Rozdział 11: Operacja "Oswajanie gromów"

środa, listopada 09, 2016 0 Komentarzy A+ a-

– Masz ogarnąć ten burdel! – Głośnik w telefonie o mało nie eksplodował, próbując przekazać wściekłość Komendanta Prefektury w Oranii. – Ta sprawa jest priorytetowa, słyszysz? Priorytetowa! W całej historii tego miasta policja tak się nie skompromitowała jak dzisiaj! Mieliśmy ich na tacy, a oni nam po prostu spieprzyli. Musisz, powtarzam, musisz ich znaleźć! Cholera, masz przepytać nawet śnięte Magikarpie jeżeli będzie trzeba. Jesteś tam w ogóle?!
Komisarz Przemysław Bracki z kamienną twarzą patrzył zza balkonowych drzwi na syna i żonę siedzących przy stole w jadalni. Pierwszy raz od miesięcy wziął urlop, by chwilę pobyć z rodziną, pójść na film, zobaczyć jak kochany smarkacz radzi sobie ze stworkami. Dać mu odczuć, że ma Ojca, a nie współlokatora nocującego w pokoju za ścianą.
I właśnie teraz wszystko trafiał szlag.
– Jestem.
– To rusz swoją dupę, bo już dawno powinieneś być na miejscu. – Po tym zdaniu ton głosu komendanta trochę złagodniał. – Oczywiście postaram się, by na górze dostrzeżono twoje poświęcenie. Po wszystkim będzie ci się należał odpoczynek, premia, może nawet awans.
Bracki przytaknął machinalnie. Dobrze wiedział, że przełożony rzuca obietnicami równie często co wyzwiskami. Bo nic nie przeszkadzało, by komendant znów ściągnął go i z następnego urlopu. Nawet teraz kilka dni odpoczynku komisarz dostał w nagrodę po miesiącach ciężkiej pracy śledczej, dzięki której dokonano przełomu w tropieniu działalności zespołu R – mianowicie udało się wykryć magazyn przestępczej grupy w dzielnicy portowej, a przy tym postawić w stan oskarżenia kilku funkcjonariuszy, którzy tuszowali istnienie tego budynku.
Jednak owoce tego śledztwa także trafił szlag. Jeszcze do wczoraj oddział śledczy pozwalał na istnienie magazynu, próbując rozeznać się w liniach zaopatrzenia przestępczej organizacji, pierwszy raz od bardzo dawna mając jakiś punkt zaczepienia. Jednak zespół R prawdopodobnie dostał cynk i w kilka godzin zlikwidował skład, w którym prawdopodobnie przetrzymywano kradzione Pokemony. Postawiony na równe nogi paramilitarny oddział specjalny porucznika Surge’a, wspierany przez funkcjonariuszy policji, próbował zatrzymać konwój, jednak ta zgraja zadufanych w sobie imbecyli nie dała rady kilku trenerom na usługach zespołu R.
Bracki domyślał się, że porucznik i tak nie poczuje się przegrany. W końcu jego oddział zatrzymał jedną ciężarówkę, która pewnie z miejsca stanie się symbolem, że policja w Oranii mimo wszystko potrafi ukąsić. Szkoda tylko, że miała tak bardzo stępione kły.
Komisarz chciał już kończyć rozmowę, gdy komendant przypomniał sobie o jeszcze jednej nieprzyjemnej sprawie.
– Nie powinienem tego mówić, ale chodzą słuchy, że sytuacją zainteresowało się biuro. Prawdopodobnie już kogoś wysłali. Także spodziewaj się niespodziewanej wizyty.
Przemysław ziewnął znużony. Co prawda obecność agentów z Biura Bezpieczeństwa Wewnętrznego rzadko kiedy wróżyła coś dobrego, ale Bracki nie wierzył by tym razem mogli jeszcze bardziej zrujnować śledztwo. Poza tym od afery ze skorumpowanymi policjantami agenci odwiedzali Oranię dość często.
– Dzisiaj i tak pewnie nie dojadą – rzucił. – Za bardzo lubią papierkową robotę.
– Dojadą. A właściwie dolecą – podobno biuro dorobiło się magnetycznego odrzutowca. Spodziewaj się więc mocnych wyrazów zaniepokojenia. To wszystko, co mam do przekazania. Powodzenia, Przemku. – Imię wymówił niemal przyjaźnie i rozłączył się.
Bracki wrócił do jadalni jak po przegranej bitwie. Syn i żona domyślili się od razu, nie musiał niczego mówić. Był zły za to na siebie. Dlaczego doprowadził do sytuacji, gdy normalnym się stało, że praca wchodziła z buciorami w jego prywatne życie?
– Dokończysz chociaż? – Żona spojrzała wymownie na niedojedzone danie obok niedoczytanej gazety z nierozwiązanym do końca sudoku.
– Nie, to pilne. – Po wyczekującym spojrzeniu zielonych oczu poznał, że to nie wystarczy. – Konwój zespołu R przebił się przez blokadę i zdołał uciec z miasta. Jak myślisz, komu komendant zlecił zapanowanie nad tym g… - Bracki spojrzał niepewnie na syna – … bałaganem?
– Ile razy będziesz ratunkiem dla jego ciepłej posadki? – żachnęła się. To że gdzieś w mieście tliło się kilka wozów policyjnych, a przestępcy temu winni cieszyli się wolnością, wcale nie umniejszało rangi tych słów. – Może powinieneś w końcu zmienić tę pracę? Spróbowałbyś z własną agencją detektywistyczną albo w końcu rozważyłbyś propozycję Surge’a. Cokolwiek będzie lepsze, niż to co robisz teraz.
Kiedyś oburzyłby się na te słowa. Krzyknąłby, że poprzysiągł bronić sprawiedliwości w tym mieście i jak w ogóle żona mogła mu coś takiego doradzać, zamiast wspierać i razem z nim znosić trudy jego służby.
Kiedyś na pewno by tak zrobił.
Teraz tylko lekko uwierała go sama możliwość, że mógłby współpracować z porucznikiem Surgem. Nawet nie chodziło o to, że dawno nie trenował Pokemonów. Sama praca także była w porządku. Polegałaby przede wszystkim na obsłudze stadionu i koordynacji działania oddziałów specjalnych, złożonych tylko z trenerów Pokemonów. Bracki nie mógł znieść, że miałby nad sobą tego zadufanego Amerykanina. To dopiero byłaby ironia losu. Jeszcze w armii komisarz był jego dowódcą.
– Rozejrzę się – odparł. – Obiecuję.  
Ucałował żonę i potargał włosy synowi. Ten trochę się obruszył, w końcu miał już dwanaście lat i takie traktowanie wydawało mu sięurągające jego wiekowi.
– Tato? – zapytał z pewną obawą w głosie, gdy Bracki zakładał buty.  – Ale na zawody przyjdziesz, prawda?
Komisarz uśmiechnął się niepewnie. Za kilka dni zaczynał się turniej w Oranii, a jego syn zamierzał wziąć w nim udział. Będzie to jego pierwsze poważne starcie jako trener i miałby je rozegrać bez ojca na trybunach?
– Przyjdę. Przyjdę, choćby mieli mnie wyrzucić na zbity pysk.
***
            Bracki otarł pot z czoła i wystawił na dach policyjną syrenę, by przebić się przez niemal kilometrowy korek na wylotówce prowadzącej w stronę Safranii. Gorące powietrze falowało nad rozgrzanymi dachami aut, kierowcy rozjeżdżali się niechętnie przed komisarzem, szukając miejsca na trawniku między jezdniami, czy obok dźwiękoszczelnych ekranów.
            Z przodu, już całkiem niedaleko, unosiły się tłuste kłęby dymu...
            Miejsce akcji oddziału specjalnego, a właściwie pozostałe po niej pobojowisko, ogrodzono czarno-żółtą taśmą, przy której zebrała się grupa dziennikarzy i przypadkowych gapiów. Koguty radiowozów i karetek migały błękitno-czerwonym światłem, a powywracane, pogięte auta straszyły czarnymi podwoziami. Obok nich, w ekran akustyczny wbiły się stalowe kolczatki, jakby cisnęła nimi jakaś potężna siła. Mimo że ktoś już oddelegował funkcjonariuszkę na pożarcie dziennikarzom, większość kamer czy smartfonów i tak była skupiona na palącej się ciężarówce, którą dogaszali już strażacy.
Tłum rozstąpił się przed usportowionym sedanem Brackiego. Gdy mężczyzna wysiadł, jeden z miejscowych dziennikarzy, który go rozpoznał, chciał zadać mu kilka pytań, jednak komisarz zatrzymał go podniesioną ręką i przeszedł pod taśmą na ogrodzony teren.
            Bracki nie widział śladów po elektrycznych atakach, mimo że odział specjalny porucznika Surge’a miał na podorędziu głównie stwory miotające błyskawicami. Osmolonego tira musiał zatrzymać Growlithe bądź Arcanine’a któregoś z funkcjonariuszy wspierających akcję. I to już w momencie, gdy pierwsza ciężarówka przebiła blokadę.
            – Raportuj – rzucił Przemysław do podkomisarza Pawlickiego, rozpinając guzik przy kołnierzyku białej koszuli i luzując krawat. Stercząc na rozgrzanym asfalcie, Bracki czuł się jak skwierczące na patelni jajko.
Podwładny był sporo młodszy od dość poważnego Brackiego, dbał o kondycję i, może nawet ciut za bardzo, o wygląd – nienaganna fryzura, koszulka dopasowana do umięśnionego ciała. Mimo że był dość zdolnym śledczym, który awansował w ekspresowym tempie, komisarz czasem odnosił wrażenie, że podwładny przyszedł do policji skuszony przede wszystkim zgrabnymi funkcjonariuszkami.
            – W konwoju było osiem ciężarówek. Przestępcy mieli karabiny Boltbeamer z możliwością pobierania elektryczności. To dlatego Pokemony Surge’a na nic się nie przydały.
            – Są jakieś ofiary?
            – Kilku funkcjonariuszy ma niegroźne stłuczenia, nikt nie odgrywał bohatera i nie rzucał się pod rozpędzoną ciężarówkę.
            – Całe szczęście. Zatrzymano kogoś?
            – Niestety. Nawet kierowcę tej ciężarówki zdołali zabrać ze sobą. W pościg za konwojem udało się osiem radiowozów i dwa vany oddziału specjalnego, jednak zgubili ich cztery kilometry od miasta.
            – Zgubili siedem ciężarówek? – Bracki niedowierzał.
            – Tak. Gdy podjęto próbę zatrzymania, okazały się iluzją.
            – Pościg poszedł w boczne drogi? Cholera, a co z helikopterem?
            – Pilot mówił o problemach w dzielnicy portowej. Nie mógł powiedzieć nic więcej, gdyż coś przerwało łączność. Co do pościgu, wezwaliśmy wsparcie z Safranii, ustawiono kolejne blokady, jednak nie liczyłbym na przechwycenie.
            – Panie podkomisarzu, akurat pańskie opinie proszę zachować dla siebie.
Nie musiał tego mówić. Chłopak w końcu zrobił swoją robotę. Komisarz po prostu był wściekły, że oddział specjalny tak łatwo zniweczył kilka miesięcy jego pracy. Poza tym darzył szacunkiem właściwie tylko kilka starszych współpracownic i zbliżającego się do emerytury komendanta. W policji brakowało ludzi doświadczonych, oficjalnie z powodu ciągnącej się od wielu lat niechęci do wstępowania w szeregi policji, która w porównaniu do trenerskich wędrówek, mogła się wielu dzieciakom wydawać nieciekawa.
 Jednak Bracki znał właściwy powód –  operację angażującą większość sił wojska i policji piętnaście lat temu, która zakończyła się śmiercią wielu dzielnych ludzi i która została dosłownie wymazana w pamięci całego narodu. W Kanto wyrosło pokolenie dzieciaków z tatusiami w wiecznej delegacji, którym matki do tej pory czasem boją się powiedzieć prawdy – że ich ojciec nie żyje i tak naprawdę nie wiedzą z jakiego powodu.
Niewielu wiedziało. Bracki należał do tego nielicznego grona. W końcu był jednym z niewielu ludzi, którzy brali w udział w tej operacji i przeżyli.
            – Ale czy nie wydaje się komisarzowi dziwne, że ci „elitarni członkowie” zespołu R przebili się przez tę blokadę jak przez masło? Przecież nie ma sensu rozstawiać kolczatek, gdy nie ma Pokemona, który mógłby zablokować choćby Kadabrę. Oni nawet jej nie przymocowali.  
            Bracki rozejrzał się. Funkcjonariusze i funkcjonariuszki mierzyli odległości, robili zdjęcia, nie było nikogo, kto mógł przysłuchiwać się ich rozmowie.
            – Masz coś konkretnego na myśli?
            – Ta akcja – wydaje mi, że oddział specjalny robił ją na alibi.
            – Czy jesteś tego na tyle pewien, by napisać o tym w raporcie?
            Pawlicki przygryzł wargę, trochę jak dzieciak przyłapany na kłamstwie.
            – Nie.
            – Radzę na przyszłość nie obnosić się otwarcie z takimi domysłami, bez konkretnych dowodów. Nie mogę zabronić śledczemu snucia teorii, ale to temat dość niebezpieczny. Szczególnie w kontekście ostatnich wydarzeń.  
            Pawlicki skinął głową w geście zrozumienia. Co do jego lojalności Bracki nie miał wątpliwości, jednak nikt nie mógł być pewien, czy po odkryciu magazynu Zespołu R udało się złapać wszystkich skorumpowanych policjantów. Ale głośne posądzanie porucznika Surge’a, czy jego ludzi, o sabotaż i celowe przepuszczenie konwoju, było łagodnie mówiąc, ryzykowne. Amerykanina traktowano w mieście jak bohatera, pomimo jego nieraz szemranych i nie do końca legalnych interesów.
            Strażacy ugasili płonące opony w ciężarówce, która oberwała w bok najprawdopodobniej  ognistym podmuchem. Ogień strawił oponę i część kabiny, ładunek jednak pozostał nienaruszony – właściwie całą naczepę wypełniały drewniane i metalowe skrzynie, zostawiając przejście przy bocznej ścianie.
            – Sprawdzaliście, co jest w środku? – zapytał komisarz, zakładając gumowe rękawiczki. – Skrzynki wydają się za małe na Pokemony, a nie chce mi się wierzyć, że transportowali taką ilość kul.
            – Tak, osobiście rozkazałem wyciągnąć po jednej ze skrzyń. W drewnianej był prowiant – głównie konserwy, ryby, makaron, ryż. W metalowych akumulatory.
            – Jakieś pomysły gdzie mogli to wieźć?
            – Baterie sugerują dziką elektryczną plantację, podobnie jak prowiant. Jednak w Oranii zostały one zlikwidowane dwa lata temu.
            – Może jakaś się ostała.
Elektryczne plantacje były elektrowniami, w których wykorzystywano Pokemony do produkcji prądu. Przestrzegając bardzo restrykcyjnych przepisów, było to legalne, jednak ciężko było podejrzewać Zespół R o postępowanie zgodnie z literą prawa.
Podkomisarz jednak nie był do końca przekonany do tego tropu.
– Coś się nie zgadza? – dopytał.
– Baterie – są naładowane. Wezwałem już techników, by sprawdzili kiedy. Jednak nie zmienia to faktu, że Zespół R zamierza je wykorzystać. Tylko tą ciężarówką dałoby się rozświetlić Oranię przez miesiąc.
Komisarz zauważył niewyraźny, ale wyróżniający się odblask w głębi tunelu między skrzyniami, a ścianą naczepy. Wziął latarkę od jednego z funkcjonariuszy i wszedł do środka. Tam było jeszcze goręcej. Bracki musiał przyznać, że Zespół R nie odstawiał fuszerki. Skrzynie były solidnie przymocowane pasami, wszystko było wręcz sterylnie czyste. 
Przeciskając się, Przemysław oświetlał metalową konstrukcję wspierającą wysoki słup, który zwieńczał błyszczący, masywny torus. Transformator – rozpoznał komisarz. Zespół R najwyraźniej chciał się pobawić błyskawicami. Bracki pamiętał, gdzie widział już kiedyś tę aparaturę. Poczuł jak gardło mu się zaciska. Nie, tamto już nie wróci. Takich rzeczy człowiek nie może doświadczyć dwa razy.
Obok stała jeszcze mała, metalowa skrzynka z gumowymi obiciami. Komisarz otworzył zatrzaskowy zamek – w środku znajdował się komputer, z ekranem, zestawem lampek, suwaków i klawiaturą. Bez techników się nie obędzie – powiedział do siebie.
Gdy wyszedł z powrotem, obok Pawlickiego stał już porucznik Surge. Ciężko było go pomylić z kimś innym – potężnie zbudowany, zawsze nosił któryś z tuzina niemal identycznych spodni moro i podkoszulków. Wydawał się dość podobny do podkomisarza, choć tej aury pewności siebie nie dało się podrobić. 
            – Na twoim miejscu miałbym trochę przyzwoitości i nawet nie wyściubiał nosa z tej swojej twierdzy – powiedział komisarz, gdy zszedł na gorący asfalt. – Masz coś, co może pomóc śledztwu, czy tylko przyszedłeś pokazać swoją parszywą mordę?
            – Stary, dobry Przemek – powiedział jowialnie Surge. – Taki sam służbista jak w wojsku. Powiedzmy, że mam coś, ale tylko dla ciebie.
            Spojrzał wymownie na Pawlickiego. Bracki skinął głową, by ten odszedł.
            – Co to takiego?
            Porucznik wskoczył sprawnie na naczepę i usiadł wygodnie na jednej z wysuniętych skrzyń.
            – Spokojnie, po co ten pośpiech. Nie chcesz pogadać ze starym kumplem z wojska?
            – Niekoniecznie. Widuję cię ostatnio zbyt często.
            – I za to cię zawsze lubiłem. Zimny i szczery, taki powinien być dobry żołnierz. Naprawdę, chciałbym cię jeszcze widzieć w akcji. Nie jesteśmy jeszcze tak starzy, przypomniałbyś sobie parę sztuczek i znów mógłbyś poczuć, co to jest adrenalina.
            – Człowieku, ja mam żonę i dziecko. Poza tym w obecnej pracy nie narzekam na deficyt wrażeń.
            Porucznik uśmiechnął się z politowaniem i spojrzał na niewielki miotacz promieni, którego Bracki już dawno nie wyciągał z kabury.
            – Tak, raz na pół roku postrzelasz z tej swojej pukawki, a przez resztę czasu przeczesujesz papiery bądź przepytujesz staruszki, którym wydało si, że widziały złodzieja. Nie takiego cię pamiętam.
            – Surge, albo przejdziesz do rzeczy, albo zgłoszę, że utrudniasz prowadzenia śledztwa. Tak żebyś znów miał trochę rozrywki w sądzie. Wiem jak je lubisz.
            – Czasem warto popatrzyć, jak niektórzy się kompromitują. Ale Przemku… zacznijmy tę rozmowę od nowa. Rozumiem, że masz mi za złe to co się tutaj stało. Ale to była elita, gdybym miał choć wskazówkę, że ten transport był tak ważny, posłałbym na niego wszystkich moich ludzi. Ba, sam bym nimi dowodził. Stało się, czasem trzeba przełknąć gorycz porażki. Ale zamiast się tu dąsać i mazgaić jak mała dziewczynka, posłuchaj czego się dowiedziałem. I mówię to tylko zważywszy na naszą znajomość. Poza tym, wiem, że nie jest ci obca operacja „Oswajanie gromów”.
            Te dwa słowa zmroziły krew w żyłach komisarza. Taki kryptonim miała wielka operacja piętnaście lat temu, ta sama, o której świat miał zapomnieć. Tam też były transformatory, pamiętał dziesiątki takich urządzeń jak to w tirze. Sam pomagał w ustawieniu kilkunastu. Nigdy nie wiedział, co chcieli za ich pomocą zatrzymać. Wiedział jednak, że się nie udało.
             – Nie mam bladego pojęcia o czym mówisz.
– Daj spokój, nie musisz udawać. Czasy, gdy wsadzano za samo wspomnienie o tym do izolatek, już dawno minęły. Też uczestniczyłem w tej operacji, zresztą cały czas rozpowiadam, że brałem udział w wojnie i nawet włos mi z tego powodu nie spadł.
– Jesteś Amerykaninem. Wy cały czas prowadzicie jakieś wojny.
– Choć bardzo bym chciał, nie mogę wpływać na politykę mojego kraju. Ale chcę tylko powiedzieć, że nie masz powodu udawać, że to nie miało miejsca.  
Bracki znał na tyle porucznika, by mieć świadomość, że już go nie spławi. Skąd w ogóle wiedział o tej operacji? – zapytał się w myślach  komisarz. Oficjalnie mówiło się o katastrofie naturalnej, tylko w tajnych aktach wspominano o „Oswajaniu gromów”. Środki ostrożności był nadzwyczajne – w końcu zginęło wielu ludzi, a impuls magnetyczny spowodował awarię prądu w całym regionie, cofając go technologicznie o dziesięciolecia. A mimo to nikt nie wiedział co było przyczyną katastrofy. Pomimo że policjanci z Oranii zebrali się w lesie obok miasta, by to coś powstrzymać.  
– Co pamiętasz? – zapytał komisarz, rozejrzawszy się, czy nikt ich nie słucha.
– Niewiele. Tylko mojego Raichu, tego starego skurczybyka, który wziął na siebie potężny ładunek elektryczny. I śmierć. Wiele niepotrzebnej śmierci. A ty?
– Wszystko co się stało przed i po. Bazę w Lawandii, przygotowania, rozstawianie transformatorów, które nie wiadomo co miały właściwie robić i czekanie. Potem pamiętam już tylko chowanie zmarłych. Nie wiem co nas zaatakowało i jak to coś pokonano. Na pewno nie zrobiło tego wojsko czy policja.
Choć od wielu lat starał się wyprzeć te wspomnienia, poczuł ulgę, dzieląc się nimi z Surgem. Chętnie powiedziałby więcej, ale nie należał do wylewnych ludzi. Wcześniej nie powiedział o tym nikomu, poza komendantem, który zapytał o to wprost. Nawet kilka lat później wsadzano ludzi do więzień czy zakładów psychiatrycznych za zbyt długi język w tej sprawie. Oczywiście zarzuty były inne, jednak przekaz był jasny. Nie mówcie. Udowadnianie, że rząd nie mógł ochronić swoich obywateli, nie będzie tolerowane.
Żonie także nie powiedział, choć niepokoiła się, czemu czasem budził się w nocy z krzykiem. Tłumaczył to zmyśloną historią o jakimś okropnym morderstwie, którego miał być świadkiem, jednak kobieta chyba nigdy do końca mu nie uwierzyła.
– Masz rację. Słyszałem pogłoski o tym, co mogło pokonać to coś, ale sam im nie daję wiary. Ale teraz sprawa, z którą do ciebie przyszedłem. Ten konwój… niektórzy mówią, że wkrótce zaistnieje konieczność powtórzenia „tej” operacji.
Bracki spojrzał na Surge z lękiem. Transformatory… baterie… tak, to nie mógł być przypadek. Jeżeli to była prawda, to nie było nikogo kto mógłby powtórzyć „Oswajanie gromów” poza Zespołem R. Policja nie miała środków, wojsko ograniczono do minimum. Może Rada Trenerów?  
– Dlaczego mi to mówisz? Asekurujesz się, gdybym jednak znalazł jakieś twoje zaniedbania.
– Nie, Przemku. Ostrzegam cię. Znam tylko jedną osobę, która rozstawiała te urządzenia. Możliwe, że ktoś będzie chciał skorzystać z tej wiedzy. Zresztą, podejrzewam, że za chwilę dowiesz się więcej. Leci kawaleria.   
Bracki zobaczył niewielki punkt na niebie, który zbliżał się w ich stronę z zawrotną szybkością. Po chwili ryk odrzutowych silników zagłuszył pomrukiwania samochodów i rozmowy między funkcjonariuszami. Samolot zawisł w powietrzu i ustawił się nad wolnym miejscem do lądowania. Wyłączył odrzutowe silniki, jednak nie spadł, a powoli opadał, przytrzymywany przez dwie okrągłe tarcze pod skrzydłami. Świeciły one wielokorowym światłem i wydawały przy tym niskie, pulsujące dźwięki. Utworzone je, wzorując się na posunięciu Pokemonów, zwanym magnetycznym uniesieniem.
Przy zwykłych samochodach tłoczących się na wylotówce, futurystyczny samolot wyglądał na wykonany przez pozaziemską cywilizację. Wylądował niemal bezgłośnie między zniszczonymi radiowozami. Kokpit uniósł się i na zewnątrz wyszła kobieta w ostrym, podkreślając rysy makijażu i lekkim żakietem nałożonym na białą koszulę. Mimo że nosiła wysokie obcasy, dość sprawnie poradziła sobie z zejściem na skrzydło, a potem na asfalt.
To musiała być agentka BBW. Tylko one dbały o wygląd, nawet gdy leciały odrzutowcem. Pewnym krokiem podeszła w ich stronę. Wyciągnęła rękę do trochę skołowanego komisarza.

– Agentka Karolina Vulpix, Biuro Bezpieczeństwa Wewnętrznego – przedstawiła się i postarała o mocny uścisk dłoni. – Od tej chwili jestem pana nową przełożoną.