Rozdział 10: Spotkanie z Istotą
Drzwi
zamknęły się za Kamilem, jakby chwyciła je jakaś potężna siła. Rozległ się
dźwięk ryglowania. W długim korytarzu nie paliły się świetlówki, a jedynie
awaryjne diody. Można było dostrzec tylko kafelkowe lamperie i zamknięte,
sterylnie białe wejścia do sal oddziału ratunkowego. Sufit przypominał chłopcu
odwrócony i oświetlony nocą pas startowy na lotnisku.
–
Czego chcesz? – wycedził hardo Kamil.
Odpowiedziała
mu cisza. Chłopak słyszał tylko swój ciężki oddech. Nawet jeden szmer nie
dobiegał z poczekalni, prawdopodobnie drzwi były dźwiękoszczelne. Dobrze
wiedzieć, że w razie czego nie było sensu wołać o pomoc.
Tak
samo było z Kubą – pomyślał chłopak, przywołując w pamięci jeden z budynków w
Strefie Safari. Duch także na początku ukrywał się, później próbował delikatnie
przestraszyć przewracanymi grabiami czy szelestem foliowych worków. A potem
nagle wyskoczył na Kamila z szerokim na pół metra uśmiechem, uzbrojonym w
szereg białych jak śnieg zębów. Tylko że wtedy młody trener miał przy sobie
Cichą.
Teraz
też by mu się przydała, gdyż coś mu podpowiadało, że spotkanie z Istotą nie
skończy się niewinnych żarcikach. „Zaproszenie” było śmiertelnie poważnie.
Kamil nie wierzył w przypadki – musiało chodzić o Raichu. W cokolwiek wplątał
się ten stworek, złapało w swe sidła także Jankowskiego.
Chłopak
odetchnął głęboko, próbując się uspokoić. Wiesz co to za Pokemon – tłumaczył
sobie. – Tylko musisz sobie przypomnieć. A jeżeli wiesz, to nie ma się czego
bać.
Tylko,
że to było kłamstwo. Nie miał pojęcia, czym była Istota. Pierwszym pomysłem był
Zoroark. I najgłupszym. W końcu spotkanie dwóch stworów tego gatunku graniczyło
w Oranii z cudem, a Pokemon Roberta nie zapraszałby go tutaj. Tam w magazynie
stwór nie wahał się, by próbować wykraść Raichu pod osłoną niewidzialności.
Wątpliwe, by teraz zachciało mu się pytać o pozwolenie.
Kamil
doszedł do wniosku, że niczego wymyśli, stojąc pod wyjściem z oddziału. Musiał
sprawdzić, czy z jego stworkami wszystko było w porządku. Obawiał się jednak,
że „Istota” właśnie tego od niego oczekiwała.
Wtedy
przeszedł go dreszcz, a klamka do pierwszych drzwi po lewej zaczęła drżeć.
Działo się to dokładnie w tej kolejności, był tego pewien. Coś się zmieniło,
choć wszystko poza wprawioną w rezonans klamką, wydawało się na swoim miejscu.
Może czyta mi w myślach? – zastanowił się Kamil z pewnym niepokojem. A to
uczucie było sygnałem ostrzegawczym. Nagle poczuł się nagi, zawsze wydawało mu
się, że nie miał nic do ukrycia, a ze szczerości uczynił swoją broń. Jednak
czym innym było mówienie co się myśli, a czym innym świadomość, że ktoś może
zajrzeć do głowy jak do książeczki z obrazkami.
Klamka
przestała drżeć, gdy chłopak wyciągnął ku niej rękę. Otworzył drzwi i niemal
odskoczył przestraszony. W sali stało kilka niskich łóżek, jednak tylko jedno
było zajęte. Na nim, obok leżącego Szarika, siedział… Bartosz Jankowski.
Szczupły ojciec Kamila o czerwonej, nabrzmiałej twarzy, wyglądał, jakby ktoś
złożył go z najgorszych wspomnień, jakie chłopiec zapamiętał przez ostatnie
lata: Nieprzytomne oczy – te same, którymi wlepiał w członków rodziny, gdy
wracał pijany do domu. Usta wydęte wzgardliwym wyrazie, tak jak wtedy, gdy
Kamil powiedział mu o swoich planach rozpoczęcia trenerskiej podróż. I chude,
żylaste dłonie zaciśnięte w pięści – z ostatniego wspomnienia, w którym ojciec
rzucił się na niego, gdy oświadczył, że opuszcza dom.
Mężczyzna
zmierzył Szarika wzrokiem pełnym pogardy i pokręcił głową. Za sam ten gest
chłopak miał ochotę mu przyłożyć.
– Po
to uciekałeś z domu, miernoto? – powiedział Ojciec, a jego słowa były zimne jak
lód. Mówił gładko, podobno kiedyś wykładał na jakiejś uczelni, jednak Kamil
nigdy nie zapamiętał której. – Przecież się do tego nie nadajesz, nawet
najgorszy trener nie doprowadziłby Pokemona – ostatnie słowo niemal wypluł – do
takiego stanu.
Kamil
uśmiechnął półgębkiem, choć kosztowało go to dość dużo wysiłku. Nie mógł okazać
słabości przed nikim, a już w szczególności nie przed ojcem i istotami
potrafiącymi tworzyć iluzje.
– Tak
chcesz to rozegrać? – zapytał Jankowski w przestrzeń. – Powiedz czego chcesz
albo daj sobie spokój.
–
Słuchaj mnie, smarkaczu!
– Już
dawno cię nie słucham – odparł spokojnie, choć w głowie zaczęło mu szumieć od
napięcia. – Ale chętnie usłyszałbym od ciebie odpowiedź na jedno pytanie…
Gdybyś tylko nie był iluzją.
Ojciec
stracił rezon. Kurczył się pod spojrzeniem chłopaka, zamiast groźnego mężczyzny
z dziecięcych wspomnień zaczął przypominać przegranego człowieka z urażoną dumą
i podbitym okiem. Tym się stał po ostatnim spotkaniu ze swoim synem. Chłopcu
przez moment zrobiło się go żal, jednak pamiętał, że to zranione zwierzę
najbardziej kąsa.
–
Powtarzam, czego chcesz? – Kamil tym razem patrzył się na ojca, jakby
doszukując się w jego oczach Istoty.
Wtedy
z przerażeniem odkrył, że twarz Jerzego zbladła, oczy wybałuszyły się, a
karykaturalny uśmiech zajął całą przestrzeń między uszami.
–
Poznać cię – wyszeptał ledwie słyszalnie.
Potem
zniknął z dźwiękiem przypominającym wyłączanie kineskopowego telewizora. Kamil
rozglądał się przez chwilę, oczekując jakiejś niespodzianki, jednak nic nie
nadeszło. Podszedł do leżącego Szarika. Ogromny pies wyglądał dostojnie, ale
tylko dlatego, że spał. Zazwyczaj. gdy był przytomny, biegał językiem na
wierzchu i przymilał się do trenera, jak kilkutygodniowy szczeniak.
Kamil
pogłaskał go po dziwnie czystym, puszystym futrze na szyi, które przypominało
jęzory ognia. Poczuł bijące pod ręką ciepło – w środku tego pięknego cielska
ciągle tlił się ogień. Wtedy zrozumiał, że coś nie pasowało mu w wyglądzie
stwora. Przypomniał sobie, że jego Arcanine miał małą, czarną obwódkę na
krawędzi ucha, która wyróżniała stwora od pozostałych Pokemonów tego gatunku.
Wyprostował
się zaniepokojony. Kątem oka zauważył mamę, siedzącą na wciśniętym w róg
pomieszczenia łóżku. Ewa – drobna kobieta znów znalazła sobie miejsce na uboczu
zdarzeń. Zgarbiła się tak jak na fotelu w salonie, składając dłoń jakby trzymała
papierosa. Była tylko widzem w wojnie prowadzonej przez syna, podobnie jak
powietrze czy meble w mieszkaniu. Tak jak w domu, tak i teraz ciężko było
poznać komu kibicowała, czy to po łzach na zmęczonej twarzy, czy zaciśniętych
ustach. Kamil często sobie tłumaczył, że na pewno nie jemu. Tak przynajmniej było
łatwiej znieść jej bierność.
I
poczucie winy, że nie potrafił jej pomóc.
–
Przepraszam – ledwie wydukał.
W
odpowiedzi matka spojrzała na niego ze złością jaką pewnie nie obdarowała nawet
największego z wrogów.
– Co
mi po twoich przeprosinach?
Dlaczego
ta istota wyciągała jego najgorsze wspomnienia? Co chciała przez to osiągnąć?
Tym razem znacznie ciężej było sobie wytłumaczyć, że to tylko iluzja. Spróbował
sobie przywołać jakieś lepsze wydarzenia z domu. Przecież nie zawsze było źle,
inaczej stałby się kimś takim jak… Robert.
Chłopak
musiał znaleźć swoje Pokemony, lecz wątpił, by istota mu na to pozwoliła. Odstąpił
od stwora i milcząco pożegnał iluzję matki. Próbował sobie przypomnieć, czy
Zoroarki umieją czytać w myślach. Bo przecież bez tej umiejętności nie udałoby
się stworzyć czegoś tak sugestywnego. Czuł, że coś bądź ktoś go urabia, bada
wytrzymałość, szuka słabych punktów.
„Poznać
cię…”. Ale po co?
Wrócił
na korytarz, gdzie przeżył kolejny szok. Tym razem naprawdę znalazł się na
pasie startowym, a tuż nad nim przeleciał z rykiem przestarzały samolot z
odrzutowymi silnikami. Istota się popisywała. „Zobacz, wiem o czym myślisz i
mogę to stworzyć w każdej chwili” – chłopak niemal słyszał tę drwinę. Jednak
drzwi znajdowały się w tych samych miejscach, co przed stworzeniem iluzji – tym
razem po obydwu stronach miniaturowego pasa startowego.
Kamil
dostrzegł kolejną drżącą klamkę.
Wtedy
wpadł na pewien pomysł. Błyskawicznie, zanim wybrzmiał on w synapsach, sięgnął
po telefon i włączył kamerę. Iluzje Zoroarka, czy Kuby widać było bez przeszkód
na cyfrowych ekranach, jednak niektóre duchy i inne, niezbyt przyjazne istoty,
tak naprawdę oszukiwały tylko umysł, jednak nie zawsze nadążały za ekranami LCD
wyświetlającymi obraz z kamery.
Tak
było i tym razem, jednak wyglądało to w zupełnie inny sposób, niż Kamil
przewidywał. Ekran zamiast wyświetlać obraz bez nałożonej iluzji, był po prostu
czarny. Nawet z godziną w prawym górnym rogu było coś nie tak – jeżeli tylko na
moment spuszczał z niej wzrok, zmieniała się w dość losowy sposób. Czy to mogła
być jakaś wskazówka?
Nagle
telefon zmienił się zielony blok, który kleił się od śmierdzącej mazi. Kamil w
pierwszych odruchu chciał go wyrzucić, jednak nauczony, że nie może teraz do
końca ufać swoim zmysłom, powstrzymał się i włożył komórkę do kieszeni.
Uczucie, że nosi tam rozlany kisiel, minęło dość szybko.
– Nie
oszukuj – upomniał go głos znikąd.
– I
kto to mówi? – odparł cierpko i chwycił następną klamkę.
Tym razem za drzwiami nie było kolejnej sali, a pomost,
na którym spotkał dzisiaj Ankę. Zapach morza, ciepło słońca i delikatna bryza
były łudząco podobne. Chłopak przestąpił niepewnie przez próg, ale deski pod
nim nawet nie zaskrzypiały – konstrukcja wydawała się niezniszczalna. Na drugim
jej końcu, przy plaży, stał Kowalski. Pingwin patrzył na chłopca ze wściekłym
grymasem, wypuszczając parę przez małe otwory na masywnym dziobie. Wycelował w
chłopca płetwo-skrzydłem i odrobinę się nadął.
Szykował
się do ataku.
Jankowski spojrzał za siebie – przejście ciągle stało na
swoim miejscu. O co w takim razie chodziło? Co to był za sprawdzian? Zrozumiał,
gdy Pokemon ruszył na niego. Kowalski po ewolucji stał się znacznie silniejszy,
na tyle, by Kamil zaczął się niepokoić, że stwór już bez problemu radziłby
sobie bez trenera.
Bez
niego.
A
przecież wszyscy, którym przestawał być potrzebny, w końcu go porzucali. Żal
ścisnął mocno i nie zamierzał odpuścić. Zrezygnowany chłopak chciał wrócić na
korytarz, zanim iluzja go dopadnie. Odwrócił się ostatni raz. Mimo furii
wypisanej na pysku Empoleona i wycelowanym w chłopca złotym trójzębie, Kamil
nadal dostrzegał w tym czarnym pingwinie swojego przyjaciela. Przecież on cię
ubóstwia – podpowiadał wewnętrzny głos. Poszedłby za tobą w ogień, czy wodospad
błyskawic. Tak jak dzisiaj. To co widzisz, to kłamstwo.
Chłopak
postanowił stawić czoła iluzji. I wtedy pingwin się zmienił. Na pyszczek
wstąpił uśmiech, a płetwy z pazurami po wewnętrznej stronie rozłożyły jak do
uścisku. Znikł tuż przed chłopcem, mimo że ten z chęcią dałby się teraz powalić
przysadzistemu stworkowi.
O co tu chodziło? Dlaczego niektóre wizje się zmieniały?
– zastanawiał się Kamil. Czyżby ktoś mu
pomagał? A może to on sam je zwalcza? Może to nie iluzje, a jego sen?
– Kim jesteś? – rzucił w przestrzeń. – Dlaczego to
robisz?
Na morzu zerwał się wiatr, chmury zasłoniły słońce, choć
jeszcze wcześniej nie dało się spostrzec nawet niewielkiego obłoczka. Plażę w
Oranii zmoczył deszcz, jednak chłopak nie poczuł nawet kropli.
– Jesteś, Kamilku, ciekawym człowiekiem – głos znów
zdawał się pochodzić jednocześnie znikąd i z każdego możliwego miejsca. – Może
nawet ciekawszym niż twój brat.
Tak jakbym słyszał Roberta – pomyślał z niepokojem
Jankowski. – Tego nowego Roberta, które znał tylko z dzielnicy portowej.
– Co
oznacza „ciekawszym”?
– Bardziej złożonym. Więcej składników, więcej zabawy. A
chcesz się przecież pobawić z Istotą, prawda? W końcu nie deptałbyś jej planów,
gdybyś tego nie chciał – zdanie zabrzmiało jak grzmot. Po chwili jednak wiatr
się uspokoił, a zza chmur wyjrzało słońce. – Zapraszam więc na kolejny plac
zabaw.
– A co zrobisz, jeżeli się nie zgodzę?
– Cóż – powiedziała istota niemal wesoło. – Nie trzyma
się w domu Chatota, który nie umie śpiewać.
Nawet
takie powiedzonka to coś wykopywało z pamięci Kamila. Tak mawiał jego
nauczyciel od muzyki. Choć to na pewno nie było złe wspomnienie. Co prawda
śpiew i gra były tylko alibi przed rodzicami, którym w ten sposób oświadczał,
że miał jakieś zainteresowania poza stworkami. A potem naprawdę polubił grę,
nawet teraz gitara leżała niezakurzona w szafce w przechowalni w którymś
centrum Pokemonów w Oranii.
–
Pójdę, jeżeli powiesz mi czym jesteś.
–
Zawsze te same pytania. Taka jest chyba wasza, ludzka natura. Imię Istoty
naprawdę nic ci nie powie. Zresztą, masz teraz ważniejsze pytania. Choćby, czy
twoim niewolnikom nic nie grozi? Nie wolałbyś na to poznać odpowiedzi, zamiast
zaspokajać swoja chorą ciekawość?
Chłopak
w pierwszej chwili nie zrozumiał, dlaczego rozmówca nazwał jego przyjaciół
niewolnikami. Kto mógłby użyć tego słowa? Albo jakiś fanatyk domagający się
zwrócenia wolności stworkom, albo… skrzywdzony Pokemon. Nie było to ważne, bo
„Istota” miała rację. Naprawdę chciał się dowiedzieć, czy jego potworki były
bezpieczne. Z drugiej strony, jaką miał pewność, że stwór nie będzie kłamać?
–
Milczysz? Tak bardzo boisz się kłamstw, że nie chcesz poznać prawdy?
–
Powiedz tylko, czy nic im nie jest – rzucił bez wiary w uzyskanie odpowiedzi.
–
Istota nie nazwałaby tak stanu, do którego je doprowadziłeś. Ale jeżeli
będziesz posłuszny, nic więcej się im nie stanie. Masz jeszcze jakieś pytania?
Wtedy
Kamil poczuł wstrząs, który przeszedł przez całe jego ciało. Przypominało to
coś w rodzaju porażenia ładunkiem elektrycznym. Morze i plaża wokół niego także
się zadrżały, podobnie jak pomost pod nim.
–
Chyba ktoś chce nam przerwać zabawę.
Chłopiec
miał już pewność – to wszystko było snem. Ten dreszcz, gdy wszedł do oddziału –
to wtedy musiał zasnąć. Zmieniające się postacie – to jego umysł walczył z
wizjami Istoty. A ten wstrząs? Czyżby ktoś próbował go obudzić? Czy powinien w
takim razie grać na zwłokę? A co jeżeli się myli? Istota nie musiała być potężna,
by zrobić krzywdę jego przyjaciołom. Wystarczy, że wiedziała, gdzie są.
Następny
wstrząs o mało go nie wywrócił. Z jakiego powodu odczuła go także Istota, gdyż
cicho jęknęła z wysiłku. Wtedy usłyszał głośny świst – to Centrum Pokemonów
spadało na niego z niebieskiego sklepienia. W mgnieniu oka runęło na ziemię i
po chwili chłopiec stał w poczekalni. Na początku nie wiedział, gdzie się
znalazł. Budynek był sporo mniejszy od lecznicy, do której przyjechał z Raichu.
Wnętrze przypominało bardziej przedsionek do szaletu, niż pełnoprawny szpital
dla stworków.
Na
krzesełku przy ścianie zobaczył Ankę. Płakała, chowając głowę w rozpuszczonych,
rudych włosach. W bojówkach i bluzce bez rękawków wyglądała tak jak ją zawsze
pamiętał. Wtedy go olśniło – trafił do lecznicy niedaleko tunelu Diggletów. Tam
gdzie pierwszy raz ją spotkał.
–
Pamiętasz? – obok niego stanęła kopia Anki, która przypominała tą teraźniejszą
wersję dziewczyny.
Przestraszył się jej trochę ochrypłego głosu,
bardziej niż widoku ojca. Tylko nie ona, nie teraz, gdy znów się spotkali –
niemal krzyczał w myślach. Przed nim rozgrywała się retrospekcja pierwszego
spotkania. Zobaczył krzyczącą na dziewczynę pielęgniarkę, w której nie mieściło
się w głowie, że można doprowadzić Espeona do tak złego stanu. I zobaczył
siebie, rok młodszego, tylko odrobinę grubszego, jak staje w obronie
dziewczyny. Ledwie siebie poznawał, już wtedy wyglądał niebezpiecznie, gdy się
złościł.
–
Wiesz, że gdybyś do mnie nie podszedł, nie dałabym sobie rady? – powiedziała mu
do ucha głosem pełnym wdzięczności.
Gdy
pielęgniarka odeszła, młodszy Kamil próbował pocieszyć dziewczynę. Robił to
dość nieudolnie, mimo to dziewczyna trochę się rozpromieniła. Potem dosiadł się
do niej i zaczęli rozmawiać. Pamiętał, że nie opuścił już jej dopóki Esterze
nic nie zagrażało.
–
Otworzyłeś się potem pierwszy raz od bardzo dawna, prawda? – powiedziała mu
dziewczyna. Już wiedział, do czego to wszystko zmierzało, jednak nie potrafił
się przeciwstawić. Poczuł tylko ból, który właściwie rozdzierał mu klatkę
piersiową. – A co ja z tym zrobiłam? Oszukałam cię, a zaczęłam już wtedy.
Później tylko brnęłam dalej, bo było mi wygodnie, bo po czułam się bezpieczna.
I nagle okazałeś się ważny. Ktoś taki jak ty, dałbyś wiarę? Musiałam postawić
na szali – przygodna przyjaźń albo obowiązek wobec rodziny. Nie miałeś szans,
wiesz o tym. Prawda, grubasku?
– Wiem
– powiedział przez zaciśnięte zęby, tępo patrząc się na rozmawiającą przed nim
dwójkę. Dlaczego wtedy z nią został? Dlaczego zaproponował wspólną podróż? Ile
rzeczy byłoby mu teraz oszczędzone.
– Sam
widzisz. Musiałam wybrać już w Strefie Safari. Jedna decyzja i puff,
zakończyłam znajomość. Nawet nie wiesz jak łatwe to było, choć ty pewnie miałeś
jakieś nadzieje. To było najgorsze. To dlatego już na plaży…
– Zamknij się! – krzyknął jej w twarz, jednak
dziewczyna nawet się nie wzdrygnęła. – Słyszysz?! Czego ty chcesz ode mnie?!
Dziewczyna
uśmiechnęła się szelmowsko.
–
Obietnicy.
–
Jakiej?
– Obiecaj,
że gdy ta pomarańczowa mysz powie ci, co ukrywa przede mną, zabijesz ją.
– Nie
ma mowy. Poza tym nie może chodzić tylko o obietnicę, mógłbym ją przecież
złamać.
– Istota
powiedziałaby, że to prawda, ale chyba już ją przejrzałeś. A ona lubi rozgrywać
te gierki otwarcie. Jesteś teraz w swojej głowie, a tu obowiązują inne reguły
niż w świecie na zewnątrz. Uwierz mi, nie złamiesz danego słowa.
– W
takim razie na pewno tego nie obiecam.
– Nikt
nie zabroni ci robić problemów. – Wzruszyła ramionami. – Ale każdy w końcu się
zgadza.
Wtedy
coś trzasnęło. To kawałek sufitu wystrzelił ku górze. Potem oderwał się
następny, później kolejne, aż nagle całe sklepienie uniosło się i zwinęło w
rulon, jakby było tylko elementem dekoracji. Z nieba ziała olbrzymia dziura,
która zasysała całą scenerię snu – części budynków, pył, drzewa, czy całe
połacie łąk krążyły w wielkim wirze i znikały w otworze łudząco podobnym do
znajomego chłopcu uśmiechniętego pyszczka. Retrospekcja rozsypała się, potężny
wicher wciągnął nawet Ankę.
– Nieeeeeeeeeee!
– krzyczał upiorny głos. – Nie pozwalam!
Słońce
zgasło wchłonięte przez dziurę. Kamil znalazł się w idealnej pustce. Przez
moment machał dłońmi i nogami, zawieszony w powietrzu. Wtedy spostrzegł przed
sobą parę święcących błękitem oczu i zarys białych włosów zachowujących się jak
dym.
– To
jeszcze nie konie… – słowa coś ucięło.
Kamil
stracił czucie w kończynach, dłonie zaczynały mu znikać. Ogarną go paniczny
strach. W klatkę piersiową wlało mu się potworne zimno, nie mógł złapać tchu,
wydawało mu się, że umrze, przestanie istnieć. Ostatnie co zobaczył to parę
czerwonych oczu, które spojrzały na niego troskliwie. Potem świadomość zgasła
jak zapałka.