Rozdział 7: Kto piorunom ostrzy groty część 2

wtorek, listopada 01, 2016 0 Komentarzy A+ a-

– To wszystko twoja wina! – krzyknął Sebastian, ledwie nadążając z kręceniem kierownicą, która chyba nigdy nie miała wspomagania. Na kolejnym skrzyżowaniu samochód mocno zarzucił niedociążonym tyłem, a pasażerowie chwytali się czego tylko mogli, aby utrzymać równowagę. – Gdyby nie ten twój idiotyczny plan, wyszlibyśmy z magazynu zanim przyszedłby ten troglodyta. Tak to jest, gdy pozwoli się dziewczynie dowodzić.
– Moja wina?! – Anka nie należała do ludzi, których przerażenie obezwładniało na długo. – A kto się wygadał o kuli? Kto musiał się pochwalić, jaki to nie jest mądry tam na plaży?  
Sebastian odwrócił się na moment z groźną miną, nie widząc, że zjeżdża na przeciwległy pas ruchu. Kierowca auta z naprzeciwka musiał się ratować ucieczką na chodnik.
Kamil z chęcią zabiłby tę dwójkę.
– Patrz się na drogę! – wydarł się. Położył Raichu na fotelu pasażera i szybko przypiął go pasem. – Później sobie wyjaśnicie, kto mnie bardziej wykiwał. Teraz Anka, obserwuj ich. Gdy któryś coś wystrzeli, krzycz żeby skręcać. Rozumiesz?
– Tak – odparła, próbując się opanować.
– Dobrze. Sebastian. Jedź do centrum Pokemonów.
– Którego?
– Któregokolwiek – oznajmił poirytowany. – Tylko nie przez las.
W dzielnicy portowej nie było lecznic dla stworków, wszystkie umiejscowiono w bardziej reprezentatywnych częściach miasta. Dało się do nich dojechać kilkoma drogami, jednak większość prowadziła właśnie przez młody las, w którym Robert z pomocą dwóch bestii z łatwością odciąłby im drogę. Szczęśliwie mogli jechać też bliżej morza, nie opuszczając zabudowań, a przy tym gęstej siatki ulic.
Przez otwarte tylne drzwi Kamil zobaczył, że stwory zbliżały się szybciej niż przypuszczał, mimo że Hydreigon zdawał się lecieć trochę niezdarnie. Jego trzy głowy poruszały się jak wielkie wahadła od zegara, a skrzydła czasem gubiły rytm – prawdopodobnie smok nie był przyzwyczajony do przewożenia kogokolwiek na grzbiecie. Zapdos za to bez wysiłku sunął  przed siebie, nie oddalając się zanadto od swojego trenera. Nawet przy najdelikatniejszym ruchu skrzydłami z ciała stwora ulatywała błyskawica, która z hukiem uderzała w budynki i żurawie poniżej.
Mijani pracownicy hurtowni, portów i stoczni wyszli na parkingi oraz chodniki, przyciągnięci grzmotami w słoneczny dzień. Wskazywali na elektrycznego stwora, niektórzy wyciągali telefony i próbowali go sfilmować. Policja także powinna się już zainteresować legendarną bestią lecącą nad miastem. Kamil miał nadzieję, że zainterweniują zanim stwór Roberta przyrządzi z nich mocno przysmażone szaszłyki. 
            Rozległ się ryk klaksonu. Sebastian gwałtownie skręcił, taranując kubeł na śmieci. Jedna sprawna wycieraczka starła z szyby serki, pudełka i skórki od bananów.
            – Nie moja wina – wytłumaczył się. – Debil wyprzedzał na ciągłej.
Kamil spojrzał na niego skonsternowany. Możliwe, że Robert nawet nie będzie musiał się fatygować, by ich zatrzymać. Chłopak musiał coś wymyślić i każdy plan, który nie zakładał walki z legendarnym stworem, wydawał się teraz na wagę złota. Gdyby tylko Gengar mógł stworzyć kolejną iluzję – pomyślał. Może mogliby gdzieś się zaszyć i poczekać na policję?
Wtedy go olśniło. Życzenie. Cicha z pomocą tego ruchu mogła dodać energii sobie, bądź któremuś stworkowi z drużyny, o ile ten tylko był przytomny. Jednak wiązało się z tym pewne ryzyko ­– życzenie tak naprawdę nie leczyło, a działało bardziej jak zastrzyk adrenaliny, pozwalając poszkodowanemu na kolejny heroiczny wysiłek. Później stan stworka mógł się pogorszyć, a sam ruch można było wykonać tylko raz. Powtarzanie doprowadziłoby leczonego stworka na skraj wytrzymałości.
Wypuścił Cichą i Gengara. Smukła czarna kocica o długich uszach i żółtych kręgach na kończynach spojrzała na niego wyczekująco. Kuba zaś usiadł wycieńczony i oparł się o nadkole. W busie zrobiło się ciasno.
– Przepraszam Kuba, ale jeszcze cię potrzebuję. Cicha da ci trochę energii i gdy wjedziemy pod jakiś wiadukt, stworzysz kopię tego grata, którą spróbujesz zmylić Roberta. Potem pewnie znów poczujesz się gorzej, jednak obiecuję, że jak najszybciej zabiorę cię do centrum Pokemonów, gdzie na pewno się tobą już odpowiednio zajmą. 
Kuba zmierzył go spojrzeniem upiornych oczu, które teraz wydawały się Kamilowi nawet sympatyczne. Coś się między nimi zmieniło, chłopak poczuł, że wreszcie może zaufać duchowi.
– Kamil, możesz użyć życzenia też na Lucku – powiedziała Anka i wypuściła podopiecznego. – Nie mam więcej stworków przy sobie, ale ten w razie czego może się przydać na Zoroarka.
Chłopak uśmiechnął niewyraźnie, jednak przyjął pomoc.
– Cicha, moja droga, jak zwykle musisz mi ratować skórę. Dasz radę użyć życzenia na dwóch stworkach?
Wtedy Raichu odezwał się z przedniego siedzenia ledwie słyszalnym, ochrypłym głosem. Odpiął pas i zsunął się z fotela, mało się przy tym nie wywracając.
Wskazał łapą na siebie.
Waleczna bestyjka – pomyślał Kamil. Może rzeczywiście by się przydał? Przecież mogą nie dać rady uciec, a Cicha po wyleczeniu nawet dwóch stworków, może mieć problemy z dalszą walką. W końcu nigdy nie wystawiał jej do ciężkich pojedynków, ona miała dbać o leczenie zatruć, bądź innych zmian stanu Młota, Kowalskiego czy Szarika, dawać im osłonę i w razie czego dodawać energii.
Poza tym Raichu mógł posiadać umiejętność, która teraz byłaby na wagę złota.
– Potrafisz czerpać siłę z elektrycznych ataków? Wytrzymasz uderzenie Zapdosa?
Chłopak wiedział, że podobne elektryczne myszy urozmaicały sobie dietę o elektryczność zgromadzoną w powietrzu, akumulatorach, czy tą przesyłaną liniami wysokiego napięcia. Jednak przejęcie silnego i wymierzonego natarcia, takiego jak choćby piorun legendarnego ptaka, wymagało już odpowiedniego treningu. Bez niego stworek mógłby zginąć od nadmiaru energii. 
Raichu jednak skinął głową. Czyżby ktoś zadał sobie trud, by go wyszkolić? Dziki stworek pewnie nawet nie wiedziałby, o czym chłopiec mówi. 
Nagle światła sygnalizacji świetlnej na najbliższym skrzyżowaniu zgasły, podobnie jak wszystkie kontrolki na desce rozdzielczej. Sebastian ominął auto, które z jakiś przyczyn zatrzymało się na środku drogi.
– Coś się dzieje – powiedział zaniepokojony. – Chyba chcieli nas zatrzymać, ale ten grat nie ma w sobie zbyt wiele elek…
– Chce strzelić elektro-kulą – przerwała nagle Anka. – W lewo, teraz!
Sebastian gwałtownie zmienił pas, atak eksplodował uderzając o asfalt. Auto zatańczyło przez moment, bujając się z jednej strony na drugą i wstrząsając pasażerami. Raichu przewrócił się, Gengar runął na zaskoczoną Cichą. Biesak cudem zmieścił się na wąskiej ulicy, nie uderzając przy tym w żaden z budynków.
– Za wcześnie… – szepnął do siebie Kamil. Kuba nie zdąży stworzyć iluzji, chłopak musiał zaryzykować. – Cicha, lecz całą trójkę. Teraz!
Samiczka Umbreona usiadła i złożyła przednie łapki jak do modlitwy. Gdy zamknęła oczy, żółte koła na łapach i pasy na uszach rozbłysły z całą mocą białą energią. Wnętrze auta jakby zatrzymało się w czasie, nawet hałas trącej o asfalt felgi ucichł. Znikąd pojawiły się małe iskierki, przybywało ich coraz więcej i więcej, aż powietrze stało się jasne niczym śnieg.
Wtedy autem znów wstrząsnął wybuch, tym razem znacznie bliższy. Światło zgasło, samochód chwilę balansował na dwóch kołach, tym razem jednak przewrócił się i uderzył bokiem o asfalt. Szyby wystrzeliły mozaiką drobnego szkła, zaś ludzie i stworki z łoskotem runęli na lewą stronę dostawczaka.
Przez chwilę sunęli tak z upiornym zgrzytem po asfalcie, aż zatrzymała ich pobliska latarnia. Silnik zgasł. Nastała chwila upiornej ciszy. Kamil poczuł jak ostry ból rozlał się po przedramieniu – kawałek tylnej szyby wbił się tam dość głęboko. Chłopak niewiele myśląc, zacisnął zęby i mocnym ruchem wyrwał szkło. Syknął, jednak ulga nie przyszła. Głowa, przedramię i nadwyrężona kostka prześcigały się w dostarczaniu sygnałów, że nie wszystko było z nimi w porządku. Z drążącymi dłońmi przeczesywał półkę ponad kabiną kierowcy w poszukiwaniu apteczki pierwszej pomocy. Znalazł tam bandaż i opatrunek, który pośpiesznie założył na krwawiącą rękę.
Zachciało mi się akcji ratunkowej – rzucił w myślach. Co miał teraz robić? Czekać w aucie? Wyjść i walczyć? A może oddać Raichu i pogodzić się z porażką? Bił się z myślami, patrząc jak krew sączy się przez opatrunek.
Anka i Sebastian znieśli upadek znacznie lepiej niż on, jednak za bardzo się z tym nie afiszowali. Nie mieli pojęcia co dalej, w milczącym napięciu oczekiwali na ruch Kamila.
Raichu stanął obok obolałego trenera. Najwyraźniej życzenie zadziałało, gdyż oczy iskrzyły się żywym blaskiem, a uszy nieco podniosły do góry. Położył krótką łapę na nodze Kamila, jakby chciał przekazać, że go wspiera. I dziękuje.
– Jeszcze nie dziękuj – rzucił poważnie. – Walczyłeś kiedyś z legendą? – ironizował, jednak nie spodziewał, że stwór skinie głową twierdząco. – Wygrałeś? – dopytał zaskoczony.
„Nie” – zaprzeczył Raichu, a w czarnych oczach, z dziwnymi jak na takiego stwora błękitnymi tęczówkami, pojawiła się niepewność.
– Kiedyś musi być ten pierwszy raz.
 Cicha leżała za siedzeniem kierowcy, ciężko sapiąc. Nieraz podczas walki zdarzało jej się leczyć trzy stworki, jednak zawsze robiła to w znacznych odstępach czasu. Dodanie energii wszystkim naraz musiało wymagać od niej monstrualnego wysiłku. Kamil podziękował cicho, pogłaskał po drobnym pyszczku i schował do kuli. Dzięki niej miał jeszcze szansę w walce z Robertem – Kuba i Lucek także odzyskali siły, miał więc do dyspozycji cztery stworki, zamiast dwóch.
– Kamil? – zapytała Anka drżącym głosem. Siedziała między nim, a wyjściem i najwyraźniej nie miała zamiaru go przepuścić. – Chyba nie zamierzasz walczyć?
– Zamierzam – powiedział oschle.
Musiał jednak przełknąć dumę i zdecydował się na pewną prośbę. Pierwszy raz od bardzo dawna.
– Pomożesz mi? Lucek tylko ciebie posłucha.
Dziewczyna spojrzała niepewnie na krople krwi spływające z dłoni chłopca, widziała też jak kulał. Najbardziej jednak obawiała się zaciętego, trochę szalonego wyrazu twarzy. Domyślała się, że nie chodziło tu tylko o Raichu. Pamiętała jeszcze jak Kamil powiedział jej, że po opuszczeniu domu, obiecał, że już zawsze będzie postępował tak jak uważa za słuszne. Że za długo godził się, by ktoś inny nim kierował. A nie należał do ludzi, którzy łatwo zmieniali postanowienia.
– Pomogę – powiedziała cicho. Poczucie winy ledwie pozwoliło wydostać się słowom przez zaciśnięte gardło. – Masz jakiś plan?
– Wytrzymać jak najdłużej – rzucił. – Sebastian, ty lepiej tu zostań i zadzwoń na policję. Może zdążą. 
Biesak tylko skinął głową. Jeżeli rzeczywiście zostawił stworki w centrum Pokemonów, to i tak na nic by się nie przydał. 
Wyszli na oślepiające słońce. Piorun uderzył bez ostrzeżenia, jednak w ostatniej chwili skręcił w bok i huknął w błyskawicę na końcu ogona Raichu. Stwór wystawił ją przed siebie, zacisnął zęby, jednak wytrzymał napór elektryczności.
– Stop! – krzyknął ktoś przed nimi. 
Zapdos zaprzestał ataku, który tylko wzmocnił elektryczną mysz. Kamil, oślepiony na moment błyskawicą, dopiero teraz dostrzegł Hydreigona stojącego na środku drogi. Obok niego przyglądał mu się… Sebastian. Zoroark najwyraźniej nie próżnował.
Kamil ocenił szybko sytuację. Samochód rozbił się na prostej drodze, tuż przy ogrodzonym składzie kontenerów i szklanym kilkupiętrowym biurowcu. W oknach dostrzegł przypatrujących się mu ludzi, ktoś wyszedł przed budynek, jednak widząc stojących naprzeciwko siebie przeciwników, postanowił wrócić do wnętrza.
Dało się stąd już dostrzec niezbyt wysokie zabudowania śródmieścia. Gdzieś tam było centrum Pokemonów. W razie czego Kamil dojdzie tam nawet na piechotę.
Żółte policzki Raichu zaiskrzyły, Gengar ukrywał się znów w cieniu Kamila. Chłopak wypuścił jeszcze Młota. Nawet Lucario zapomniał na moment o drobnej sprzeczce z trenerem i stanął pewnie obok niego i Anki.
Robert podszedł bliżej, z zaciekawieniem oglądając dłonie, jakby pierwszy raz je widział.
– Fantastyczny jest ten Zoroark – Głos mu się nie zmienił. Mówił tak spokojnie, jakby właśnie kontynuował przyjazną pogawędkę. – Też powinieneś sobie złapać jednego.
– Mam już sześć stworków – odparł Kamil.
Spojrzał na Raichu. Ten skinął głową w odpowiedzi, jakby chciał przypieczętować ten sojusz.
– Kamilku, nie rozbawiaj mnie. Spójrz na siebie. Ledwie stoisz, krwawisz, a dalej udajesz jaki to jesteś dzielny? Chcesz zrobić bratu na złość? A może pragniesz zaimponować swojej koleżance?
Chłopak spojrzał mimowolnie na Ankę i poczuł nieprzyjemnie zimny ucisk w klatce piersiowej. 
– Szczerze, nie obchodzi mnie to – kontynuował Robert. –Każdy ma prawo do błędu. Coś ci się ubzdurało, że ten Raichu powinien należeć do ciebie. Może chcesz jakiejś rekompensaty za to, że znajomi cię oszukali, może wydaje ci, że przed czymś go ratujesz? Jeżeli tak ci się spodobał ten stworek, złap sobie podobnego i wróć do tej swojej trenerskiej podróży, która podobno tak dobrze ci idzie. Tylko daj mi tego Raichu.
Ostanie słowa niemal wysyczał. W jego oczach było coś przerażającego. Coś, czego Kamil nigdy do tej pory nie widział. Zło. Czyste, czarne zło, którego nie dało się zamaskować nonszalanckim półuśmiechem, czy doskonałą iluzją. Nie to jednak było najgorsze. Chłopiec zaczął po prostu wierzyć, że Robert go przejrzał, wyciągnął jego motywacje na zewnątrz i pokazał jak kruche mają fundamenty.   
– Kamil, proszę, nie słuchaj go. Wrobiłam ciebie, ale ten stworek naprawdę jest twój, został skradziony od kogoś, kto miał ci go dostarczyć. O czymś wie, jednak nikomu tego nie wyjawi. Poza tobą. – Spojrzała ukradkiem na Roberta, jakby to ostatnie zdanie miałoby mieć znaczenie także dla niego. Ten stracił trochę rezonu, iluzja była tak doskonała, że odzwierciedlała nawet najmniejsze emocje.    
– Nie wierzę ci – rzucił Jankowski. – Skąd niby miałabyś o tym wiedzieć? Zresztą nie znam nikogo, kto mógłby mi podarować jakiegokolwiek stworka.
– Należę do Zespołu R – uśmiechnęła się żałośnie, w oczach wezbrały łzy. – Należałam nawet wtedy, gdy się poznaliśmy, mimo że od nich uciekłam. Oni nie zapominają, a już na pewno nie o mnie, w końcu córeczka zawsze jest oczkiem w głowie tatusia, prawda? Właśnie. – Zaśmiała się niewesoło, tak jak człowiek, który doświadczył całą osobą ironii losu. – Raichu dostałeś od swojego ojca.
Chłopak zdębiał. Spojrzał na stworka, oczekując odpowiedzi. Ten jednak nie skinął głową, ani nie zaprzeczył. Chyba sam tego nie wiedział. 
– Trochę za dużo tych nowin jak na jeden dzień, prawda? – zapytał Robert.
Wtedy powietrze wypełnił charakterystyczny dźwięk rozpędzonych śmigieł. Policja. Jankowski chyba pierwszy raz poczuł ulgę na widok stróżów prawa. Maszyna zawisła obok biurowca i zwróciła się w stronę Zapdosa. Przez megafon odezwał się stanowczy głos funkcjonariusza.
– Tu policja miasta Orania. Schowajcie Pokemony i połóżcie ręce na ziemi.
Robert tylko się zaśmiał, tak jakby usłyszał grożącego mu karalucha.
– Zapdos! Ucisz ich!
Latający stwór zaklekotał majestatycznie i po chwili nadął się, jak przed wykonaniem elektrycznego ataku. Tylko że nic się nie wydarzyło, nie było wodospadów błyskawic, czy uderzenia ostrym dziobem. Jednak helikopter nagle stracił moc i zaczął spadać. Śmigła wyraźnie zwalniały, pilot ratował się awaryjnym lądowaniem na placu za kontenerami. Nadzieja prysła tak szybko jak się pojawiła.
Tym samym atakiem Zapdos próbował ich zatrzymać, gdy jechali samochodem. Tylko że stary diesel dawał radę jechać dalej bez elektroniki, w przeciwieństwie do helikoptera. 
– To Kamilku był… – Robert poczekał na mocne stuknięcie w oddali – impuls elektro-magnetyczny. Tak więc możemy już wrócić do…
            Chłopca opuściły wątpliwości. Nie oddałby takiemu człowiekowi nawet pary zużytych butów. Tym razem nie czekał, aż brat skończy swoją tyradę.
            – Młot, kamienne ostrze w Zapdosa! Lucek, kula aury w smoka.
            Robert w ciele Sebastiana mógł spodziewać się takiego ruchu, ale nie w tym momencie.
            W pierwszej sekundzie Młot grzmotnął pięściami asfalt, tak że bryły wystrzeliły ku górze. Lucario wymienił spojrzenia ze swoją trenerką i przygotował między wątłymi łapami świetlistą kulę.           
Druga sekunda. Niektóre asfaltowe bryły zaświeciły na biało, po czym lewitując, okrążyły Aggrona. Po chwili z wielka mocą wystrzeliły w stronę ptaka. Kula aury zaś zmierzała już ku Hydreigonowi. Stwór był zbyt ociężały by zejść z linii uderzenia, jednak otworzył trzy paszcze, chcąc zatrzymać kulę jakimś atakiem.
            Trzecia… Zapdos jak na swoje rozmiary sprawnie ominął większe asfaltowe pociski, jednak kilka razy oberwał. Musiał to odczuć, nawet cholerną legendę dało się zranić. Hydreigon zaś spóźnił się ze smoczym oddechem o ułamek sekundy, kula uderzyła w pierś stwora. Atak nie był może potężny, jednak wystarczył, by smok runął na trzy pary skrzydeł.
            Wtedy powietrze przeszył potężny gwizd, tak jakby właśnie wściekło się na nich całe niebo albo sam bóg. Po trosze tak było, Zapdos nie czekał na rozkazy, tylko z całych sił uderzył rozładowaniem. Błyskawice wystrzeliły w każdą ze stron, rozbijając szklaną elewację wieżowca, głaszcząc zbłąkaną chmurkę i zmierzając w stronę przeciwników oraz Roberta. Ten ledwie zdążył wypuścić Rhydona. 
            Raichu wyskoczył naprzód i znów osłonił kompanów przed działaniem elektryczności. Tym razem atak był znacznie mocniejszy, stworek aż przysiadł z wysiłku. Zapdos zauważył to,  elektryczne odnogi zaczęły wędrować ku myszy, jakby ptak chciał ją nadziać na każdy z niemal setki świetlistych grotów. Raichu nie mógł dłużej wytrzymać, potężna błyskawica wystrzeliła z jego ciała i przeleciała tuż obok głowy Kamila, na moment rozgrzewając kawałek drzwi do czerwoności. Potem  następna zaczęła tańczyć wokół stwora, ryjąc w asfalcie losowe wzory. 
            – Młot, jeszcze raz! – krzyknął Kamil, uciekając razem z Anką na bezpieczną odległość.
            Skalne pociski pomknęły w stronę ptaka. Tym razem trafiły wszystkie. Zapdos oberwał tak mocno, że zaprzestał ataku i uderzył w ścianę biurowca. Chwilę spadał na ziemię wśród rozbitych szyb, aż grzmotnął w samochody zaparkowane pod budynkiem. Powinien się rozlec alarm, jednak obwody w autach były poprzepalane.
            Robert wypuścił Blazikena. Czy ten elegancik nie mógł mieć choć jednego Pokemona niezdolnego do zniszczenia całego domu? Blaziken łączył w sobie zdolność miotania płomieniami i ponadprzeciętną umiejętność walki wręcz. Poza tym z każdą chwilą pojedynku stawał się coraz szybszy, długie wymiany ciosów nie miały z nim większego sensu. Sytuacji dodatkowo nie poprawiał fakt, że Hydreigon otrząsnął się po przyjęciu ataku i właśnie wznosił się ku górze.
            – Rhydon, trzęsienie ziemi w Raichu, Blaziken, zogniskowany podmuch w Agrrona. Hydregion, zmieć resztę. – Ostatnie zdanie mężczyzna niemal wysyczał.  
            Kamil nie miał czasu na wydawanie składnych poleceń. Zanim poinstruowałby czwórkę stworków, nie byłoby czego już zbierać.
            – Atakujcie, wszyscy – ryknął.
            Czterech na trzech. Minimalnie najwcześniej uderzył wściekły od nadmiaru elektryczności Raichu, który wystrzelił potężnym piorunem w Blazikena. Chwilę potem nastąpiła prawdziwa kanonada kul energii i promieni. Walka wymknęła się spod kontroli, Kamil zauważył, jak Agrron padł pod świetlistym atakiem Blazikena. Lucario przy chłopcu cisnął kolejną kulę aury przed siebie, zaś Kuba przygotował następną czarną sferę, otoczoną fioletowymi błyskawicami.
            Stwory Roberta były potężne, jednak zbyt wolne. Tak jakby brat zaniedbał ten aspekt przy treningu. Kamil miał szansę to wygrać, Rhydon pod naporem ataków Gengara i Lucario nie zdołał zaatakować Raichu. Ten złapał Blazikena elektrycznym strumieniem i już nie zamierzał go  wypuścić.
            Wtedy Hydreigon spowity czerwoną poświatą szału runął z boku na Gengara. Duch nie zdążył rozpłynąć się w powietrzu, smok dopadł go w szpony i przygwoździł z hukiem do asfaltu. Kamil nie zastanawiał się ani chwili i ruszył na ratunek oszołomionemu podopiecznemu. Trójgłowa poczwara zasłoniła go skrzydłami, tak że chłopiec nie mógł przywrócić stwora z powrotem do kuli. Z trzech łbów wystrzelił jasny promień, który praktycznie wbił ducha w ziemię. Smok naprawdę chciał zabić swojego przeciwnika. 
            Kamil w desperacji kopnął zdrową nogą w środkowy łeb bestii. Ta kompletnie się tego nie spodziewała i skonfundowana przerwała atak. Chłopak zdążył przywrócić Kubę do kuli, jednak jego pomysł nie przewidział jednego – samym kopnięciem nie był wstanie powalić smoka. Ten szybko się otrząsnął i wyglądał na mocno wkurzonego. 
            Wtedy rozległ się głośny świst i elektryczna kula uderzyła w Hydreigona. Nie było eksplozji, kulisty piorun wniknął w ciało smoka i go wywrócił. To Raichu starał się odepchnąć bestię, na końcu ogona przygotował kolejną kulę i zamachując się nim, poprawił uderzenie. Pokemon był dość wytrzymały na działania elektryczności, ale nie można było powiedzieć, że nic sobie z nich nie robił.
            – Lucek, walka wręcz! – krzyknęła Anka.
            Lucario doskoczył do Hydregiona i zaczął go okładać błyskawicznymi, mierzonymi ciosami rozświetlonych pięści. Smok był wrażliwy na ataki tego typu, Robert musiał go wycofać.
Na moment wszystko ucichło, ulica wyglądała jak po bombardowaniu – kratery po eksplozjach, rowy wyryte przez błyskawice. Kamil ukrył w kuli nieprzytomnego Aggrona. Raichu sapał ciężko, podobnie zresztą jak Lucario, jednak oba stworki zdołały podbiec do trenerów. Moc życzenia zaczynała słabnąć, za chwilę nie będą w ogóle zdolne do walki. 
Robert wycofał porażonego prądem Blazikena oraz Rhydona zaatakowanego kulami przez Gengara i Lucario. Na pewno miał jeszcze coś w zanadrzu, przecież gdzieś krążył Zoroark, który teraz mógłby pokonać nawet i dwa osłabione stworki. Tylko że Robert z jakiś przyczyn go nie używał.
Wtedy rozległ się złowrogi świst, coś jakby chmura próbowała wciągnąć powietrze. Zapdos najwyraźniej jeszcze nie powiedział ostatniego słowa. Niezdarnie, z wyraźnym trudem wzbił się w powietrze i zawisł nad swoim trenerem.
– Raichu, dasz radę? – zapytał Kamil, spodziewając się kolejnego ataku. 
Stwór skinął głową, jednak niezbyt pewnie. 
– Jakieś ostatnie słowa? – zapytał Robert.

Kamil nie odpowiedział, gdyż usłyszał dziwną muzykę. Coś jakby upiorną melodię puszczaną przez megafon samochodu, w którym sprzedawano lody. Choć nie, ta była jakby znacznie bardziej dramatyczna i… grana na skrzypcach.