porucznika Surge’a,
wspierany przez funkcjonariuszy policji, próbował zatrzymać konwój, jednak ta
zgraja zadufanych w sobie imbecyli nie dała rady kilku trenerom na usługach
zespołu R.
Bracki
domyślał się, że porucznik i tak nie poczuje się przegrany. W końcu jego
oddział zatrzymał jedną ciężarówkę, która pewnie z miejsca stanie się symbolem,
że policja w Oranii mimo wszystko potrafi ukąsić. Szkoda tylko, że miała tak
bardzo stępione kły.
Komisarz
chciał już kończyć rozmowę, gdy komendant przypomniał sobie o jeszcze jednej
nieprzyjemnej sprawie.
– Nie
powinienem tego mówić, ale chodzą słuchy, że sytuacją zainteresowało się biuro.
Prawdopodobnie już kogoś wysłali. Także spodziewaj się niespodziewanej wizyty.
Przemysław
ziewnął znużony. Co prawda obecność agentów z Biura Bezpieczeństwa Wewnętrznego
rzadko kiedy wróżyła coś dobrego, ale Bracki nie wierzył by tym razem mogli
jeszcze bardziej zrujnować śledztwo. Poza tym od afery ze skorumpowanymi
policjantami agenci odwiedzali Oranię dość często.
–
Dzisiaj i tak pewnie nie dojadą – rzucił. – Za bardzo lubią papierkową robotę.
–
Dojadą. A właściwie dolecą – podobno biuro dorobiło się magnetycznego
odrzutowca. Spodziewaj się więc mocnych wyrazów zaniepokojenia. To wszystko, co
mam do przekazania. Powodzenia, Przemku. – Imię wymówił niemal przyjaźnie i
rozłączył się.
Bracki
wrócił do jadalni jak po przegranej bitwie. Syn i żona domyślili się od razu,
nie musiał niczego mówić. Był zły za to na siebie. Dlaczego doprowadził do
sytuacji, gdy normalnym się stało, że praca wchodziła z buciorami w jego
prywatne życie?
–
Dokończysz chociaż? – Żona spojrzała wymownie na niedojedzone danie obok
niedoczytanej gazety z nierozwiązanym do końca sudoku.
– Nie,
to pilne. – Po wyczekującym spojrzeniu zielonych oczu poznał, że to nie
wystarczy. – Konwój zespołu R przebił się przez blokadę i zdołał uciec z
miasta. Jak myślisz, komu komendant zlecił zapanowanie nad tym g… - Bracki
spojrzał niepewnie na syna – … bałaganem?
– Ile
razy będziesz ratunkiem dla jego ciepłej posadki? – żachnęła się. To że gdzieś
w mieście tliło się kilka wozów policyjnych, a przestępcy temu winni cieszyli
się wolnością, wcale nie umniejszało rangi tych słów. – Może powinieneś w końcu
zmienić tę pracę? Spróbowałbyś z własną agencją detektywistyczną albo w końcu
rozważyłbyś propozycję Surge’a. Cokolwiek będzie lepsze, niż to co robisz
teraz.
Kiedyś
oburzyłby się na te słowa. Krzyknąłby, że poprzysiągł bronić sprawiedliwości w
tym mieście i jak w ogóle żona mogła mu coś takiego doradzać, zamiast wspierać
i razem z nim znosić trudy jego służby.
Kiedyś
na pewno by tak zrobił.
Teraz
tylko lekko uwierała go sama możliwość, że mógłby współpracować z porucznikiem
Surgem. Nawet nie chodziło o to, że dawno nie trenował Pokemonów. Sama praca
także była w porządku. Polegałaby przede wszystkim na obsłudze stadionu i
koordynacji działania oddziałów specjalnych, złożonych tylko z trenerów
Pokemonów. Bracki nie mógł znieść, że miałby nad sobą tego zadufanego
Amerykanina. To dopiero byłaby ironia losu. Jeszcze w armii komisarz był jego dowódcą.
–
Rozejrzę się – odparł. – Obiecuję.
Ucałował
żonę i potargał włosy synowi. Ten trochę się obruszył, w końcu miał już
dwanaście lat i takie traktowanie wydawało mu sięurągające jego wiekowi.
–
Tato? – zapytał z pewną obawą w głosie, gdy Bracki zakładał buty. – Ale na zawody przyjdziesz, prawda?
Komisarz
uśmiechnął się niepewnie. Za kilka dni zaczynał się turniej w Oranii, a jego
syn zamierzał wziąć w nim udział. Będzie to jego pierwsze poważne starcie jako
trener i miałby je rozegrać bez ojca na trybunach?
–
Przyjdę. Przyjdę, choćby mieli mnie wyrzucić na zbity pysk.
***
Bracki otarł pot z czoła i wystawił na dach policyjną
syrenę, by przebić się przez niemal kilometrowy korek na wylotówce prowadzącej
w stronę Safranii. Gorące powietrze falowało nad rozgrzanymi dachami aut,
kierowcy rozjeżdżali się niechętnie przed komisarzem, szukając miejsca na
trawniku między jezdniami, czy obok dźwiękoszczelnych ekranów.
Z przodu, już całkiem niedaleko, unosiły się tłuste kłęby
dymu...
Miejsce akcji oddziału specjalnego, a właściwie pozostałe
po niej pobojowisko, ogrodzono czarno-żółtą taśmą, przy której zebrała się
grupa dziennikarzy i przypadkowych gapiów. Koguty radiowozów i karetek migały
błękitno-czerwonym światłem, a powywracane, pogięte auta straszyły czarnymi
podwoziami. Obok nich, w ekran akustyczny wbiły się stalowe kolczatki, jakby
cisnęła nimi jakaś potężna siła. Mimo że ktoś już oddelegował funkcjonariuszkę
na pożarcie dziennikarzom, większość kamer czy smartfonów i tak była skupiona
na palącej się ciężarówce, którą dogaszali już strażacy.
Tłum
rozstąpił się przed usportowionym sedanem Brackiego. Gdy mężczyzna wysiadł,
jeden z miejscowych dziennikarzy, który go rozpoznał, chciał zadać mu kilka
pytań, jednak komisarz zatrzymał go podniesioną ręką i przeszedł pod taśmą na
ogrodzony teren.
Bracki nie widział śladów po elektrycznych atakach, mimo
że odział specjalny porucznika Surge’a miał na podorędziu głównie stwory
miotające błyskawicami. Osmolonego tira musiał zatrzymać Growlithe bądź Arcanine’a
któregoś z funkcjonariuszy wspierających akcję. I to już w momencie, gdy
pierwsza ciężarówka przebiła blokadę.
– Raportuj – rzucił Przemysław do podkomisarza
Pawlickiego, rozpinając guzik przy kołnierzyku białej koszuli i luzując krawat.
Stercząc na rozgrzanym asfalcie, Bracki czuł się jak skwierczące na patelni
jajko.
Podwładny
był sporo młodszy od dość poważnego Brackiego, dbał o kondycję i, może nawet
ciut za bardzo, o wygląd – nienaganna fryzura, koszulka dopasowana do
umięśnionego ciała. Mimo że był dość zdolnym śledczym, który awansował w
ekspresowym tempie, komisarz czasem odnosił wrażenie, że podwładny przyszedł do
policji skuszony przede wszystkim zgrabnymi funkcjonariuszkami.
– W konwoju było osiem ciężarówek. Przestępcy mieli
karabiny Boltbeamer z możliwością pobierania elektryczności. To dlatego
Pokemony Surge’a na nic się nie przydały.
– Są jakieś ofiary?
– Kilku funkcjonariuszy ma niegroźne stłuczenia, nikt nie
odgrywał bohatera i nie rzucał się pod rozpędzoną ciężarówkę.
– Całe szczęście. Zatrzymano kogoś?
– Niestety. Nawet kierowcę tej ciężarówki zdołali zabrać
ze sobą. W pościg za konwojem udało się osiem radiowozów i dwa vany oddziału
specjalnego, jednak zgubili ich cztery kilometry od miasta.
– Zgubili siedem ciężarówek? – Bracki niedowierzał.
– Tak. Gdy podjęto próbę zatrzymania, okazały się iluzją.
– Pościg poszedł w boczne drogi? Cholera, a co z
helikopterem?
– Pilot mówił o problemach w dzielnicy portowej. Nie mógł
powiedzieć nic więcej, gdyż coś przerwało łączność. Co do pościgu, wezwaliśmy
wsparcie z Safranii, ustawiono kolejne blokady, jednak nie liczyłbym na
przechwycenie.
– Panie podkomisarzu, akurat pańskie opinie proszę
zachować dla siebie.
Nie
musiał tego mówić. Chłopak w końcu zrobił swoją robotę. Komisarz po prostu był
wściekły, że oddział specjalny tak łatwo zniweczył kilka miesięcy jego pracy.
Poza tym darzył szacunkiem właściwie tylko kilka starszych współpracownic i
zbliżającego się do emerytury komendanta. W policji brakowało ludzi
doświadczonych, oficjalnie z powodu ciągnącej się od wielu lat niechęci do wstępowania
w szeregi policji, która w porównaniu do trenerskich wędrówek, mogła się wielu
dzieciakom wydawać nieciekawa.
Jednak Bracki znał właściwy powód – operację angażującą większość sił wojska i
policji piętnaście lat temu, która zakończyła się śmiercią wielu dzielnych
ludzi i która została dosłownie wymazana w pamięci całego narodu. W Kanto
wyrosło pokolenie dzieciaków z tatusiami w wiecznej delegacji, którym matki do
tej pory czasem boją się powiedzieć prawdy – że ich ojciec nie żyje i tak
naprawdę nie wiedzą z jakiego powodu.
Niewielu
wiedziało. Bracki należał do tego nielicznego grona. W końcu był jednym z
niewielu ludzi, którzy brali w udział w tej operacji i przeżyli.
– Ale czy nie wydaje się komisarzowi dziwne, że ci
„elitarni członkowie” zespołu R przebili się przez tę blokadę jak przez masło?
Przecież nie ma sensu rozstawiać kolczatek, gdy nie ma Pokemona, który mógłby zablokować
choćby Kadabrę. Oni nawet jej nie przymocowali.
Bracki rozejrzał się. Funkcjonariusze i funkcjonariuszki
mierzyli odległości, robili zdjęcia, nie było nikogo, kto mógł przysłuchiwać
się ich rozmowie.
– Masz coś konkretnego na myśli?
– Ta akcja – wydaje mi, że oddział specjalny robił ją na
alibi.
– Czy jesteś tego na tyle pewien, by napisać o tym w
raporcie?
Pawlicki przygryzł wargę, trochę jak dzieciak przyłapany
na kłamstwie.
– Nie.
– Radzę na przyszłość nie obnosić się otwarcie z takimi
domysłami, bez konkretnych dowodów. Nie mogę zabronić śledczemu snucia teorii,
ale to temat dość niebezpieczny. Szczególnie w kontekście ostatnich wydarzeń.
Pawlicki skinął głową w geście zrozumienia. Co do jego
lojalności Bracki nie miał wątpliwości, jednak nikt nie mógł być pewien, czy po
odkryciu magazynu Zespołu R udało się złapać wszystkich skorumpowanych
policjantów. Ale głośne posądzanie porucznika Surge’a, czy jego ludzi, o
sabotaż i celowe przepuszczenie konwoju, było łagodnie mówiąc, ryzykowne.
Amerykanina traktowano w mieście jak bohatera, pomimo jego nieraz szemranych i
nie do końca legalnych interesów.
Strażacy ugasili płonące opony w ciężarówce, która
oberwała w bok najprawdopodobniej
ognistym podmuchem. Ogień strawił oponę i część kabiny, ładunek jednak
pozostał nienaruszony – właściwie całą naczepę wypełniały drewniane i metalowe
skrzynie, zostawiając przejście przy bocznej ścianie.
– Sprawdzaliście, co jest w środku? – zapytał komisarz,
zakładając gumowe rękawiczki. – Skrzynki wydają się za małe na Pokemony, a nie
chce mi się wierzyć, że transportowali taką ilość kul.
– Tak, osobiście rozkazałem wyciągnąć po jednej ze
skrzyń. W drewnianej był prowiant – głównie konserwy, ryby, makaron, ryż. W
metalowych akumulatory.
– Jakieś pomysły gdzie mogli to wieźć?
– Baterie sugerują dziką elektryczną plantację, podobnie
jak prowiant. Jednak w Oranii zostały one zlikwidowane dwa lata temu.
– Może jakaś się ostała.
Elektryczne
plantacje były elektrowniami, w których wykorzystywano Pokemony do produkcji
prądu. Przestrzegając bardzo restrykcyjnych przepisów, było to legalne, jednak
ciężko było podejrzewać Zespół R o postępowanie zgodnie z literą prawa.
Podkomisarz
jednak nie był do końca przekonany do tego tropu.
– Coś się
nie zgadza? – dopytał.
–
Baterie – są naładowane. Wezwałem już techników, by sprawdzili kiedy. Jednak
nie zmienia to faktu, że Zespół R zamierza je wykorzystać. Tylko tą ciężarówką
dałoby się rozświetlić Oranię przez miesiąc.
Komisarz
zauważył niewyraźny, ale wyróżniający się odblask w głębi tunelu między
skrzyniami, a ścianą naczepy. Wziął latarkę od jednego z funkcjonariuszy i
wszedł do środka. Tam było jeszcze goręcej. Bracki musiał przyznać, że Zespół R
nie odstawiał fuszerki. Skrzynie były solidnie przymocowane pasami, wszystko
było wręcz sterylnie czyste.
Przeciskając
się, Przemysław oświetlał metalową konstrukcję wspierającą wysoki słup, który
zwieńczał błyszczący, masywny torus. Transformator – rozpoznał komisarz. Zespół
R najwyraźniej chciał się pobawić błyskawicami. Bracki pamiętał, gdzie widział
już kiedyś tę aparaturę. Poczuł jak gardło mu się zaciska. Nie, tamto już nie
wróci. Takich rzeczy człowiek nie może doświadczyć dwa razy.
Obok
stała jeszcze mała, metalowa skrzynka z gumowymi obiciami. Komisarz otworzył
zatrzaskowy zamek – w środku znajdował się komputer, z ekranem, zestawem
lampek, suwaków i klawiaturą. Bez techników się nie obędzie – powiedział do
siebie.
Gdy
wyszedł z powrotem, obok Pawlickiego stał już porucznik Surge. Ciężko było go
pomylić z kimś innym – potężnie zbudowany, zawsze nosił któryś z tuzina niemal
identycznych spodni moro i podkoszulków. Wydawał się dość podobny do
podkomisarza, choć tej aury pewności siebie nie dało się podrobić.
– Na twoim miejscu miałbym trochę przyzwoitości i nawet
nie wyściubiał nosa z tej swojej twierdzy – powiedział komisarz, gdy zszedł na
gorący asfalt. – Masz coś, co może pomóc śledztwu, czy tylko przyszedłeś
pokazać swoją parszywą mordę?
– Stary, dobry Przemek – powiedział jowialnie Surge. –
Taki sam służbista jak w wojsku. Powiedzmy, że mam coś, ale tylko dla ciebie.
Spojrzał wymownie na Pawlickiego. Bracki skinął głową, by
ten odszedł.
– Co to takiego?
Porucznik wskoczył sprawnie na naczepę i usiadł wygodnie
na jednej z wysuniętych skrzyń.
– Spokojnie, po co ten pośpiech. Nie chcesz pogadać ze
starym kumplem z wojska?
– Niekoniecznie. Widuję cię ostatnio zbyt często.
– I za to cię zawsze lubiłem. Zimny i szczery, taki
powinien być dobry żołnierz. Naprawdę, chciałbym cię jeszcze widzieć w akcji.
Nie jesteśmy jeszcze tak starzy, przypomniałbyś sobie parę sztuczek i znów
mógłbyś poczuć, co to jest adrenalina.
– Człowieku, ja mam żonę i dziecko. Poza tym w obecnej
pracy nie narzekam na deficyt wrażeń.
Porucznik uśmiechnął się z politowaniem i spojrzał na
niewielki miotacz promieni, którego Bracki już dawno nie wyciągał z kabury.
– Tak, raz na pół roku postrzelasz z tej swojej pukawki,
a przez resztę czasu przeczesujesz papiery bądź przepytujesz staruszki, którym
wydało si, że widziały złodzieja. Nie takiego cię pamiętam.
– Surge, albo przejdziesz do rzeczy, albo zgłoszę, że
utrudniasz prowadzenia śledztwa. Tak żebyś znów miał trochę rozrywki w sądzie.
Wiem jak je lubisz.
– Czasem warto popatrzyć, jak niektórzy się kompromitują.
Ale Przemku… zacznijmy tę rozmowę od nowa. Rozumiem, że masz mi za złe to co
się tutaj stało. Ale to była elita, gdybym miał choć wskazówkę, że ten
transport był tak ważny, posłałbym na niego wszystkich moich ludzi. Ba, sam bym
nimi dowodził. Stało się, czasem trzeba przełknąć gorycz porażki. Ale zamiast
się tu dąsać i mazgaić jak mała dziewczynka, posłuchaj czego się dowiedziałem.
I mówię to tylko zważywszy na naszą znajomość. Poza tym, wiem, że nie jest ci
obca operacja „Oswajanie gromów”.
Te dwa słowa zmroziły krew w żyłach komisarza. Taki
kryptonim miała wielka operacja piętnaście lat temu, ta sama, o której świat
miał zapomnieć. Tam też były transformatory, pamiętał dziesiątki takich
urządzeń jak to w tirze. Sam pomagał w ustawieniu kilkunastu. Nigdy nie
wiedział, co chcieli za ich pomocą zatrzymać. Wiedział jednak, że się nie
udało.
– Nie mam bladego
pojęcia o czym mówisz.
– Daj
spokój, nie musisz udawać. Czasy, gdy wsadzano za samo wspomnienie o tym do
izolatek, już dawno minęły. Też uczestniczyłem w tej operacji, zresztą cały
czas rozpowiadam, że brałem udział w wojnie i nawet włos mi z tego powodu nie
spadł.
–
Jesteś Amerykaninem. Wy cały czas prowadzicie jakieś wojny.
– Choć
bardzo bym chciał, nie mogę wpływać na politykę mojego kraju. Ale chcę tylko
powiedzieć, że nie masz powodu udawać, że to nie miało miejsca.
Bracki
znał na tyle porucznika, by mieć świadomość, że już go nie spławi. Skąd w ogóle
wiedział o tej operacji? – zapytał się w myślach komisarz. Oficjalnie mówiło się o katastrofie
naturalnej, tylko w tajnych aktach wspominano o „Oswajaniu gromów”. Środki
ostrożności był nadzwyczajne – w końcu zginęło wielu ludzi, a impuls
magnetyczny spowodował awarię prądu w całym regionie, cofając go technologicznie
o dziesięciolecia. A mimo to nikt nie wiedział co było przyczyną katastrofy.
Pomimo że policjanci z Oranii zebrali się w lesie obok miasta, by to coś
powstrzymać.
– Co
pamiętasz? – zapytał komisarz, rozejrzawszy się, czy nikt ich nie słucha.
–
Niewiele. Tylko mojego Raichu, tego starego skurczybyka, który wziął na siebie
potężny ładunek elektryczny. I śmierć. Wiele niepotrzebnej śmierci. A ty?
–
Wszystko co się stało przed i po. Bazę w Lawandii, przygotowania, rozstawianie
transformatorów, które nie wiadomo co miały właściwie robić i czekanie. Potem
pamiętam już tylko chowanie zmarłych. Nie wiem co nas zaatakowało i jak to coś
pokonano. Na pewno nie zrobiło tego wojsko czy policja.
Choć
od wielu lat starał się wyprzeć te wspomnienia, poczuł ulgę, dzieląc się nimi z
Surgem. Chętnie powiedziałby więcej, ale nie należał do wylewnych ludzi.
Wcześniej nie powiedział o tym nikomu, poza komendantem, który zapytał o to
wprost. Nawet kilka lat później wsadzano ludzi do więzień czy zakładów
psychiatrycznych za zbyt długi język w tej sprawie. Oczywiście zarzuty były inne,
jednak przekaz był jasny. Nie mówcie. Udowadnianie, że rząd nie mógł
ochronić swoich obywateli, nie będzie tolerowane.
Żonie
także nie powiedział, choć niepokoiła się, czemu czasem budził się w nocy z
krzykiem. Tłumaczył to zmyśloną historią o jakimś okropnym morderstwie, którego
miał być świadkiem, jednak kobieta chyba nigdy do końca mu nie uwierzyła.
– Masz
rację. Słyszałem pogłoski o tym, co mogło pokonać to coś, ale sam im nie daję
wiary. Ale teraz sprawa, z którą do ciebie przyszedłem. Ten konwój… niektórzy
mówią, że wkrótce zaistnieje konieczność powtórzenia „tej” operacji.
Bracki
spojrzał na Surge z lękiem. Transformatory… baterie… tak, to nie mógł być
przypadek. Jeżeli to była prawda, to nie było nikogo kto mógłby powtórzyć „Oswajanie
gromów” poza Zespołem R. Policja nie miała środków, wojsko ograniczono do
minimum. Może Rada Trenerów?
– Dlaczego
mi to mówisz? Asekurujesz się, gdybym jednak znalazł jakieś twoje zaniedbania.
– Nie,
Przemku. Ostrzegam cię. Znam tylko jedną osobę, która rozstawiała te
urządzenia. Możliwe, że ktoś będzie chciał skorzystać z tej wiedzy. Zresztą,
podejrzewam, że za chwilę dowiesz się więcej. Leci kawaleria.
Bracki
zobaczył niewielki punkt na niebie, który zbliżał się w ich stronę z zawrotną
szybkością. Po chwili ryk odrzutowych silników zagłuszył pomrukiwania
samochodów i rozmowy między funkcjonariuszami. Samolot zawisł w powietrzu i
ustawił się nad wolnym miejscem do lądowania. Wyłączył odrzutowe silniki,
jednak nie spadł, a powoli opadał, przytrzymywany przez dwie okrągłe tarcze pod
skrzydłami. Świeciły one wielokorowym światłem i wydawały przy tym niskie,
pulsujące dźwięki. Utworzone je, wzorując się na posunięciu Pokemonów, zwanym
magnetycznym uniesieniem.
Przy
zwykłych samochodach tłoczących się na wylotówce, futurystyczny samolot
wyglądał na wykonany przez pozaziemską cywilizację. Wylądował niemal bezgłośnie
między zniszczonymi radiowozami. Kokpit uniósł się i na zewnątrz wyszła kobieta
w ostrym, podkreślając rysy makijażu i lekkim żakietem nałożonym na białą
koszulę. Mimo że nosiła wysokie obcasy, dość sprawnie poradziła sobie z
zejściem na skrzydło, a potem na asfalt.
To
musiała być agentka BBW. Tylko one dbały o wygląd, nawet gdy leciały
odrzutowcem. Pewnym krokiem podeszła w ich stronę. Wyciągnęła rękę do trochę
skołowanego komisarza.
–
Agentka Karolina Vulpix, Biuro Bezpieczeństwa Wewnętrznego – przedstawiła się i
postarała o mocny uścisk dłoni. – Od tej chwili jestem pana nową przełożoną.