Rozdział 6: Kto piorunom ostrzy groty?
W
magazynie słychać było tylko pomruki odjeżdżających ciężarówek i niewyraźne
pokrzykiwania przytłumione przez cienkie ściany budynku. Robert przestąpił
ostentacyjnie z nogi na nogę, Anka i Sebastian czekali w napięciu, niemal
zapominając o oddychaniu. Kamil wahał się. Gdy otworzy kulę, nie będzie już odwrotu. W środku mogło się znajdować cokolwiek, od
zwykłego gryzonia, do legendarnej bestii, potrafiącej obrócić w pył całe
miasto. I jakoś druga opcja wydawała mu się teraz bardziej prawdopodobna.
Ciekawość zwyciężyła. Wcisnął niewielki przycisk i ze środka Pokeballa wystrzelił czerwony strumień energii. Po chwili przed chłopcem stanęła trochę pulchna ciemnopomarańczowa mysz z kangurzymi stopami i krótkimi, lecz mocnymi łapami. Nie wyglądała groźnie, nie miała nawet metra wzrostu. Długi ogon zakończony błyskawicą leżał bezładnie na ziemi, uszy z charakterystycznym zawijasem stworek położył po sobie. Rozejrzał się trochę nieobecnym wzrokiem. Był tak wycieńczony, że ledwie stał prosto.
Ciekawość zwyciężyła. Wcisnął niewielki przycisk i ze środka Pokeballa wystrzelił czerwony strumień energii. Po chwili przed chłopcem stanęła trochę pulchna ciemnopomarańczowa mysz z kangurzymi stopami i krótkimi, lecz mocnymi łapami. Nie wyglądała groźnie, nie miała nawet metra wzrostu. Długi ogon zakończony błyskawicą leżał bezładnie na ziemi, uszy z charakterystycznym zawijasem stworek położył po sobie. Rozejrzał się trochę nieobecnym wzrokiem. Był tak wycieńczony, że ledwie stał prosto.
Jankowski
obawiał się przez chwilę, że Pokemon może porazić go prądem, jednak szybko
zrozumiał, że w takim stanie nie wznieciłby nawet iskry.
–
Raichu? – zapytał Sebastian z mieszaniną niedowierzania i zawodu. Spojrzał na
Ankę, jednak ta także wydawała się zaskoczona.
–
Przyznam, że też się tego nie spodziewałem – zauważył Robert.
Kamil
przyklęknął przy elektrycznej myszy i ostrożnie podtrzymał ją, gdy się
zachwiała. Chłopak słyszał o podobnych stworkach, zresztą jak każdy trener w
regionie, który poważnie myślał o zdobyciu odznak i uczestnictwie w finałach
ligi. Raichu – powtórzył w myślach. O ile dobrze wytrenowany, dla każdego mógł być
godnym przeciwnikiem. Jednak tak było z większością Pokemonów, w tym całym
zamieszaniu musiało chodzić o coś więcej niż jego umiejętności.
– Czy
ktoś mi wreszcie wyjaśni, o co tu chodzi? – zapytał ostro.
Wbił
spojrzenie w Ankę, od której oczekiwał odpowiedzi. Dziewczyna tylko bezradnie
wzruszyła ramionami. Jeżeli miała jakikolwiek plan, posypał się już dawno.
Wiedział, że najchętniej uciekłaby stąd, kolejny raz nie patrząc za siebie. Raczej
nie mogła liczyć na współczucie ze strony Kamila.
– Jest
twój – wyjąkała łamiącym się głosem. – Nie pytaj dlaczego. Wiem tylko, że twój
brat nie może go dostać.
– Ale
przecież nikt mi tego nie zabroni – głos Roberta wydał się miękki, nawet trochę
dobroduszny.
Brat
przeszedł wolno wzdłuż blaszanego regału, celebrując każdy krok. Nie wiedzieć
czemu oddalał się od nich. Nie wyglądał jak człowiek, który miał asa w rękawie
– on zdawał się mieć ich całą karetę.
–
Niestety, muszę cię zmartwić, mój drogi braciszku. To nie będzie dzień, w
którym skompletujesz swój zespół. Nie ważne co mówi ta mała, Raichu należy
teraz do mnie i radziłbym się z tym pogodzić. Ot, choćby ze względu na więzy
rodzinne.
Zmieniał
się na jego oczach, z trochę zmanierowanego młodego mężczyznę przeistaczał się
w drapieżnika, któremu ktoś próbuje odebrać ofiarę. Dlaczego tak bardzo chciał
Raichu? Młody trener nadal pamiętał jego ambicje. Jeżeli wyjeżdżał w podróż, to
na drugi koniec świata, gdy zapragnął zostać trenerem, to od razu najlepszym, a
jeżeli chciał złapać stworka, to takiego, o którym krążyły legendy. Po co mu
więc Raichu? Nie oferował przecież łatwych zwycięstw, był właściwie jak szklana
armata – posiadał wielką siłę, ale w kruchym ciele. Nie wybaczał błędów w
treningu, czy taktyce, czego więc mógł od niego chcieć człowiek, który od
początku miał wielkie marzenia i zamierzał do nich dotrzeć jak najkrótszą
drogą?
Wtedy
Kamil coś zrozumiał. Robert nie wiedział, co za stworek był w kuli, a
przynajmniej tak zareagował. Wynikało z tego, że nie potrzebował Raichu, a
raczej tego konkretnego stwora, który znalazł się dzisiaj w tym konkretnym
magazynie. Tylko znów pojawiało się to jedno pytanie. Dlaczego? Wątpił, że się
tego dowie, gdyby teraz oddał bratu elektryczną mysz.
– I co ja mam zrobić z tobą, mały? – powiedział
spokojnie do Raichu. Tak samo mówił do niego Robert, gdy coś przeskrobał.
Jednak nie zauważył na twarzy mężczyzny nawet cienia reakcji. Ale przecież to
był jego brat, zmienił się, ale człowiek po ośmiu latach ma prawo wyglądać
trochę inaczej.
Raichu
spojrzał na niego zmęczonymi oczami, ze wszystkich sił walczył ze znużeniem. Jeżeli
Kamil miałby go wyciągnąć z magazynu, to tylko jako członka zespołu. A to
zawsze była poważna decyzja, w końcu przepisy zezwalały na noszenie ze sobą
tylko sześciu stworków. Nie zamierzał łapać więcej, gdyż nie wyobrażał sobie,
że miałby zostawiać któregokolwiek ze swoich podopiecznych w jakiejś
przechowalni w Centrum Pokemonów.
–
Wybieraj – rzucił do stworka. Uznał, że tak będzie najsprawiedliwiej.
Raichu
otaksował najpierw Roberta. Temu wystarczyło jedno spojrzenie, by wiedzieć
dokąd wszystko zmierza – bracia właśnie stali się przeciwnikami. Jednak stworek
przyglądał się mu dziwnie długo, jakby próbował coś rozpoznać, odczytać, ale
opadające powieki nie pozwalały mu się skupić. Potem czarne oczy z
hipnotyzująco niebieskimi źrenicami powędrowały na twarz Kamila. Pokemon
uśmiechnął się niewyraźnie i wskazał grubym, brązowym palcem na chłopaka.
–
Urocze – zadrwił brat i pstryknął palcami.
Wszystko
potoczyło się błyskawicznie. Kamil usłyszał delikatny tupot z lewej strony.
Powinien dostrzec nadbiegające zagrożenie, przecież nie było tak ciemno, ale
nie widział nic, poza wgniatającymi się półkami w coraz bliższych regałach. W
ostatniej chwili z cienia chłopca wyskoczył Gengar. Prawą pięść pokryły
fioletowe wyładowania i duch z całych sił uderzył w… powietrze.
Jednak
cichy pisk niewidzialnej istoty zdradził, że trafił. Lisowaty stwór pojawił
się, leżąc na podłodze, a właściwie na swoim bujnym bordowo-czarnym warkoczu
związanym gumką. Zoroark – rozpoznał Kamil. Mistrz iluzji… Jankowski dopiero
teraz zrozumiał, jak bardzo ma przerąbane.
Przeciwnik
otarł pysk łapą i raptownie zniknął. Jakim cudem wiedział dokąd biec? –
zastanowił się Kamil. Przecież będąc niewidzialnym, nie mógł niczego dostrzec –
jeżeli światło cię omija, to omija także twoje oczy, dotyczyło to nawet duchów.
Chyba, że… nie zobaczył tylko Kuby, gdyż był zimny. Czyżby więc dostrzegał podczerwień?
Akurat teraz Jankowski powinien o tym wiedzieć.
– No
proszę – powiedział brat z nieudawanym podziwem. – Nowy nabytek? Zaskoczyłeś
mnie, ale to dobrze. Od wielu tygodni nie miałem porządnej rozrywki.
Wypuścił
kolejnego podopiecznego. Alakazam – chuderlawy stwór przypominał wąsatego
mnicha z dwiema łyżkami. Gdy się zmaterializował, od razu, bez komendy, uderzył
psychopromieniem. Kolorowa błyskawica popędziła w stronę Kamila, lśniąc w metalowych
szkieletach regałów. Chłopak zdążył tylko mocniej zacisnąć dłonie na Raichu.
Gengar
znowu wynurzył się jak z podziemi i przyjął na siebie potężne uderzenie. Zawył
przeraźliwie, aż zadrżała stalowa konstrukcja magazynu. Siła ataku odrzuciła go
nad głową chłopca. Grzmotnął tak mocno w jeden z metalowych profili, że nieco
go wygiął. Upadł na beton, spróbował się podnieść, lecz nie dał rady. Jakimś
cudem zdołał się jeszcze uczynić niewidzialnym.
Uratował
mnie – myśl zabłysła na moment w głowie chłopca. Wypuścił największą bestię
jaką miał w zanadrzu – Aggrona. Kilkutonowa bestia wyglądała jak potężny
dinozaur ze stali.. Ledwie mieścił się wewnątrz budynku, czaszkę, w
przeciwieństwie do czarnej reszty, miał białą jak śnieg, z otworów na głowie
wystawały dwa wielkie rogi. Pod masywnym, spiczastym czołem ukrywały się małe
oczka i szczęki wyglądające jak potężne wnyki. Gdy się na niego patrzyło,
ciężko było sobie wyobrazić przeszkodę, która mogłaby go choć spowolnić.
–
Młot! Szarża! – wrzasnął Kamil.
Już
sam ryk Aggrona wstrząsnął budynkiem. Ruszył, niszcząc i wyginając metalowe
regały i kratownice przed sobą, jakby zrobiono je z zapałek. Robert pewnie się
go nie spodziewał, gdyż jego Alakazam popełnił błąd – próbował zatrzymać Młota.
Oczy zajaśniały na moment niczym błękitne latarnie, chwilę później aura w
podobnym kolorze otoczyła rozpędzoną bestię.
Równie
dobrze mógłby spróbować zatrzymać pociąg.
Psychiczny
cios nawet nie spowolnił nieuchronnie zbliżającej się góry metalu. Młot uderzył
z impetem ciężkim łbem, który zmiótł filigranowego przeciwnika. Zanim stwór
upadł z powrotem na zimny beton, Robert trafił go promienień z kuli i przywołał
z powrotem.
Kilka arkuszy blachy na dachu wygięło się, nie mając
podparcia. Zanim runęły w dół, Kamil złapał dość ciężkiego jak na swój wzrost
Raichu i odskoczył w bok. Odezwał się ból w nodze. Anka i Sebastian odskoczyli
w drugą stronę, chroniąc się wewnątrz auta. Metalowe arkusze spadły z hukiem na
betonową podłogę dosłownie kilka centymetrów od chłopca.
– To nie jest walka na stadionie, Kamilku – zaśmiał się
drwiąco Robert. – Myślałem, że o tym pomyślałeś przed wyborem Pokemona.
Kamil podniósł się i wyciągnął kulę z
kieszeni.
–
Kuba, gdzie jesteś?
Wystrzelił
promień, od razu, gdy stwór się pojawił. Nie wyglądał tak źle jak w pierwszej
chwili, jednak chłopak nie zmienił decyzji. Potem chciał ukryć Raichu, jednak
ten z wysiłkiem podniósł łapę, próbując go zatrzymać.
– Nie jesteś wstanie walczyć – rzucił Kamil z wyrzutem.
Stworek wskazał na kulę, a potem wykonał wymowny gest
łapą, w miejscu gdzie człowiek miałby szyję. Co to miało znaczyć? Że kula go
zabije? Cholera, przecież miał do czynienia z zespołem R. Nawet jeżeli stworka
przygotowano dla niego, to kto wie, co mogli zrobić z tym czerwono-białym
mieszkankiem, by Raichu nie mógł z niego uciec.
– Anka, lepiej wypuść Esterę. Coś nie tak jest z tymi
kulami – powiedział. Elektryczna mysz skinęła głową na potwierdzenie. –
Schowajcie się gdzieś. Nie mam zamiaru tego przegrać.
– Kamil, nie… – powiedziała dziewczyna, jednak Sebastian
ją uciszył. Udali się do samochodu.
– I
takiego cię zapamiętałem. – Uśmiechnął się Robert. – Mały, grubiutki Kamilek,
który zawsze mówił, że mu się uda, choćby w ogóle w to nie wierzył. Szczerze,
to nie spodziewałem się, że tak późno opuścisz rodzinne gniazdko. Ile to miałeś
lat? Czternaście? Piętnaście? Niektórym udawało się w tym wieku wygrać ligę, a
ty dopiero teraz masz szansę w ogóle dojść do finałów? Przyznam, że trochę mnie
zawiodłeś.
Nie odpowiedział, choć słowa brata zabolały go mocniej,
niż tysiąc dąsów Anki. Chce cię wyprowadzić z równowagi – tłumaczył sobie. Nie
daj się. Tylko jak miał to zrobić, gdy spotkał się z takim niesprawiedliwym
osądem i to wypowiedzianym przez osobę, która była kiedyś jego jedynym
przyjacielem w rodzinnym domu.
Robert musiał go obserwować od dłuższego czasu i na pewno
wiedział, że chłopak miał znacznie trudniej niż on. Od kiedy najstarszy z synów
uciekł, ojciec zabronił pozostałym dwóm wszystkiego, co w jakikolwiek sposób
wiązało się ze stworkami. Znalazł nawet dla Kamila szkołę, chyba jedyną w
Azurii, która miała tylko jedną lekcję biologii w tygodniu. Reszta jego
znajomych do dwunastego roku życia uczyła się normalnym programem, a potem
najczęściej miała w nosie dalszą edukację, w związku z maszyną, która za pomocą
elektrod w ciągu kilku minut „wstrzykiwała” bezpośrednio do mózgu roczną porcję
teorii, którą urzędnicy uznali za „wystarczającą do funkcjonowania w
społeczeństwie”. Kto chciał, mógł więc wtedy zaczynać swoją trenerską podróż, o
ile miał jakiegoś opiekuna. Kto nie, zostawał w szkole, po której wiedza
podobno wyparowywała znacznie wolniej, niż po wprowadzeniu za pomocą najnowszej
technologii. A przynajmniej tak tłumaczył Kamilowi ojciec – człowiek, którego
jednym z większych osiągnięć było wypicie pół litra na hejnał.
–
Mówisz tak, jakbyś był najlepszym trenerem w tej części galaktyki. A jakoś
nigdzie nie słyszałem o Robercie Jankowskim – zadbał by drwina była
wystarczająco wyraźna. – Czyżby coś mnie ominęło?
– Kamilku – powiedział pobłażliwie. – Nawet nie wiesz
ile.
W
Jankowskim wezbrał gniew. Z chęcią zerwałby uśmieszek z twarzy tego elegancika,
w którym ledwie rozpoznawał swojego brata. Wziął Raichu na ręce i stanął
naprzeciwko Roberta, tak jak podczas pojedynku na stadionie. Między nimi czekał
Młot, którego oddech brzmiał jak przytłumiony syk wielkiej turbosprężarki. Poza
tym było kompletnie cicho, ciężarówki zespołu R pewnie dawno już odjechały.
Wtedy chłopak ledwie usłyszał kolejny tupot stóp. Tym
razem jednak wiedział czego się spodziewać i w ostatniej chwili zasłonił Raichu
własnym ciałem. Niewidzialny Zoroark jednak nie uderzył w niego. Musiał go
wyminąć, a potem z wielką siłą wyrwał mu elektryczną mysz z objęć. Mistrz
iluzji już z nią uciekał, gdy Młot zamachnął się ogonem i uderzył tuż pod
kangurze nogi lewitującego stwora. Gruchnęło, Raichu upadł, coś uderzyło
dźwięcznie w blaszany regał.
Kamil wypuścił Szarika. Prawie dwumetrowy ognisty
wilczur, o sierści przypominającej jęzory ognia wystawił wesoło język, jednak
szybko spoważniał, widząc minę trenera.
– Ognisty podmuch – rzucił chłopak i wskazał miejsce, w
którym wydawało mu się, że był przeciwnik.
Arcanine zaś to wiedział, dzięki doskonałemu węchowi,
którego nie potrafiły oszukać nawet najdoskonalsze iluzje. Wziął oddech,
oddchylając wielki pysk do tyłu i wystrzelił ognistym pociskiem. Pięcioramienny
ideogram rozlał się na blaszanym regale, jednak nie trafił w przeciwnika.
– Może spróbowałbyś go odebrać w normalnej walce! –
krzyknął Kamil i podniósł Raichu z posadzki.
– Bardzo chętnie – Robert pstryknął palcami i
przyszykował kolejną niespodziankę.
Tym
razem był to smok, a właściwie potężny wodny wąż. Gyarados. Kamil oddałby teraz
wszystko za jeden elektryczny atak Raichu. Spojrzał na stworka, który przytulił
się do niego najmocniej jak mógł. Musiał go ochronić, nie wiedział, dlaczego
ktoś mu go dał, miał jednak pewność, że zaopiekuje się elektryczną myszą lepiej
niż Robert.
Wypuścił
Kowalskiego.
–
Trzech na jednego? – zdziwił się brat. – Czy to aby nie wbrew regułom?
–
Zawsze możesz się poddać.
Nie
uważał tego za nieuczciwe, domyślił się już, że pstryknięcie palcami, był
jakimś znakiem dla Zoroarka, który na pewno gdzieś tu krążył. Zresztą, zasadami
współzawodnictwa powinien się teraz najmniej przejmować.
Gyarados
nie czekał i tak jak Kamil się spodziewał, uderzył atakiem o nazwie pompa wodna
prosto we wrażliwego na wodę Arcanine’a. Chłopak rozkazał Emploeonowi sparować
nadlatującą kolumnę wody podobnym atakiem. Szczęśliwie rozumiał się ze stworem
właściwie bez słów, zanim skończył wypowiadać polecenie, Kowalski już zabrał
się do działania. Z dzioba wypuścił trochę cieńszy, ale również mocny strumień
wody. Kolumny zderzyły się, atak smoka minął Szarika o centymetry.
Ciecz
rozlała się po betonowej posadzce, szczęśliwe Arcanainowi, czy Młotowi daleko
było do stworków typu ziemno-skalistego, które osłabiał nawet sam kontakt z
cieczą. Ten drugi wbił się w pazurami w betonową podłogę i wyrwał z niej
pokaźny głaz, którym rzucił w stronę Gyardosa. W tym samym czasie Kowalski
wystrzelił lodowy promień.
Stwory
dobrze wiedziały co robić, Kamil przygotował je do walki właściwie z każdym Pokemon
występującym w regionie. Wymagało to ogromnego nakładu pracy, jednak zysk kilku
cennych sekund na jeden atak był nie do przecenienia.
Biały
promień wyprzedził głaz, już miał dostać przeciwnika, gdy stało się coś
niesamowitego. Strumień zamrażającej mocy przeniknął przez Pokemona i okrył
szronem ścianę po przeciwległej ścianie. Uderzenie głazu kompletnie rozproszyło
iluzję, na jej miejscu, obok kamienia, stanął znacznie mniejszy Zoroark.
Ten
lis zaczynał działać Kamilowi na nerwy. Stwór uderzył wątłymi łapami o
posadzkę, wzbijając falę uderzeniową w kolorach fioletu i indygo. Kamil zamknął
oczy i zdążył odwrócić się z Raichu na rękach. Nie poczuł jednak uderzenia, a
gdy uchylił powieki zobaczył, że znalazł się w… dżungli. Masa tropikalnych
krzewów, palm i paproci porosła podłogę grubą warstwą, a metalowe szkielety
regałów oplotły liany i pnącza. Iluzja była tak doskonała, że chłopak poczuł na
ramieniu ciepły i wilgotny dotyk wielkiego liścia.
Najgorsze
było jednak to, że nie miał szans dostrzec tu przeciwnika, ledwie mógł zobaczyć,
gdzie stały jego własne stworki.
–
Kowalski, mgła – rzucił desperacko. Czuł, że bitwa wymyka mu się spod
kontroli.
Lepiej
żeby Zoroark także ich nie zobaczył. Między liśćmi pojawiły się zimne opary –
równie dobrze można było teraz walczyć w mleku. Szczęśliwie znów mógł liczyć na
Szarika.
– Jeszcze raz ognisty podmuch – szepnął
Arcanine’owi do ucha. – Tym razem spróbuj trafić.
Zoroark
stał za daleko by próbować innych ataków. Ognisty wilczur skoczył głębiej w
iluzoryczny las, by nie poparzyć trenera. Pocisk sunął przez dżunglę, tworząc w
niej i we mgle okrągły tunel. Atak jednak znów chybił i rozbił się o ścianę
magazynu, wybijając w niej wyrwę. Ktoś na pewno zobaczył kawał eksplodującej
ściany, choćby z przeciwległego budynku.
– No
cóż, miło było, ale chyba musimy się już pożegnać – rozbrzmiał głos Roberta
gdzieś za tysiącem liści.
Dało
się usłyszeć jak wypuszcza dwa stworki. Pierwszego Kamil nie widział, jednak
drugiego nie mógł przeoczyć, nawet mimo mgły. Wielki, żółty ptak zawisł w
powietrzu tuż pod dachem, niszcząc skrzydłem kolejny metalowy regał. Powietrze
wypełniły elektryczne trzaski, stwór wydawał się być stworzony z samych
błyskawic. Zapdos – pomyślał Kamil i poczuł jak dreszcz przeszedł mu po
plecach.
To
niemożliwe – tłumaczył sobie. – To na pewno iluzja. Takich stworów istniało co
najwyżej kilka, może nawet tylko jeden. Robert nie mógł go złapać. Wtedy Kamil
przypomniał sobie maskotkę, którą podarował mu chłopczyk w barze na plaży. To
na niego miał uważać.
To nie
była iluzja.
Było
za późno na wszelkie komendy, a Pokemony Kamila nie były przygotowane na spotkanie
legendarnego ptaka. Zapdos syknął i pokrył się błyskawicami. Wszystkie neonowe
lampy w ostatnich sekundach życia zaświeciły mocniej niż kiedykolwiek. Kamil
już żegnał się z życiem, gdy Młot powalił go na ziemię. Chłopiec upadł,
starając się nie wypuścić Raichu z rąk. Aggron pochylił się nad nim, próbując
go zasłonić, zaś po jednej ze stron położył się Szarik, po drugiej Kowalski.
Mądre stworki, wiedziały, że nie mogą go dotykać. Tylko czy miały pojęcie, co
będą musiały teraz znieść?
Potężna
fala piorunów wypełniła cały magazyn, rozświetlając wnętrze do białości. Iluzja
dżungli ustępowała przed rozszalałą apokalipsą, wodospady światła ryjące dziury
w betonie zgrzytały wściekle za cielskiem Aggrona. Chłopak widział, jak iskry
przeskakują po łapach stwora, jak prąd wprawia go w drżenie. I jak Młot
uśmiecha się nad nim, jakby to była tylko błahostka.
Ucichło.
Było dziwnie jasno, dopiero po chwili Kamil zdał sobie sprawę, że z magazynu
została tylko metalowa konstrukcja i dach z blachy trapezowej. Płyty, które
okalały budynek, runęły na ziemię i wyglądały jakby ktoś przepuścił je przez
młynek do kawy.
Młot
podniósł się na równe nogi, trzeba było znacznie więcej, by go powalić.
Kowalski jednak leżał nieprzytomny, obok próbował się podnieść Szarik. Chłopak
drżącą dłonią odpinał kule i przywoływał dwa stworki. Gengar, Arcanine,
Emploeon, Raichu… musiał jak najszybciej pojechać do centrum Pokemonów. Zostały
mu tylko dwa Pokemony – osłabiony Młot i Cicha. Może jeszcze Kuba. A
naprzeciwko siebie miał legendarną bestię.
I
Roberta, który stał obok Rhydona w nawet nie zakurzonej marynarce. Jego
stwór był całkowicie odporny na prąd, a
dzięki rogowi przyciągającemu elektryczne ataki, ochronił swojego właściciela.
Zapdos wylądował obok niego i zaklekotał dumnie.
–
Kamil, to nie musiało tak się skończyć – powiedział brat. Może nawet było mu
trochę żal.
– Po
co ci Raichu? – zapytał oszołomiony. Wpatrywał się w oczy Zapdosa i ciągle nie
wierzył, że był prawdziwy. – Masz bestię, którą zawsze chciałeś złapać. Do czego
ci ten maluch potrzebny?
–
Jeżeli zdobyłem jeden cukierek, dlaczego nie miałbym sięgnąć po następny? Nie
musisz wiedzieć wszystkiego, radziłbym po prostu oddać tego stworka. Jest
ważniejszy, niż mógłbyś sobie wyobrazić.
Wtedy
Kamil usłyszał dźwięk odpalanego silnika. Jakimś cudem, zdezelowany samochód
stał niemal nietknięty, mimo że pokrywała go sterta tlących się płyt. Ze środka
krzyknęła Anka.
–
Kamil! Uciekamy! Szybko!
Nareszcie
na coś się przydali! Kamil spojrzał na brata, który właśnie zdał sobie sprawę,
że zwycięstwo wyślizguje mu się z rąk.
– Nie
przywykłem do zmiany zdania – powiedział chłopiec i schował Aggrona do kuli. Z
Raichu w ramionach pobiegł w stronę auta. Słyszał za sobą, jak Zapdos poderwał
się z trzaskiem błyskawic. Kolejne słupy elektryczności sunęły za nim, wypalając
czarne pasma. Chłopak niemal rzucił się do środka, starając się upaść na plecy.
Anka w ostatniej chwili zdążyła zamknąć drzwi.
Błyskawice
zgrzytały wściekle za blaszaną karoserią. Dziewczyna zapiszczała, gdy coś,
jakby wystrzał, wstrząsnęło samochodem. Prawdopodobnie oponę pogłaskała
zbłąkana elektryczna gałąź.
–
Jedź! – krzyknął Kamil.
Samochód
ruszył z piskiem opon i smrodem palonego sprzęgła. Sebastian skręcił na pełnym
gazie, jednak nie wyrobił się i ze zgrzytem otarł o ogrodzenie. Iskry z gołej felgi
ciągnęły się za autem niczym ogon komety. Staranowali zamkniętą bramę.
Zatrzęsło samochodem, Kamil obił się o karoserie, Anka mało nie wypadła przez
tylne drzwi, które nagle się otworzyły. Auto jednak parło dalej z potwornym
rykiem silnika.
–
Drugi bieg! – ryknął Kamil, próbując przekrzyczeć hałas.
Informatyk
nie bez trudu odnalazł drążek i z upiornym zgrzytem wrzucił dwójkę.
– Dasz
radę dojechać do centrum Pokemonów? – zapytał Jankowski.
– Tak,
raczej tak – odparł nerwowo, choć niewiele w tym było pewności.
–
Dobrze, powinniśmy uciec. Na Zapdosie chyba nie da się latać. Dzięki – Ostatnie
zdanie ledwie wyszło z jego ust. Za co miał dziękować? Za to, że wyciągnęli go
z tarapatów, w które sami go wpakowali? Za to, że go oszukali?
Wtedy
na twarz Anki wstąpił wyraz prawdziwego przerażenia. Podniosła dłoń i wskazała
coś na niebie. Za samochodem leciały dwa potężne stwory – Zapdos i trochę
mniejszy smok o trzech głowach i sześciu skrzydłach. Hydreigon. Na nim, niczym jeździec
śmierci, siedział Robert.
Najwyraźniej
prawdziwa bitwa miała się dopiero zacząć.
– Obyś
był tego warty, mały – powiedział Kamil do Raichu.