Rozdział 16: Bezsenna noc
Kamil leżał wpatrzony w sufit,
na którym już od jakiegoś czasu dostrzegał szczegółową mapę wymyślonej,
polarnej krainy. Grudy nierównej farby stały się górami, pęknięcia – rzekami, a
lampy chłopak uznał za zamarznięte jeziora, gdyż to do nich zbiegało się
najwięcej rys. Delikatna pajęczyna, która powiewała w rogu szpitalnej sali z
miejsca stała się matecznikiem ogromnych bestii, robiących wypady w głąb
białego kontynentu.
Nudziło
mu się, a w Sali nie było nikogo do rozmowy. Zresztą, nawet na szpitalnym
korytarzu panowała cicha i posępna atmosfera – zupełnie inna niż w kolorowym
oraz niezwykle gwarnym centrum Pokemonów. Większość pacjentów już spała, pomimo
że nie było jeszcze dwudziestej pierwszej. Chłopak próbował oglądać telewizję,
jednak zwyczajny program stacji telewizyjnych został przerwany, by nadawać
relacje z miejsca zatrzymania konwoju albo przebitki z pochwycenia Zapdosa –
kamerzysta, który nakręcił to zdarzenie, powinien zatrudnić się w filmówce,
gdyż jego ujęcia powtarzano po kilkadziesiąt razy. Częściej pokazywano chyba
tylko perliście uśmiechniętego Surge’a. Po jakimś czasie zaczęło to nużyć.
Na
szczęście nie wspominano o jego potyczce z Robertem. Na pasku informacyjnym
przeleciała raz informacja o wybuchu gazu przy ulicy Portowej. Kamil dały
głowę, że to właśnie tam ostatecznie walczył z Robertem.
Żałował,
że nie udało się pogawędzić dłużej z Agatą. Zaraz po prześwietleniu i
bezsensownej rozmowie z psychologiem, przewieziono go do sali w jednym ze
szpitalnych skrzydeł oddalonych od oddziału ratunkowego. Staruszka ciągle była
świetną trenerką duchów i z pewnością mogłaby czegoś nauczyć Kamila, chociażby
na temat Gengara.
Przekręcił się na drugi bok i poprawił obluzowany bandaż.
Czuł już się znacznie lepiej, powiedział o tym lekarzom, ale ci nie słuchali i
podkreślali, że diagnozę będzie można wystawić dopiero po kilku dniach. Do tego
czasu miał leżeć i odpoczywać. Tylko że Kamil nienawidził leżeć i odpoczywać,
chyba że po obiedzie.
Na
szczęście wkrótce przyleciał Gengar i pokazał mu jeszcze raz centrum Pokemonów,
gdzie wszystkie stworki spały w swoich łóżkach, oczywiście poza Aggronem,
którego usadowiono w ogródku za budynkiem. O ich bezpieczeństwo dbały
Growlithe’y i elektryczne Pokemony z oddziału porucznika Surge’a, które
dodatkowo przeczesywały lecznicę w poszukiwaniu „Istoty”. Kuba z tego powodu
nie mógł nawet podlecieć blisko okien, gdyż stworki funkcjonariuszy od razu
stawały się nerwowe. Ciężko było na tę chwilę o lepszą ochronę przed duchami i
innymi niezbyt przyjemnymi istotami.
Wtedy
do otwartych drzwi zapukała piękna kobieta w turkusowej, koktajlowej sukience. Przysuwała
mu na myśl rusałkę, uroczo nieśmiałą, która była tak delikatna, że mogłaby
tańczyć na tafli wody. Jeden jej filuterny uśmiech wystarczył, by zrobił
maślane oczy. Wiedział gdzie już widział tę kobietę. W magazynie w dzielnicy
portowej.
–
Dobry wieczór. Czy mam przyjemność z Kamilem Jankowskim? – zapytała aksamitnym
głosem.
–
Dobry wieczór. Tak. A z kim mam ja?
Kobieta
weszła do środka, a przy drzwiach ustawiła się dwójka ochroniarzy. Na moment
zatrzymała się i sięgnęła po Pokeballa w torebce.
– Na
imię mam Weronika Gardevoir. Mam nadzieję, że nie będziesz miał nic przeciwko,
gdy wypuszczę swojego Pokemona. Szczególnie, że ty masz tutaj Gengara, który
chyba już miał okazję mnie poznać.
–
Podejrzewam, że nie mogę mieć nic przeciwko.
–
Domyślny z ciebie chłopczyk.
Pokemon,
który wyszedł z kuli, pasował do kobiety. Absol. Przypominał smukłą pumę z
rogiem obok pyska, który można było porównać do zagiętej szabli. Połyskujące
futro było śnieżnobiałe, a starannie opiłowane pazury zwieńczały potężne łapy.
Stwór był w znakomitej formie, jednym susem skoczył na łóżko obok Kamila, nie
robiąc przy tym żadnego hałasu. Położył się z łapami z przodu, dając do
zrozumienia, że w każdej chwili jest gotów do ataku.
Kamil
zaklął w myślach. Czy naprawdę nie mógł tu przyjść nikt inny? Jakaś ładna
dziewczyna, niezwiązana z policjantami czy przestępcami, która zjawiłaby się tu
tylko po to, żeby go odwiedzić? Czy naprawdę wymagał tak wiele?
Absol
najpewniej dałby sobie radę z Gengarem w kilka sekund. Ciasne pomieszczenie,
przewaga typów, oraz fakt, że duch ciągle nie był w najlepszej kondycji,
właściwie przekreślało szanse na wygranie hipotetycznego starcia.
–
Chciałabym móc spotkać się tobą w przyjemniejszym okolicznościach. Zawsze
ceniłam dobrych trenerów. Człowiek, który potrafi narzucić swoją wolę tak
różnorodnym stworzeniom, a przy tym jest inteligentny i cierpliwy, bardzo
często jest także interesujący. Ale czas nas nagli. To ja dałam ci Raichu. Nie
wiedziałam co prawda, że tak szybko będziesz musiał udowodnić, że jesteś go
wart, ale przeszedłeś próbę. Może uspokoi cię też to, że nie mam zamiaru ci go
odbierać. Ale, czego też pewnie się domyślasz, będę chciała czegoś w zamian.
– Niech
zgadnę. Raichu coś wie, a ja mam to przekazać?
–
Widzisz jakie to wszystko proste – powiedziała jak mama zadowolona z tego, że
dziecko pierwszy raz rozwiązało jakieś matematyczne zadanie. Z torebki
wyciągnęła smartfon i rzuciła mu na łóżko. – Proszę, to na milszy początek
naszej współpracy. Powiadomisz mnie, gdy to się stanie, ale pod żadnym pozorem
nie możesz powiedzieć tego, co wiesz przez telefon. Spotkamy się potem
następnego dnia, w jakimś tłocznym miejscu, tak żebyś nie miał wątpliwości, że
chcę tylko informacji. Miejsce spotkania przekaże ci Ania. Mam nadzieję, że nie
masz jej za złe tego malutkiego kłamstewka?
–
Możliwe, że mam do niej malutką urazę – przedrzeźnił ją chłopak.
– Jeszcze
niejedna dziewczyna cię oszuka, przyzwyczaj się. – Mrugnęła porozumiewawczo.
Wydała się Kamilowi nad wyraz sympatyczna, jednak nie mógł zapomnieć, że to ta
kobieta była wtedy w magazynie. I najprawdopodobniej to ona szantażowała Ankę.
Absol nagle
podniósł się na łóżku i zaczął warczeć w kierunku drzwi.
– To
nie ja – od razu powiedział chłopak. – Kuba niczego nie zrobił.
– Wiem
– powiedziała zaniepokojona kobieta.
Do
mężczyzn przy drzwiach podszedł trzeci ochroniarz.
– Mamy
problem na dole – powiedział.
– To
iluzja! – krzyknęła kobieta.
Trzeci
dryblas zareagował szybciej niż pozostali. Uderzył sierpowym w głowę tego po
lewej. Drugiemu udało się zablokować nadchodzący cios, jednak napastnik złożył
ręce i zaatakował ciemnym pulsem. Kilka fioletowo-czarnych okręgów rzuciło
mężczyznę w głąb korytarza. Kamil czekał już z przygotowaną gardą gotowy do
walki. Dryblas na ten widok delikatnie się uśmiechnął.
Absol
rzucił się na nieprzygotowanego przeciwnika. Wgryzł się w ramię i przygwoździł
do przeciwległej ściany.
–
Przytrzymaj go! – wycedziła kobieta i wyciągnęła miotacz promieni z torebki.
Ile tam jeszcze tego miała?! – zapytał w myślach Kamil.
To
niewiarygodne, ale ciągle zachowywała spokój. Z zimną precyzją wycelowała w
mężczyznę, który szarpał się w uścisku szczęk Absola. W ostatniej chwili wyrwał
się i uniknął wystrzału, który w innym wypadku trafiłby go dokładnie w głowę. Szybko
rozpłynął się w powietrzu.
– Co
się dzieje? – zapytał Kamil.
– Poszedł po wsparcie. Powinnam to przewidzieć, przyszli
po ciebie. A pan komisarz nie przyszedł, myślałam, że wystarczająco mocno go
zachęciłam do odwiedzin.
Kamil nie miał pojęcia o kogo chodziło kobiecie. Ta
pobiegła sprawdzić stan ochroniarzy. Oszołomieni mężczyźni powoli podnosili się
na nogi.
– Tyle z was pożytku – rzuciła do mężczyzn. –
Przygotujcie się, zaraz zawoła kolegów.
– Kto to? Czego chcą ode mnie?
– Kompani twojego brata. Najwyraźniej znudziły im się
podchody i zamierzają porwać i ciebie, i Raichu. Musisz jak najszybciej dostać
się do centrum i ostrzec ludzi Surge’a. Wyskocz przez okno. My tu trochę
napsujemy im krwi.
Nie czekając na wątpliwości chłopca, zadzwoniła przez
telefon.
– Mamo. Nie, nie dzwonię cię przeprosić. Proszę o pomoc. Centrum
Pokemonów numer trzy za chwilę zostanie zaatakowane. Poinformuj kogo trzeba.
Kamil stał już na parapecie. Piąte piętro – trochę za
wysoko by skakać.
– Szybciej! – krzyknęła do niego Weronika.
Jankowski zawołał Gengara. Nie było innego sposobu.
Złapał go za łapy, zimno przeszyło jego dłonie. Odetchnął głęboko.
– Na ziemię Kuba. Postaraj się być delikatny.
Skoczył. Przez moment spadał zbyt szybko, duch nie był
przygotowany na to, że jego trener waży aż tyle. Dwa piętra umknęły
niebezpiecznie szybko, ale Gengar z najwyższym wysiłkiem zmienił tor lotu na
parabolę. Kamil runął na ziemię kilkanaście metrów od budynku. Wstał jednak bez
problemu, najwyraźniej, poza ciągle obolałą nogą, był cały.
– Do centrum – krzyknął i rzucił się do biegu.
Iskry
z czułków Electabuzza przeszyły powietrze i popędziły w stronę Wartortle’a.
Błękitny żółw chciał odskoczyć w bok, jednak poślizgnął się na trawie i runął
na tył skorupy. Atak nie był mocny, ale i tak na pyszczku stwora pojawił się
grymas bólu. Trwało to tylko chwilę, elektrowstrząs ustał, a uparty Pokemon
wziął się w garść, wstał na tylne łapy i był gotowy na kolejną próbę.
I tak,
z przerwami, od kilu godzin.
Komisarz
postanowił spędzić czas wolny z synem i jego Pokemonami, zanim ten będzie
musiał pojechać do babci. Nie niepokoił chłopca powodem wyjazdu. Wystarczyło,
że powiadomił o niebezpieczeństwie żonę, która tylko pokręciła głową i powiedziała,
że to zaczyna być dla niej za wiele. Znosiła to jednak wyjątkowo dzielnie.
Komisarz
i syn zniszczyli już kawał trawnika za domem, a także małą pergolę przy wysokim
ogrodzeniu sąsiada, co najbardziej przeżyła żona Brackiego. By ją udobruchać,
zbili drewnianą kratkę na nowo. Nawet nie zauważyli, że zaczęło się ściemniać,
a przygotowanymi przez żonę komisarza kanapkami zajadały się dwa pozostałe
Pokemony – Pidgeotto i Electrike.
– Patryk, musisz być szybszy – stwierdził
Bracki. – Twój Pokemon ma wiedzieć, co robić, zanim ktoś go zaatakuje.
– Ale
przecież to i tak nic nie da. – Chłopak pokręcił głową zrezygnowany. Wydawało
się, że był jeszcze mniejszy i drobniejszy pod drwiącym uśmiechem Electabuzza.
– Dlaczego tak się uparłeś na walkę z elektrycznym Pokemonem? Uznajmy, że
jeżeli Kamil wybierze Raichu, to już po zawodach. Właściwie to już na pewno
jest po zawodach, skoro nawet z tobą nie mogę wygrać.
Bracki
przełknął delikatną zniewagę bez większych perturbacji. Nie uważał się już za dobrego
trenera, choć pamiętał jeszcze wiele sztuczek z czasów, gdy w wojsku miał pod
komendą Pokemony, które zwykle wymagały solidnego autorytetu. Najbardziej z
nich wszystkich zapamiętał Scizora. Przypadli sobie do gustu i brali nawet
udział w kilku poważnych interwencjach. Stwór poza wrednym charakterem, był w
pewien sarkastyczny sposób zabawny, a także lojalny. Poza tym dysponował niesamowitą
szybkością, co w potyczkach, obok ciężkiej pieści czy jej odpowiednika, było
zwykle najważniejsze.
Gdy
Bracki opuszczał armię, musiał go niestety zostawić. Choć pożegnanie było
krótkie, nie było łatwo. Usiedli, komisarz, wtedy jeszcze porucznik, powiedział
kilka bezsensownych słów o przeznaczeniu i kolejach losu. Popadli sobie w
ramiona i potężne szczypce, po czym się rozeszli. Widział, że Scizor tylko
udawał twardego. On także.
Byłoby
mu jeszcze trudniej, gdyby wiedział, że od policji dostanie pod opiekę
Electabuzza, który, poza paskudnym usposobieniem, nie miał zbyt wiele wspólnego
z dawnym kompanem. Stwora dawał zwykle Pawlickiemu, który z jego pomocą
lansował się w towarzystwie dziewczyn wątpliwej reputacji, ale dzisiaj Pokemon
mógł wreszcie przydać się do czegoś innego niż „wyrywanie panienek”.
Tylko
najpierw trzeba było przekonać Patryka, by jego żółw spróbował jeszcze raz
uniku.
–
Wartortle to twój najlepszy Pokemon, bez obrazy koledzy – rzucił Bracki do
dwójki obżerających się stworków, które nawet go nie słuchały. – A co do
Kamila, to jestem pewien, że będzie tak jak mówiłem. Użyje Raichu, znam się
trochę na tym, będzie chciał go sprawdzić. To twoja jedyna szansa by coś ugrać
i mieć lepsze rozstawienie w drugiej walce. Dobrze wiesz, że te myszy nie
wytrzymują zbyt wielu uderzeń, a ta dodatkowo będzie nowa w drużynie. Musisz
tylko uniknąć pierwszego elektrycznego ataku i potem niech się dzieje co
chce.
– Może
w takim razie to Electabuzz jest za dobry? – zapytał chłopiec, szukając
jakiegoś rozwiązania.
Bracki
z trudem stłumił parsknięcie.
– A
chcesz się założyć, że pokonam go twoim Wartortlem?
Elektryczny
stwór posłał komisarzowi spojrzenie pełne pogardy, jednak nie ośmielił się na
cokolwiek więcej. Mimo wszystko czuł przed Brackim respekt, choć w tej żółtej
główce prawdopodobnie powstawał już plan jak wykorzystać chwilową zamianę
miejsc.
Wartortle,
zapytany przez Patryka, wzruszył tylko ramionami w odpowiedzi, jakby chcąc
powiedzieć, że jest mu wszystko jedno.
–
Możemy spróbować – powiedział chłopak z umiarkowanym optymizmem. – Ale nie będę
się zakładał przeciw swojemu Pokemonowi.
Gdy
stwory się mijały, trochę większy Electabuzz szturchnął żółwia i łypnął na
niego groźnie. Wartortle wytrzymał spojrzenie. Był właściwie całkowitym
przeciwieństwem elektrycznego przeciwnika. Porządny i posłuszny, ale widać
było, że podobnie jak Patryk, stracił nadzieję na pozytywny rezulat. Komisarz
złapał się na tym, że po prostu chciał, by wysiłki wodnego Pokemona wreszcie
zaowocowały jakimś sukcesem.
– Daj
nam chwilę na naradę. Ty też możesz coś obmyślić – polecił synowi.
Electrike
i Pidgeotto oderwały się od kanapek, widząc, że szykuje się kolejna potyczka,
tym razem w nieco innym składzie.
Patryk
dzielnie udawał, że wszystko było w porządku oraz że w ogóle nie obawia się
elektrycznego Pokemona. Mimo to głos mu trochę drżał i wolał nie podchodzić
zbyt blisko Electabuzza. Ten miał niewiele ponad metr, ale wyglądał na silnego,
szczególnie zważając na umięśnione i nieproporcjonalnie wielkie łapska. Gdy
tylko wyczuł przewagę nad chłopcem, przestał w ogóle go słuchać, a na jego
delikatne reprymendy odpowiadał ostrzeżeniem w postaci elektrycznego łuku
pomiędzy czułkami. Stwór chciał walczyć, ale najwyraźniej po swojemu.
Komisarz
domyślał się, że tak będzie. Pokemony tego gatunku były prawdziwym koszmarem
świeżych rekrutów na policjantów w Oranii. Porażenia prądem, siniaki – w
policyjnej szkółce trzeba było wydzierżawić osobny pokój na opatrywanie
poszkodowanych po treningach z tymi krnąbrnymi stworami. Nawet doświadczeni
aspiranci zaczęli tęsknić za starymi, poczciwymi Growlithe’ami. Jednak
komendant się uparł – w Oranii policja będzie miała tylko Electabuzzy. Dopiero
po kilku latach staruch zdecydował się pójść po rozum do głowy i wierne,
ogniste psy zaczęły powracać do służby. Oczywiście do błędu się nie przyznał.
A mógł
zdecydować się choćby na Raichu – pomyślał Bracki. Elektryczne myszy były
łatwiejsze do wytrenowania, a niczym nie ustępowały Electabuzzom, wielu
aspektach je przewyższając. Problemem był ich wygląd. Według Gromaszka wydawały
się zbyt przyjazne, a on przecież nie przewodził „komando pluszaków i ciepłych
kluchów”, a policji w Oranii. Ciekawe co na to odpowiedziałby ten debil Surge?
Przemysław
pochylił się nad Wartortlem, tłumacząc mu, co powinien zrobić. Żółw słuchał
każdego słowa coraz uważniej, a w jego żywych oczach dało się zauważyć, że
zaczynał rozumieć jak może wygrać. Przypominał trochę podrostka w zbroi. Nawet
gładka, wilgotna skóra na łapach i głowie lśniła jakby była stalową powłoką.
Jeżeli chodziło o uderzenia – wytrzymywał wiele. Gorzej było z atakami
specjalnymi.
Po
chwili stanęli naprzeciw siebie, ustawiając się w poprzek podwórka. Electabuzz
demonstracyjnie uderzył pięścią w otwartą dłoń, rozbryzgując iskry, i warknął.
Wartortle rozłożył przednie łapy na boki, po czym delikatnie się uśmiechnął.
Nawet ten tępy żółty stwór musiał po tym stracić trochę pewności siebie.
Polecenie
pierwszy wydał Patryk.
–
Elektrowstrząs – powiedział niezbyt pewnie. – Tylko nie za mocny.
Żółto-czarny
stwór zbierał się z atakiem trochę dłużej niż zwykle, najwyraźniej chciał
uderzyć znacznie mocniej. Całe jego ciało z czarnymi błyskawicami rozbłysnęło
od elektryczności, rozjaśniając podwórko. Po chwili gruby strumień trzaskającej
energii zbliżał się do żółwia niczym woda wypływająca ze szlaucha. Wypalał
trawę, rozgrzewał ziemię i przybierał na sile. Wartortle przykucnął i czekał na
odpowiednią chwilę.
Electabuzz
był słabo wytrenowany. Jego elektryczny atak powinien podążać bezpośrednio na
przeciwnika, a nie najpierw na ziemię i dopiero potem stwór próbował go
skalibrować. To dawała mnóstwo czasu na unik.
W wypadku Raichu Wartortle pewnie będzie musiałby uskoczyć od razu.
–
Teraz – dał komendę Przemysław.
Żółw
momentalnie schował się w skorupę i zaczął wirować wokół własnej osi.
Wystrzelił w bok niczym pocisk, omijając błyskawice o centymetry. Strumień
elektryczności podążył za nim, zostawiając ścieżkę wypalonej trawy, ale żółw
już się rozpędził. Zakręcił łuk i z całych sił wystrzelił wodę z miejsc, skąd
zazwyczaj wystawały tylne łapy, podlewając przy tym wcześniej już nadwyrężoną
rabatę. Rozpędzony siłą odrzutowego napędu uderzył w Electabuzza kantem
skorupy. Łupnęło. Elektryczny stwór przewrócił się na trawę i zaprzestał
elektrowstrząsu.
Jednak
to jeszcze nie był koniec.
– Cios
czaszką – rzucił komisarz.
– Unik
i elektrocios – krzyknął Patryk.
Wartortle
znów był szybszy. Wysunął głowę i łapy ze skorupy i jednym, długim susem
doskoczył do podnoszącego się przeciwnika. Uderzenie zmiotło Electabuzza na
świeżo zbitą pergolę. Stwór próbował się podnieść, ale zataczał się przy tym jak
pijany. Następny cios żółwia tylko dokonałby formalności.
– To
by było na tyle – powiedział Przemysław. Wyciągnął czerwono-białą kulę i
przywrócił stwora. – Wiedziałem, że ten przygłup wykorzysta szansę, by
popieścić mocniej Wartortle’a. A tak naprawdę nie dorasta mu do pięt.
Żółw
podrapał się z tyłu głowy, lekko zawstydzony komplementem. Potem, jak gdyby
nigdy nic, pobiegł do swojego trenera, a wyraz na jego pyszczku zdawał się
krzyczeć: „Widzisz, a jednak potrafię!”. Patrykowi zrobiło się głupio.
Dwunastolatek przyklęknął i objął Wartortle’a.
– To
było naprawdę świetne.
Żółw
zbył te słowa machnięciem łapy i głębiej utonął w objęciach Patryka.
– To
ja jestem beznadziejnym trenerem – mruknął niewyraźnie chłopak.
Bracki
ostatkiem sił powstrzymał się przed demonstracyjnym opuszczeniem ramion. Ze
wszystkich możliwych wniosków, jego syn musiał wybrać akurat ten.
–
Nawet nie waż się tak myśleć – upomniał go, a Wartortle mu zawtórował. – To ty
go do tej pory trenowałeś, zapomniałeś już? Ja tylko pokazałem co możesz
zrobić. Następnym razem po prostu nie bój się samemu czegoś wymyślić.
–
Dzięki tato. Może rzeczywiście masz rację.
Komisarz
poklepał syna po plecach.
– Skąd
w ogóle wiesz tyle o Pokemonach? – zapytał chłopak. – Z wojska?
– Tak.
Kiedyś ci o tym opowiem. Nie różni się to wiele od normlanego treningu –
skłamał. To była spora różnica. Nie chciał jednak tłumaczyć dwunastolatkowi
specyfiki zadań wojskowych. I zamierzał jeszcze dość długo unikać tych tematów.
– I
miałeś swoje Pokemony?
– Tak,
ale jednego pamiętam najbardziej. Kiedyś ci go pokażę.
Uśmiechnął
się szczerze. Żałował, że takie wieczory nie przydarzały im się częściej. Ten
najwyraźniej też zmierzał ku końcowi.
Czasami
Bracki wiedział, że coś się wydarzy, choć ktoś inny nie zauważyłby niczego podejrzanego.
To było jego przekleństwo. Tym razem wystarczył telefon w rękach żony. Kobieta
wyszła na taras, ukradkiem oceniła szkody wyrządzone ostatnią potyczką i
wręczyła telefon Przemysławowi.
–
Dzwoni trzeci raz. Lepiej skończcie z tymi pojedynkami, bo naprawdę nie będzie
czego zbierać z ogrodu – powiedziała jeszcze z przekąsem, choć zaraz się
rozpogodziła, widząc syna i wtulonego w niego Pokemona.
– Już
kończymy – odrzekł Bracki. Odebrał połączenie z nieznajomego numeru. – Słucham?
– Dzień dobry Przemku – odezwał się głos starszej
kobiety, który mógłby pasować do czarownicy z kilkusetletnim stażem. – Z tej strony Agata. Przepraszam, że zajmuję
twój jakże cenny czas, ale miasto znowu cię potrzebuje. Centrum Pokemon numer
trzy zaraz zostanie zaatakowane.
– Zaraz. Znowu? I dowiedziała się pani tego od swoich
duchów, czy może podpowiedziała to wrodzona intuicja? – powiedział trochę zbyt
ironicznie.
Igrał z ogniem i czuł, że tego pożałuje.
– Czy kiedykolwiek moje informacje okazały się
nieprawdziwe? Niewdzięczny komisarzyku?
Ciekawe czy podchodziło to już pod obrazę funkcjonariusza
państwowego? – pomyślał Bracki.
– Na pewno przypomniałbym sobie podobną sytuację –
rzucił, choć mimo wszystko się uśmiechnął. Wiele razy nie dowierzał słowom
Agaty i równie często musiał sobie pluć w brodę.
–Przemek, Przemek… gdybym cię nie znała, zwyzywałabym cię
teraz od najgorszych. Niektórych moich źródeł informacji nie mogę wyjawić. Idziesz
już do samochodu? Jestem w szpitalu przy Lawendowej.
– Nie mogę wyjść z domu bez słowa – wyrzucił staruszce.
–W takim razie idź, ucałuj żonę i synka. Powiedz, że
wrócisz późno. Wszystko wytłumaczę ci po drodze. A! Gdy już będziesz jechał,
wyciągnij ten swój kogucik. I nie patrz na ograniczenia prędkości.
Elektryczność
w ludzkich domach była naturalna niczym liście na drzewach czy źdźbła trawy na
polanie. Raichu mógł sięgnąć po nią w każdym momencie, jak dziecko po lizaka w
cukierni. Wiedział jednak, że musiał to robić powoli. Jeżeli wziąłby za dużo
prądu na raz, ten przestałby płynąć, a ludzie rozgniewaliby się i zaczęliby go
szukać.
Powiedział
mu o tym Głos.
Kolejne
iskry wystrzeliły z gniazdka ku łapkom Raichu, dodając mu sił. Dzięki energii
zdrowiał szybciej niż Empoleon, który przyglądał się mu nieufnie z pryczy.
Porażka z Zapdosem zraniła bardziej jego dumę niż ciało. Ale da sobie radę,
jest silny – pomyślał pomarańczowy stwór. Tak jak Kamil.
„Ty
też dasz sobie radę” – odezwał się nagle Głos.
Był
jak ludzie. Mówił jak walczyć, ostrzegał, ale też rozkazywał. Czasami Raichu
próbował go nie słuchać, jednak zwykle źle na tym wychodził. Głos wiedział
wiele rzeczy, znajdował rozwiązania i choć pojawił się wbrew woli stworka, to
ten zaczynał doceniać jego obecność. Dzięki niemu lepiej rozumiał ludzi, a
nawet zaczął rozpoznawać kto jest dobry, a kto zły.
Uznał,
że Głos także był dobry. Obiecał Raichu, że po wszystkim go opuści. Kiedyś
dawało to Pokemonowi nadzieję, jednak teraz napawało lękiem. Zdążył się
przywiązać do tego dźwięku w głowie, do faktu, że nigdy nie był do końca sam.
Czy w ogóle będzie umiał bez tego żyć?
„Tak
będzie najlepiej.” – pocieszył go Głos. Znał myśli Raichu. – „Nie mogę być wiecznie
w twojej głowie. Po wszystkim będziesz musiał wybrać: zostać z Kamilem albo
wrócić na wolność.”
Elektryczna
mysz westchnęła głęboko. Kamil. Nic o nim nie wiedział, nawet Głos niewiele o
nim mówił. Było to dziwne. Głos w końcu wiedział wszystko i często się tą
wiedzą dzielił.
Raichu
skoczył z powrotem na łóżko. Czuł się dobrze, ale Głos powiedział, że powinien
leżeć, dopóki nic się nie wydarzy. Nie podobało się to Pokemonowi. Chciał wyjść
na zewnątrz, pooddychać świeżym powietrzem. Z więzienia w kuli trafił do
więzienia w betonowych ścianach z jednym oknem, zbyt wąskim by się przez nie
przecisnąć.
Obiecał sobie, że po wszystkim wejdzie podczas
burzy na najwyższe drzewo albo skałę i spróbuje złapać piorun. Błyskawice miały
w sobie wolność, nie były podobne do prądu zakutego w kajdany przewodów i
zaprzęgniętego do pracy na rzecz ludzi. Taki powinien się stać – pomyślał Pokemon. – Jak grom, sam będzie
decydować o tym, gdzie uderzy. Gdy Głos odejdzie, znów będzie wolny.
Tylko
że nie pasował już do dzikich Pokemonów. Wydawały mu się niemądre, bały się go
albo próbowały atakować. Wyczuwały, że się zmienił.
Głos
wiele dał, ale też wiele zabrał.
Za to
Empoleon był w jakiś sposób podobny do Raichu. Czyżby przez to, że miał
trenera? Może więc Raichu powinien zostać z Kamilem? – Ta myśl wydała się teraz
oczywista.
„Jaki
jest Kamil?” – zapytał Pingwina, kładąc łapkę pod głowę.
Czarno-niebieski
stwór mlasnął dziobem, jakby przegryzał marchew. Z trudem przekręcił się na
plecy i spojrzał w sufit. Gdy Raichu myślał, że Pokemon po prostu go
zignorował, odezwał się:
„To
głupek. Często bywa smutny albo zły. Dużo krzyczy. Ale to najlepszy człowiek
jakiego znam.”
Raichu
nie widział związku ostatniego zdania z pozostałymi. Poczuł jednak poruszenie w
głowie. Jakby Głos starał się bardziej niż zwykle zrozumieć jego myśli.
„Czy
wróci po nas?”
„Wróci.
Tak powiedział.”
„Ludzie
czasem kłamią.”
„On
nie, głupku.”
Empoleon
był bardzo pewny tych słów. Na pysku malował się spokój, pomimo trudów walki i
zawodu, że nie udało się pomóc swojemu przyjacielowi. Raichu uśmiechnął się
delikatnie. Kamil musiał być dla pingwina naprawdę dobry.
„Jak
ci na imię?” – zapytał Empoleon.
„Na
imię? Raichu. Tak jak wszystkie Raichu.”
„Nie.
Ty nie jesteś jak wszystkie. Czuję to. I pytam jakie imię dano tobie. Tylko
tobie. Ja na przykład nazywam się Kowalski.”
„Nie
mam takiego imienia.” – poczuł się zawiedziony. Imię. Coś co wyróżniałoby go od
innych Pokemonów, nawet takich jak on. Myślał, że tylko ludzie mogą nosić
imiona. Czyżby dzięki temu Empoleon był bliższy człowiekowi? Czy Raichu też
mógł być taki?
„To
nic. Kamil da ci jedno. W końcu zostajesz z nami, prawda? I nie martw się.
Powiedział, że przyjdzie. On zawsze mówi prawdę.”
Raichu
uśmiechnął się do siebie. Kamil da mu imię. Niezwykłe.
„Ściemnia
się” – powiedział głos. – „Dzisiaj nie będziesz spał. Jeszcze coś się
wydarzy.”