Rozdział 8: Zespół R

środa, listopada 02, 2016 0 Komentarzy A+ a-

Jakąś godzinę wcześniej…

– Czasami naprawdę nienawidzę swojej pracy – powiedział James do siebie, znów przystawiając lornetkę do oczu. Leżał na gorącym piasku, upiornie bolała go głowa, i od godziny musiał obserwować zza kępy wyschniętej trawy jakiegoś grubego chłopaka na molo. Tamten właściwie tylko siedział.
Czasem  coś notował i gadał z pływającym w morzu Empoleonem, który najwyraźniej do niego należał. Nawet obserwowanie pojedynku Metapodów wydawało się przy tym dość ekscytującą formą spędzania wolnego czasu.
– Coś się tam dzieje? – zapytała Jessie. – To leżenie na słońcu doprowadza mnie już do szału.
Młoda kobieta o karmazynowych włosach przeciągnęła się na leżaku ustawionym poniżej wydmy. Księżniczce jest gorąco – zadrwił w myślach James, choć bałby się to powiedzieć na głos. To kobieta robiła w grupie za liderkę.
Niby było jej niewygodnie, ale to on usychał w samych kąpielówkach na tej piekielnej wydmie, niczym ścinające się na patelni jajo. Na samą myśl o jedzeniu, poczuł jak przewraca mu się zawartość żołądka. Mógł tak mocno nie świętować kolejnego wielkiego sukcesu Zespołu R. Szczególnie, że była to tylko udana kradzież kilku Pokeballi wysokiej klasy.
– Nic się nie dzieje – wydukał, przywoławszy żołądek do porządku. – Głąba chyba nawet dźwig nie ruszy z tego molo. Może jednak poczekalibyśmy na wiadomość w jakimś przyjemniejszym miejscu? Niedaleko jest pełno barów, zacienionych i z zimnymi drinkami – Na samą myśl o trunkach James poczuł się trochę lepiej.
Za kobietą z jękiem podskoczył śpiący Meowth, jakby wybudził się z koszmaru. Przypominający kota stworek z gracją wylądował na dwóch nogach i ze złością popatrzył na Jamesa, odbijając blask słońca w złotym talizmanie prosto w oko mężczyzny. 
– Wiecie co – tak, stworek mówił i nikogo z pozostałej dwójki już to nie dziwiło – miauuuułem straszny sen. Śniło mi się, że ktoś z was powiedział, że powinniśmy poczekać na wiadomość w barze. To był tylko sen, prawda?
 Niebieskowłosy mężczyzna przekręcił tylko oczami. Dobrze wiedział, że kocur się z niego naigrywał.
– Meowth ma rację – dopowiedziała kobieta, podnosząc się z leżaka. – Jeżeli tej smarkuli coś nie wyjdzie, to będzie nasza wina. Musimy jej pilnować.
Wzięła swój niewielki kocyk, położyła się na nim obok Jamesa. Kot wskoczył pomiędzy nich, choć delikatnie bliżej Jessie.
– Nie rozumiem dlaczego szefostwo pozwoliło na to, by ta dziewczyna tak bardzo skomplikowała prostą sprawę – zauważył mężczyzna. – Co to za problem podrzucić stworka? Robimy to właściwie na co dzień, tylko że w odwrotną stronę.
– Może chłopak zacząłby węszyć podstęp? – zastanowiła się kobieta.
Meowth tylko wrednie się zaśmiał.
– Nic nie wiecie. Ale na szczęście wasz drogi Meowth podsłuchał co się dzieje na salonach naszej drogiej organizacji i niestety, muszę przyznać, że sprawa jest bardziej śmierdząca niż zawartość dawno nie czyszczonej kuwety.
– Opowiadaj – rzucił James. – Póki co i tak nie znajdziemy tu nic lepszego do roboty. Chociaż, spójrzcie na tego Empoleona. Czy on? Ta, pewnie, rozwal molo i zabij grubasa. Przynajmniej wszyscy pójdziemy do domu.
Pingwin w oddali wyskoczył nad wodę i wylądował na pomost, którym trochę zachwiało. Po chwili jednak wszystko się uspokoiło.
– Mało brakowało. – Jessie odetchnęła z ulgą. – Poza tym chłopak wcale nie jest taki gruby. Nie wiem o co ci chodzi. Jakby był trochę starszy…
James nie miał pojęcia, czy kobieta tylko się z nim droczyła, czy naprawdę zaciekawiła się młokosem.
– Daruj nam szczegółów – uciął Meowth. – Wracając do tematu, to nie dziewczyna dodała nam roboty. Podobno na początku nawet nie chciała słyszeć o tym, że miała wręczyć stworka. Wiecie chyba co zrobiła miesiąc temu? Nie spodziewałem się, że po czymś takim ojczulek złoży jej podobną propozycję.
– Po czym? – zaciekawił się mężczyzna. – Od jakiegoś czasu o niczym ciekawym mi nie mówiliście.
– Po tym jak ukradła mu kulę – odparła Jessie. – Wtedy coś jej strzeliło do głowy, zwiała od chłopaka, zostawiając go z długami, a kulę i tak wrzuciła do jeziora. Rost wysłał wtedy grupę, która przeszukała dno i znalazła urządzenie. A dziewczyna błąkała się z tydzień w okolicach Parmanii, jednak tym razem sama wróciła do tatusia. 
– Tym razem?
– Nie no, o tym ci już na pewno mówiłam. – Uniosła się. Czasem podmuch wiatru potrafił wyprowadzić z równowagi. – Przecież smarkula zanim spotkała chłopaka, zwiała od ojczulka i w ogóle nie chciała mieć zbyt wiele wspólnego z naszą kochaną organizacją. Młoda jeszcze jest, Rost w ogóle nie powinien jej tak wcześnie wtajemniczać. Z drugiej strony ciężko pewnie było przed nią ukrywać, że jest się prawie na szczycie przestępczej organizacji. 
–O Zoroarku mówiąc, spójrzcie kto przyszedł – zauważył kot. 
Do pomostu podeszła rudowłosa dziewczyna. James demonstracyjnie poprawił ostrość w lornetce.
– Jest i nasza buntowniczka – powiedział z uśmiechem, ukradkiem tylko spoglądając na Jessie. – Przyznam, że się odstrzeliła całkiem nieźle. Zaraz… Znowu?!
Empoleon ponownie wystrzelił z wody, tym razem znacznie wyżej i runął na molo od boku, między dwójkę nastolatków.
– Skacz do wody, głąbie – rzucił James. – No nie, ruda wypuściła Lucario. Może powinniśmy coś zrobić?
– I zepsuć całą intrygę? – burknął Meowth. – Nie ma mowy, jeżeli smarkacz nas zobaczy, to nic dobrego z tego nie wyniknie. Zresztą zobacz jak śmiesznie biegnie po tym molo. Ha,  oddałbym swój talizman za popcorn.
– Chyba sobie poradzą – skonstatowała Jessie, choć nic nie wskazywało, że jej wniosek był prawdziwy. – O, widzicie już anulowali ataki. Znam się na takich sprawach. Mam nadzieję, że smarkula da radę go przekonać.
– Powinna – stwierdził Meowth bez wahania. – Jest dość zmotywowana. Bo, wracając do tematu, dziewczyna w końcu się jednak zgodziła. Ale to nie pan Rost ją do tego namówił, a jego nowa, hmmm… towarzyszka.
– Weronika – syknęła kobieta. – Gdyby nie była tak ważna, pewnie dawno bym wydrapała jej te słodkie oczka. Poza tym słyszałam, że umie być przekonywająca.
– Tak, jednak nie zawsze jest taka słodka. Podobno wczoraj, po jakimś turnieju, zabrała ulubionego stworka dziewczynie i powiedziała, że jeżeli chce go odzyskać, będzie musiała przyjść po niego z chłopakiem do magazynu. Jak widać podziałało.
– Tatulek się za nią nie wstawił?
– Nie, najwyraźniej jest zbyt zajęty spiskowaniem. W końcu szef po incydencie z sami wiecie czym, na sami wiecie jakiej wyspie – wszyscy w milczeniu skinęli głowami – nie ma już tak pewnej pozycji. Nie wiem czy to tylko moje wrażenie, ale panu Rost jest to chyba dość po myśli, choć niby jest jego prawą ręka.
– Polityka – mruknął James w zadumie. – Skąd ty to wszystko wiesz, Meowth? Przecież jesteś stworkiem, może nauczyłeś się mówić, ale przecież nie mogłeś zmądrzeć na tyle by… Auuu!
Kot dość machnął łapą i dość solidnie podrapał twarz Jamesa.
– Khhhh! Nie musiałem zmądrzeć, by wiedzieć więcej od takiego matoła jak ty!
– Przestańcie – rzuciła ostro Jessie. – Dziewczyna chyba już skończyła, napiszę do niej, czy się udało. A ty Meowth powiedz, czy według ciebie zmiana szefa by nam pomogła?
– Na pewno nie zaszkodziłaby, w końcu niżej upaść się nie da.
– Wiesz, że nie to miałam na myśli.
– Chyba za dużo ode mnie wymagasz, przecież jestem niby zwykłym stworkiem. Jamesa zapytaj. Ze swojej strony mogę powiedzieć, że nasza zleceniodawczyni tylko może zyskać, więc lepiej jej nie zawieść. Ale nie jest do końca normalna. Ta sprawa ze stworkiem, ona wie więcej niż mówi. Podobno dzisiaj kazała opróżnić magazyn, w którym go zostawiła, choć miał być zlikwidowany dopiero za miesiąc.
– Taki pusty magazyn mógłby robić za całkiem przyzwoitą salę do walk – zauważył James.
– I co z tego?  – zapytał Meowth. 
            Coś poruszyło się za nimi, wszyscy to usłyszeli. Jednak gdy się odwrócili, nie zobaczyli niczego, mimo że nie było szans, by cokolwiek, nawet Arcanine czy Ninjask, zdążyło się ukryć za kolejną, niewysoką wydmą.
            – Powinniśmy mniej paplać – rzuciła Jessie. Telefon zadzwonił krótko w jej dłoni. – Namówiła go. Zbieramy się. 

           
Czarny samochód dostawczy zatrzymał się z piskiem opon tuż za rozbitym wrakiem, zarzucając przy tym tyłem. Tylne drzwi otworzyły się ze skrzypnięciem i na dach sprawnie wdrapała się kobieta i mężczyzna w białych uniformach z literami „R” na piersiach. Na moment wszyscy patrzyli na nich zdezorientowani, nawet Zapdos przechylił swój ptasi łeb, jakby nad czymś się zastanawiał.
Para zastygła na dachu w czymś co przypomina figurę baletu i pozę raperów, którzy chcą się wykreować na gangsterów. 
– Te dwie niecnoty – zaczęła kobieta o czerwonych włosach.
– To kłopoty – dokończył mężczyzna, wyciągnąwszy zza pleców trochę sponiewierany kwiat róży.
Tylko Anka nie wyglądała na zaskoczoną, a raczej na zażenowaną. To pewnie ona ich wezwała. Kamil musiał przyznać, że przybyli w najlepszym możliwym momencie.
Dwójka zamilkła na moment i spojrzała po sobie wyczekująco. O co im chodziło? Przed nimi unosiła się legendarna bestia, a ci zachowywali się jak piosenkarze na scenie, którym nagle zagrano zły podkład. Kobieta tupnęła w dach samochodu, wtedy płyta z motywem muzycznym wystartowała od nowa, a na twarz czerwonowłosej ponownie wstąpił pewny siebie, wyzywający uśmiech.
– By uchronić świat od dewastacji…
Oni naprawdę mówili motto zespołu R – pomyślał skołowany Kamil. Tylko po co? Dlaczego nadawać znak rozpoznawczy, bądź co bądź, tajnej organizacji przestępczej? Nasuwał mu się tylko jeden rozsądny powód – miał przed sobą albo szaleńców, albo imbecyli. Oby mieli jakiś plan, bo na interwencję cholernych stróżów prawa najwyraźniej ciężko było liczyć, mimo że Robert przecież strącił ich helikopter.
Prezentacja motta, skąd inąd profesjonalna, została przerwana przez Zapdosa, który zniecierpliwiony wycelował atak w ich stronę. Gdy Kamil myślał, że już wszystko wzięło w łeb, kobieta z towarzyszem akrobatycznie zeskoczyli z dachu i schronili się za autem. Uczynili to tak sprawnie, iż chłopak pomyślał, że mogła to być właściwie część jakiegoś głębszego zamysłu.
I tak było, bo chwilę później tylko cudem utrzymał szczękę na swoim miejscu. Nie wiedział, co zdziwiło go bardziej. Może to, że z furgonetki wyskoczył Meowth, który krzyczał skrzeczącym, ale zdecydowanie ludzkim głosem „Nikt nie ma prawa przerywać naszego motta”. A może fakt, że potworek przypominający kota stał wyprostowany, a w przednich łapach trzymał karabin Boltbeamer TR-400 – broń, która miotała piorunami oraz lodowymi promieniami. Wykorzystywała ją policja i wojsko do pacyfikacji niepokornych trenerów, jednak nawet służby mundurowe posiadały jedynie uboższe wersje – ta spluwa zdawała się mieć o wiele większą moc i właściwie przypominała małą wyrzutnię rakiet z diodami, wijącymi się przewodami oraz przełącznikami, którą filigranowy kot ledwie mógł unieść.     
Przy akompaniamencie pompatycznej muzyki, Meowth przestawił jeden z przełączników w broni. Piorun Zapdosa, który uderzył w auto, skręcił jakby przyciągnięty magnesem i grzmotnął w trzy długie druciki wystające z broni. Kocur nie utrzymał karabinu w łapach, jednak ten nawet z asfaltu nie przestał czerpać energii z ptaka.
– Stop! – krzyknął Robert.
Jednak latająca poczwara nie potrafiła już zatrzymać ataku, elektryczność umykała z niej szerokim strumieniem.
– Świdrujące dziobanie! – rozkazał brat Kamila. – Szybko, na nich!
Mocno już zmęczony Zapdos spojrzał ze złością na swojego trenera. Nie zamierzał wykonywać polecenia, zrobił gwałtowny zwrot i spróbował uciec jak najdalej od wysysającego energię karabinu. Robert chciał go przywrócić do kuli, jednak ten ominął wystrzelony promień. Gdy się oddalał, ciągnął za sobą złotą szarfę, która stawała się coraz cieńsza, aż w końcu się zerwała. Ptak jednak nie zawrócił.
W powietrzu unosił się specyficzny zapach, jak po potężnej burzy. Ludzie śmielej wyglądali przez zbite okna biurowca, a utwór grany przez megafon właśnie się skończył. Zapanowała cisza pełna napięcia, którą szybko przerwały odległe sygnały policyjnych syren. 
Wygraliśmy? – zapytał w myślach Kamil, choć nie mógł do końca w to uwierzyć.
– Lepiej nie zadzierać z zespołem R – rzekł nagle zadowolony mężczyzna.
– Dokładnie – dodała kobieta. – Możesz oddać pozostałe ci stworki, a potraktujemy cię łagodnie – powiedziała do Roberta. – I pamiętaj kto cię pokonał – Jessie i James. – Zaśmiała się podekscytowana.
– I Meowth – rzucił jeszcze pomięty kocur.
Zażenowana Anka pacnęła się otwartą dłonią w twarz.
–  Na pewno zapamiętam – rzekł spokojnie Robert w ciele Sebastiana. Iluzja oddała jednak moment, w którym uśmiech był trochę bardziej nerwowy niż powinien. 
W głosie nie było słychać przyznania się do porażki. Trochę nonszalanckim ruchem mężczyzna wyciągnął kolejną czerwono-białą kulę i wypuścił pełnego sił Gyaradosa.
– No nie… – jęknął Kamil, pełny podziwu dla uporu brata. Czuł pod skórą, że tym razem bestia nie była złudzeniem. Morski wąż oblizał jęzorem kły w paszczy tak wielkiej, że mógłby połknąć człowieka w całości. W parze wściekłych oczu nie było nic poza chęcią mordu.
Kamil chciał wydać polecenie Raichu, jednak stworek nie był już w stanie atakować. Pozostał jeszcze Lucario, który mógł wykonać jeden, może dwa ruchy. Chłopak spojrzał na broń obok furgonetki, ale zobaczył tylko Meowtha, który, razem z dwójką członków Zespołu R, rozpaczliwie przeczesywał powietrze, jakby próbował natrafić na niewidzialny przedmiot.
 Zoroark… Dawno nie dał o sobie znać.    
– Tego szukacie? – zapytał Robert. W dłoniach trzymał już broń, którą mierzył do pozostałych.
– Nic nam nie zrobisz – rzucił do niego James. – Karabin przełączony jest w tryb wysysania energii, dla ciebie jest bezużyteczny.
– Jeszcze mu powiedz, jak go przestawić – wycedził Meowth przez zaciśnięty pyszczek. 
– Wydaje mi się, że może się do czegoś przydać – odparł mężczyzna i wycelował w Raichu. – Kamil, chyba wiesz, co się stanie, gdy teraz wyssę z tej myszy resztki elektryczności. Nie chcesz mieć na sumieniu tak uroczego stworka, prawda?
– Blefujesz – warknęła kobieta, choć wcale nie wyglądała na pewną siebie. – Potrzebujesz go żywego. 
Robert tylko wzruszył ramionami z uśmiechem.
– Możliwe. Chcecie to sprawdzić? – zapytał, spoglądając na Gyaradosa, który trzymał głowę wysoko jak gotowa do ataku kobra. Zanim brat Kamila wydał polecenie, przerwał mu James. 
– Chyba jednak nie – powiedział i nagle wypuścił Weezinga.
Lewitujący stwór wyglądał jak dwie syjamskie planety, które pokrywały wypustki podobne do małych wulkanów. Stwór miał umęczone wyrazy na obydwu pyskach, jakby dzień wcześniej uczestniczył w mocno zakrapianej imprezie.
– Zasłona dymna! – James najwyraźniej zamierzał skończyć przedstawienie.
Stwór odetchnął ciężko i wypuścił z paszcz oraz pozostałych otworów czarną zasłonę. Dym szczypał w oczy, śmierdział spalinami i drapał w gardle. Ale sprawił, że byli niewidoczni.    
– Do samochodu! – krzyknął ktoś niewyraźnie, by po chwili zanieść się kaszlem.
Wtedy wściekły smoczy ryk przeszył powietrze. Potężny wodny atak uderzał na oślep, tnąc dym niczym nóż.
– Kamil, szybko. – Tym razem był to Sebastian, które najwyraźniej tylko czekał na okazję do ucieczki. – Bierz Raichu.
Trener złapał stworka i ruszył tam gdzie słyszał ponaglające nawoływania. Właściwie nic nie widział, biegł na pamięć, brodząc już po kostki w wodzie. Nagle poczuł, jak strumień wody wystrzelony przez Gyaradosa podcina go z wielką siłą. Chłopak wyrżnął głową o asfalt, usta wypełnił metaliczny posmak.
Na moment, gdy dym się rozrzedził, ledwie przytomny Kamil zobaczył Roberta mocującego się z przełącznikami na broni. Jeżeli uda mu się wystrzelić, chłopca nie dość że porazi prąd, to jeszcze poparzy łatwopalny dym.
Z wysiłkiem podniósł się i od razu pochylił głowę, by uniknąć kolejnej kolumny wody. Tylko cudem trafił do auta, kaszląc i lekko się zataczając. Meowth cofnął gwałtownie, wszyscy pasażerowie przewrócili się na podłogę.
– Nie pozabijaj nas – krzyknęła Jessie.
– Ten kot umie prowadzić? – zapytał przerażony Sebastian.
– Lepiej o od ciebie matole! – rzucił kocur.
Tak, Pokemon naprawdę prowadził auto. Nie przeszkadzał mu w tym niski wzrost, ponieważ siedział na podwyższonym siedzeniu, a pedały miały zamontowane przedłużki, tak by potworek mógł do nich dostać.
– Drzwi! – krzyknął ktoś w rozgardiaszu. – Zamknijcie drzwi!
Anka w pośpiechu zamknęła boczne wrota auta. Zrobiła to w ostatniej chwili, bo Robert najwyraźniej nauczył się już obsługi lodowo-elektrycznego karabinu i zapalił łatwopalny dym Weezinga. Ogień omiótł na moment auto, jednak Meowth zdołał utrzymać kurs.
Nie ujechali nawet dwudziestu metrów, gdy w samochód uderzył świetlisty, biały promień. Na szybach zakwitły lodowe kwiaty, blacha i konstrukcja karoserii zaskrzypiała od nagłej zmiany temperatury.
– Jedź! Gazu! – darła się Jessie.
Po chwili znaleźli się poza zasięgiem broni. Wszyscy odetchnęli z ulgą.
– Dobrze, że nie znalazł hiperpromienia, bo byłoby po nas – rzuciła Jessie.
 – O, a ty co tu robisz? – zapytał James, patrząc zaskoczony na Sebastiana.
– On jest z nami – wytłumaczyła szybko Anka. – Tam to tak naprawdę był Robert, tylko że Zoroark zasłonił go iluzją.
– Wiem, ale… – zamilkł, jakby poczuł, że nie powinien mówić niczego więcej.
Kamil nie słuchał. Podniósł się z Raichu w ramionach i spojrzał przez szybę w tylnych drzwiach. Robert nie mógł ich dogonić, stracił dwa latające potwory, zaś Gyarados nadawał się tylko na morskie podróże. Mężczyzna schował smoka i po chwili sam rozpłynął się w powietrzu.
Udało się – byli bezpieczni. Braciszek pewnie nie zaryzykuje ataku na lecznicę, nie po tym jak stracił Zapdosa. W końcu w centrum Pokemonów zawsze znajdowało się kilku, czasem kilkunastu trenerów skorych do walki, którzy bez wątpienia spróbowaliby zatrzymać podobnego napastnika, nawet gdyby miał karabin miotający błyskawicami. Choć z drugiej strony Robert wcale nie potrzebował broni. Posiadał przecież Zoroarka.
Dlaczego więc walczył o niego tak zaciekle? – zapytał się w myślach Kamil. Po chwili potężnie rozbolała głowa, tak że musiał usiąść. Miał tylko nadzieję, że postąpił właściwie, nie oddając stworka bratu. Chciał jednak, żeby ktoś go w tym utwierdził, poklepał po plecach i powiedział coś w stylu: „Spisałeś się, bez ciebie nie dalibyśmy rady. A ten Robert to drań, który na pewno zrobiłby krzywdę Raichu”. Zamiast tego wszyscy, może poza Anką, byli zajęci podkreślaniem swojej roli w ostatnich wydarzeniach i jakoś przy tym zapomniano o przygrubym trenerze.
Kamil spojrzał na pomarańczową mysz w ramionach i od razu pomyślał „Mam nadzieję, że chociaż ty jesteś mi wdzięczny”.
– Gdzie was zostawić? – zapytał w końcu Meowth.
– Pod centrum Pokemonów – powiedział chłopak, ledwie rozpoznając swój głos. Od bólu kręciło mu się już w głowie. – Zabierzcie mnie tylko do centrum. Proszę…
– Spokojnie młody, dzisiaj jesteśmy po twojej stronie. – Przerwał mu jowialnie James.
Wcale nie zrobiło mu się lepiej. Bo kto był po jego stronie? Para przestępców i para oszustów? Nie miał już siły tego roztrząsać. Za dużo się wydarzyło, a obawiał się, że to dopiero początek kłopotów.

– Dzisiaj nikt nie jest po mojej stronie – mruknął pod nosem, tak by nikt go nie usłyszał.