Rozdział 9: Centrum Pokemonów
Meowth
zatrzymał furgonetkę na niewielkim parkingu ukrytym za blokiem mieszkalnym,
który nie wyróżniał się niczym od setki podobnych w mieście. Chodniczki i
parkingi wyłożone kostką brukową, kilka drzew i niewielki plac zabaw. Dość duży,
czarny samochód dostawczy z megafonem na dachu z pewnością mógł przykuć w tym miejscu
czyjąś uwagę.
Szczęśliwie w okolicy nie było nikogo, poza kilkoma bawiącymi się dziećmi. Trochę to uspokoiło Kamila, wolałby, żeby nie widziano go w towarzystwie, bądź co bądź, kryminalistów.
Szczęśliwie w okolicy nie było nikogo, poza kilkoma bawiącymi się dziećmi. Trochę to uspokoiło Kamila, wolałby, żeby nie widziano go w towarzystwie, bądź co bądź, kryminalistów.
–
Bliżej nie podjadę. Wysiadajcie – powiedział kocur do trenerów. – James, Jessie
– chyba czas na zmianę ubarwienia. I zdejmijcie ten megafon.
– A ty
ściągaj przedłużki do pedałów, wystarczy ci tego jeżdżenia – odparł mężczyzna o
niebieskich włosach. – Aleśmy zrobili
tego frajera!
–
Zmieniacie kolor auta? – zapytał zaskoczony Sebastian. – Dlaczego? Przecież
nikt nas nie ścigał.
– Ty
tak na poważnie?
Meowth
wydawał się bardziej zażenowany, niż zaskoczony. Naprawdę zachowywał się jak
człowiek i wrażenie to nie wynikało tylko z tego, że potrafił mówić, ponieważ
także reagował jak człowiek, dąsał się jak człowiek, no i prowadził samochód
lepiej niż niejeden przeciętny kierowca.
Coś z
nim było poważnie nie tak.
– W
tamtym wieżowcu było co najmniej kilkanaście biur, a w każdym po kilkoro
pracowników. Jak myślisz – jaka jest szansa, że ktoś z nich miał telefon i
nagrał całą walkę oraz naszą „interwencję”? Albo przynajmniej zapamiętał jak
wyglądał wóz? Podpowiem ci – nie mniejsza, niż sto procent.
Kocur
miał rację – jeżeli byli już poszukiwani przez policję, wszelka ostrożność z
ich strony była zrozumiała. A byli na pewno – w końcu to złodzieje – pomyślał
Kamil. Zresztą, jemu także nie zaszkodziłaby odrobina ostrożności. Chyba
powinien zacząć myśleć co powiedzieć policji, gdy już ta łaskawie zainteresuje
się nielegalną potyczką na środku ulicy. Przypomniał sobie powybijane przez
Zapdosa szyby w wieżowcu, zgniecione samochody oraz przeorany bruzdami i
kraterami asfalt. A także magazyn, z którego został tylko metalowy szkielet.
Nawet nie chciał myśleć, czy trenerskie ubezpieczenie w razie czego obejmie tak
wysokie szkody.
Sebastian
wyglądał na urażonego uwagą kocura. Chciał chyba kontynuować rozmowę, jednak
Anka właściwie wypchnęła go na zewnątrz. Pragnęła jak najszybciej opuścić auto,
a w szczególności towarzystwo Jessie i Jamesa. Nawet teraz starała się unikać
ich spojrzeń, jakby sam ich widok wzbudzał w niej poczucie winy.
–
Wyglądasz fatalnie, na pewno dasz radę dojść do centrum? – zapytała Kamila, już
na zewnątrz. – Może pomóc ci nieść tego Raichu? Ja nie dam rady, ale Sebastian
powinien…
– Daj
spokój – odparł chłodno.
Bo co
miał innego powiedzieć? Dziękuję za troskę? Naprawdę nie trzeba, poradzę sobie?
Nie potrafił wykrzesać w sobie wdzięczności, mimo że dziewczyna nie uciekła od
odpowiedzialności i także walczyła z Robertem. Miał jednak okropne, ciążące w
żołądku przeczucie, że Anka pociągnie swój teatrzyk tylko przez kilka godzin.
Przez ten czas poudaje troskliwą koleżankę, a potem znów go odstawi. Bo
przecież nie stało się nic, co miałoby zmienić to, co jeszcze niedawno dała mu
do zrozumienia.
Nie
wróci.
Tylko
czy aby na pewno nic się nie zmieniło? Powiedziała że należy do Zespołu R, a to
nie było byle jakie zwierzenie. To była rzecz, która pociągała za sobą lawinę
następnych pytań. Czy w takim razie wspomniałaby o tym, gdyby naprawdę
zamierzała go zostawić? A może zauważyła, że tam, obok biurowca niemal zwątpił
w sens ratowania Raichu? Że mało brakowało, by oddał mysz Robertowi. Czyżby
zrobiła wtedy tylko to, co z jakiegoś powodu musiała?
Dlaczego
tam Raichu był tak ważny? Bo „coś” wiedział? Coś, co mógł przekazać tylko
Kamilowi? Bardziej irracjonalnie brzmiało tylko to, że dostał tego stworka od
swojego ojca. Przecież od kiedy Kamil pamiętał, jego rodzic nie znosił trenerów
i Pokemonów. Chłopak nigdy nie dowiedział się, co było powodem tej niechęci,
jednak zdawała się ona przez te wszystkie lata tylko wzmacniać. Szczególnie po
tym, jak Robert opuścił rodzinne gniazdo. Od tamtej pory w domu nie można było
rozmawiać o turniejach walk, trenerach, czy nawet odkryciach dość popularnego w
telewizji profesora Dębka, który dość dokładnie zgłębił wiedzę na temat
stworków. W domu w Azurii, który stał na końcu ulicy słonecznej, Pokemony właściwie
nie miały prawa istnieć.
Dlatego
też chłopak w pierwszej chwili uznał, że dziewczyna mówiła o kimś innym, a już
na pewno nie o ojcu, którego znał. On nie dałby mu niczego, a już na pewno nie
Pokemona.
Odstawił
te obawy na półkę z napisem „na później”. Teraz musiał zadbać, by jego Pokemony
znalazły się pod właściwą opieką. Dość ciężki Raichu w jego rękach był już nieprzytomny. Błyskawica na końcu ogona leżała
smętnie na podłodze busa, która lekko poczerniała od przeskakujących co chwila
iskier. Kamil odrobinę mniej troszczył się o zdrowie innych Pokemonów – dopóki
były w Pokeballu ich stan nie mógł się pogorszyć. Jednak na samą myśl o smoczym
oddechu, który właściwie wgniótł Gengara w ziemię, chłopca przeszył dreszcz.
–
Musimy iść – rzucił, po czym zwrócił się do Jessie i Jamesa. Choć ich nie znał,
czuł do nich pewną niechęć, może dlatego, że gdzieś kołatało mu się w głowie
to, czym na co dzień się zajmowali. – Chyba muszę wam podziękować, bez was
mogło być z nami krucho.
Powiedział
to trochę protekcjonalnie, ale nie było go stać na nic więcej.
–
Lepiej nie dziękuj – odezwała się kobieta. – Coś mi się wydaje, że jeszcze się
spotkamy. I raczej nie będziesz tego mile wspominał. – Mrugnęła, a w tym geście
była zakamuflowana i groźba, i coś dziwnie spoufalającego.
– Nie
raczej, a na pewno – dodał chropowatym głosem Meowth, który już ściągnął
nakładki na pedały samochodu.
Zabrali
się za ściąganie czarnej folii. Mieli już chyba w tym sporą wprawę, bo gdy
Kamil rzucał członkom zespołu R ostatnie spojrzenie, furgonetka miała już
niebieski kolor, a na boku widniało białe logo jednej z ogólnokrajowych stacji
telewizyjnych.
Nigdy
nie ufaj dziennikarzom – powiedzenie, które kiedyś usłyszał od swojej babci z
Kalos, nabrało jakby nowego znaczenia.
***
Centrum
Pokemonów stało obok dużego parku, w którym nawet z ulicy dało się dostrzec
bawiące się stworki. Piętrowy budynek z czerwonym dachem sprawiał wrażenie dość
solidnego – był szeroki i niski, a małe okna głęboko wchodziły w grube ściany.
Gdyby nie wieżyczka z dużym, czerwono–białym symbolem w kształcie Pokeballa,
można by było go pomylić z pomalowanym na biało bunkrem. Większość centr w
kraju wyglądało podobnie, dopiero te nowsze budowano już większe i nie tak
toporne.
Drzwi
rozsunęły się i Kamil stanął jak wryty na widok kilkudziesięcioosobowej kolejki
do recepcji, która stworzyła już pokrętne zawijasy. No tak, przecież wielkimi
krokami zbliżał się w mieście turniej – pomyślał chłopak. Zawody zawsze
ściągały rzesze trenerów do miast, w których odbywały się turnieje i tym razem
to w Oranii od kilku dni sparingi, nawet na najlichszych stadionach, należały
do codzienności. A co za tym szło, pewnie wszystkie lecznice musiały sobie
radzić ze zwiększonym zainteresowaniem.
W poczekalni
było duszno, gwar rozmów i popiskiwania małych, puszczonych wolno stworków
spowodowały, że Kamila znowu rozbolała potylica – dokładnie tam, gdzie głowa
miała nieprzyjemne spotkanie z asfaltem. Chłopak syknął z bólu i wypuścił
powietrze przez zaciśnięte usta.
–
Wszystko w porządku? – zapytał Sebastian.
Biesak
był właściwie odwrotnością Jankowskiego. Rzadko stawał twarzą w twarz z
prawdziwym zagrożeniem, jednak gdy emocje opadały, to on zabierał się za
naprawianie szkód czy zbieranie laurów. Wyglądał tak samo nieskazitelnie jak na
plaży – żel ciągle dzielnie podtrzymywał krótkie włosy, a na twarz wstąpił
wyraz troski, mający więcej wspólnego z menedżerem zaniepokojonym wynikami sprzedaży,
niż z prawdziwym współczuciem. Kamil nigdy nie był pewny, czy znajomy po prostu
w ten sposób okazywał emocje, czy może tylko udawał zainteresowanie.
A może
Jankowski powinien przestać podejrzewać wszystkich o spiskowanie?
– Bywało
lepiej – odparł niechętnie.
Rozmowy
w holu przycichły, a spojrzenia oczekujących skupiły się na trenerze z
nieprzytomnym stworkiem na rękach. Jankowski dopiero teraz zdał sobie sprawę,
że naprawdę musiał wyglądać fatalnie. Przemoczony, kulejący, z zakrwawionym
przedramieniem – wszystko wskazywało, że sprawa z którą przyszedł, była
poważniejsza, niż kilka zmęczonych stworków po treningowej potyczce. Ktoś z
kolejki zwrócił uwagę jednej z pielęgniarek zajętych układaniem Pokeballi na
wielkich maszynach do diagnozowania.
–
Wózek do poczekalni! – wycedziła przez mikrofon kobieta. – Natychmiast.
W
nagłych wypadkach nie obwiązywała kolejka. Kobieta przywołała Kamila do siebie,
nie zważając na osoby w kolejce. Przyjrzała się Raichu i zaczęła wstukiwać coś
w klawiaturę. Jankowski odruchowo przeczytał imię na plakietce – Jola. Wydawała
się młodsza od innych pielęgniarek, miała małą, pogodną twarz, mówiła szybko i
zwięźle.
– Proszę dokładnie opisać, co się stało – powiedziała
dość mocnym głosem, jak na tak małą osóbkę.
Łatwo powiedzieć – rzucił w głowie chłopak. Był zbyt
zmęczony, by wymyślać własną historię, zresztą tak jak wspominał Meowth, ktoś
na pewno go nagrał i wszystko, prędzej czy później, by się wydało. Choć tak
naprawdę nie zrobił niczego złego. Bronił się, a przecież każdy człowiek w Kanto,
miał do tego prawo.
Kamil
złapał się na tym, że zaczyna myśleć jak Sebastian. Oby policja także okazała
się tak wyrozumiała.
–
Odbiliśmy go z magazynu zespołu R. – Zabrzmiało to może trochę zbyt bohatersko,
jednak przekonało pielęgniarkę. Ciekawość oczekujących trenerów stała się wręcz
chorobliwa. Nowa informacja doszła na koniec kolejki w kilka sekund,
przekazywana szeptem przez kolejne osoby.
–
Już wtedy był bardzo osłabiony, jednak musiałem użyć na nim życzenia. Później
przyjął na siebie kilka naprawdę silnych, elektrycznych ataków. Potem brał
jeszcze udział w walce, jednak już nikt go nie zranił.
– Czy nauczył się zdolności piorunochron?
– Tak.
Uznał, że lepiej nie dodawać: „Gdyby nie posiadał tej
zdolności, pewnie już by nie żył”.
– Z jakim Pokemonem walczył?
– Z Zapdosem.
Kobieta na moment przestała wstukiwać informacje do
komputera i przeszyła chłopca wzrokiem, jakby próbując odgadnąć, czy mówi
prawdę. Chyba uwierzyła, bo zaraz wróciła do pisania.
Kolejka
niemal zawrzała od wymiany zdań. Jeden z młodszych trenerów nie wytrzymał i
postanowił wypytać Sebastiana, jednak ten zbył go tylko machnięciem ręki. Ktoś
włączył płaski telewizor wiszący nad automatami z napojami i zaczął poszukiwać
kanału z lokalnymi wiadomościami.
Zaaferowana
Chansey staranowała wózkiem drzwi na oddział ratunkowy. Zebrani w kolejce
ludzie ledwie zdążyli rozstąpić przed pędzącym Pokemonem, który nie bez trudu
wyhamował naprzeciwko Kamila. Chłopak ostrożnie położył Raichu na czystej
pościeli. Na pomarańczowym futerku zobaczył ślady swojej krwi.
–
Trzymaj się, mały – powiedział i pogłaskał elektryczną mysz.
Gdy pulchny, różowy stworek odjeżdżał z Raichu
na oddział, błyskawica na końcu ogona szurała po płytkach z metalicznym
zgrzytem. Kamil czuł, że ten dźwięk na długo utknie mu w pamięci.
– To jeszcze nie wszystkie – powiedział do Joli.
Wyłożył
kule na tackę z wgłębieniami. Teraz najtrudniejsza część. Musiał dokładnie
powiedzieć co stało się z każdym z jego przyjaciół. Czasami nawet drobna
wskazówka potrafiła uzupełnić wskazania wielkich maszyn diagnozujących,
stojących przy ścianie, za pielęgniarkami. Tylko że ciężko było się skupić na
ważnych detalach, gdy przyjaciele cierpieli w swoich kulach. Z Raichu było
łatwiej – w końcu dopiero co go poznał.
Wiedział,
że kilkanaście par uszu już czekało na jego słowa. Większość trenerów kojarzyła
go choć z widzenia, domyślał się, że jeszcze wieczorem będzie mógł przeczytać
setki teorii na temat tego, co wydarzyło się dzisiejszego popołudnia.
– Umbreon. Uleczyła życzeniem trzy stworki na
raz. Empoleon. Porażony atakiem Zapdosa, prawdopodobnie rozładowaniem. Arcanine
– to samo. Aggron. Rozładowanie Zapdosa, potem zogniskowany podmuch Blazikena.
Gengar. – Przełknął ślinę, nawet nie zdawał sobie sprawy, że zacisnął dłoń na
blacie otaczającej recepcję lady. – Psychopromień Alakazama, potem życzenie i
smoczy oddech Hydreigona.
–
Spokojnie, twoim Pokemon już nic nie grozi – powiedziała troskliwie kobieta,
choć twarz miała dziwnie napiętą. – Na razie usiądź, tobą też ktoś musi się
zająć. Dezynfekowałeś tę ranę?
Kamil
uśmiechnął się blado i pokiwał przecząco głową. Akurat to było teraz jego najmniejszym
jego zmartwieniem.
Gdy
się odwracał, zobaczył ukradkiem, że kobieta wciska przycisk pod stołem. Mała
Jola właśnie wezwała policję – domyślił się. Ciekawe czy chodziło o brygadę antyterrorystyczną,
czy zwykła posterunkową, która miałaby tylko spisać zeznania? Nie ważne. I tak
nie miał zamiaru się ruszyć, dopóki nie będzie miał pewności, że jego Pokemonom
nic nie grozi.
Usiadł
na krzesełku, tak by widzieć ekran maszyny diagnozującej. Na dużym ekranie
pojawiło się sześć kul z klepsydrami. Kamilowi serce na moment podeszło do
gardła. Zrozumiał, że położył na tackę także Pokeball, w którym zespół R
przetrzymywał Raichu. Nie mógł już zabrać kuli, by nie wzbudzać dodatkowych
podejrzeń, jednak coś mu podpowiadało, że nic dobrego z tego nie wyniknie.
Maszyna
wystawiała stworkom oceny od zera do pięciu. Najniższa cyfra oznaczała Pokemona
całkowicie zdrowego, zaś najwyższa – potworka, którego natychmiast należało
ratować. Właściwie wszyscy trenerzy przyszli tu ze zmęczonymi jedynkami, którym
wystarczał tylko darmowy zastrzyk energii. Nikt nie chciał ryzykować
niepotrzebnych kontuzji, które mogłyby wykluczyć stworka z turnieju.
Chłopak
patrzył na ekran LCD w napięciu. W holu znów rozbrzmiały rozmowy, tylko
niektórzy spoglądali ukradkiem na chłopca i starali się coś sobie wytłumaczyć,
inni zaś wrócili do narzekania na temperaturę i wolno posuwającą się kolejkę.
Wtedy
ktoś wreszcie znalazł kanał z wiadomościami – okazało się, że przerwano program
na ogólnokrajowej stacji. Reporterka relacjonowała nieudaną próbę zatrzymania
jakiegoś konwoju przez policję w Oranii. Na kilku zdjęciach dało się zobaczyć
powywracane radiowozy, a także palącą się ciężarówkę – taką samą, jak pod
magazynem zespołu R. Kamil szybko połączył fakty – to dlatego policja nie
przyjechała, gdy walczył z Robertem. Ciekawe, co przewożono w tych tirach?
– Jak
myślisz, mamy się czego obawiać? – zapytała cicho dziewczyna, gdy razem z
Sebastianem stanęła przy Kamilu.
Mogli
rozmawiać właściwie bez przeszkód, na krzesłach nikt nie siedział. Zresztą ich
słowa zagłuszała relacjonująca wydarzenia lokalna korespondentka, która z trudem
powstrzymywała podniecenie. W końcu trafił się jej materiał, który był znacznie
ciekawszy niż przypłynięcie kolejnego wielkiego wycieczkowca do portu, czy
zapowiedź nowej imprezy.
– Nie
– opowiedział pewnie, jak zwykle zresztą, Biesak. – W wiadomościach nic o
nas nie mówią, a w razie czego powiemy
prawdę. W końcu nie zrobiliśmy niczego złego, prawda? – Nagle twarz chłopaka
stężała. – Choć z drugiej strony, powiedziałaś Kamilowi kilka ciekawych rzeczy
i przyznam, że chyba będziesz nam wszystkim winna wyjaśnienia.
Dziewczyna
nie wyglądała na zaskoczoną. Musiała się spodziewać takiego obrotu spraw, choć
i tak zareagowała zbyt spokojnie. Jakby ostatnie chwile wszystko w niej
wypaliły, zostawiając tylko pustą skorupę.
– Masz
rację. Tylko nie teraz, dobrze? – rzuciła Anka. – Muszę mieć pewność, że Kamila
stworkom nic się nie stanie. W końcu to przeze mnie są ranne.
–
Właściwie… – zaczął Kamil, nie wiedząc czy dobrze robi, chcąc powiedzieć, co
miał na myśli. Zdecydował się kontynuować. – Możecie sobie już pójść i wszystko
sobie powyjaśniać. W końcu ty odzyskałaś Esterę, Sebastian zrobił ci przysługę,
a mnie o mało nie zabił własny brat. Wszyscy są szczęśliwi, no może poza
Robertem.
–
Przestań, przecież nie mogę cię tak zostawić – uniosła się.
– Możesz
– odparł krótko. Dziewczyna musiała się domyślić, do czego nawiązywał, gdyż
szybko spokorniała.
–
Gdybyś tylko wiedział… Nie oceniałbyś mnie w ten sposób.
Zaskoczyła
go ta odpowiedź. Może to, co usłyszał na plaży, rzeczywiście było tylko grą w
trzymanie na dystans, która pewnie wyszłaby, gdyby sprawy nie wymknęły się spod
kontroli. Jankowski miał sobie wziąć Raichu i dziewczyna miałaby go z głowy.
Jednak pojawił się Robert i domek z kart runął. A Ania Rost najchętniej
skleiłaby go szybko taśmą klejącą i udawała, że nic się nie stało, jednak nawet
ona nie mogła być teraz aż tak perfidna.
A może
tak naprawdę Kamil nic o niej nie wiedział? Te kilka miesięcy znajomości na
pewno wystarczyło, by mógł sobie wyrobić o niej jakiś osąd, ale czy miał on coś
wspólnego z prawdą? Coraz bardziej w to wątpił.
–
Przepraszam. Chyba my też musimy sobie sporo wyjaśnić. Ale nie teraz, bo
policja już tu jedzie. – Nikt nie pytał skąd o tym wie. Wydawało się to mimo
wszystko naturalną koleją rzeczy. – Musimy zastanowić się co im powiemy. Ale
najpierw powiedz mi, Sebuś: też należysz do tego „znamienitego” zespołu R?
– Co?!
– parsknął Sebastian, jakby usłyszał dobry żart. Było to co najmniej dziwne,
Biesak nigdy nie śmiał się z żartów Kamila. – Ja miałbym się sprzymierzać z
tymi przestępcami? Gdybym wiedział, że Anka jest z nimi, nawet nie próbowałbym
jej pomóc.
–
Dzięki – rzuciła zrezygnowana dziewczyna. – Nie jest, wiedziała bym o tym.
Sygnał
w maszynie obwieścił zakończenie diagnozy stworków Kamila. Cicha dostała na
szczęście tylko jedynkę. Młot dwójkę, zaś Kowalski i Szarik po trójce –
poważnie ranni, jednak bez zagrożenia dla życia. Jankowskiego jednak przeszył
dreszcz, gdy zobaczył, że jego Gengar otrzymał piątkę. Kula z nim niemal natychmiast
wsunęła się w głąb maszyny i taśmami ukrytymi w ścianach trafiła na oddział
ratunkowy.
–
Kuba… – powiedział do siebie. – Trzymaj się, potworku.
Nie
powinien go wzmacniać życzeniem. Już po ataku Alakazama był zbyt osłabiony,
poza tym nie zdołał go dostatecznie wytrenować – tak naprawdę dobrze wychodziły
mu tylko iluzje, w walce Gengar wykazywał na razie tylko potencjał.
Cholera,
jeżeli coś stanie się duszkowi, to będzie tylko moja wina – rzucił Kamil w
myślach. Wstał. Musiał coś zrobić, najchętniej pobiegłby na oddział ratunkowy
i… właśnie, co miałby niby zrobić? Pewnie powydzierałby się na lekarzy, może zrobiłby
jeszcze coś głupiego, najpewniej tylko utrudniając pracę profesjonalistom.
Przecież nie wiedział, jak leczyć poważnie ranne duchy. Słyszał tylko, że
wzmacniają się pożeraniem snów, ale o tym wiedziało każde dziecko.
–
Usiądź Kamil. Nic teraz nie zrobisz. – Anka znała go wystarczająco dobrze, by
domyślała się, co właśnie rozważał.
Chciał
przynajmniej pochodzić w tę i z powrotem, gdy coś ciepłego przytuliło się do
jego łydki – to miękki, okrągły jak balon Jigglypuff próbował go pocieszyć. Z
drugiej strony przykleił się trochę większy, żółty stworek – Elekid, którego
uszy przypominały płaskie bolce od elektrycznej wtyczki. Potem zaczęli
podchodzić trenerzy, poklepując chłopaka po plecach i mówiąc, że wszystko
będzie dobrze. Kilka prostych słów, swoisty rytuał, w którym Kamil kilka razy
sam uczestniczył. Zresztą w ten sposób poznał Ankę. Jednak chyba nigdy nie
myślał, że kiedyś jego będą pocieszali trenerzy.
Jednak
dokładnie tego potrzebował. Oczy jakby same się zaszkliły. Może rzeczywiście
wszystko będzie dobrze? W końcu wygrał, co prawda z małą pomocą Zespołu R, ale
wygrał. Jego stworki są już pod właściwą opieką i na pewno wyzdrowieją. A
Roberta nie powinien się obawiać, przecież nie słyszał, by ktokolwiek ukradł
Pokemona z lecznicy.
Naprawdę
niewiele brakowało, by w to wszystko uwierzył.
Zauważył,
że Anka się od niego oddaliła, ustępując miejsca innym trenerom. Z trudem
przebijała się do niego świadomość, że to tak naprawdę ona potrzebowała
pocieszenia. Jeżeli to co mówiła, było prawdą, jeżeli rzeczywiście była
szantażowana, to przynajmniej powinien jej dać
kolejną szasnę na wytłumaczenie się. Bez drwin i docinek.
Wtedy
coś potężnie huknęło, jakby za drzwiami na oddział ratunkowy wybuchła bomba.
Stało się to tak niespodziewanie, że ludzie odruchowo schylili się, chroniąc
głowy, jednak sufit i grube ściany nadal znajdowały się na swoim miejscu.
Kilku
lekarzy i lekarek wybiegło przez drzwi, którymi niedawno wwożono nieprzytomnego
Raichu. Dyszeli, jakby przed chwilą przebiegli kilkusetmetrowy sprint.
Jankowski, który był wyższy od większości młodych trenerów w poczekalni,
dostrzegł, że do nogi jednego z mężczyzn przyczepiła się czarna macka, która rozpłynęła
się w powietrzu, gdy ten tylko przekroczył próg poczekalni.
Nie
wiedział, kto wrzasnął pierwszy. Coś pojawiło się na moment w szczelinie między
skrzydłami drzwi na oddział ratunkowy, co najmniej kilka osób musiało dostrzec
tę parę wielkich, upiornych oczu.
Kamil
jednak był przyzwyczajony do podobnych widoków – w końcu od prawie miesiąca
trenował ducha. Wyczekał, aż trenerzy zaczęli się kierować w stronę wyjścia.
Wystarczyła niewielka iskra, by wybuchła panika. Jola, choć najmłodsza z
pielęgniarek, w porę skorzystała z mikrofonu i głośników rozmieszczonych na
rogach pomieszczeń.
–
Proszę spokojnie kierować się do wyjścia. Wszystko jest pod kontrolą.
Wtedy
zabrakło prądu, jakby ktoś chciał zadrwić z jej słów. Światło zgasło na kilka
sekund, zanim załączył się generator.
Kamil
nie zamierzał uciekać, podobnie zresztą jak kilku starszych trenerów. Jednak
Ankę i Sebastiana tłum wypchnął poza budynek.
Jankowski
pomyślał, że to Kuba chciał przegonić iluzją nieznanych mu lekarzy, możliwe, że
miał znacznie więcej sił, niż wskazywała to maszyna. Choć nie, to nie było
możliwe – przecież widział go nieprzytomnego. Obawiał się więc najgorszego.
Roberta.
Gdy
kolorowy tłum przesunął się bliżej wyjścia, chłopak przedarł się do recepcji.
–
Muszę tam wejść, tam są moje Pokemony.
Pielęgniarka
Jola wyglądała na rozdartą pomiędzy chęcią pomocy, a przestrzeganiem procedur
ewakuacji.
–
Proszę udać się do wyjścia, nad wszystkim
mamy kontrolę. – Ostatnie zdanie było wypowiedziane z rutynową
dokładnością. Musiano tego uczyć na szkoleniach.
–
Gówno macie! – Chłopak nie wytrzymał. Spojrzał na maszynę – na odział ratunkowy
nie przeniesiono tylko Cichej. I ta głupia krowa ma czelność mówić, żeby sobie
poszedł?!
– Albo
teraz powiesz mi co się tam dzieje, albo sam to sprawdzę.
–
Powtarzam ostatni raz, proszę…
Głośny,
upiorny śmiech przerwał jej w pół zdania. Nawet lekarze zebrani przed drzwiami
cofnęli się przestraszeni. Kamil poczuł jak dłonie pokryła mu gęsia skórka. To
na pewno nie był Kuba. Jego przecież już się nie bał.
–
Kamilku – odezwała się istota za drzwiami. Jej głos przysuwał na myśl chór
szalonych klaunów ze sztyletami w dłoniach. – Istota zaprasza na oddział
ratunkowy.
Rozległ
się upiorny śmiech. Chłopak przełknął ślinę, która ledwie przedostała się przez
zaciśnięte gardło. Czyżby rzeczywiście w oddziale ratunkowym przebywał już
znany mu mistrz iluzji. I to razem z Robertem?
– To
ty jesteś Kamil? – zapytał jeden z trenerów. Wyglądał na osiemnaście lat, od
Jankowskiego był może o głowę wyższy, mimo że ten wcale nie należał do
niedorostków. – Chyba kiedyś walczyliśmy ze sobą. Mogę pójść tam z tobą, mój
Sneasel całkiem nieźle sobie radzi z duchami.
–
Istota zaprasza tylko Kamila – odezwał się zagniewany głos, zanim chłopak
zdążył odpowiedzieć. – Kamil rozumie? A może mają mu to wytłumaczyć jego
Pokemony?
Wysoki
psi skowyt zranionego stworzenia dobiegł zza drzwi. Szarik… To na pewno on.
Oczywiście mogła to być iluzja, ale chłopak obawiał się, że to tylko pobożne
życzenie.
–
Zostaw go, śmieciu! Czym ty w ogóle jesteś?!
–
Istota nie lubi przedstawiać się przez zamknięte drzwi. Istota zaprasza.
– Idę
tam – powiedział, choć w sumie nie wiedział do kogo.
–
Poczekaj – rzuciła pielęgniarka Jola. – Nie rób niczego głupiego, jemu nic nie
pomoże.
– Komu
nie pomoże? – zapytał z niezdrowym błyskiem w oku.
– Nie
idź tam. Twój Pokemon… on umiera – Kobiecie z trudem przeszło to przez gardło.
– Duchy w ten sposób odchodzą do innego wymiaru – ostatkiem sił próbują się
trzymać tego świata, gdyż tak naprawdę zrodziły się dusz Pokemonów, które zbyt
mocno obawiały się przejść na drugą stronę. Twój Gengar tylko próbuje odroczyć
nieuniknione, wydaje mu się, że ty mu w tym pomożesz. A tak naprawdę może cię
pociągnąć za sobą.
Kamil
w pierwszej chwili nie zrozumiał, jednak, gdy słowa pielęgniarki doszły do
niego, właściwie każda, nawet najmniejsza jego część chciała wyrazić swój
sprzeciw.
–
Pieprzenie – syknął. Następne zdanie wycedził, podkreślając każdą sylabę. – To
nie jest Gengar.
Miał
już wchodzić na oddział, gdy tuż przed drzwiami zastawiła mu drogę lekarka –
dość wysoka, szczupła kobieta w średnim wieku o arystokratycznych rysach
twarzy. Mimo tego, że chłopiec wyglądał jak człowiek, którego nie chciałoby się
spotkać w ciemnej uliczce, stanęła pewnie, z poczuciem wyższej powinności i nie
zamierzała odsłonić wejścia nawet na centymetr.
– Nie
możesz tam wejść. To niebezpieczne, nawet nie wiesz na co się narażasz.
–
Zejdź mi z drogi, babo! – Kamil dawno już zapomniał o zbędnych ceregielach.
Anka i
Sebastian dostali się z powrotem do centrum. Nie podeszli jednak do Kamila,
gdyż zatrzymał ich wysoki trener, który chciał zaoferować chłopcu pomoc.
– A co
zamierzasz zrobić? – pytanie lekarki ukuło mocno, jednak Jankowski był już
ślepy na wszelkie argumenty.
–
Cokolwiek będzie potrzebne – powiedział trochę bezradnie. Musiał wejść do
środka. Zanim dopadną go wątpliwości.
Drzwi
na oddział zadrżały od głębokiego głosu stwora. Kobieta odwróciła się
niepewnie, strach wykrzywił jej twarz w nienaturalny sposób.
–
Istota nie lubi czekać – powiedziało coś za jej plecami. – Czy Istota ma
sprawić, by Kamila zawołał jego najlepszy przyjaciel?
Kowalski…
Nie, nie mógł do tego dopuścić, żaden z jego Pokemonów, nie zasługiwał, by
cierpieć za niego. Ostatkiem sił powstrzymywał się, by po prostu nie odepchnąć
lekarki. Z nadludzkim wysiłkiem powiedział.
–
Proszę.
Kobieta
odsunęła się. Coś musiało w niej pęknąć, nie mogła ślepo przestrzegać procedur,
by nie narażać trenerów, gdy sama nie mogła pomóc leczonym stworkom.
–
Tylko uważaj na siebie.
Ciekawe,
jak mam to zrobić? – zapytał sam siebie Kamil. Poczuł się tak, jak wtedy, gdy
otwierał kule z Raichu. Przechodził przez kolejne drzwi bez odwrotu.