Rozdział 16: Bezsenna noc

niedziela, listopada 13, 2016 0 Komentarzy A+ a-

Kamil leżał wpatrzony w sufit, na którym już od jakiegoś czasu dostrzegał szczegółową mapę wymyślonej, polarnej krainy. Grudy nierównej farby stały się górami, pęknięcia – rzekami, a lampy chłopak uznał za zamarznięte jeziora, gdyż to do nich zbiegało się najwięcej rys. Delikatna pajęczyna, która powiewała w rogu szpitalnej sali z miejsca stała się matecznikiem ogromnych bestii, robiących wypady w głąb białego kontynentu.
Nudziło mu się, a w Sali nie było nikogo do rozmowy. Zresztą, nawet na szpitalnym korytarzu panowała cicha i posępna atmosfera – zupełnie inna niż w kolorowym oraz niezwykle gwarnym centrum Pokemonów. Większość pacjentów już spała, pomimo że nie było jeszcze dwudziestej pierwszej. Chłopak próbował oglądać telewizję, jednak zwyczajny program stacji telewizyjnych został przerwany, by nadawać relacje z miejsca zatrzymania konwoju albo przebitki z pochwycenia Zapdosa – kamerzysta, który nakręcił to zdarzenie, powinien zatrudnić się w filmówce, gdyż jego ujęcia powtarzano po kilkadziesiąt razy. Częściej pokazywano chyba tylko perliście uśmiechniętego Surge’a. Po jakimś czasie zaczęło to nużyć.
Na szczęście nie wspominano o jego potyczce z Robertem. Na pasku informacyjnym przeleciała raz informacja o wybuchu gazu przy ulicy Portowej. Kamil dały głowę, że to właśnie tam ostatecznie walczył z Robertem. 
Żałował, że nie udało się pogawędzić dłużej z Agatą. Zaraz po prześwietleniu i bezsensownej rozmowie z psychologiem, przewieziono go do sali w jednym ze szpitalnych skrzydeł oddalonych od oddziału ratunkowego. Staruszka ciągle była świetną trenerką duchów i z pewnością mogłaby czegoś nauczyć Kamila, chociażby na temat Gengara. 
           Przekręcił się na drugi bok i poprawił obluzowany bandaż. Czuł już się znacznie lepiej, powiedział o tym lekarzom, ale ci nie słuchali i podkreślali, że diagnozę będzie można wystawić dopiero po kilku dniach. Do tego czasu miał leżeć i odpoczywać. Tylko że Kamil nienawidził leżeć i odpoczywać, chyba że po obiedzie.

Na szczęście wkrótce przyleciał Gengar i pokazał mu jeszcze raz centrum Pokemonów, gdzie wszystkie stworki spały w swoich łóżkach, oczywiście poza Aggronem, którego usadowiono w ogródku za budynkiem. O ich bezpieczeństwo dbały Growlithe’y i elektryczne Pokemony z oddziału porucznika Surge’a, które dodatkowo przeczesywały lecznicę w poszukiwaniu „Istoty”. Kuba z tego powodu nie mógł nawet podlecieć blisko okien, gdyż stworki funkcjonariuszy od razu stawały się nerwowe. Ciężko było na tę chwilę o lepszą ochronę przed duchami i innymi niezbyt przyjemnymi istotami.
Wtedy do otwartych drzwi zapukała piękna kobieta w turkusowej, koktajlowej sukience. Przysuwała mu na myśl rusałkę, uroczo nieśmiałą, która była tak delikatna, że mogłaby tańczyć na tafli wody. Jeden jej filuterny uśmiech wystarczył, by zrobił maślane oczy. Wiedział gdzie już widział tę kobietę. W magazynie w dzielnicy portowej.
– Dobry wieczór. Czy mam przyjemność z Kamilem Jankowskim? – zapytała aksamitnym głosem.
– Dobry wieczór. Tak. A z kim mam ja?
Kobieta weszła do środka, a przy drzwiach ustawiła się dwójka ochroniarzy. Na moment zatrzymała się i sięgnęła po Pokeballa w torebce.
– Na imię mam Weronika Gardevoir. Mam nadzieję, że nie będziesz miał nic przeciwko, gdy wypuszczę swojego Pokemona. Szczególnie, że ty masz tutaj Gengara, który chyba już miał okazję mnie poznać.
– Podejrzewam, że nie mogę mieć nic przeciwko.
– Domyślny z ciebie chłopczyk.
Pokemon, który wyszedł z kuli, pasował do kobiety. Absol. Przypominał smukłą pumę z rogiem obok pyska, który można było porównać do zagiętej szabli. Połyskujące futro było śnieżnobiałe, a starannie opiłowane pazury zwieńczały potężne łapy. Stwór był w znakomitej formie, jednym susem skoczył na łóżko obok Kamila, nie robiąc przy tym żadnego hałasu. Położył się z łapami z przodu, dając do zrozumienia, że w każdej chwili jest gotów do ataku.
Kamil zaklął w myślach. Czy naprawdę nie mógł tu przyjść nikt inny? Jakaś ładna dziewczyna, niezwiązana z policjantami czy przestępcami, która zjawiłaby się tu tylko po to, żeby go odwiedzić? Czy naprawdę wymagał tak wiele?
Absol najpewniej dałby sobie radę z Gengarem w kilka sekund. Ciasne pomieszczenie, przewaga typów, oraz fakt, że duch ciągle nie był w najlepszej kondycji, właściwie przekreślało szanse na wygranie hipotetycznego starcia.
– Chciałabym móc spotkać się tobą w przyjemniejszym okolicznościach. Zawsze ceniłam dobrych trenerów. Człowiek, który potrafi narzucić swoją wolę tak różnorodnym stworzeniom, a przy tym jest inteligentny i cierpliwy, bardzo często jest także interesujący. Ale czas nas nagli. To ja dałam ci Raichu. Nie wiedziałam co prawda, że tak szybko będziesz musiał udowodnić, że jesteś go wart, ale przeszedłeś próbę. Może uspokoi cię też to, że nie mam zamiaru ci go odbierać. Ale, czego też pewnie się domyślasz, będę chciała czegoś w zamian.
– Niech zgadnę. Raichu coś wie, a ja mam to przekazać?
– Widzisz jakie to wszystko proste – powiedziała jak mama zadowolona z tego, że dziecko pierwszy raz rozwiązało jakieś matematyczne zadanie. Z torebki wyciągnęła smartfon i rzuciła mu na łóżko. – Proszę, to na milszy początek naszej współpracy. Powiadomisz mnie, gdy to się stanie, ale pod żadnym pozorem nie możesz powiedzieć tego, co wiesz przez telefon. Spotkamy się potem następnego dnia, w jakimś tłocznym miejscu, tak żebyś nie miał wątpliwości, że chcę tylko informacji. Miejsce spotkania przekaże ci Ania. Mam nadzieję, że nie masz jej za złe tego malutkiego kłamstewka?
– Możliwe, że mam do niej malutką urazę – przedrzeźnił ją chłopak.
– Jeszcze niejedna dziewczyna cię oszuka, przyzwyczaj się. – Mrugnęła porozumiewawczo. Wydała się Kamilowi nad wyraz sympatyczna, jednak nie mógł zapomnieć, że to ta kobieta była wtedy w magazynie. I najprawdopodobniej to ona szantażowała Ankę.
Absol nagle podniósł się na łóżku i zaczął warczeć w kierunku drzwi.
– To nie ja – od razu powiedział chłopak. – Kuba niczego nie zrobił.
– Wiem – powiedziała zaniepokojona kobieta.
Do mężczyzn przy drzwiach podszedł trzeci ochroniarz.
– Mamy problem na dole – powiedział.
– To iluzja! – krzyknęła kobieta.
Trzeci dryblas zareagował szybciej niż pozostali. Uderzył sierpowym w głowę tego po lewej. Drugiemu udało się zablokować nadchodzący cios, jednak napastnik złożył ręce i zaatakował ciemnym pulsem. Kilka fioletowo-czarnych okręgów rzuciło mężczyznę w głąb korytarza. Kamil czekał już z przygotowaną gardą gotowy do walki. Dryblas na ten widok delikatnie się uśmiechnął.
Absol rzucił się na nieprzygotowanego przeciwnika. Wgryzł się w ramię i przygwoździł do przeciwległej ściany.
– Przytrzymaj go! – wycedziła kobieta i wyciągnęła miotacz promieni z torebki. Ile tam jeszcze tego miała?! – zapytał w myślach Kamil.
To niewiarygodne, ale ciągle zachowywała spokój. Z zimną precyzją wycelowała w mężczyznę, który szarpał się w uścisku szczęk Absola. W ostatniej chwili wyrwał się i uniknął wystrzału, który w innym wypadku trafiłby go dokładnie w głowę. Szybko rozpłynął się w powietrzu.
– Co się dzieje? – zapytał Kamil.
            – Poszedł po wsparcie. Powinnam to przewidzieć, przyszli po ciebie. A pan komisarz nie przyszedł, myślałam, że wystarczająco mocno go zachęciłam do odwiedzin.  
            Kamil nie miał pojęcia o kogo chodziło kobiecie. Ta pobiegła sprawdzić stan ochroniarzy. Oszołomieni mężczyźni powoli podnosili się na nogi.
            – Tyle z was pożytku – rzuciła do mężczyzn. – Przygotujcie się, zaraz zawoła kolegów.
            – Kto to? Czego chcą ode mnie?
            – Kompani twojego brata. Najwyraźniej znudziły im się podchody i zamierzają porwać i ciebie, i Raichu. Musisz jak najszybciej dostać się do centrum i ostrzec ludzi Surge’a. Wyskocz przez okno. My tu trochę napsujemy im krwi.
            Nie czekając na wątpliwości chłopca, zadzwoniła przez telefon.
            – Mamo. Nie, nie dzwonię cię przeprosić. Proszę o pomoc. Centrum Pokemonów numer trzy za chwilę zostanie zaatakowane. Poinformuj kogo trzeba.
            Kamil stał już na parapecie. Piąte piętro – trochę za wysoko by skakać.
            – Szybciej! – krzyknęła do niego Weronika.
            Jankowski zawołał Gengara. Nie było innego sposobu. Złapał go za łapy, zimno przeszyło jego dłonie. Odetchnął głęboko.
            – Na ziemię Kuba. Postaraj się być delikatny.
            Skoczył. Przez moment spadał zbyt szybko, duch nie był przygotowany na to, że jego trener waży aż tyle. Dwa piętra umknęły niebezpiecznie szybko, ale Gengar z najwyższym wysiłkiem zmienił tor lotu na parabolę. Kamil runął na ziemię kilkanaście metrów od budynku. Wstał jednak bez problemu, najwyraźniej, poza ciągle obolałą nogą, był cały.
            – Do centrum – krzyknął i rzucił się do biegu.


Iskry z czułków Electabuzza przeszyły powietrze i popędziły w stronę Wartortle’a. Błękitny żółw chciał odskoczyć w bok, jednak poślizgnął się na trawie i runął na tył skorupy. Atak nie był mocny, ale i tak na pyszczku stwora pojawił się grymas bólu. Trwało to tylko chwilę, elektrowstrząs ustał, a uparty Pokemon wziął się w garść, wstał na tylne łapy i był gotowy na kolejną próbę.
I tak, z przerwami, od kilu godzin.
Komisarz postanowił spędzić czas wolny z synem i jego Pokemonami, zanim ten będzie musiał pojechać do babci. Nie niepokoił chłopca powodem wyjazdu. Wystarczyło, że powiadomił o niebezpieczeństwie żonę, która tylko pokręciła głową i powiedziała, że to zaczyna być dla niej za wiele. Znosiła to jednak wyjątkowo dzielnie.
Komisarz i syn zniszczyli już kawał trawnika za domem, a także małą pergolę przy wysokim ogrodzeniu sąsiada, co najbardziej przeżyła żona Brackiego. By ją udobruchać, zbili drewnianą kratkę na nowo. Nawet nie zauważyli, że zaczęło się ściemniać, a przygotowanymi przez żonę komisarza kanapkami zajadały się dwa pozostałe Pokemony – Pidgeotto i Electrike.
 – Patryk, musisz być szybszy – stwierdził Bracki. – Twój Pokemon ma wiedzieć, co robić, zanim ktoś go zaatakuje.
– Ale przecież to i tak nic nie da. – Chłopak pokręcił głową zrezygnowany. Wydawało się, że był jeszcze mniejszy i drobniejszy pod drwiącym uśmiechem Electabuzza. – Dlaczego tak się uparłeś na walkę z elektrycznym Pokemonem? Uznajmy, że jeżeli Kamil wybierze Raichu, to już po zawodach. Właściwie to już na pewno jest po zawodach, skoro nawet z tobą nie mogę wygrać.
Bracki przełknął delikatną zniewagę bez większych perturbacji. Nie uważał się już za dobrego trenera, choć pamiętał jeszcze wiele sztuczek z czasów, gdy w wojsku miał pod komendą Pokemony, które zwykle wymagały solidnego autorytetu. Najbardziej z nich wszystkich zapamiętał Scizora. Przypadli sobie do gustu i brali nawet udział w kilku poważnych interwencjach. Stwór poza wrednym charakterem, był w pewien sarkastyczny sposób zabawny, a także lojalny. Poza tym dysponował niesamowitą szybkością, co w potyczkach, obok ciężkiej pieści czy jej odpowiednika, było zwykle najważniejsze.
Gdy Bracki opuszczał armię, musiał go niestety zostawić. Choć pożegnanie było krótkie, nie było łatwo. Usiedli, komisarz, wtedy jeszcze porucznik, powiedział kilka bezsensownych słów o przeznaczeniu i kolejach losu. Popadli sobie w ramiona i potężne szczypce, po czym się rozeszli. Widział, że Scizor tylko udawał twardego. On także.
Byłoby mu jeszcze trudniej, gdyby wiedział, że od policji dostanie pod opiekę Electabuzza, który, poza paskudnym usposobieniem, nie miał zbyt wiele wspólnego z dawnym kompanem. Stwora dawał zwykle Pawlickiemu, który z jego pomocą lansował się w towarzystwie dziewczyn wątpliwej reputacji, ale dzisiaj Pokemon mógł wreszcie przydać się do czegoś innego niż „wyrywanie panienek”.
Tylko najpierw trzeba było przekonać Patryka, by jego żółw spróbował jeszcze raz uniku.
– Wartortle to twój najlepszy Pokemon, bez obrazy koledzy – rzucił Bracki do dwójki obżerających się stworków, które nawet go nie słuchały. – A co do Kamila, to jestem pewien, że będzie tak jak mówiłem. Użyje Raichu, znam się trochę na tym, będzie chciał go sprawdzić. To twoja jedyna szansa by coś ugrać i mieć lepsze rozstawienie w drugiej walce. Dobrze wiesz, że te myszy nie wytrzymują zbyt wielu uderzeń, a ta dodatkowo będzie nowa w drużynie. Musisz tylko uniknąć pierwszego elektrycznego ataku i potem niech się dzieje co chce. 
– Może w takim razie to Electabuzz jest za dobry? – zapytał chłopiec, szukając jakiegoś rozwiązania.
Bracki z trudem stłumił parsknięcie. 
– A chcesz się założyć, że pokonam go twoim Wartortlem?
Elektryczny stwór posłał komisarzowi spojrzenie pełne pogardy, jednak nie ośmielił się na cokolwiek więcej. Mimo wszystko czuł przed Brackim respekt, choć w tej żółtej główce prawdopodobnie powstawał już plan jak wykorzystać chwilową zamianę miejsc.
Wartortle, zapytany przez Patryka, wzruszył tylko ramionami w odpowiedzi, jakby chcąc powiedzieć, że jest mu wszystko jedno.
– Możemy spróbować – powiedział chłopak z umiarkowanym optymizmem. – Ale nie będę się zakładał przeciw swojemu Pokemonowi.
Gdy stwory się mijały, trochę większy Electabuzz szturchnął żółwia i łypnął na niego groźnie. Wartortle wytrzymał spojrzenie. Był właściwie całkowitym przeciwieństwem elektrycznego przeciwnika. Porządny i posłuszny, ale widać było, że podobnie jak Patryk, stracił nadzieję na pozytywny rezulat. Komisarz złapał się na tym, że po prostu chciał, by wysiłki wodnego Pokemona wreszcie zaowocowały jakimś sukcesem.
– Daj nam chwilę na naradę. Ty też możesz coś obmyślić – polecił synowi.
Electrike i Pidgeotto oderwały się od kanapek, widząc, że szykuje się kolejna potyczka, tym razem w nieco innym składzie.
Patryk dzielnie udawał, że wszystko było w porządku oraz że w ogóle nie obawia się elektrycznego Pokemona. Mimo to głos mu trochę drżał i wolał nie podchodzić zbyt blisko Electabuzza. Ten miał niewiele ponad metr, ale wyglądał na silnego, szczególnie zważając na umięśnione i nieproporcjonalnie wielkie łapska. Gdy tylko wyczuł przewagę nad chłopcem, przestał w ogóle go słuchać, a na jego delikatne reprymendy odpowiadał ostrzeżeniem w postaci elektrycznego łuku pomiędzy czułkami. Stwór chciał walczyć, ale najwyraźniej po swojemu.
Komisarz domyślał się, że tak będzie. Pokemony tego gatunku były prawdziwym koszmarem świeżych rekrutów na policjantów w Oranii. Porażenia prądem, siniaki – w policyjnej szkółce trzeba było wydzierżawić osobny pokój na opatrywanie poszkodowanych po treningach z tymi krnąbrnymi stworami. Nawet doświadczeni aspiranci zaczęli tęsknić za starymi, poczciwymi Growlithe’ami. Jednak komendant się uparł – w Oranii policja będzie miała tylko Electabuzzy. Dopiero po kilku latach staruch zdecydował się pójść po rozum do głowy i wierne, ogniste psy zaczęły powracać do służby. Oczywiście do błędu się nie przyznał.
A mógł zdecydować się choćby na Raichu – pomyślał Bracki. Elektryczne myszy były łatwiejsze do wytrenowania, a niczym nie ustępowały Electabuzzom, wielu aspektach je przewyższając. Problemem był ich wygląd. Według Gromaszka wydawały się zbyt przyjazne, a on przecież nie przewodził „komando pluszaków i ciepłych kluchów”, a policji w Oranii. Ciekawe co na to odpowiedziałby ten debil Surge?
Przemysław pochylił się nad Wartortlem, tłumacząc mu, co powinien zrobić. Żółw słuchał każdego słowa coraz uważniej, a w jego żywych oczach dało się zauważyć, że zaczynał rozumieć jak może wygrać. Przypominał trochę podrostka w zbroi. Nawet gładka, wilgotna skóra na łapach i głowie lśniła jakby była stalową powłoką. Jeżeli chodziło o uderzenia – wytrzymywał wiele. Gorzej było z atakami specjalnymi.
Po chwili stanęli naprzeciw siebie, ustawiając się w poprzek podwórka. Electabuzz demonstracyjnie uderzył pięścią w otwartą dłoń, rozbryzgując iskry, i warknął. Wartortle rozłożył przednie łapy na boki, po czym delikatnie się uśmiechnął. Nawet ten tępy żółty stwór musiał po tym stracić trochę pewności siebie.
Polecenie pierwszy wydał Patryk.
– Elektrowstrząs – powiedział niezbyt pewnie. – Tylko nie za mocny.
Żółto-czarny stwór zbierał się z atakiem trochę dłużej niż zwykle, najwyraźniej chciał uderzyć znacznie mocniej. Całe jego ciało z czarnymi błyskawicami rozbłysnęło od elektryczności, rozjaśniając podwórko. Po chwili gruby strumień trzaskającej energii zbliżał się do żółwia niczym woda wypływająca ze szlaucha. Wypalał trawę, rozgrzewał ziemię i przybierał na sile. Wartortle przykucnął i czekał na odpowiednią chwilę.
Electabuzz był słabo wytrenowany. Jego elektryczny atak powinien podążać bezpośrednio na przeciwnika, a nie najpierw na ziemię i dopiero potem stwór próbował go skalibrować. To dawała mnóstwo czasu na unik.  W wypadku Raichu Wartortle pewnie będzie musiałby uskoczyć od razu.
– Teraz – dał komendę Przemysław.
Żółw momentalnie schował się w skorupę i zaczął wirować wokół własnej osi. Wystrzelił w bok niczym pocisk, omijając błyskawice o centymetry. Strumień elektryczności podążył za nim, zostawiając ścieżkę wypalonej trawy, ale żółw już się rozpędził. Zakręcił łuk i z całych sił wystrzelił wodę z miejsc, skąd zazwyczaj wystawały tylne łapy, podlewając przy tym wcześniej już nadwyrężoną rabatę. Rozpędzony siłą odrzutowego napędu uderzył w Electabuzza kantem skorupy. Łupnęło. Elektryczny stwór przewrócił się na trawę i zaprzestał elektrowstrząsu.
Jednak to jeszcze nie był koniec.
– Cios czaszką – rzucił komisarz.
– Unik i elektrocios – krzyknął Patryk.
Wartortle znów był szybszy. Wysunął głowę i łapy ze skorupy i jednym, długim susem doskoczył do podnoszącego się przeciwnika. Uderzenie zmiotło Electabuzza na świeżo zbitą pergolę. Stwór próbował się podnieść, ale zataczał się przy tym jak pijany. Następny cios żółwia tylko dokonałby formalności.
– To by było na tyle – powiedział Przemysław. Wyciągnął czerwono-białą kulę i przywrócił stwora. – Wiedziałem, że ten przygłup wykorzysta szansę, by popieścić mocniej Wartortle’a. A tak naprawdę nie dorasta mu do pięt.
Żółw podrapał się z tyłu głowy, lekko zawstydzony komplementem. Potem, jak gdyby nigdy nic, pobiegł do swojego trenera, a wyraz na jego pyszczku zdawał się krzyczeć: „Widzisz, a jednak potrafię!”. Patrykowi zrobiło się głupio. Dwunastolatek przyklęknął i objął Wartortle’a.
– To było naprawdę świetne.
Żółw zbył te słowa machnięciem łapy i głębiej utonął w objęciach Patryka.
– To ja jestem beznadziejnym trenerem – mruknął niewyraźnie chłopak.
Bracki ostatkiem sił powstrzymał się przed demonstracyjnym opuszczeniem ramion. Ze wszystkich możliwych wniosków, jego syn musiał wybrać akurat ten. 
– Nawet nie waż się tak myśleć – upomniał go, a Wartortle mu zawtórował. – To ty go do tej pory trenowałeś, zapomniałeś już? Ja tylko pokazałem co możesz zrobić. Następnym razem po prostu nie bój się samemu czegoś wymyślić.
– Dzięki tato. Może rzeczywiście masz rację.
Komisarz poklepał syna po plecach.
– Skąd w ogóle wiesz tyle o Pokemonach? – zapytał chłopak. – Z wojska?  
– Tak. Kiedyś ci o tym opowiem. Nie różni się to wiele od normlanego treningu – skłamał. To była spora różnica. Nie chciał jednak tłumaczyć dwunastolatkowi specyfiki zadań wojskowych. I zamierzał jeszcze dość długo unikać tych tematów.
– I miałeś swoje Pokemony?
– Tak, ale jednego pamiętam najbardziej. Kiedyś ci go pokażę.
Uśmiechnął się szczerze. Żałował, że takie wieczory nie przydarzały im się częściej. Ten najwyraźniej też zmierzał ku końcowi.
Czasami Bracki wiedział, że coś się wydarzy, choć ktoś inny nie zauważyłby niczego podejrzanego. To było jego przekleństwo. Tym razem wystarczył telefon w rękach żony. Kobieta wyszła na taras, ukradkiem oceniła szkody wyrządzone ostatnią potyczką i wręczyła telefon Przemysławowi.
– Dzwoni trzeci raz. Lepiej skończcie z tymi pojedynkami, bo naprawdę nie będzie czego zbierać z ogrodu – powiedziała jeszcze z przekąsem, choć zaraz się rozpogodziła, widząc syna i wtulonego w niego Pokemona.
– Już kończymy – odrzekł Bracki. Odebrał połączenie z nieznajomego numeru. – Słucham?
            – Dzień dobry Przemku – odezwał się głos starszej kobiety, który mógłby pasować do czarownicy z kilkusetletnim stażem.  – Z tej strony Agata. Przepraszam, że zajmuję twój jakże cenny czas, ale miasto znowu cię potrzebuje. Centrum Pokemon numer trzy zaraz zostanie zaatakowane.
            – Zaraz. Znowu? I dowiedziała się pani tego od swoich duchów, czy może podpowiedziała to wrodzona intuicja? – powiedział trochę zbyt ironicznie.
            Igrał z ogniem i czuł, że tego pożałuje.
            – Czy kiedykolwiek moje informacje okazały się nieprawdziwe? Niewdzięczny komisarzyku?
            Ciekawe czy podchodziło to już pod obrazę funkcjonariusza państwowego? – pomyślał Bracki.
            – Na pewno przypomniałbym sobie podobną sytuację – rzucił, choć mimo wszystko się uśmiechnął. Wiele razy nie dowierzał słowom Agaty i równie często musiał sobie pluć w brodę.
            –Przemek, Przemek… gdybym cię nie znała, zwyzywałabym cię teraz od najgorszych. Niektórych moich źródeł informacji nie mogę wyjawić. Idziesz już do samochodu? Jestem w szpitalu przy Lawendowej.
            – Nie mogę wyjść z domu bez słowa – wyrzucił staruszce.
            –W takim razie idź, ucałuj żonę i synka. Powiedz, że wrócisz późno. Wszystko wytłumaczę ci po drodze. A! Gdy już będziesz jechał, wyciągnij ten swój kogucik. I nie patrz na ograniczenia prędkości.


Elektryczność w ludzkich domach była naturalna niczym liście na drzewach czy źdźbła trawy na polanie. Raichu mógł sięgnąć po nią w każdym momencie, jak dziecko po lizaka w cukierni. Wiedział jednak, że musiał to robić powoli. Jeżeli wziąłby za dużo prądu na raz, ten przestałby płynąć, a ludzie rozgniewaliby się i zaczęliby go szukać.
Powiedział mu o tym Głos.
Kolejne iskry wystrzeliły z gniazdka ku łapkom Raichu, dodając mu sił. Dzięki energii zdrowiał szybciej niż Empoleon, który przyglądał się mu nieufnie z pryczy. Porażka z Zapdosem zraniła bardziej jego dumę niż ciało. Ale da sobie radę, jest silny – pomyślał pomarańczowy stwór. Tak jak Kamil.
„Ty też dasz sobie radę” – odezwał się nagle Głos.  
Był jak ludzie. Mówił jak walczyć, ostrzegał, ale też rozkazywał. Czasami Raichu próbował go nie słuchać, jednak zwykle źle na tym wychodził. Głos wiedział wiele rzeczy, znajdował rozwiązania i choć pojawił się wbrew woli stworka, to ten zaczynał doceniać jego obecność. Dzięki niemu lepiej rozumiał ludzi, a nawet zaczął rozpoznawać kto jest dobry, a kto zły.
Uznał, że Głos także był dobry. Obiecał Raichu, że po wszystkim go opuści. Kiedyś dawało to Pokemonowi nadzieję, jednak teraz napawało lękiem. Zdążył się przywiązać do tego dźwięku w głowie, do faktu, że nigdy nie był do końca sam. Czy w ogóle będzie umiał bez tego żyć?
„Tak będzie najlepiej.” – pocieszył go Głos. Znał myśli Raichu. – „Nie mogę być wiecznie w twojej głowie. Po wszystkim będziesz musiał wybrać: zostać z Kamilem albo wrócić na wolność.”
Elektryczna mysz westchnęła głęboko. Kamil. Nic o nim nie wiedział, nawet Głos niewiele o nim mówił. Było to dziwne. Głos w końcu wiedział wszystko i często się tą wiedzą dzielił.
Raichu skoczył z powrotem na łóżko. Czuł się dobrze, ale Głos powiedział, że powinien leżeć, dopóki nic się nie wydarzy. Nie podobało się to Pokemonowi. Chciał wyjść na zewnątrz, pooddychać świeżym powietrzem. Z więzienia w kuli trafił do więzienia w betonowych ścianach z jednym oknem, zbyt wąskim by się przez nie przecisnąć.
 Obiecał sobie, że po wszystkim wejdzie podczas burzy na najwyższe drzewo albo skałę i spróbuje złapać piorun. Błyskawice miały w sobie wolność, nie były podobne do prądu zakutego w kajdany przewodów i zaprzęgniętego do pracy na rzecz ludzi. Taki powinien się stać  – pomyślał Pokemon. – Jak grom, sam będzie decydować o tym, gdzie uderzy. Gdy Głos odejdzie, znów będzie wolny.
Tylko że nie pasował już do dzikich Pokemonów. Wydawały mu się niemądre, bały się go albo próbowały atakować. Wyczuwały, że się zmienił.
Głos wiele dał, ale też wiele zabrał.
Za to Empoleon był w jakiś sposób podobny do Raichu. Czyżby przez to, że miał trenera? Może więc Raichu powinien zostać z Kamilem? – Ta myśl wydała się teraz oczywista.
„Jaki jest Kamil?” – zapytał Pingwina, kładąc łapkę pod głowę.
Czarno-niebieski stwór mlasnął dziobem, jakby przegryzał marchew. Z trudem przekręcił się na plecy i spojrzał w sufit. Gdy Raichu myślał, że Pokemon po prostu go zignorował, odezwał się:
„To głupek. Często bywa smutny albo zły. Dużo krzyczy. Ale to najlepszy człowiek jakiego znam.”
Raichu nie widział związku ostatniego zdania z pozostałymi. Poczuł jednak poruszenie w głowie. Jakby Głos starał się bardziej niż zwykle zrozumieć jego myśli.
„Czy wróci po nas?”
„Wróci. Tak powiedział.”
„Ludzie czasem kłamią.”
„On nie, głupku.”
Empoleon był bardzo pewny tych słów. Na pysku malował się spokój, pomimo trudów walki i zawodu, że nie udało się pomóc swojemu przyjacielowi. Raichu uśmiechnął się delikatnie. Kamil musiał być dla pingwina naprawdę dobry.
„Jak ci na imię?” – zapytał Empoleon.
„Na imię? Raichu. Tak jak wszystkie Raichu.”
„Nie. Ty nie jesteś jak wszystkie. Czuję to. I pytam jakie imię dano tobie. Tylko tobie. Ja na przykład nazywam się Kowalski.”
„Nie mam takiego imienia.” – poczuł się zawiedziony. Imię. Coś co wyróżniałoby go od innych Pokemonów, nawet takich jak on. Myślał, że tylko ludzie mogą nosić imiona. Czyżby dzięki temu Empoleon był bliższy człowiekowi? Czy Raichu też mógł być taki?
„To nic. Kamil da ci jedno. W końcu zostajesz z nami, prawda? I nie martw się. Powiedział, że przyjdzie. On zawsze mówi prawdę.”
Raichu uśmiechnął się do siebie. Kamil da mu imię. Niezwykłe.
„Ściemnia się” – powiedział głos. – „Dzisiaj nie będziesz spał. Jeszcze coś się wydarzy.”