Rozdział 10: Spotkanie z Istotą

wtorek, listopada 08, 2016 0 Komentarzy A+ a-

Drzwi zamknęły się za Kamilem, jakby chwyciła je jakaś potężna siła. Rozległ się dźwięk ryglowania. W długim korytarzu nie paliły się świetlówki, a jedynie awaryjne diody. Można było dostrzec tylko kafelkowe lamperie i zamknięte, sterylnie białe wejścia do sal oddziału ratunkowego. Sufit przypominał chłopcu odwrócony i oświetlony nocą pas startowy na lotnisku.
– Czego chcesz? – wycedził hardo Kamil.
Odpowiedziała mu cisza. Chłopak słyszał tylko swój ciężki oddech. Nawet jeden szmer nie dobiegał z poczekalni, prawdopodobnie drzwi były dźwiękoszczelne. Dobrze wiedzieć, że w razie czego nie było sensu wołać o pomoc.
Tak samo było z Kubą – pomyślał chłopak, przywołując w pamięci jeden z budynków w Strefie Safari. Duch także na początku ukrywał się, później próbował delikatnie przestraszyć przewracanymi grabiami czy szelestem foliowych worków. A potem nagle wyskoczył na Kamila z szerokim na pół metra uśmiechem, uzbrojonym w szereg białych jak śnieg zębów. Tylko że wtedy młody trener miał przy sobie Cichą.
Teraz też by mu się przydała, gdyż coś mu podpowiadało, że spotkanie z Istotą nie skończy się niewinnych żarcikach. „Zaproszenie” było śmiertelnie poważnie. Kamil nie wierzył w przypadki – musiało chodzić o Raichu. W cokolwiek wplątał się ten stworek, złapało w swe sidła także Jankowskiego. 
Chłopak odetchnął głęboko, próbując się uspokoić. Wiesz co to za Pokemon – tłumaczył sobie. – Tylko musisz sobie przypomnieć. A jeżeli wiesz, to nie ma się czego bać.
Tylko, że to było kłamstwo. Nie miał pojęcia, czym była Istota. Pierwszym pomysłem był Zoroark. I najgłupszym. W końcu spotkanie dwóch stworów tego gatunku graniczyło w Oranii z cudem, a Pokemon Roberta nie zapraszałby go tutaj. Tam w magazynie stwór nie wahał się, by próbować wykraść Raichu pod osłoną niewidzialności. Wątpliwe, by teraz zachciało mu się pytać o pozwolenie.
Kamil doszedł do wniosku, że niczego wymyśli, stojąc pod wyjściem z oddziału. Musiał sprawdzić, czy z jego stworkami wszystko było w porządku. Obawiał się jednak, że „Istota” właśnie tego od niego oczekiwała.
Wtedy przeszedł go dreszcz, a klamka do pierwszych drzwi po lewej zaczęła drżeć. Działo się to dokładnie w tej kolejności, był tego pewien. Coś się zmieniło, choć wszystko poza wprawioną w rezonans klamką, wydawało się na swoim miejscu. Może czyta mi w myślach? – zastanowił się Kamil z pewnym niepokojem. A to uczucie było sygnałem ostrzegawczym. Nagle poczuł się nagi, zawsze wydawało mu się, że nie miał nic do ukrycia, a ze szczerości uczynił swoją broń. Jednak czym innym było mówienie co się myśli, a czym innym świadomość, że ktoś może zajrzeć do głowy jak do książeczki z obrazkami.
Klamka przestała drżeć, gdy chłopak wyciągnął ku niej rękę. Otworzył drzwi i niemal odskoczył przestraszony. W sali stało kilka niskich łóżek, jednak tylko jedno było zajęte. Na nim, obok leżącego Szarika, siedział… Bartosz Jankowski. Szczupły ojciec Kamila o czerwonej, nabrzmiałej twarzy, wyglądał, jakby ktoś złożył go z najgorszych wspomnień, jakie chłopiec zapamiętał przez ostatnie lata: Nieprzytomne oczy – te same, którymi wlepiał w członków rodziny, gdy wracał pijany do domu. Usta wydęte wzgardliwym wyrazie, tak jak wtedy, gdy Kamil powiedział mu o swoich planach rozpoczęcia trenerskiej podróż. I chude, żylaste dłonie zaciśnięte w pięści – z ostatniego wspomnienia, w którym ojciec rzucił się na niego, gdy oświadczył, że opuszcza dom.
Mężczyzna zmierzył Szarika wzrokiem pełnym pogardy i pokręcił głową. Za sam ten gest chłopak miał ochotę mu przyłożyć.
– Po to uciekałeś z domu, miernoto? – powiedział Ojciec, a jego słowa były zimne jak lód. Mówił gładko, podobno kiedyś wykładał na jakiejś uczelni, jednak Kamil nigdy nie zapamiętał której. – Przecież się do tego nie nadajesz, nawet najgorszy trener nie doprowadziłby Pokemona – ostatnie słowo niemal wypluł – do takiego stanu.
Kamil uśmiechnął półgębkiem, choć kosztowało go to dość dużo wysiłku. Nie mógł okazać słabości przed nikim, a już w szczególności nie przed ojcem i istotami potrafiącymi tworzyć iluzje.
– Tak chcesz to rozegrać? – zapytał Jankowski w przestrzeń. – Powiedz czego chcesz albo daj sobie spokój.
– Słuchaj mnie, smarkaczu!
– Już dawno cię nie słucham – odparł spokojnie, choć w głowie zaczęło mu szumieć od napięcia. – Ale chętnie usłyszałbym od ciebie odpowiedź na jedno pytanie… Gdybyś tylko nie był iluzją. 
Ojciec stracił rezon. Kurczył się pod spojrzeniem chłopaka, zamiast groźnego mężczyzny z dziecięcych wspomnień zaczął przypominać przegranego człowieka z urażoną dumą i podbitym okiem. Tym się stał po ostatnim spotkaniu ze swoim synem. Chłopcu przez moment zrobiło się go żal, jednak pamiętał, że to zranione zwierzę najbardziej kąsa.
– Powtarzam, czego chcesz? – Kamil tym razem patrzył się na ojca, jakby doszukując się w jego oczach Istoty.
Wtedy z przerażeniem odkrył, że twarz Jerzego zbladła, oczy wybałuszyły się, a karykaturalny uśmiech zajął całą przestrzeń między uszami.
– Poznać cię – wyszeptał ledwie słyszalnie.
Potem zniknął z dźwiękiem przypominającym wyłączanie kineskopowego telewizora. Kamil rozglądał się przez chwilę, oczekując jakiejś niespodzianki, jednak nic nie nadeszło. Podszedł do leżącego Szarika. Ogromny pies wyglądał dostojnie, ale tylko dlatego, że spał. Zazwyczaj. gdy był przytomny, biegał językiem na wierzchu i przymilał się do trenera, jak kilkutygodniowy szczeniak.
Kamil pogłaskał go po dziwnie czystym, puszystym futrze na szyi, które przypominało jęzory ognia. Poczuł bijące pod ręką ciepło – w środku tego pięknego cielska ciągle tlił się ogień. Wtedy zrozumiał, że coś nie pasowało mu w wyglądzie stwora. Przypomniał sobie, że jego Arcanine miał małą, czarną obwódkę na krawędzi ucha, która wyróżniała stwora od pozostałych Pokemonów tego gatunku.
Wyprostował się zaniepokojony. Kątem oka zauważył mamę, siedzącą na wciśniętym w róg pomieszczenia łóżku. Ewa – drobna kobieta znów znalazła sobie miejsce na uboczu zdarzeń. Zgarbiła się tak jak na fotelu w salonie, składając dłoń jakby trzymała papierosa. Była tylko widzem w wojnie prowadzonej przez syna, podobnie jak powietrze czy meble w mieszkaniu. Tak jak w domu, tak i teraz ciężko było poznać komu kibicowała, czy to po łzach na zmęczonej twarzy, czy zaciśniętych ustach. Kamil często sobie tłumaczył, że na pewno nie jemu. Tak przynajmniej było łatwiej znieść jej bierność.
I poczucie winy, że nie potrafił jej pomóc.
– Przepraszam – ledwie wydukał.
W odpowiedzi matka spojrzała na niego ze złością jaką pewnie nie obdarowała nawet największego z wrogów.
– Co mi po twoich przeprosinach?
Dlaczego ta istota wyciągała jego najgorsze wspomnienia? Co chciała przez to osiągnąć? Tym razem znacznie ciężej było sobie wytłumaczyć, że to tylko iluzja. Spróbował sobie przywołać jakieś lepsze wydarzenia z domu. Przecież nie zawsze było źle, inaczej stałby się kimś takim jak… Robert.
Chłopak musiał znaleźć swoje Pokemony, lecz wątpił, by istota mu na to pozwoliła. Odstąpił od stwora i milcząco pożegnał iluzję matki. Próbował sobie przypomnieć, czy Zoroarki umieją czytać w myślach. Bo przecież bez tej umiejętności nie udałoby się stworzyć czegoś tak sugestywnego. Czuł, że coś bądź ktoś go urabia, bada wytrzymałość, szuka słabych punktów.
„Poznać cię…”. Ale po co?
Wrócił na korytarz, gdzie przeżył kolejny szok. Tym razem naprawdę znalazł się na pasie startowym, a tuż nad nim przeleciał z rykiem przestarzały samolot z odrzutowymi silnikami. Istota się popisywała. „Zobacz, wiem o czym myślisz i mogę to stworzyć w każdej chwili” – chłopak niemal słyszał tę drwinę. Jednak drzwi znajdowały się w tych samych miejscach, co przed stworzeniem iluzji – tym razem po obydwu stronach miniaturowego pasa startowego. 
Kamil dostrzegł kolejną drżącą klamkę.
Wtedy wpadł na pewien pomysł. Błyskawicznie, zanim wybrzmiał on w synapsach, sięgnął po telefon i włączył kamerę. Iluzje Zoroarka, czy Kuby widać było bez przeszkód na cyfrowych ekranach, jednak niektóre duchy i inne, niezbyt przyjazne istoty, tak naprawdę oszukiwały tylko umysł, jednak nie zawsze nadążały za ekranami LCD wyświetlającymi obraz z kamery.  
Tak było i tym razem, jednak wyglądało to w zupełnie inny sposób, niż Kamil przewidywał. Ekran zamiast wyświetlać obraz bez nałożonej iluzji, był po prostu czarny. Nawet z godziną w prawym górnym rogu było coś nie tak – jeżeli tylko na moment spuszczał z niej wzrok, zmieniała się w dość losowy sposób. Czy to mogła być jakaś wskazówka?
Nagle telefon zmienił się zielony blok, który kleił się od śmierdzącej mazi. Kamil w pierwszych odruchu chciał go wyrzucić, jednak nauczony, że nie może teraz do końca ufać swoim zmysłom, powstrzymał się i włożył komórkę do kieszeni. Uczucie, że nosi tam rozlany kisiel, minęło dość szybko.
– Nie oszukuj – upomniał go głos znikąd.
– I kto to mówi? – odparł cierpko i chwycił następną klamkę.
            Tym razem za drzwiami nie było kolejnej sali, a pomost, na którym spotkał dzisiaj Ankę. Zapach morza, ciepło słońca i delikatna bryza były łudząco podobne. Chłopak przestąpił niepewnie przez próg, ale deski pod nim nawet nie zaskrzypiały – konstrukcja wydawała się niezniszczalna. Na drugim jej końcu, przy plaży, stał Kowalski. Pingwin patrzył na chłopca ze wściekłym grymasem, wypuszczając parę przez małe otwory na masywnym dziobie. Wycelował w chłopca płetwo-skrzydłem i odrobinę się nadął.
Szykował się do ataku.
            Jankowski spojrzał za siebie – przejście ciągle stało na swoim miejscu. O co w takim razie chodziło? Co to był za sprawdzian? Zrozumiał, gdy Pokemon ruszył na niego. Kowalski po ewolucji stał się znacznie silniejszy, na tyle, by Kamil zaczął się niepokoić, że stwór już bez problemu radziłby sobie bez trenera.
Bez niego.
A przecież wszyscy, którym przestawał być potrzebny, w końcu go porzucali. Żal ścisnął mocno i nie zamierzał odpuścić. Zrezygnowany chłopak chciał wrócić na korytarz, zanim iluzja go dopadnie. Odwrócił się ostatni raz. Mimo furii wypisanej na pysku Empoleona i wycelowanym w chłopca złotym trójzębie, Kamil nadal dostrzegał w tym czarnym pingwinie swojego przyjaciela. Przecież on cię ubóstwia – podpowiadał wewnętrzny głos. Poszedłby za tobą w ogień, czy wodospad błyskawic. Tak jak dzisiaj. To co widzisz, to kłamstwo.
Chłopak postanowił stawić czoła iluzji. I wtedy pingwin się zmienił. Na pyszczek wstąpił uśmiech, a płetwy z pazurami po wewnętrznej stronie rozłożyły jak do uścisku. Znikł tuż przed chłopcem, mimo że ten z chęcią dałby się teraz powalić przysadzistemu stworkowi.
            O co tu chodziło? Dlaczego niektóre wizje się zmieniały? – zastanawiał się Kamil.  Czyżby ktoś mu pomagał? A może to on sam je zwalcza? Może to nie iluzje, a jego sen?
            – Kim jesteś? – rzucił w przestrzeń. – Dlaczego to robisz?
            Na morzu zerwał się wiatr, chmury zasłoniły słońce, choć jeszcze wcześniej nie dało się spostrzec nawet niewielkiego obłoczka. Plażę w Oranii zmoczył deszcz, jednak chłopak nie poczuł nawet kropli.
            – Jesteś, Kamilku, ciekawym człowiekiem – głos znów zdawał się pochodzić jednocześnie znikąd i z każdego możliwego miejsca. – Może nawet ciekawszym niż twój brat.
            Tak jakbym słyszał Roberta – pomyślał z niepokojem Jankowski. – Tego nowego Roberta, które znał tylko z dzielnicy portowej.
– Co oznacza „ciekawszym”?
            – Bardziej złożonym. Więcej składników, więcej zabawy. A chcesz się przecież pobawić z Istotą, prawda? W końcu nie deptałbyś jej planów, gdybyś tego nie chciał – zdanie zabrzmiało jak grzmot. Po chwili jednak wiatr się uspokoił, a zza chmur wyjrzało słońce. – Zapraszam więc na kolejny plac zabaw.
            – A co zrobisz, jeżeli się nie zgodzę?
            – Cóż – powiedziała istota niemal wesoło. – Nie trzyma się w domu Chatota, który nie umie śpiewać.
Nawet takie powiedzonka to coś wykopywało z pamięci Kamila. Tak mawiał jego nauczyciel od muzyki. Choć to na pewno nie było złe wspomnienie. Co prawda śpiew i gra były tylko alibi przed rodzicami, którym w ten sposób oświadczał, że miał jakieś zainteresowania poza stworkami. A potem naprawdę polubił grę, nawet teraz gitara leżała niezakurzona w szafce w przechowalni w którymś centrum Pokemonów w Oranii. 
– Pójdę, jeżeli powiesz mi czym jesteś.
– Zawsze te same pytania. Taka jest chyba wasza, ludzka natura. Imię Istoty naprawdę nic ci nie powie. Zresztą, masz teraz ważniejsze pytania. Choćby, czy twoim niewolnikom nic nie grozi? Nie wolałbyś na to poznać odpowiedzi, zamiast zaspokajać swoja chorą ciekawość?
Chłopak w pierwszej chwili nie zrozumiał, dlaczego rozmówca nazwał jego przyjaciół niewolnikami. Kto mógłby użyć tego słowa? Albo jakiś fanatyk domagający się zwrócenia wolności stworkom, albo… skrzywdzony Pokemon. Nie było to ważne, bo „Istota” miała rację. Naprawdę chciał się dowiedzieć, czy jego potworki były bezpieczne. Z drugiej strony, jaką miał pewność, że stwór nie będzie kłamać?
– Milczysz? Tak bardzo boisz się kłamstw, że nie chcesz poznać prawdy?
– Powiedz tylko, czy nic im nie jest – rzucił bez wiary w uzyskanie odpowiedzi.
– Istota nie nazwałaby tak stanu, do którego je doprowadziłeś. Ale jeżeli będziesz posłuszny, nic więcej się im nie stanie. Masz jeszcze jakieś pytania?
Wtedy Kamil poczuł wstrząs, który przeszedł przez całe jego ciało. Przypominało to coś w rodzaju porażenia ładunkiem elektrycznym. Morze i plaża wokół niego także się zadrżały, podobnie jak pomost pod nim.
– Chyba ktoś chce nam przerwać zabawę.
Chłopiec miał już pewność – to wszystko było snem. Ten dreszcz, gdy wszedł do oddziału – to wtedy musiał zasnąć. Zmieniające się postacie – to jego umysł walczył z wizjami Istoty. A ten wstrząs? Czyżby ktoś próbował go obudzić? Czy powinien w takim razie grać na zwłokę? A co jeżeli się myli? Istota nie musiała być potężna, by zrobić krzywdę jego przyjaciołom. Wystarczy, że wiedziała, gdzie są.
Następny wstrząs o mało go nie wywrócił. Z jakiego powodu odczuła go także Istota, gdyż cicho jęknęła z wysiłku. Wtedy usłyszał głośny świst – to Centrum Pokemonów spadało na niego z niebieskiego sklepienia. W mgnieniu oka runęło na ziemię i po chwili chłopiec stał w poczekalni. Na początku nie wiedział, gdzie się znalazł. Budynek był sporo mniejszy od lecznicy, do której przyjechał z Raichu. Wnętrze przypominało bardziej przedsionek do szaletu, niż pełnoprawny szpital dla stworków.
Na krzesełku przy ścianie zobaczył Ankę. Płakała, chowając głowę w rozpuszczonych, rudych włosach. W bojówkach i bluzce bez rękawków wyglądała tak jak ją zawsze pamiętał. Wtedy go olśniło – trafił do lecznicy niedaleko tunelu Diggletów. Tam gdzie pierwszy raz ją spotkał.
– Pamiętasz? – obok niego stanęła kopia Anki, która przypominała tą teraźniejszą wersję dziewczyny.
 Przestraszył się jej trochę ochrypłego głosu, bardziej niż widoku ojca. Tylko nie ona, nie teraz, gdy znów się spotkali – niemal krzyczał w myślach. Przed nim rozgrywała się retrospekcja pierwszego spotkania. Zobaczył krzyczącą na dziewczynę pielęgniarkę, w której nie mieściło się w głowie, że można doprowadzić Espeona do tak złego stanu. I zobaczył siebie, rok młodszego, tylko odrobinę grubszego, jak staje w obronie dziewczyny. Ledwie siebie poznawał, już wtedy wyglądał niebezpiecznie, gdy się złościł.
– Wiesz, że gdybyś do mnie nie podszedł, nie dałabym sobie rady? – powiedziała mu do ucha głosem pełnym wdzięczności.
Gdy pielęgniarka odeszła, młodszy Kamil próbował pocieszyć dziewczynę. Robił to dość nieudolnie, mimo to dziewczyna trochę się rozpromieniła. Potem dosiadł się do niej i zaczęli rozmawiać. Pamiętał, że nie opuścił już jej dopóki Esterze nic nie zagrażało.
– Otworzyłeś się potem pierwszy raz od bardzo dawna, prawda? – powiedziała mu dziewczyna. Już wiedział, do czego to wszystko zmierzało, jednak nie potrafił się przeciwstawić. Poczuł tylko ból, który właściwie rozdzierał mu klatkę piersiową. – A co ja z tym zrobiłam? Oszukałam cię, a zaczęłam już wtedy. Później tylko brnęłam dalej, bo było mi wygodnie, bo po czułam się bezpieczna. I nagle okazałeś się ważny. Ktoś taki jak ty, dałbyś wiarę? Musiałam postawić na szali – przygodna przyjaźń albo obowiązek wobec rodziny. Nie miałeś szans, wiesz o tym. Prawda, grubasku?  
– Wiem – powiedział przez zaciśnięte zęby, tępo patrząc się na rozmawiającą przed nim dwójkę. Dlaczego wtedy z nią został? Dlaczego zaproponował wspólną podróż? Ile rzeczy byłoby mu teraz oszczędzone.
– Sam widzisz. Musiałam wybrać już w Strefie Safari. Jedna decyzja i puff, zakończyłam znajomość. Nawet nie wiesz jak łatwe to było, choć ty pewnie miałeś jakieś nadzieje. To było najgorsze. To dlatego już na plaży…
 – Zamknij się! – krzyknął jej w twarz, jednak dziewczyna nawet się nie wzdrygnęła. – Słyszysz?! Czego ty chcesz ode mnie?!
Dziewczyna uśmiechnęła się szelmowsko.
– Obietnicy.
– Jakiej?
– Obiecaj, że gdy ta pomarańczowa mysz powie ci, co ukrywa przede mną, zabijesz ją.  
– Nie ma mowy. Poza tym nie może chodzić tylko o obietnicę, mógłbym ją przecież złamać.
– Istota powiedziałaby, że to prawda, ale chyba już ją przejrzałeś. A ona lubi rozgrywać te gierki otwarcie. Jesteś teraz w swojej głowie, a tu obowiązują inne reguły niż w świecie na zewnątrz. Uwierz mi, nie złamiesz danego słowa.
– W takim razie na pewno tego nie obiecam.
– Nikt nie zabroni ci robić problemów. – Wzruszyła ramionami. – Ale każdy w końcu się zgadza.
Wtedy coś trzasnęło. To kawałek sufitu wystrzelił ku górze. Potem oderwał się następny, później kolejne, aż nagle całe sklepienie uniosło się i zwinęło w rulon, jakby było tylko elementem dekoracji. Z nieba ziała olbrzymia dziura, która zasysała całą scenerię snu – części budynków, pył, drzewa, czy całe połacie łąk krążyły w wielkim wirze i znikały w otworze łudząco podobnym do znajomego chłopcu uśmiechniętego pyszczka. Retrospekcja rozsypała się, potężny wicher wciągnął nawet Ankę.
– Nieeeeeeeeeee! – krzyczał upiorny głos. – Nie pozwalam! 
Słońce zgasło wchłonięte przez dziurę. Kamil znalazł się w idealnej pustce. Przez moment machał dłońmi i nogami, zawieszony w powietrzu. Wtedy spostrzegł przed sobą parę święcących błękitem oczu i zarys białych włosów zachowujących się jak dym.
– To jeszcze nie konie… – słowa coś ucięło.

Kamil stracił czucie w kończynach, dłonie zaczynały mu znikać. Ogarną go paniczny strach. W klatkę piersiową wlało mu się potworne zimno, nie mógł złapać tchu, wydawało mu się, że umrze, przestanie istnieć. Ostatnie co zobaczył to parę czerwonych oczu, które spojrzały na niego troskliwie. Potem świadomość zgasła jak zapałka.