Rozdział 6: Kto piorunom ostrzy groty?

niedziela, października 30, 2016 0 Komentarzy A+ a-

W magazynie słychać było tylko pomruki odjeżdżających ciężarówek i niewyraźne pokrzykiwania przytłumione przez cienkie ściany budynku. Robert przestąpił ostentacyjnie z nogi na nogę, Anka i Sebastian czekali w napięciu, niemal zapominając o oddychaniu. Kamil wahał się.  Gdy otworzy kulę, nie będzie już odwrotu.  W środku mogło się znajdować cokolwiek, od zwykłego gryzonia, do legendarnej bestii, potrafiącej obrócić w pył całe miasto. I jakoś druga opcja wydawała mu się teraz bardziej prawdopodobna.
              Ciekawość zwyciężyła. Wcisnął niewielki przycisk i ze środka Pokeballa wystrzelił czerwony strumień energii. Po chwili przed chłopcem stanęła trochę pulchna ciemnopomarańczowa mysz z kangurzymi stopami i krótkimi, lecz mocnymi łapami. Nie wyglądała groźnie, nie miała nawet metra wzrostu. Długi ogon zakończony błyskawicą leżał bezładnie na ziemi, uszy z charakterystycznym zawijasem stworek położył po sobie. Rozejrzał się trochę nieobecnym wzrokiem. Był tak wycieńczony, że ledwie stał prosto.
Jankowski obawiał się przez chwilę, że Pokemon może porazić go prądem, jednak szybko zrozumiał, że w takim stanie nie wznieciłby nawet iskry.
– Raichu? – zapytał Sebastian z mieszaniną niedowierzania i zawodu. Spojrzał na Ankę, jednak ta także wydawała się zaskoczona.
– Przyznam, że też się tego nie spodziewałem – zauważył Robert.
Kamil przyklęknął przy elektrycznej myszy i ostrożnie podtrzymał ją, gdy się zachwiała. Chłopak słyszał o podobnych stworkach, zresztą jak każdy trener w regionie, który poważnie myślał o zdobyciu odznak i uczestnictwie w finałach ligi. Raichu – powtórzył w myślach. O ile dobrze wytrenowany, dla każdego mógł być godnym przeciwnikiem. Jednak tak było z większością Pokemonów, w tym całym zamieszaniu musiało chodzić o coś więcej niż jego umiejętności.
– Czy ktoś mi wreszcie wyjaśni, o co tu chodzi? – zapytał ostro.
Wbił spojrzenie w Ankę, od której oczekiwał odpowiedzi. Dziewczyna tylko bezradnie wzruszyła ramionami. Jeżeli miała jakikolwiek plan, posypał się już dawno. Wiedział, że najchętniej uciekłaby stąd, kolejny raz nie patrząc za siebie. Raczej nie mogła liczyć na współczucie ze strony Kamila.
– Jest twój – wyjąkała łamiącym się głosem. – Nie pytaj dlaczego. Wiem tylko, że twój brat nie może go dostać.
– Ale przecież nikt mi tego nie zabroni – głos Roberta wydał się miękki, nawet trochę dobroduszny.
Brat przeszedł wolno wzdłuż blaszanego regału, celebrując każdy krok. Nie wiedzieć czemu oddalał się od nich. Nie wyglądał jak człowiek, który miał asa w rękawie – on zdawał się mieć ich całą karetę.  
– Niestety, muszę cię zmartwić, mój drogi braciszku. To nie będzie dzień, w którym skompletujesz swój zespół. Nie ważne co mówi ta mała, Raichu należy teraz do mnie i radziłbym się z tym pogodzić. Ot, choćby ze względu na więzy rodzinne.
Zmieniał się na jego oczach, z trochę zmanierowanego młodego mężczyznę przeistaczał się w drapieżnika, któremu ktoś próbuje odebrać ofiarę. Dlaczego tak bardzo chciał Raichu? Młody trener nadal pamiętał jego ambicje. Jeżeli wyjeżdżał w podróż, to na drugi koniec świata, gdy zapragnął zostać trenerem, to od razu najlepszym, a jeżeli chciał złapać stworka, to takiego, o którym krążyły legendy. Po co mu więc Raichu? Nie oferował przecież łatwych zwycięstw, był właściwie jak szklana armata – posiadał wielką siłę, ale w kruchym ciele. Nie wybaczał błędów w treningu, czy taktyce, czego więc mógł od niego chcieć człowiek, który od początku miał wielkie marzenia i zamierzał do nich dotrzeć jak najkrótszą drogą?  
Wtedy Kamil coś zrozumiał. Robert nie wiedział, co za stworek był w kuli, a przynajmniej tak zareagował. Wynikało z tego, że nie potrzebował Raichu, a raczej tego konkretnego stwora, który znalazł się dzisiaj w tym konkretnym magazynie. Tylko znów pojawiało się to jedno pytanie. Dlaczego? Wątpił, że się tego dowie, gdyby teraz oddał bratu elektryczną mysz.
–  I co ja mam zrobić z tobą, mały? – powiedział spokojnie do Raichu. Tak samo mówił do niego Robert, gdy coś przeskrobał. Jednak nie zauważył na twarzy mężczyzny nawet cienia reakcji. Ale przecież to był jego brat, zmienił się, ale człowiek po ośmiu latach ma prawo wyglądać trochę inaczej.
Raichu spojrzał na niego zmęczonymi oczami, ze wszystkich sił walczył ze znużeniem. Jeżeli Kamil miałby go wyciągnąć z magazynu, to tylko jako członka zespołu. A to zawsze była poważna decyzja, w końcu przepisy zezwalały na noszenie ze sobą tylko sześciu stworków. Nie zamierzał łapać więcej, gdyż nie wyobrażał sobie, że miałby zostawiać któregokolwiek ze swoich podopiecznych w jakiejś przechowalni w Centrum Pokemonów.
– Wybieraj – rzucił do stworka. Uznał, że tak będzie najsprawiedliwiej.
Raichu otaksował najpierw Roberta. Temu wystarczyło jedno spojrzenie, by wiedzieć dokąd wszystko zmierza – bracia właśnie stali się przeciwnikami. Jednak stworek przyglądał się mu dziwnie długo, jakby próbował coś rozpoznać, odczytać, ale opadające powieki nie pozwalały mu się skupić. Potem czarne oczy z hipnotyzująco niebieskimi źrenicami powędrowały na twarz Kamila. Pokemon uśmiechnął się niewyraźnie i wskazał grubym, brązowym palcem na chłopaka.
– Urocze – zadrwił brat i pstryknął palcami.
Wszystko potoczyło się błyskawicznie. Kamil usłyszał delikatny tupot z lewej strony. Powinien dostrzec nadbiegające zagrożenie, przecież nie było tak ciemno, ale nie widział nic, poza wgniatającymi się półkami w coraz bliższych regałach. W ostatniej chwili z cienia chłopca wyskoczył Gengar. Prawą pięść pokryły fioletowe wyładowania i duch z całych sił uderzył w… powietrze.
Jednak cichy pisk niewidzialnej istoty zdradził, że trafił. Lisowaty stwór pojawił się, leżąc na podłodze, a właściwie na swoim bujnym bordowo-czarnym warkoczu związanym gumką. Zoroark – rozpoznał Kamil. Mistrz iluzji… Jankowski dopiero teraz zrozumiał, jak bardzo ma przerąbane.
Przeciwnik otarł pysk łapą i raptownie zniknął. Jakim cudem wiedział dokąd biec? – zastanowił się Kamil. Przecież będąc niewidzialnym, nie mógł niczego dostrzec – jeżeli światło cię omija, to omija także twoje oczy, dotyczyło to nawet duchów. Chyba, że… nie zobaczył tylko Kuby, gdyż był zimny. Czyżby więc dostrzegał podczerwień? Akurat teraz Jankowski powinien o tym wiedzieć.
– No proszę – powiedział brat z nieudawanym podziwem. – Nowy nabytek? Zaskoczyłeś mnie, ale to dobrze. Od wielu tygodni nie miałem porządnej rozrywki.
Wypuścił kolejnego podopiecznego. Alakazam – chuderlawy stwór przypominał wąsatego mnicha z dwiema łyżkami. Gdy się zmaterializował, od razu, bez komendy, uderzył psychopromieniem. Kolorowa błyskawica popędziła w stronę Kamila, lśniąc w metalowych szkieletach regałów. Chłopak zdążył tylko mocniej zacisnąć dłonie na Raichu.
Gengar znowu wynurzył się jak z podziemi i przyjął na siebie potężne uderzenie. Zawył przeraźliwie, aż zadrżała stalowa konstrukcja magazynu. Siła ataku odrzuciła go nad głową chłopca. Grzmotnął tak mocno w jeden z metalowych profili, że nieco go wygiął. Upadł na beton, spróbował się podnieść, lecz nie dał rady. Jakimś cudem zdołał się jeszcze uczynić niewidzialnym.
Uratował mnie – myśl zabłysła na moment w głowie chłopca. Wypuścił największą bestię jaką miał w zanadrzu – Aggrona. Kilkutonowa bestia wyglądała jak potężny dinozaur ze stali.. Ledwie mieścił się wewnątrz budynku, czaszkę, w przeciwieństwie do czarnej reszty, miał białą jak śnieg, z otworów na głowie wystawały dwa wielkie rogi. Pod masywnym, spiczastym czołem ukrywały się małe oczka i szczęki wyglądające jak potężne wnyki. Gdy się na niego patrzyło, ciężko było sobie wyobrazić przeszkodę, która mogłaby go choć spowolnić.
– Młot! Szarża! – wrzasnął Kamil.
Już sam ryk Aggrona wstrząsnął budynkiem. Ruszył, niszcząc i wyginając metalowe regały i kratownice przed sobą, jakby zrobiono je z zapałek. Robert pewnie się go nie spodziewał, gdyż jego Alakazam popełnił błąd – próbował zatrzymać Młota. Oczy zajaśniały na moment niczym błękitne latarnie, chwilę później aura w podobnym kolorze otoczyła rozpędzoną bestię.
Równie dobrze mógłby spróbować zatrzymać pociąg.
Psychiczny cios nawet nie spowolnił nieuchronnie zbliżającej się góry metalu. Młot uderzył z impetem ciężkim łbem, który zmiótł filigranowego przeciwnika. Zanim stwór upadł z powrotem na zimny beton, Robert trafił go promienień z kuli i przywołał z powrotem.
            Kilka arkuszy blachy na dachu wygięło się, nie mając podparcia. Zanim runęły w dół, Kamil złapał dość ciężkiego jak na swój wzrost Raichu i odskoczył w bok. Odezwał się ból w nodze. Anka i Sebastian odskoczyli w drugą stronę, chroniąc się wewnątrz auta. Metalowe arkusze spadły z hukiem na betonową podłogę dosłownie kilka centymetrów od chłopca.
            – To nie jest walka na stadionie, Kamilku – zaśmiał się drwiąco Robert. – Myślałem, że o tym pomyślałeś przed wyborem Pokemona.  
 Kamil podniósł się i wyciągnął kulę z kieszeni.
– Kuba, gdzie jesteś?
Wystrzelił promień, od razu, gdy stwór się pojawił. Nie wyglądał tak źle jak w pierwszej chwili, jednak chłopak nie zmienił decyzji. Potem chciał ukryć Raichu, jednak ten z wysiłkiem podniósł łapę, próbując go zatrzymać.
            – Nie jesteś wstanie walczyć – rzucił Kamil z wyrzutem.
            Stworek wskazał na kulę, a potem wykonał wymowny gest łapą, w miejscu gdzie człowiek miałby szyję. Co to miało znaczyć? Że kula go zabije? Cholera, przecież miał do czynienia z zespołem R. Nawet jeżeli stworka przygotowano dla niego, to kto wie, co mogli zrobić z tym czerwono-białym mieszkankiem, by Raichu nie mógł z niego uciec.
            – Anka, lepiej wypuść Esterę. Coś nie tak jest z tymi kulami – powiedział. Elektryczna mysz skinęła głową na potwierdzenie. – Schowajcie się gdzieś. Nie mam zamiaru tego przegrać.
            – Kamil, nie… – powiedziała dziewczyna, jednak Sebastian ją uciszył. Udali się do samochodu.
– I takiego cię zapamiętałem. – Uśmiechnął się Robert. – Mały, grubiutki Kamilek, który zawsze mówił, że mu się uda, choćby w ogóle w to nie wierzył. Szczerze, to nie spodziewałem się, że tak późno opuścisz rodzinne gniazdko. Ile to miałeś lat? Czternaście? Piętnaście? Niektórym udawało się w tym wieku wygrać ligę, a ty dopiero teraz masz szansę w ogóle dojść do finałów? Przyznam, że trochę mnie zawiodłeś.
            Nie odpowiedział, choć słowa brata zabolały go mocniej, niż tysiąc dąsów Anki. Chce cię wyprowadzić z równowagi – tłumaczył sobie. Nie daj się. Tylko jak miał to zrobić, gdy spotkał się z takim niesprawiedliwym osądem i to wypowiedzianym przez osobę, która była kiedyś jego jedynym przyjacielem w rodzinnym domu.
            Robert musiał go obserwować od dłuższego czasu i na pewno wiedział, że chłopak miał znacznie trudniej niż on. Od kiedy najstarszy z synów uciekł, ojciec zabronił pozostałym dwóm wszystkiego, co w jakikolwiek sposób wiązało się ze stworkami. Znalazł nawet dla Kamila szkołę, chyba jedyną w Azurii, która miała tylko jedną lekcję biologii w tygodniu. Reszta jego znajomych do dwunastego roku życia uczyła się normalnym programem, a potem najczęściej miała w nosie dalszą edukację, w związku z maszyną, która za pomocą elektrod w ciągu kilku minut „wstrzykiwała” bezpośrednio do mózgu roczną porcję teorii, którą urzędnicy uznali za „wystarczającą do funkcjonowania w społeczeństwie”. Kto chciał, mógł więc wtedy zaczynać swoją trenerską podróż, o ile miał jakiegoś opiekuna. Kto nie, zostawał w szkole, po której wiedza podobno wyparowywała znacznie wolniej, niż po wprowadzeniu za pomocą najnowszej technologii. A przynajmniej tak tłumaczył Kamilowi ojciec – człowiek, którego jednym z większych osiągnięć było wypicie pół litra na hejnał.
– Mówisz tak, jakbyś był najlepszym trenerem w tej części galaktyki. A jakoś nigdzie nie słyszałem o Robercie Jankowskim – zadbał by drwina była wystarczająco wyraźna. – Czyżby coś mnie ominęło?
            – Kamilku – powiedział pobłażliwie. – Nawet nie wiesz ile.
W Jankowskim wezbrał gniew. Z chęcią zerwałby uśmieszek z twarzy tego elegancika, w którym ledwie rozpoznawał swojego brata. Wziął Raichu na ręce i stanął naprzeciwko Roberta, tak jak podczas pojedynku na stadionie. Między nimi czekał Młot, którego oddech brzmiał jak przytłumiony syk wielkiej turbosprężarki. Poza tym było kompletnie cicho, ciężarówki zespołu R pewnie dawno już odjechały.
            Wtedy chłopak ledwie usłyszał kolejny tupot stóp. Tym razem jednak wiedział czego się spodziewać i w ostatniej chwili zasłonił Raichu własnym ciałem. Niewidzialny Zoroark jednak nie uderzył w niego. Musiał go wyminąć, a potem z wielką siłą wyrwał mu elektryczną mysz z objęć. Mistrz iluzji już z nią uciekał, gdy Młot zamachnął się ogonem i uderzył tuż pod kangurze nogi lewitującego stwora. Gruchnęło, Raichu upadł, coś uderzyło dźwięcznie w blaszany regał.
            Kamil wypuścił Szarika. Prawie dwumetrowy ognisty wilczur, o sierści przypominającej jęzory ognia wystawił wesoło język, jednak szybko spoważniał, widząc minę trenera.
            – Ognisty podmuch – rzucił chłopak i wskazał miejsce, w którym wydawało mu się, że był przeciwnik.
            Arcanine zaś to wiedział, dzięki doskonałemu węchowi, którego nie potrafiły oszukać nawet najdoskonalsze iluzje. Wziął oddech, oddchylając wielki pysk do tyłu i wystrzelił ognistym pociskiem. Pięcioramienny ideogram rozlał się na blaszanym regale, jednak nie trafił w przeciwnika.
            – Może spróbowałbyś go odebrać w normalnej walce! – krzyknął Kamil i podniósł Raichu z posadzki.
            – Bardzo chętnie – Robert pstryknął palcami i przyszykował kolejną niespodziankę.
Tym razem był to smok, a właściwie potężny wodny wąż. Gyarados. Kamil oddałby teraz wszystko za jeden elektryczny atak Raichu. Spojrzał na stworka, który przytulił się do niego najmocniej jak mógł. Musiał go ochronić, nie wiedział, dlaczego ktoś mu go dał, miał jednak pewność, że zaopiekuje się elektryczną myszą lepiej niż Robert.
Wypuścił Kowalskiego.
– Trzech na jednego? – zdziwił się brat. – Czy to aby nie wbrew regułom?
– Zawsze możesz się poddać.
Nie uważał tego za nieuczciwe, domyślił się już, że pstryknięcie palcami, był jakimś znakiem dla Zoroarka, który na pewno gdzieś tu krążył. Zresztą, zasadami współzawodnictwa powinien się teraz najmniej przejmować.
Gyarados nie czekał i tak jak Kamil się spodziewał, uderzył atakiem o nazwie pompa wodna prosto we wrażliwego na wodę Arcanine’a. Chłopak rozkazał Emploeonowi sparować nadlatującą kolumnę wody podobnym atakiem. Szczęśliwie rozumiał się ze stworem właściwie bez słów, zanim skończył wypowiadać polecenie, Kowalski już zabrał się do działania. Z dzioba wypuścił trochę cieńszy, ale również mocny strumień wody. Kolumny zderzyły się, atak smoka minął Szarika o centymetry.
Ciecz rozlała się po betonowej posadzce, szczęśliwe Arcanainowi, czy Młotowi daleko było do stworków typu ziemno-skalistego, które osłabiał nawet sam kontakt z cieczą. Ten drugi wbił się w pazurami w betonową podłogę i wyrwał z niej pokaźny głaz, którym rzucił w stronę Gyardosa. W tym samym czasie Kowalski wystrzelił lodowy promień.
Stwory dobrze wiedziały co robić, Kamil przygotował je do walki właściwie z każdym Pokemon występującym w regionie. Wymagało to ogromnego nakładu pracy, jednak zysk kilku cennych sekund na jeden atak był nie do przecenienia.   
Biały promień wyprzedził głaz, już miał dostać przeciwnika, gdy stało się coś niesamowitego. Strumień zamrażającej mocy przeniknął przez Pokemona i okrył szronem ścianę po przeciwległej ścianie. Uderzenie głazu kompletnie rozproszyło iluzję, na jej miejscu, obok kamienia, stanął znacznie mniejszy Zoroark.
Ten lis zaczynał działać Kamilowi na nerwy. Stwór uderzył wątłymi łapami o posadzkę, wzbijając falę uderzeniową w kolorach fioletu i indygo. Kamil zamknął oczy i zdążył odwrócić się z Raichu na rękach. Nie poczuł jednak uderzenia, a gdy uchylił powieki zobaczył, że znalazł się w… dżungli. Masa tropikalnych krzewów, palm i paproci porosła podłogę grubą warstwą, a metalowe szkielety regałów oplotły liany i pnącza. Iluzja była tak doskonała, że chłopak poczuł na ramieniu ciepły i wilgotny dotyk wielkiego liścia.
Najgorsze było jednak to, że nie miał szans dostrzec tu przeciwnika, ledwie mógł zobaczyć, gdzie stały jego własne stworki.
– Kowalski, mgła – rzucił desperacko. Czuł, że bitwa wymyka mu się spod kontroli. 
Lepiej żeby Zoroark także ich nie zobaczył. Między liśćmi pojawiły się zimne opary – równie dobrze można było teraz walczyć w mleku. Szczęśliwie znów mógł liczyć na Szarika.
–  Jeszcze raz ognisty podmuch – szepnął Arcanine’owi do ucha. – Tym razem spróbuj trafić.
Zoroark stał za daleko by próbować innych ataków. Ognisty wilczur skoczył głębiej w iluzoryczny las, by nie poparzyć trenera. Pocisk sunął przez dżunglę, tworząc w niej i we mgle okrągły tunel. Atak jednak znów chybił i rozbił się o ścianę magazynu, wybijając w niej wyrwę. Ktoś na pewno zobaczył kawał eksplodującej ściany, choćby z przeciwległego budynku.
– No cóż, miło było, ale chyba musimy się już pożegnać – rozbrzmiał głos Roberta gdzieś za tysiącem liści.
Dało się usłyszeć jak wypuszcza dwa stworki. Pierwszego Kamil nie widział, jednak drugiego nie mógł przeoczyć, nawet mimo mgły. Wielki, żółty ptak zawisł w powietrzu tuż pod dachem, niszcząc skrzydłem kolejny metalowy regał. Powietrze wypełniły elektryczne trzaski, stwór wydawał się być stworzony z samych błyskawic. Zapdos – pomyślał Kamil i poczuł jak dreszcz przeszedł mu po plecach.
To niemożliwe – tłumaczył sobie. – To na pewno iluzja. Takich stworów istniało co najwyżej kilka, może nawet tylko jeden. Robert nie mógł go złapać. Wtedy Kamil przypomniał sobie maskotkę, którą podarował mu chłopczyk w barze na plaży. To na niego miał uważać.
To nie była iluzja.
Było za późno na wszelkie komendy, a Pokemony Kamila nie były przygotowane na spotkanie legendarnego ptaka. Zapdos syknął i pokrył się błyskawicami. Wszystkie neonowe lampy w ostatnich sekundach życia zaświeciły mocniej niż kiedykolwiek. Kamil już żegnał się z życiem, gdy Młot powalił go na ziemię. Chłopiec upadł, starając się nie wypuścić Raichu z rąk. Aggron pochylił się nad nim, próbując go zasłonić, zaś po jednej ze stron położył się Szarik, po drugiej Kowalski. Mądre stworki, wiedziały, że nie mogą go dotykać. Tylko czy miały pojęcie, co będą musiały teraz znieść?
Potężna fala piorunów wypełniła cały magazyn, rozświetlając wnętrze do białości. Iluzja dżungli ustępowała przed rozszalałą apokalipsą, wodospady światła ryjące dziury w betonie zgrzytały wściekle za cielskiem Aggrona. Chłopak widział, jak iskry przeskakują po łapach stwora, jak prąd wprawia go w drżenie. I jak Młot uśmiecha się nad nim, jakby to była tylko błahostka.
Ucichło. Było dziwnie jasno, dopiero po chwili Kamil zdał sobie sprawę, że z magazynu została tylko metalowa konstrukcja i dach z blachy trapezowej. Płyty, które okalały budynek, runęły na ziemię i wyglądały jakby ktoś przepuścił je przez młynek do kawy.
Młot podniósł się na równe nogi, trzeba było znacznie więcej, by go powalić. Kowalski jednak leżał nieprzytomny, obok próbował się podnieść Szarik. Chłopak drżącą dłonią odpinał kule i przywoływał dwa stworki. Gengar, Arcanine, Emploeon, Raichu… musiał jak najszybciej pojechać do centrum Pokemonów. Zostały mu tylko dwa Pokemony – osłabiony Młot i Cicha. Może jeszcze Kuba. A naprzeciwko siebie miał legendarną bestię.
I Roberta, który stał obok Rhydona w nawet nie zakurzonej marynarce. Jego stwór  był całkowicie odporny na prąd, a dzięki rogowi przyciągającemu elektryczne ataki, ochronił swojego właściciela. Zapdos wylądował obok niego i zaklekotał dumnie.
– Kamil, to nie musiało tak się skończyć – powiedział brat. Może nawet było mu trochę żal.
– Po co ci Raichu? – zapytał oszołomiony. Wpatrywał się w oczy Zapdosa i ciągle nie wierzył, że był prawdziwy. – Masz bestię, którą zawsze chciałeś złapać. Do czego ci ten maluch  potrzebny?
– Jeżeli zdobyłem jeden cukierek, dlaczego nie miałbym sięgnąć po następny? Nie musisz wiedzieć wszystkiego, radziłbym po prostu oddać tego stworka. Jest ważniejszy, niż mógłbyś sobie wyobrazić.
Wtedy Kamil usłyszał dźwięk odpalanego silnika. Jakimś cudem, zdezelowany samochód stał niemal nietknięty, mimo że pokrywała go sterta tlących się płyt. Ze środka krzyknęła Anka.
– Kamil! Uciekamy! Szybko!
Nareszcie na coś się przydali! Kamil spojrzał na brata, który właśnie zdał sobie sprawę, że zwycięstwo wyślizguje mu się z rąk.
– Nie przywykłem do zmiany zdania – powiedział chłopiec i schował Aggrona do kuli. Z Raichu w ramionach pobiegł w stronę auta. Słyszał za sobą, jak Zapdos poderwał się z trzaskiem błyskawic. Kolejne słupy elektryczności sunęły za nim, wypalając czarne pasma. Chłopak niemal rzucił się do środka, starając się upaść na plecy. Anka w ostatniej chwili zdążyła zamknąć drzwi.
Błyskawice zgrzytały wściekle za blaszaną karoserią. Dziewczyna zapiszczała, gdy coś, jakby wystrzał, wstrząsnęło samochodem. Prawdopodobnie oponę pogłaskała zbłąkana elektryczna gałąź.
– Jedź! – krzyknął Kamil.
Samochód ruszył z piskiem opon i smrodem palonego sprzęgła. Sebastian skręcił na pełnym gazie, jednak nie wyrobił się i ze zgrzytem otarł o ogrodzenie. Iskry z gołej felgi ciągnęły się za autem niczym ogon komety. Staranowali zamkniętą bramę. Zatrzęsło samochodem, Kamil obił się o karoserie, Anka mało nie wypadła przez tylne drzwi, które nagle się otworzyły. Auto jednak parło dalej z potwornym rykiem silnika.
– Drugi bieg! – ryknął Kamil, próbując przekrzyczeć hałas.
Informatyk nie bez trudu odnalazł drążek i z upiornym zgrzytem wrzucił dwójkę.
– Dasz radę dojechać do centrum Pokemonów? – zapytał Jankowski.
– Tak, raczej tak – odparł nerwowo, choć niewiele w tym było pewności. 
– Dobrze, powinniśmy uciec. Na Zapdosie chyba nie da się latać. Dzięki – Ostatnie zdanie ledwie wyszło z jego ust. Za co miał dziękować? Za to, że wyciągnęli go z tarapatów, w które sami go wpakowali? Za to, że go oszukali?
Wtedy na twarz Anki wstąpił wyraz prawdziwego przerażenia. Podniosła dłoń i wskazała coś na niebie. Za samochodem leciały dwa potężne stwory – Zapdos i trochę mniejszy smok o trzech głowach i sześciu skrzydłach. Hydreigon. Na nim, niczym jeździec śmierci, siedział Robert.
Najwyraźniej prawdziwa bitwa miała się dopiero zacząć.

– Obyś był tego warty, mały – powiedział Kamil do Raichu.