Rozdział 8: Zespół R
Jakąś
godzinę wcześniej…
–
Czasami naprawdę nienawidzę swojej pracy – powiedział James do siebie, znów
przystawiając lornetkę do oczu. Leżał na gorącym piasku, upiornie bolała go głowa,
i od godziny musiał obserwować zza kępy wyschniętej trawy jakiegoś grubego
chłopaka na molo. Tamten właściwie tylko siedział.
Czasem coś notował i gadał z pływającym w morzu Empoleonem, który najwyraźniej do niego należał. Nawet obserwowanie pojedynku Metapodów wydawało się przy tym dość ekscytującą formą spędzania wolnego czasu.
Czasem coś notował i gadał z pływającym w morzu Empoleonem, który najwyraźniej do niego należał. Nawet obserwowanie pojedynku Metapodów wydawało się przy tym dość ekscytującą formą spędzania wolnego czasu.
– Coś
się tam dzieje? – zapytała Jessie. – To leżenie na słońcu doprowadza mnie już
do szału.
Młoda
kobieta o karmazynowych włosach przeciągnęła się na leżaku ustawionym poniżej
wydmy. Księżniczce jest gorąco – zadrwił w myślach James, choć bałby się to
powiedzieć na głos. To kobieta robiła w grupie za liderkę.
Niby
było jej niewygodnie, ale to on usychał w samych kąpielówkach na tej piekielnej
wydmie, niczym ścinające się na patelni jajo. Na samą myśl o jedzeniu, poczuł
jak przewraca mu się zawartość żołądka. Mógł tak mocno nie świętować kolejnego
wielkiego sukcesu Zespołu R. Szczególnie, że była to tylko udana kradzież kilku
Pokeballi wysokiej klasy.
– Nic
się nie dzieje – wydukał, przywoławszy żołądek do porządku. – Głąba chyba nawet
dźwig nie ruszy z tego molo. Może jednak poczekalibyśmy na wiadomość w jakimś
przyjemniejszym miejscu? Niedaleko jest pełno barów, zacienionych i z zimnymi
drinkami – Na samą myśl o trunkach James poczuł się trochę lepiej.
Za
kobietą z jękiem podskoczył śpiący Meowth, jakby wybudził się z koszmaru.
Przypominający kota stworek z gracją wylądował na dwóch nogach i ze złością
popatrzył na Jamesa, odbijając blask słońca w złotym talizmanie prosto w oko
mężczyzny.
–
Wiecie co – tak, stworek mówił i nikogo z pozostałej dwójki już to nie dziwiło
– miauuuułem straszny sen. Śniło mi się, że ktoś z was powiedział, że
powinniśmy poczekać na wiadomość w barze. To był tylko sen, prawda?
Niebieskowłosy mężczyzna przekręcił tylko
oczami. Dobrze wiedział, że kocur się z niego naigrywał.
–
Meowth ma rację – dopowiedziała kobieta, podnosząc się z leżaka. – Jeżeli tej
smarkuli coś nie wyjdzie, to będzie nasza wina. Musimy jej pilnować.
Wzięła
swój niewielki kocyk, położyła się na nim obok Jamesa. Kot wskoczył pomiędzy
nich, choć delikatnie bliżej Jessie.
– Nie
rozumiem dlaczego szefostwo pozwoliło na to, by ta dziewczyna tak bardzo
skomplikowała prostą sprawę – zauważył mężczyzna. – Co to za problem podrzucić
stworka? Robimy to właściwie na co dzień, tylko że w odwrotną stronę.
– Może
chłopak zacząłby węszyć podstęp? – zastanowiła się kobieta.
Meowth
tylko wrednie się zaśmiał.
– Nic
nie wiecie. Ale na szczęście wasz drogi Meowth podsłuchał co się dzieje na salonach
naszej drogiej organizacji i niestety, muszę przyznać, że sprawa jest bardziej
śmierdząca niż zawartość dawno nie czyszczonej kuwety.
–
Opowiadaj – rzucił James. – Póki co i tak nie znajdziemy tu nic lepszego do
roboty. Chociaż, spójrzcie na tego Empoleona. Czy on? Ta, pewnie, rozwal molo i
zabij grubasa. Przynajmniej wszyscy pójdziemy do domu.
Pingwin
w oddali wyskoczył nad wodę i wylądował na pomost, którym trochę zachwiało. Po
chwili jednak wszystko się uspokoiło.
– Mało
brakowało. – Jessie odetchnęła z ulgą. – Poza tym chłopak wcale nie jest taki
gruby. Nie wiem o co ci chodzi. Jakby był trochę starszy…
James
nie miał pojęcia, czy kobieta tylko się z nim droczyła, czy naprawdę
zaciekawiła się młokosem.
–
Daruj nam szczegółów – uciął Meowth. – Wracając do tematu, to nie dziewczyna
dodała nam roboty. Podobno na początku nawet nie chciała słyszeć o tym, że
miała wręczyć stworka. Wiecie chyba co zrobiła miesiąc temu? Nie spodziewałem
się, że po czymś takim ojczulek złoży jej podobną propozycję.
– Po
czym? – zaciekawił się mężczyzna. – Od jakiegoś czasu o niczym ciekawym mi nie
mówiliście.
– Po
tym jak ukradła mu kulę – odparła Jessie. – Wtedy coś jej strzeliło do głowy,
zwiała od chłopaka, zostawiając go z długami, a kulę i tak wrzuciła do jeziora.
Rost wysłał wtedy grupę, która przeszukała dno i znalazła urządzenie. A
dziewczyna błąkała się z tydzień w okolicach Parmanii, jednak tym razem sama
wróciła do tatusia.
– Tym
razem?
– Nie
no, o tym ci już na pewno mówiłam. – Uniosła się. Czasem podmuch wiatru
potrafił wyprowadzić z równowagi. – Przecież smarkula zanim spotkała chłopaka,
zwiała od ojczulka i w ogóle nie chciała mieć zbyt wiele wspólnego z naszą
kochaną organizacją. Młoda jeszcze jest, Rost w ogóle nie powinien jej tak
wcześnie wtajemniczać. Z drugiej strony ciężko pewnie było przed nią ukrywać,
że jest się prawie na szczycie przestępczej organizacji.
–O
Zoroarku mówiąc, spójrzcie kto przyszedł – zauważył kot.
Do
pomostu podeszła rudowłosa dziewczyna. James demonstracyjnie poprawił ostrość w
lornetce.
– Jest
i nasza buntowniczka – powiedział z uśmiechem, ukradkiem tylko spoglądając na
Jessie. – Przyznam, że się odstrzeliła całkiem nieźle. Zaraz… Znowu?!
Empoleon
ponownie wystrzelił z wody, tym razem znacznie wyżej i runął na molo od boku,
między dwójkę nastolatków.
–
Skacz do wody, głąbie – rzucił James. – No nie, ruda wypuściła Lucario. Może
powinniśmy coś zrobić?
– I
zepsuć całą intrygę? – burknął Meowth. – Nie ma mowy, jeżeli smarkacz nas
zobaczy, to nic dobrego z tego nie wyniknie. Zresztą zobacz jak śmiesznie
biegnie po tym molo. Ha, oddałbym swój
talizman za popcorn.
–
Chyba sobie poradzą – skonstatowała Jessie, choć nic nie wskazywało, że jej
wniosek był prawdziwy. – O, widzicie już anulowali ataki. Znam się na takich
sprawach. Mam nadzieję, że smarkula da radę go przekonać.
–
Powinna – stwierdził Meowth bez wahania. – Jest dość zmotywowana. Bo, wracając
do tematu, dziewczyna w końcu się jednak zgodziła. Ale to nie pan Rost ją do
tego namówił, a jego nowa, hmmm… towarzyszka.
–
Weronika – syknęła kobieta. – Gdyby nie była tak ważna, pewnie dawno bym
wydrapała jej te słodkie oczka. Poza tym słyszałam, że umie być przekonywająca.
– Tak,
jednak nie zawsze jest taka słodka. Podobno wczoraj, po jakimś turnieju,
zabrała ulubionego stworka dziewczynie i powiedziała, że jeżeli chce go
odzyskać, będzie musiała przyjść po niego z chłopakiem do magazynu. Jak widać
podziałało.
–
Tatulek się za nią nie wstawił?
– Nie,
najwyraźniej jest zbyt zajęty spiskowaniem. W końcu szef po incydencie z sami
wiecie czym, na sami wiecie jakiej wyspie – wszyscy w milczeniu skinęli głowami
– nie ma już tak pewnej pozycji. Nie wiem czy to tylko moje wrażenie, ale panu
Rost jest to chyba dość po myśli, choć niby jest jego prawą ręka.
–
Polityka – mruknął James w zadumie. – Skąd ty to wszystko wiesz, Meowth?
Przecież jesteś stworkiem, może nauczyłeś się mówić, ale przecież nie mogłeś
zmądrzeć na tyle by… Auuu!
Kot
dość machnął łapą i dość solidnie podrapał twarz Jamesa.
–
Khhhh! Nie musiałem zmądrzeć, by wiedzieć więcej od takiego matoła jak ty!
–
Przestańcie – rzuciła ostro Jessie. – Dziewczyna chyba już skończyła, napiszę
do niej, czy się udało. A ty Meowth powiedz, czy według ciebie zmiana szefa by
nam pomogła?
– Na
pewno nie zaszkodziłaby, w końcu niżej upaść się nie da.
–
Wiesz, że nie to miałam na myśli.
–
Chyba za dużo ode mnie wymagasz, przecież jestem niby zwykłym stworkiem. Jamesa
zapytaj. Ze swojej strony mogę powiedzieć, że nasza zleceniodawczyni tylko może
zyskać, więc lepiej jej nie zawieść. Ale nie jest do końca normalna. Ta sprawa
ze stworkiem, ona wie więcej niż mówi. Podobno dzisiaj kazała opróżnić magazyn,
w którym go zostawiła, choć miał być zlikwidowany dopiero za miesiąc.
– Taki
pusty magazyn mógłby robić za całkiem przyzwoitą salę do walk – zauważył James.
– I co
z tego? – zapytał Meowth.
Coś poruszyło się za nimi, wszyscy to usłyszeli. Jednak
gdy się odwrócili, nie zobaczyli niczego, mimo że nie było szans, by cokolwiek,
nawet Arcanine czy Ninjask, zdążyło się ukryć za kolejną, niewysoką wydmą.
– Powinniśmy mniej paplać – rzuciła Jessie. Telefon
zadzwonił krótko w jej dłoni. – Namówiła go. Zbieramy się.
Czarny
samochód dostawczy zatrzymał się z piskiem opon tuż za rozbitym wrakiem,
zarzucając przy tym tyłem. Tylne drzwi otworzyły się ze skrzypnięciem i na dach
sprawnie wdrapała się kobieta i mężczyzna w białych uniformach z literami „R”
na piersiach. Na moment wszyscy patrzyli na nich zdezorientowani, nawet Zapdos
przechylił swój ptasi łeb, jakby nad czymś się zastanawiał.
Para
zastygła na dachu w czymś co przypomina figurę baletu i pozę raperów, którzy
chcą się wykreować na gangsterów.
– Te
dwie niecnoty – zaczęła kobieta o czerwonych włosach.
– To
kłopoty – dokończył mężczyzna, wyciągnąwszy zza pleców trochę sponiewierany
kwiat róży.
Tylko
Anka nie wyglądała na zaskoczoną, a raczej na zażenowaną. To pewnie ona ich
wezwała. Kamil musiał przyznać, że przybyli w najlepszym możliwym momencie.
Dwójka
zamilkła na moment i spojrzała po sobie wyczekująco. O co im chodziło? Przed
nimi unosiła się legendarna bestia, a ci zachowywali się jak piosenkarze na
scenie, którym nagle zagrano zły podkład. Kobieta tupnęła w dach samochodu,
wtedy płyta z motywem muzycznym wystartowała od nowa, a na twarz czerwonowłosej
ponownie wstąpił pewny siebie, wyzywający uśmiech.
– By
uchronić świat od dewastacji…
Oni
naprawdę mówili motto zespołu R – pomyślał skołowany Kamil. Tylko po co?
Dlaczego nadawać znak rozpoznawczy, bądź co bądź, tajnej organizacji
przestępczej? Nasuwał mu się tylko jeden rozsądny powód – miał przed sobą albo
szaleńców, albo imbecyli. Oby mieli jakiś plan, bo na interwencję cholernych
stróżów prawa najwyraźniej ciężko było liczyć, mimo że Robert przecież strącił
ich helikopter.
Prezentacja
motta, skąd inąd profesjonalna, została przerwana przez Zapdosa, który
zniecierpliwiony wycelował atak w ich stronę. Gdy Kamil myślał, że już wszystko
wzięło w łeb, kobieta z towarzyszem akrobatycznie zeskoczyli z dachu i
schronili się za autem. Uczynili to tak sprawnie, iż chłopak pomyślał, że mogła
to być właściwie część jakiegoś głębszego zamysłu.
I tak
było, bo chwilę później tylko cudem utrzymał szczękę na swoim miejscu. Nie
wiedział, co zdziwiło go bardziej. Może to, że z furgonetki wyskoczył Meowth,
który krzyczał skrzeczącym, ale zdecydowanie ludzkim głosem „Nikt nie ma prawa
przerywać naszego motta”. A może fakt, że potworek przypominający kota stał
wyprostowany, a w przednich łapach trzymał karabin Boltbeamer TR-400 – broń,
która miotała piorunami oraz lodowymi promieniami. Wykorzystywała ją policja i
wojsko do pacyfikacji niepokornych trenerów, jednak nawet służby mundurowe
posiadały jedynie uboższe wersje – ta spluwa zdawała się mieć o wiele większą
moc i właściwie przypominała małą wyrzutnię rakiet z diodami, wijącymi się
przewodami oraz przełącznikami, którą filigranowy kot ledwie mógł unieść.
Przy
akompaniamencie pompatycznej muzyki, Meowth przestawił jeden z przełączników w
broni. Piorun Zapdosa, który uderzył w auto, skręcił jakby przyciągnięty
magnesem i grzmotnął w trzy długie druciki wystające z broni. Kocur nie
utrzymał karabinu w łapach, jednak ten nawet z asfaltu nie przestał czerpać
energii z ptaka.
–
Stop! – krzyknął Robert.
Jednak
latająca poczwara nie potrafiła już zatrzymać ataku, elektryczność umykała z
niej szerokim strumieniem.
–
Świdrujące dziobanie! – rozkazał brat Kamila. – Szybko, na nich!
Mocno
już zmęczony Zapdos spojrzał ze złością na swojego trenera. Nie zamierzał
wykonywać polecenia, zrobił gwałtowny zwrot i spróbował uciec jak najdalej od
wysysającego energię karabinu. Robert chciał go przywrócić do kuli, jednak ten
ominął wystrzelony promień. Gdy się oddalał, ciągnął za sobą złotą szarfę,
która stawała się coraz cieńsza, aż w końcu się zerwała. Ptak jednak nie
zawrócił.
W
powietrzu unosił się specyficzny zapach, jak po potężnej burzy. Ludzie śmielej
wyglądali przez zbite okna biurowca, a utwór grany przez megafon właśnie się
skończył. Zapanowała cisza pełna napięcia, którą szybko przerwały odległe
sygnały policyjnych syren.
Wygraliśmy?
– zapytał w myślach Kamil, choć nie mógł do końca w to uwierzyć.
–
Lepiej nie zadzierać z zespołem R – rzekł nagle zadowolony mężczyzna.
–
Dokładnie – dodała kobieta. – Możesz oddać pozostałe ci stworki, a potraktujemy
cię łagodnie – powiedziała do Roberta. – I pamiętaj kto cię pokonał – Jessie i
James. – Zaśmiała się podekscytowana.
– I
Meowth – rzucił jeszcze pomięty kocur.
Zażenowana
Anka pacnęła się otwartą dłonią w twarz.
– Na pewno zapamiętam – rzekł spokojnie Robert
w ciele Sebastiana. Iluzja oddała jednak moment, w którym uśmiech był trochę
bardziej nerwowy niż powinien.
W
głosie nie było słychać przyznania się do porażki. Trochę nonszalanckim ruchem
mężczyzna wyciągnął kolejną czerwono-białą kulę i wypuścił pełnego sił
Gyaradosa.
– No
nie… – jęknął Kamil, pełny podziwu dla uporu brata. Czuł pod skórą, że tym
razem bestia nie była złudzeniem. Morski wąż oblizał jęzorem kły w paszczy tak
wielkiej, że mógłby połknąć człowieka w całości. W parze wściekłych oczu nie
było nic poza chęcią mordu.
Kamil
chciał wydać polecenie Raichu, jednak stworek nie był już w stanie atakować.
Pozostał jeszcze Lucario, który mógł wykonać jeden, może dwa ruchy. Chłopak
spojrzał na broń obok furgonetki, ale zobaczył tylko Meowtha, który, razem z
dwójką członków Zespołu R, rozpaczliwie przeczesywał powietrze, jakby próbował
natrafić na niewidzialny przedmiot.
Zoroark… Dawno nie dał o sobie znać.
– Tego
szukacie? – zapytał Robert. W dłoniach trzymał już broń, którą mierzył do
pozostałych.
– Nic
nam nie zrobisz – rzucił do niego James. – Karabin przełączony jest w tryb
wysysania energii, dla ciebie jest bezużyteczny.
–
Jeszcze mu powiedz, jak go przestawić – wycedził Meowth przez zaciśnięty
pyszczek.
–
Wydaje mi się, że może się do czegoś przydać – odparł mężczyzna i wycelował w
Raichu. – Kamil, chyba wiesz, co się stanie, gdy teraz wyssę z tej myszy
resztki elektryczności. Nie chcesz mieć na sumieniu tak uroczego stworka,
prawda?
–
Blefujesz – warknęła kobieta, choć wcale nie wyglądała na pewną siebie. –
Potrzebujesz go żywego.
Robert
tylko wzruszył ramionami z uśmiechem.
–
Możliwe. Chcecie to sprawdzić? – zapytał, spoglądając na Gyaradosa, który trzymał
głowę wysoko jak gotowa do ataku kobra. Zanim brat Kamila wydał polecenie,
przerwał mu James.
–
Chyba jednak nie – powiedział i nagle wypuścił Weezinga.
Lewitujący
stwór wyglądał jak dwie syjamskie planety, które pokrywały wypustki podobne do
małych wulkanów. Stwór miał umęczone wyrazy na obydwu pyskach, jakby dzień
wcześniej uczestniczył w mocno zakrapianej imprezie.
–
Zasłona dymna! – James najwyraźniej zamierzał skończyć przedstawienie.
Stwór
odetchnął ciężko i wypuścił z paszcz oraz pozostałych otworów czarną zasłonę.
Dym szczypał w oczy, śmierdział spalinami i drapał w gardle. Ale sprawił, że
byli niewidoczni.
– Do
samochodu! – krzyknął ktoś niewyraźnie, by po chwili zanieść się kaszlem.
Wtedy
wściekły smoczy ryk przeszył powietrze. Potężny wodny atak uderzał na oślep,
tnąc dym niczym nóż.
–
Kamil, szybko. – Tym razem był to Sebastian, które najwyraźniej tylko czekał na
okazję do ucieczki. – Bierz Raichu.
Trener
złapał stworka i ruszył tam gdzie słyszał ponaglające nawoływania. Właściwie
nic nie widział, biegł na pamięć, brodząc już po kostki w wodzie. Nagle poczuł,
jak strumień wody wystrzelony przez Gyaradosa podcina go z wielką siłą. Chłopak
wyrżnął głową o asfalt, usta wypełnił metaliczny posmak.
Na
moment, gdy dym się rozrzedził, ledwie przytomny Kamil zobaczył Roberta
mocującego się z przełącznikami na broni. Jeżeli uda mu się wystrzelić, chłopca
nie dość że porazi prąd, to jeszcze poparzy łatwopalny dym.
Z
wysiłkiem podniósł się i od razu pochylił głowę, by uniknąć kolejnej kolumny
wody. Tylko cudem trafił do auta, kaszląc i lekko się zataczając. Meowth cofnął
gwałtownie, wszyscy pasażerowie przewrócili się na podłogę.
– Nie
pozabijaj nas – krzyknęła Jessie.
– Ten
kot umie prowadzić? – zapytał przerażony Sebastian.
–
Lepiej o od ciebie matole! – rzucił kocur.
Tak,
Pokemon naprawdę prowadził auto. Nie przeszkadzał mu w tym niski wzrost,
ponieważ siedział na podwyższonym siedzeniu, a pedały miały zamontowane
przedłużki, tak by potworek mógł do nich dostać.
– Drzwi!
– krzyknął ktoś w rozgardiaszu. – Zamknijcie drzwi!
Anka w
pośpiechu zamknęła boczne wrota auta. Zrobiła to w ostatniej chwili, bo Robert
najwyraźniej nauczył się już obsługi lodowo-elektrycznego karabinu i zapalił
łatwopalny dym Weezinga. Ogień omiótł na moment auto, jednak Meowth zdołał utrzymać
kurs.
Nie
ujechali nawet dwudziestu metrów, gdy w samochód uderzył świetlisty, biały
promień. Na szybach zakwitły lodowe kwiaty, blacha i konstrukcja karoserii
zaskrzypiała od nagłej zmiany temperatury.
–
Jedź! Gazu! – darła się Jessie.
Po
chwili znaleźli się poza zasięgiem broni. Wszyscy odetchnęli z ulgą.
–
Dobrze, że nie znalazł hiperpromienia, bo byłoby po nas – rzuciła Jessie.
– O, a ty co tu robisz? – zapytał James,
patrząc zaskoczony na Sebastiana.
– On
jest z nami – wytłumaczyła szybko Anka. – Tam to tak naprawdę był Robert, tylko
że Zoroark zasłonił go iluzją.
–
Wiem, ale… – zamilkł, jakby poczuł, że nie powinien mówić niczego więcej.
Kamil
nie słuchał. Podniósł się z Raichu w ramionach i spojrzał przez szybę w tylnych
drzwiach. Robert nie mógł ich dogonić, stracił dwa latające potwory, zaś
Gyarados nadawał się tylko na morskie podróże. Mężczyzna schował smoka i po
chwili sam rozpłynął się w powietrzu.
Udało
się – byli bezpieczni. Braciszek pewnie nie zaryzykuje ataku na lecznicę, nie
po tym jak stracił Zapdosa. W końcu w centrum Pokemonów zawsze znajdowało się
kilku, czasem kilkunastu trenerów skorych do walki, którzy bez wątpienia
spróbowaliby zatrzymać podobnego napastnika, nawet gdyby miał karabin miotający
błyskawicami. Choć z drugiej strony Robert wcale nie potrzebował broni.
Posiadał przecież Zoroarka.
Dlaczego
więc walczył o niego tak zaciekle? – zapytał się w myślach Kamil. Po chwili
potężnie rozbolała głowa, tak że musiał usiąść. Miał tylko nadzieję, że
postąpił właściwie, nie oddając stworka bratu. Chciał jednak, żeby ktoś go w
tym utwierdził, poklepał po plecach i powiedział coś w stylu: „Spisałeś się,
bez ciebie nie dalibyśmy rady. A ten Robert to drań, który na pewno zrobiłby
krzywdę Raichu”. Zamiast tego wszyscy, może poza Anką, byli zajęci
podkreślaniem swojej roli w ostatnich wydarzeniach i jakoś przy tym zapomniano
o przygrubym trenerze.
Kamil
spojrzał na pomarańczową mysz w ramionach i od razu pomyślał „Mam nadzieję, że
chociaż ty jesteś mi wdzięczny”.
–
Gdzie was zostawić? – zapytał w końcu Meowth.
– Pod
centrum Pokemonów – powiedział chłopak, ledwie rozpoznając swój głos. Od bólu
kręciło mu się już w głowie. – Zabierzcie mnie tylko do centrum. Proszę…
–
Spokojnie młody, dzisiaj jesteśmy po twojej stronie. – Przerwał mu jowialnie
James.
Wcale
nie zrobiło mu się lepiej. Bo kto był po jego stronie? Para przestępców i para
oszustów? Nie miał już siły tego roztrząsać. Za dużo się wydarzyło, a obawiał
się, że to dopiero początek kłopotów.
–
Dzisiaj nikt nie jest po mojej stronie – mruknął pod nosem, tak by nikt go nie
usłyszał.