Rozdział 7: Kto piorunom ostrzy groty część 2
– To
wszystko twoja wina! – krzyknął Sebastian, ledwie nadążając z kręceniem kierownicą,
która chyba nigdy nie miała wspomagania. Na kolejnym skrzyżowaniu samochód
mocno zarzucił niedociążonym tyłem, a pasażerowie chwytali się czego tylko
mogli, aby utrzymać równowagę. – Gdyby nie ten twój idiotyczny plan,
wyszlibyśmy z magazynu zanim przyszedłby ten troglodyta. Tak to jest, gdy
pozwoli się dziewczynie dowodzić.
– Moja
wina?! – Anka nie należała do ludzi, których przerażenie obezwładniało na
długo. – A kto się wygadał o kuli? Kto musiał się pochwalić, jaki to nie jest
mądry tam na plaży?
Sebastian
odwrócił się na moment z groźną miną, nie widząc, że zjeżdża na przeciwległy
pas ruchu. Kierowca auta z naprzeciwka musiał się ratować ucieczką na chodnik.
Kamil
z chęcią zabiłby tę dwójkę.
–
Patrz się na drogę! – wydarł się. Położył Raichu na fotelu pasażera i szybko przypiął
go pasem. – Później sobie wyjaśnicie, kto mnie bardziej wykiwał. Teraz Anka,
obserwuj ich. Gdy któryś coś wystrzeli, krzycz żeby skręcać. Rozumiesz?
– Tak
– odparła, próbując się opanować.
–
Dobrze. Sebastian. Jedź do centrum Pokemonów.
–
Którego?
– Któregokolwiek
– oznajmił poirytowany. – Tylko nie przez las.
W
dzielnicy portowej nie było lecznic dla stworków, wszystkie umiejscowiono w
bardziej reprezentatywnych częściach miasta. Dało się do nich dojechać kilkoma
drogami, jednak większość prowadziła właśnie przez młody las, w którym Robert z
pomocą dwóch bestii z łatwością odciąłby im drogę. Szczęśliwie mogli jechać też
bliżej morza, nie opuszczając zabudowań, a przy tym gęstej siatki ulic.
Przez
otwarte tylne drzwi Kamil zobaczył, że stwory zbliżały się szybciej niż
przypuszczał, mimo że Hydreigon zdawał się lecieć trochę niezdarnie. Jego trzy
głowy poruszały się jak wielkie wahadła od zegara, a skrzydła czasem gubiły
rytm – prawdopodobnie smok nie był przyzwyczajony do przewożenia kogokolwiek na
grzbiecie. Zapdos za to bez wysiłku sunął
przed siebie, nie oddalając się zanadto od swojego trenera. Nawet przy
najdelikatniejszym ruchu skrzydłami z ciała stwora ulatywała błyskawica, która
z hukiem uderzała w budynki i żurawie poniżej.
Mijani
pracownicy hurtowni, portów i stoczni wyszli na parkingi oraz chodniki,
przyciągnięci grzmotami w słoneczny dzień. Wskazywali na elektrycznego stwora,
niektórzy wyciągali telefony i próbowali go sfilmować. Policja także powinna
się już zainteresować legendarną bestią lecącą nad miastem. Kamil miał
nadzieję, że zainterweniują zanim stwór Roberta przyrządzi z nich mocno
przysmażone szaszłyki.
Rozległ się ryk klaksonu. Sebastian gwałtownie skręcił,
taranując kubeł na śmieci. Jedna sprawna wycieraczka starła z szyby serki,
pudełka i skórki od bananów.
– Nie moja wina – wytłumaczył się. – Debil wyprzedzał na
ciągłej.
Kamil
spojrzał na niego skonsternowany. Możliwe, że Robert nawet nie będzie musiał
się fatygować, by ich zatrzymać. Chłopak musiał coś wymyślić i każdy plan,
który nie zakładał walki z legendarnym stworem, wydawał się teraz na wagę
złota. Gdyby tylko Gengar mógł stworzyć kolejną iluzję – pomyślał. Może mogliby
gdzieś się zaszyć i poczekać na policję?
Wtedy
go olśniło. Życzenie. Cicha z pomocą tego ruchu mogła dodać energii sobie, bądź
któremuś stworkowi z drużyny, o ile ten tylko był przytomny. Jednak wiązało się
z tym pewne ryzyko – życzenie tak naprawdę nie leczyło, a działało bardziej
jak zastrzyk adrenaliny, pozwalając poszkodowanemu na kolejny heroiczny
wysiłek. Później stan stworka mógł się pogorszyć, a sam ruch można było wykonać
tylko raz. Powtarzanie doprowadziłoby leczonego stworka na skraj wytrzymałości.
Wypuścił
Cichą i Gengara. Smukła czarna kocica o długich uszach i żółtych kręgach na
kończynach spojrzała na niego wyczekująco. Kuba zaś usiadł wycieńczony i oparł
się o nadkole. W busie zrobiło się ciasno.
–
Przepraszam Kuba, ale jeszcze cię potrzebuję. Cicha da ci trochę energii i gdy
wjedziemy pod jakiś wiadukt, stworzysz kopię tego grata, którą spróbujesz
zmylić Roberta. Potem pewnie znów poczujesz się gorzej, jednak obiecuję, że jak
najszybciej zabiorę cię do centrum Pokemonów, gdzie na pewno się tobą już
odpowiednio zajmą.
Kuba
zmierzył go spojrzeniem upiornych oczu, które teraz wydawały się Kamilowi nawet
sympatyczne. Coś się między nimi zmieniło, chłopak poczuł, że wreszcie może
zaufać duchowi.
–
Kamil, możesz użyć życzenia też na Lucku – powiedziała Anka i wypuściła
podopiecznego. – Nie mam więcej stworków przy sobie, ale ten w razie czego może
się przydać na Zoroarka.
Chłopak
uśmiechnął niewyraźnie, jednak przyjął pomoc.
–
Cicha, moja droga, jak zwykle musisz mi ratować skórę. Dasz radę użyć życzenia
na dwóch stworkach?
Wtedy
Raichu odezwał się z przedniego siedzenia ledwie słyszalnym, ochrypłym głosem.
Odpiął pas i zsunął się z fotela, mało się przy tym nie wywracając.
Wskazał
łapą na siebie.
Waleczna
bestyjka – pomyślał Kamil. Może rzeczywiście by się przydał? Przecież mogą nie
dać rady uciec, a Cicha po wyleczeniu nawet dwóch stworków, może mieć problemy
z dalszą walką. W końcu nigdy nie wystawiał jej do ciężkich pojedynków, ona
miała dbać o leczenie zatruć, bądź innych zmian stanu Młota, Kowalskiego czy
Szarika, dawać im osłonę i w razie czego dodawać energii.
Poza
tym Raichu mógł posiadać umiejętność, która teraz byłaby na wagę złota.
–
Potrafisz czerpać siłę z elektrycznych ataków? Wytrzymasz uderzenie Zapdosa?
Chłopak
wiedział, że podobne elektryczne myszy urozmaicały sobie dietę o elektryczność
zgromadzoną w powietrzu, akumulatorach, czy tą przesyłaną liniami wysokiego
napięcia. Jednak przejęcie silnego i wymierzonego natarcia, takiego jak choćby
piorun legendarnego ptaka, wymagało już odpowiedniego treningu. Bez niego
stworek mógłby zginąć od nadmiaru energii.
Raichu
jednak skinął głową. Czyżby ktoś zadał sobie trud, by go wyszkolić? Dziki
stworek pewnie nawet nie wiedziałby, o czym chłopiec mówi.
Nagle
światła sygnalizacji świetlnej na najbliższym skrzyżowaniu zgasły, podobnie jak
wszystkie kontrolki na desce rozdzielczej. Sebastian ominął auto, które z jakiś
przyczyn zatrzymało się na środku drogi.
– Coś
się dzieje – powiedział zaniepokojony. – Chyba chcieli nas zatrzymać, ale ten
grat nie ma w sobie zbyt wiele elek…
– Chce
strzelić elektro-kulą – przerwała nagle Anka. – W lewo, teraz!
Sebastian
gwałtownie zmienił pas, atak eksplodował uderzając o asfalt. Auto zatańczyło
przez moment, bujając się z jednej strony na drugą i wstrząsając pasażerami.
Raichu przewrócił się, Gengar runął na zaskoczoną Cichą. Biesak cudem zmieścił
się na wąskiej ulicy, nie uderzając przy tym w żaden z budynków.
– Za
wcześnie… – szepnął do siebie Kamil. Kuba nie zdąży stworzyć iluzji, chłopak
musiał zaryzykować. – Cicha, lecz całą trójkę. Teraz!
Samiczka
Umbreona usiadła i złożyła przednie łapki jak do modlitwy. Gdy zamknęła oczy,
żółte koła na łapach i pasy na uszach rozbłysły z całą mocą białą energią.
Wnętrze auta jakby zatrzymało się w czasie, nawet hałas trącej o asfalt felgi
ucichł. Znikąd pojawiły się małe iskierki, przybywało ich coraz więcej i
więcej, aż powietrze stało się jasne niczym śnieg.
Wtedy
autem znów wstrząsnął wybuch, tym razem znacznie bliższy. Światło zgasło,
samochód chwilę balansował na dwóch kołach, tym razem jednak przewrócił się i
uderzył bokiem o asfalt. Szyby wystrzeliły mozaiką drobnego szkła, zaś ludzie i
stworki z łoskotem runęli na lewą stronę dostawczaka.
Przez
chwilę sunęli tak z upiornym zgrzytem po asfalcie, aż zatrzymała ich pobliska
latarnia. Silnik zgasł. Nastała chwila upiornej ciszy. Kamil poczuł jak ostry
ból rozlał się po przedramieniu – kawałek tylnej szyby wbił się tam dość
głęboko. Chłopak niewiele myśląc, zacisnął zęby i mocnym ruchem wyrwał szkło.
Syknął, jednak ulga nie przyszła. Głowa, przedramię i nadwyrężona kostka
prześcigały się w dostarczaniu sygnałów, że nie wszystko było z nimi w porządku.
Z drążącymi dłońmi przeczesywał półkę ponad kabiną kierowcy w poszukiwaniu
apteczki pierwszej pomocy. Znalazł tam bandaż i opatrunek, który pośpiesznie
założył na krwawiącą rękę.
Zachciało
mi się akcji ratunkowej – rzucił w myślach. Co miał teraz robić? Czekać w
aucie? Wyjść i walczyć? A może oddać Raichu i pogodzić się z porażką? Bił się z
myślami, patrząc jak krew sączy się przez opatrunek.
Anka i
Sebastian znieśli upadek znacznie lepiej niż on, jednak za bardzo się z tym nie
afiszowali. Nie mieli pojęcia co dalej, w milczącym napięciu oczekiwali na ruch
Kamila.
Raichu
stanął obok obolałego trenera. Najwyraźniej życzenie zadziałało, gdyż oczy iskrzyły
się żywym blaskiem, a uszy nieco podniosły do góry. Położył krótką łapę na nodze
Kamila, jakby chciał przekazać, że go wspiera. I dziękuje.
– Jeszcze
nie dziękuj – rzucił poważnie. – Walczyłeś kiedyś z legendą? – ironizował,
jednak nie spodziewał, że stwór skinie głową twierdząco. – Wygrałeś? – dopytał
zaskoczony.
„Nie”
– zaprzeczył Raichu, a w czarnych oczach, z dziwnymi jak na takiego stwora
błękitnymi tęczówkami, pojawiła się niepewność.
–
Kiedyś musi być ten pierwszy raz.
Cicha leżała za siedzeniem kierowcy, ciężko
sapiąc. Nieraz podczas walki zdarzało jej się leczyć trzy stworki, jednak
zawsze robiła to w znacznych odstępach czasu. Dodanie energii wszystkim naraz
musiało wymagać od niej monstrualnego wysiłku. Kamil podziękował cicho,
pogłaskał po drobnym pyszczku i schował do kuli. Dzięki niej miał jeszcze
szansę w walce z Robertem – Kuba i Lucek także odzyskali siły, miał więc do
dyspozycji cztery stworki, zamiast dwóch.
–
Kamil? – zapytała Anka drżącym głosem. Siedziała między nim, a wyjściem i
najwyraźniej nie miała zamiaru go przepuścić. – Chyba nie zamierzasz walczyć?
–
Zamierzam – powiedział oschle.
Musiał
jednak przełknąć dumę i zdecydował się na pewną prośbę. Pierwszy raz od bardzo
dawna.
–
Pomożesz mi? Lucek tylko ciebie posłucha.
Dziewczyna
spojrzała niepewnie na krople krwi spływające z dłoni chłopca, widziała też jak
kulał. Najbardziej jednak obawiała się zaciętego, trochę szalonego wyrazu
twarzy. Domyślała się, że nie chodziło tu tylko o Raichu. Pamiętała jeszcze jak
Kamil powiedział jej, że po opuszczeniu domu, obiecał, że już zawsze będzie
postępował tak jak uważa za słuszne. Że za długo godził się, by ktoś inny nim
kierował. A nie należał do ludzi, którzy łatwo zmieniali postanowienia.
–
Pomogę – powiedziała cicho. Poczucie winy ledwie pozwoliło wydostać się słowom
przez zaciśnięte gardło. – Masz jakiś plan?
–
Wytrzymać jak najdłużej – rzucił. – Sebastian, ty lepiej tu zostań i zadzwoń na
policję. Może zdążą.
Biesak
tylko skinął głową. Jeżeli rzeczywiście zostawił stworki w centrum Pokemonów,
to i tak na nic by się nie przydał.
Wyszli
na oślepiające słońce. Piorun uderzył bez ostrzeżenia, jednak w ostatniej
chwili skręcił w bok i huknął w błyskawicę na końcu ogona Raichu. Stwór
wystawił ją przed siebie, zacisnął zęby, jednak wytrzymał napór elektryczności.
–
Stop! – krzyknął ktoś przed nimi.
Zapdos
zaprzestał ataku, który tylko wzmocnił elektryczną mysz. Kamil, oślepiony na
moment błyskawicą, dopiero teraz dostrzegł Hydreigona stojącego na środku
drogi. Obok niego przyglądał mu się… Sebastian. Zoroark najwyraźniej nie
próżnował.
Kamil
ocenił szybko sytuację. Samochód rozbił się na prostej drodze, tuż przy
ogrodzonym składzie kontenerów i szklanym kilkupiętrowym biurowcu. W oknach
dostrzegł przypatrujących się mu ludzi, ktoś wyszedł przed budynek, jednak
widząc stojących naprzeciwko siebie przeciwników, postanowił wrócić do wnętrza.
Dało
się stąd już dostrzec niezbyt wysokie zabudowania śródmieścia. Gdzieś tam było
centrum Pokemonów. W razie czego Kamil dojdzie tam nawet na piechotę.
Żółte
policzki Raichu zaiskrzyły, Gengar ukrywał się znów w cieniu Kamila. Chłopak
wypuścił jeszcze Młota. Nawet Lucario zapomniał na moment o drobnej sprzeczce z
trenerem i stanął pewnie obok niego i Anki.
Robert
podszedł bliżej, z zaciekawieniem oglądając dłonie, jakby pierwszy raz je
widział.
–
Fantastyczny jest ten Zoroark – Głos mu się nie zmienił. Mówił tak spokojnie,
jakby właśnie kontynuował przyjazną pogawędkę. – Też powinieneś sobie złapać
jednego.
– Mam
już sześć stworków – odparł Kamil.
Spojrzał
na Raichu. Ten skinął głową w odpowiedzi, jakby chciał przypieczętować ten
sojusz.
–
Kamilku, nie rozbawiaj mnie. Spójrz na siebie. Ledwie stoisz, krwawisz, a dalej
udajesz jaki to jesteś dzielny? Chcesz zrobić bratu na złość? A może pragniesz
zaimponować swojej koleżance?
Chłopak
spojrzał mimowolnie na Ankę i poczuł nieprzyjemnie zimny ucisk w klatce
piersiowej.
–
Szczerze, nie obchodzi mnie to – kontynuował Robert. –Każdy ma prawo do błędu.
Coś ci się ubzdurało, że ten Raichu powinien należeć do ciebie. Może chcesz
jakiejś rekompensaty za to, że znajomi cię oszukali, może wydaje ci, że przed
czymś go ratujesz? Jeżeli tak ci się spodobał ten stworek, złap sobie podobnego
i wróć do tej swojej trenerskiej podróży, która podobno tak dobrze ci idzie.
Tylko daj mi tego Raichu.
Ostanie
słowa niemal wysyczał. W jego oczach było coś przerażającego. Coś, czego Kamil
nigdy do tej pory nie widział. Zło. Czyste, czarne zło, którego nie dało się
zamaskować nonszalanckim półuśmiechem, czy doskonałą iluzją. Nie to jednak było
najgorsze. Chłopiec zaczął po prostu wierzyć, że Robert go przejrzał, wyciągnął
jego motywacje na zewnątrz i pokazał jak kruche mają fundamenty.
–
Kamil, proszę, nie słuchaj go. Wrobiłam ciebie, ale ten stworek naprawdę jest
twój, został skradziony od kogoś, kto miał ci go dostarczyć. O czymś wie,
jednak nikomu tego nie wyjawi. Poza tobą. – Spojrzała ukradkiem na Roberta,
jakby to ostatnie zdanie miałoby mieć znaczenie także dla niego. Ten stracił
trochę rezonu, iluzja była tak doskonała, że odzwierciedlała nawet najmniejsze
emocje.
– Nie
wierzę ci – rzucił Jankowski. – Skąd niby miałabyś o tym wiedzieć? Zresztą nie
znam nikogo, kto mógłby mi podarować jakiegokolwiek stworka.
–
Należę do Zespołu R – uśmiechnęła się żałośnie, w oczach wezbrały łzy. –
Należałam nawet wtedy, gdy się poznaliśmy, mimo że od nich uciekłam. Oni nie
zapominają, a już na pewno nie o mnie, w końcu córeczka zawsze jest oczkiem w
głowie tatusia, prawda? Właśnie. – Zaśmiała się niewesoło, tak jak człowiek,
który doświadczył całą osobą ironii losu. – Raichu dostałeś od swojego ojca.
Chłopak
zdębiał. Spojrzał na stworka, oczekując odpowiedzi. Ten jednak nie skinął
głową, ani nie zaprzeczył. Chyba sam tego nie wiedział.
–
Trochę za dużo tych nowin jak na jeden dzień, prawda? – zapytał Robert.
Wtedy
powietrze wypełnił charakterystyczny dźwięk rozpędzonych śmigieł. Policja.
Jankowski chyba pierwszy raz poczuł ulgę na widok stróżów prawa. Maszyna
zawisła obok biurowca i zwróciła się w stronę Zapdosa. Przez megafon odezwał
się stanowczy głos funkcjonariusza.
– Tu
policja miasta Orania. Schowajcie Pokemony i połóżcie ręce na ziemi.
Robert
tylko się zaśmiał, tak jakby usłyszał grożącego mu karalucha.
–
Zapdos! Ucisz ich!
Latający
stwór zaklekotał majestatycznie i po chwili nadął się, jak przed wykonaniem
elektrycznego ataku. Tylko że nic się nie wydarzyło, nie było wodospadów
błyskawic, czy uderzenia ostrym dziobem. Jednak helikopter nagle stracił moc i
zaczął spadać. Śmigła wyraźnie zwalniały, pilot ratował się awaryjnym
lądowaniem na placu za kontenerami. Nadzieja prysła tak szybko jak się
pojawiła.
Tym
samym atakiem Zapdos próbował ich zatrzymać, gdy jechali samochodem. Tylko że
stary diesel dawał radę jechać dalej bez elektroniki, w przeciwieństwie do
helikoptera.
– To
Kamilku był… – Robert poczekał na mocne stuknięcie w oddali – impuls
elektro-magnetyczny. Tak więc możemy już wrócić do…
Chłopca opuściły wątpliwości. Nie oddałby takiemu
człowiekowi nawet pary zużytych butów. Tym razem nie czekał, aż brat skończy
swoją tyradę.
– Młot, kamienne ostrze w Zapdosa! Lucek, kula aury w
smoka.
Robert w ciele Sebastiana mógł spodziewać się takiego
ruchu, ale nie w tym momencie.
W pierwszej sekundzie Młot grzmotnął pięściami asfalt,
tak że bryły wystrzeliły ku górze. Lucario wymienił spojrzenia ze swoją
trenerką i przygotował między wątłymi łapami świetlistą kulę.
Druga
sekunda. Niektóre asfaltowe bryły zaświeciły na biało, po czym lewitując,
okrążyły Aggrona. Po chwili z wielka mocą wystrzeliły w stronę ptaka. Kula aury
zaś zmierzała już ku Hydreigonowi. Stwór był zbyt ociężały by zejść z linii
uderzenia, jednak otworzył trzy paszcze, chcąc zatrzymać kulę jakimś atakiem.
Trzecia… Zapdos jak na swoje rozmiary sprawnie ominął
większe asfaltowe pociski, jednak kilka razy oberwał. Musiał to odczuć, nawet cholerną
legendę dało się zranić. Hydreigon zaś spóźnił się ze smoczym oddechem o ułamek
sekundy, kula uderzyła w pierś stwora. Atak nie był może potężny, jednak
wystarczył, by smok runął na trzy pary skrzydeł.
Wtedy powietrze przeszył potężny gwizd, tak jakby właśnie
wściekło się na nich całe niebo albo sam bóg. Po trosze tak było, Zapdos nie
czekał na rozkazy, tylko z całych sił uderzył rozładowaniem. Błyskawice
wystrzeliły w każdą ze stron, rozbijając szklaną elewację wieżowca, głaszcząc
zbłąkaną chmurkę i zmierzając w stronę przeciwników oraz Roberta. Ten ledwie
zdążył wypuścić Rhydona.
Raichu wyskoczył naprzód i znów osłonił kompanów przed
działaniem elektryczności. Tym razem atak był znacznie mocniejszy, stworek aż
przysiadł z wysiłku. Zapdos zauważył to,
elektryczne odnogi zaczęły wędrować ku myszy, jakby ptak chciał ją
nadziać na każdy z niemal setki świetlistych grotów. Raichu nie mógł dłużej
wytrzymać, potężna błyskawica wystrzeliła z jego ciała i przeleciała tuż obok
głowy Kamila, na moment rozgrzewając kawałek drzwi do czerwoności. Potem następna zaczęła tańczyć wokół stwora, ryjąc
w asfalcie losowe wzory.
– Młot, jeszcze raz! – krzyknął Kamil, uciekając razem z
Anką na bezpieczną odległość.
Skalne pociski pomknęły w stronę ptaka. Tym razem trafiły
wszystkie. Zapdos oberwał tak mocno, że zaprzestał ataku i uderzył w ścianę
biurowca. Chwilę spadał na ziemię wśród rozbitych szyb, aż grzmotnął w
samochody zaparkowane pod budynkiem. Powinien się rozlec alarm, jednak obwody w
autach były poprzepalane.
Robert wypuścił Blazikena. Czy ten elegancik nie mógł
mieć choć jednego Pokemona niezdolnego do zniszczenia całego domu? Blaziken
łączył w sobie zdolność miotania płomieniami i ponadprzeciętną umiejętność
walki wręcz. Poza tym z każdą chwilą pojedynku stawał się coraz szybszy, długie
wymiany ciosów nie miały z nim większego sensu. Sytuacji dodatkowo nie
poprawiał fakt, że Hydreigon otrząsnął się po przyjęciu ataku i właśnie wznosił
się ku górze.
– Rhydon, trzęsienie ziemi w Raichu, Blaziken,
zogniskowany podmuch w Agrrona. Hydregion, zmieć resztę. – Ostatnie zdanie
mężczyzna niemal wysyczał.
Kamil nie miał czasu na wydawanie składnych poleceń.
Zanim poinstruowałby czwórkę stworków, nie byłoby czego już zbierać.
– Atakujcie, wszyscy – ryknął.
Czterech na trzech. Minimalnie najwcześniej uderzył
wściekły od nadmiaru elektryczności Raichu, który wystrzelił potężnym piorunem
w Blazikena. Chwilę potem nastąpiła prawdziwa kanonada kul energii i promieni.
Walka wymknęła się spod kontroli, Kamil zauważył, jak Agrron padł pod
świetlistym atakiem Blazikena. Lucario przy chłopcu cisnął kolejną kulę aury
przed siebie, zaś Kuba przygotował następną czarną sferę, otoczoną fioletowymi
błyskawicami.
Stwory Roberta były potężne, jednak zbyt wolne. Tak jakby
brat zaniedbał ten aspekt przy treningu. Kamil miał szansę to wygrać, Rhydon
pod naporem ataków Gengara i Lucario nie zdołał zaatakować Raichu. Ten złapał
Blazikena elektrycznym strumieniem i już nie zamierzał go wypuścić.
Wtedy Hydreigon spowity czerwoną poświatą szału runął z
boku na Gengara. Duch nie zdążył rozpłynąć się w powietrzu, smok dopadł go w
szpony i przygwoździł z hukiem do asfaltu. Kamil nie zastanawiał się ani chwili
i ruszył na ratunek oszołomionemu podopiecznemu. Trójgłowa poczwara zasłoniła
go skrzydłami, tak że chłopiec nie mógł przywrócić stwora z powrotem do kuli. Z
trzech łbów wystrzelił jasny promień, który praktycznie wbił ducha w ziemię.
Smok naprawdę chciał zabić swojego przeciwnika.
Kamil w desperacji kopnął zdrową nogą w środkowy łeb bestii.
Ta kompletnie się tego nie spodziewała i skonfundowana przerwała atak. Chłopak
zdążył przywrócić Kubę do kuli, jednak jego pomysł nie przewidział jednego –
samym kopnięciem nie był wstanie powalić smoka. Ten szybko się otrząsnął i
wyglądał na mocno wkurzonego.
Wtedy rozległ się głośny świst i elektryczna kula
uderzyła w Hydreigona. Nie było eksplozji, kulisty piorun wniknął w ciało smoka
i go wywrócił. To Raichu starał się odepchnąć bestię, na końcu ogona
przygotował kolejną kulę i zamachując się nim, poprawił uderzenie. Pokemon był
dość wytrzymały na działania elektryczności, ale nie można było powiedzieć, że
nic sobie z nich nie robił.
– Lucek, walka wręcz! – krzyknęła Anka.
Lucario doskoczył do Hydregiona i zaczął go okładać
błyskawicznymi, mierzonymi ciosami rozświetlonych pięści. Smok był wrażliwy na
ataki tego typu, Robert musiał go wycofać.
Na
moment wszystko ucichło, ulica wyglądała jak po bombardowaniu – kratery po
eksplozjach, rowy wyryte przez błyskawice. Kamil ukrył w kuli nieprzytomnego
Aggrona. Raichu sapał ciężko, podobnie zresztą jak Lucario, jednak oba stworki
zdołały podbiec do trenerów. Moc życzenia zaczynała słabnąć, za chwilę nie będą
w ogóle zdolne do walki.
Robert
wycofał porażonego prądem Blazikena oraz Rhydona zaatakowanego kulami przez
Gengara i Lucario. Na pewno miał jeszcze coś w zanadrzu, przecież gdzieś krążył
Zoroark, który teraz mógłby pokonać nawet i dwa osłabione stworki. Tylko że
Robert z jakiś przyczyn go nie używał.
Wtedy
rozległ się złowrogi świst, coś jakby chmura próbowała wciągnąć powietrze.
Zapdos najwyraźniej jeszcze nie powiedział ostatniego słowa. Niezdarnie, z
wyraźnym trudem wzbił się w powietrze i zawisł nad swoim trenerem.
–
Raichu, dasz radę? – zapytał Kamil, spodziewając się kolejnego ataku.
Stwór
skinął głową, jednak niezbyt pewnie.
–
Jakieś ostatnie słowa? – zapytał Robert.
Kamil
nie odpowiedział, gdyż usłyszał dziwną muzykę. Coś jakby upiorną melodię
puszczaną przez megafon samochodu, w którym sprzedawano lody. Choć nie, ta była
jakby znacznie bardziej dramatyczna i… grana na skrzypcach.