Rozdział 9: Centrum Pokemonów

niedziela, listopada 06, 2016 0 Komentarzy A+ a-

Meowth zatrzymał furgonetkę na niewielkim parkingu ukrytym za blokiem mieszkalnym, który nie wyróżniał się niczym od setki podobnych w mieście. Chodniczki i parkingi wyłożone kostką brukową, kilka drzew i niewielki plac zabaw. Dość duży, czarny samochód dostawczy z megafonem na dachu z pewnością mógł przykuć w tym miejscu czyjąś uwagę.
Szczęśliwie w okolicy nie było nikogo, poza kilkoma bawiącymi się dziećmi. Trochę to uspokoiło Kamila, wolałby, żeby nie widziano go w towarzystwie, bądź co bądź, kryminalistów.
– Bliżej nie podjadę. Wysiadajcie – powiedział kocur do trenerów. – James, Jessie – chyba czas na zmianę ubarwienia. I zdejmijcie ten megafon.
– A ty ściągaj przedłużki do pedałów, wystarczy ci tego jeżdżenia – odparł mężczyzna o niebieskich włosach.  – Aleśmy zrobili tego frajera!
– Zmieniacie kolor auta? – zapytał zaskoczony Sebastian. – Dlaczego? Przecież nikt nas nie ścigał.
– Ty tak na poważnie?
Meowth wydawał się bardziej zażenowany, niż zaskoczony. Naprawdę zachowywał się jak człowiek i wrażenie to nie wynikało tylko z tego, że potrafił mówić, ponieważ także reagował jak człowiek, dąsał się jak człowiek, no i prowadził samochód lepiej niż niejeden przeciętny kierowca.
Coś z nim było poważnie nie tak.
– W tamtym wieżowcu było co najmniej kilkanaście biur, a w każdym po kilkoro pracowników. Jak myślisz – jaka jest szansa, że ktoś z nich miał telefon i nagrał całą walkę oraz naszą „interwencję”? Albo przynajmniej zapamiętał jak wyglądał wóz? Podpowiem ci – nie mniejsza, niż sto procent.
Kocur miał rację – jeżeli byli już poszukiwani przez policję, wszelka ostrożność z ich strony była zrozumiała. A byli na pewno – w końcu to złodzieje – pomyślał Kamil. Zresztą, jemu także nie zaszkodziłaby odrobina ostrożności. Chyba powinien zacząć myśleć co powiedzieć policji, gdy już ta łaskawie zainteresuje się nielegalną potyczką na środku ulicy. Przypomniał sobie powybijane przez Zapdosa szyby w wieżowcu, zgniecione samochody oraz przeorany bruzdami i kraterami asfalt. A także magazyn, z którego został tylko metalowy szkielet. Nawet nie chciał myśleć, czy trenerskie ubezpieczenie w razie czego obejmie tak wysokie szkody.
Sebastian wyglądał na urażonego uwagą kocura. Chciał chyba kontynuować rozmowę, jednak Anka właściwie wypchnęła go na zewnątrz. Pragnęła jak najszybciej opuścić auto, a w szczególności towarzystwo Jessie i Jamesa. Nawet teraz starała się unikać ich spojrzeń, jakby sam ich widok wzbudzał w niej poczucie winy.
– Wyglądasz fatalnie, na pewno dasz radę dojść do centrum? – zapytała Kamila, już na zewnątrz. – Może pomóc ci nieść tego Raichu? Ja nie dam rady, ale Sebastian powinien…
– Daj spokój – odparł chłodno. 
Bo co miał innego powiedzieć? Dziękuję za troskę? Naprawdę nie trzeba, poradzę sobie? Nie potrafił wykrzesać w sobie wdzięczności, mimo że dziewczyna nie uciekła od odpowiedzialności i także walczyła z Robertem. Miał jednak okropne, ciążące w żołądku przeczucie, że Anka pociągnie swój teatrzyk tylko przez kilka godzin. Przez ten czas poudaje troskliwą koleżankę, a potem znów go odstawi. Bo przecież nie stało się nic, co miałoby zmienić to, co jeszcze niedawno dała mu do zrozumienia.
Nie wróci.
Tylko czy aby na pewno nic się nie zmieniło? Powiedziała że należy do Zespołu R, a to nie było byle jakie zwierzenie. To była rzecz, która pociągała za sobą lawinę następnych pytań. Czy w takim razie wspomniałaby o tym, gdyby naprawdę zamierzała go zostawić? A może zauważyła, że tam, obok biurowca niemal zwątpił w sens ratowania Raichu? Że mało brakowało, by oddał mysz Robertowi. Czyżby zrobiła wtedy tylko to, co z jakiegoś powodu musiała?
Dlaczego tam Raichu był tak ważny? Bo „coś” wiedział? Coś, co mógł przekazać tylko Kamilowi? Bardziej irracjonalnie brzmiało tylko to, że dostał tego stworka od swojego ojca. Przecież od kiedy Kamil pamiętał, jego rodzic nie znosił trenerów i Pokemonów. Chłopak nigdy nie dowiedział się, co było powodem tej niechęci, jednak zdawała się ona przez te wszystkie lata tylko wzmacniać. Szczególnie po tym, jak Robert opuścił rodzinne gniazdo. Od tamtej pory w domu nie można było rozmawiać o turniejach walk, trenerach, czy nawet odkryciach dość popularnego w telewizji profesora Dębka, który dość dokładnie zgłębił wiedzę na temat stworków. W domu w Azurii, który stał na końcu ulicy słonecznej, Pokemony właściwie nie miały prawa istnieć. 
Dlatego też chłopak w pierwszej chwili uznał, że dziewczyna mówiła o kimś innym, a już na pewno nie o ojcu, którego znał. On nie dałby mu niczego, a już na pewno nie Pokemona.
Odstawił te obawy na półkę z napisem „na później”. Teraz musiał zadbać, by jego Pokemony znalazły się pod właściwą opieką. Dość ciężki Raichu w jego rękach był już  nieprzytomny. Błyskawica na końcu ogona leżała smętnie na podłodze busa, która lekko poczerniała od przeskakujących co chwila iskier. Kamil odrobinę mniej troszczył się o zdrowie innych Pokemonów – dopóki były w Pokeballu ich stan nie mógł się pogorszyć. Jednak na samą myśl o smoczym oddechu, który właściwie wgniótł Gengara w ziemię, chłopca przeszył dreszcz.
– Musimy iść – rzucił, po czym zwrócił się do Jessie i Jamesa. Choć ich nie znał, czuł do nich pewną niechęć, może dlatego, że gdzieś kołatało mu się w głowie to, czym na co dzień się zajmowali. – Chyba muszę wam podziękować, bez was mogło być z nami krucho.
Powiedział to trochę protekcjonalnie, ale nie było go stać na nic więcej.
– Lepiej nie dziękuj – odezwała się kobieta. – Coś mi się wydaje, że jeszcze się spotkamy. I raczej nie będziesz tego mile wspominał. – Mrugnęła, a w tym geście była zakamuflowana i groźba, i coś dziwnie spoufalającego.
– Nie raczej, a na pewno – dodał chropowatym głosem Meowth, który już ściągnął nakładki na pedały samochodu.      
Zabrali się za ściąganie czarnej folii. Mieli już chyba w tym sporą wprawę, bo gdy Kamil rzucał członkom zespołu R ostatnie spojrzenie, furgonetka miała już niebieski kolor, a na boku widniało białe logo jednej z ogólnokrajowych stacji telewizyjnych.
Nigdy nie ufaj dziennikarzom – powiedzenie, które kiedyś usłyszał od swojej babci z Kalos, nabrało jakby nowego znaczenia.
***
Centrum Pokemonów stało obok dużego parku, w którym nawet z ulicy dało się dostrzec bawiące się stworki. Piętrowy budynek z czerwonym dachem sprawiał wrażenie dość solidnego – był szeroki i niski, a małe okna głęboko wchodziły w grube ściany. Gdyby nie wieżyczka z dużym, czerwono–białym symbolem w kształcie Pokeballa, można by było go pomylić z pomalowanym na biało bunkrem. Większość centr w kraju wyglądało podobnie, dopiero te nowsze budowano już większe i nie tak toporne.
Drzwi rozsunęły się i Kamil stanął jak wryty na widok kilkudziesięcioosobowej kolejki do recepcji, która stworzyła już pokrętne zawijasy. No tak, przecież wielkimi krokami zbliżał się w mieście turniej – pomyślał chłopak. Zawody zawsze ściągały rzesze trenerów do miast, w których odbywały się turnieje i tym razem to w Oranii od kilku dni sparingi, nawet na najlichszych stadionach, należały do codzienności. A co za tym szło, pewnie wszystkie lecznice musiały sobie radzić ze zwiększonym zainteresowaniem. 
W poczekalni było duszno, gwar rozmów i popiskiwania małych, puszczonych wolno stworków spowodowały, że Kamila znowu rozbolała potylica – dokładnie tam, gdzie głowa miała nieprzyjemne spotkanie z asfaltem. Chłopak syknął z bólu i wypuścił powietrze przez zaciśnięte usta.
– Wszystko w porządku? – zapytał Sebastian.
Biesak był właściwie odwrotnością Jankowskiego. Rzadko stawał twarzą w twarz z prawdziwym zagrożeniem, jednak gdy emocje opadały, to on zabierał się za naprawianie szkód czy zbieranie laurów. Wyglądał tak samo nieskazitelnie jak na plaży – żel ciągle dzielnie podtrzymywał krótkie włosy, a na twarz wstąpił wyraz troski, mający więcej wspólnego z menedżerem zaniepokojonym wynikami sprzedaży, niż z prawdziwym współczuciem. Kamil nigdy nie był pewny, czy znajomy po prostu w ten sposób okazywał emocje, czy może tylko udawał zainteresowanie.
A może Jankowski powinien przestać podejrzewać wszystkich o spiskowanie?
– Bywało lepiej – odparł niechętnie.
Rozmowy w holu przycichły, a spojrzenia oczekujących skupiły się na trenerze z nieprzytomnym stworkiem na rękach. Jankowski dopiero teraz zdał sobie sprawę, że naprawdę musiał wyglądać fatalnie. Przemoczony, kulejący, z zakrwawionym przedramieniem – wszystko wskazywało, że sprawa z którą przyszedł, była poważniejsza, niż kilka zmęczonych stworków po treningowej potyczce. Ktoś z kolejki zwrócił uwagę jednej z pielęgniarek zajętych układaniem Pokeballi na wielkich maszynach do diagnozowania.
– Wózek do poczekalni! – wycedziła przez mikrofon kobieta. – Natychmiast.
W nagłych wypadkach nie obwiązywała kolejka. Kobieta przywołała Kamila do siebie, nie zważając na osoby w kolejce. Przyjrzała się Raichu i zaczęła wstukiwać coś w klawiaturę. Jankowski odruchowo przeczytał imię na plakietce – Jola. Wydawała się młodsza od innych pielęgniarek, miała małą, pogodną twarz, mówiła szybko i zwięźle.
            – Proszę dokładnie opisać, co się stało – powiedziała dość mocnym głosem, jak na tak małą osóbkę.
            Łatwo powiedzieć – rzucił w głowie chłopak. Był zbyt zmęczony, by wymyślać własną historię, zresztą tak jak wspominał Meowth, ktoś na pewno go nagrał i wszystko, prędzej czy później, by się wydało. Choć tak naprawdę nie zrobił niczego złego. Bronił się, a przecież każdy człowiek w Kanto, miał do tego prawo.
Kamil złapał się na tym, że zaczyna myśleć jak Sebastian. Oby policja także okazała się tak wyrozumiała.
            – Odbiliśmy go z magazynu zespołu R. – Zabrzmiało to może trochę zbyt bohatersko, jednak przekonało pielęgniarkę. Ciekawość oczekujących trenerów stała się wręcz chorobliwa. Nowa informacja doszła na koniec kolejki w kilka sekund, przekazywana szeptem przez kolejne osoby.
            – Już wtedy był bardzo osłabiony, jednak musiałem użyć na nim życzenia. Później przyjął na siebie kilka naprawdę silnych, elektrycznych ataków. Potem brał jeszcze udział w walce, jednak już nikt go nie zranił.
            – Czy nauczył się zdolności piorunochron?
            – Tak.
            Uznał, że lepiej nie dodawać: „Gdyby nie posiadał tej zdolności, pewnie już by nie żył”.
            – Z jakim Pokemonem walczył?
            – Z Zapdosem.
            Kobieta na moment przestała wstukiwać informacje do komputera i przeszyła chłopca wzrokiem, jakby próbując odgadnąć, czy mówi prawdę. Chyba uwierzyła, bo zaraz wróciła do pisania.
Kolejka niemal zawrzała od wymiany zdań. Jeden z młodszych trenerów nie wytrzymał i postanowił wypytać Sebastiana, jednak ten zbył go tylko machnięciem ręki. Ktoś włączył płaski telewizor wiszący nad automatami z napojami i zaczął poszukiwać kanału z lokalnymi wiadomościami.
Zaaferowana Chansey staranowała wózkiem drzwi na oddział ratunkowy. Zebrani w kolejce ludzie ledwie zdążyli rozstąpić przed pędzącym Pokemonem, który nie bez trudu wyhamował naprzeciwko Kamila. Chłopak ostrożnie położył Raichu na czystej pościeli. Na pomarańczowym futerku zobaczył ślady swojej krwi.
– Trzymaj się, mały – powiedział i pogłaskał elektryczną mysz.
 Gdy pulchny, różowy stworek odjeżdżał z Raichu na oddział, błyskawica na końcu ogona szurała po płytkach z metalicznym zgrzytem. Kamil czuł, że ten dźwięk na długo utknie mu w pamięci.
            – To jeszcze nie wszystkie – powiedział do Joli.
Wyłożył kule na tackę z wgłębieniami. Teraz najtrudniejsza część. Musiał dokładnie powiedzieć co stało się z każdym z jego przyjaciół. Czasami nawet drobna wskazówka potrafiła uzupełnić wskazania wielkich maszyn diagnozujących, stojących przy ścianie, za pielęgniarkami. Tylko że ciężko było się skupić na ważnych detalach, gdy przyjaciele cierpieli w swoich kulach. Z Raichu było łatwiej – w końcu dopiero co go poznał.
Wiedział, że kilkanaście par uszu już czekało na jego słowa. Większość trenerów kojarzyła go choć z widzenia, domyślał się, że jeszcze wieczorem będzie mógł przeczytać setki teorii na temat tego, co wydarzyło się dzisiejszego popołudnia.
 – Umbreon. Uleczyła życzeniem trzy stworki na raz. Empoleon. Porażony atakiem Zapdosa, prawdopodobnie rozładowaniem. Arcanine – to samo. Aggron. Rozładowanie Zapdosa, potem zogniskowany podmuch Blazikena. Gengar. – Przełknął ślinę, nawet nie zdawał sobie sprawy, że zacisnął dłoń na blacie otaczającej recepcję lady. – Psychopromień Alakazama, potem życzenie i smoczy oddech Hydreigona.
– Spokojnie, twoim Pokemon już nic nie grozi – powiedziała troskliwie kobieta, choć twarz miała dziwnie napiętą. – Na razie usiądź, tobą też ktoś musi się zająć. Dezynfekowałeś tę ranę?
Kamil uśmiechnął się blado i pokiwał przecząco głową. Akurat to było teraz jego najmniejszym jego zmartwieniem.
Gdy się odwracał, zobaczył ukradkiem, że kobieta wciska przycisk pod stołem. Mała Jola właśnie wezwała policję – domyślił się. Ciekawe czy chodziło o brygadę antyterrorystyczną, czy zwykła posterunkową, która miałaby tylko spisać zeznania? Nie ważne. I tak nie miał zamiaru się ruszyć, dopóki nie będzie miał pewności, że jego Pokemonom nic nie grozi.
Usiadł na krzesełku, tak by widzieć ekran maszyny diagnozującej. Na dużym ekranie pojawiło się sześć kul z klepsydrami. Kamilowi serce na moment podeszło do gardła. Zrozumiał, że położył na tackę także Pokeball, w którym zespół R przetrzymywał Raichu. Nie mógł już zabrać kuli, by nie wzbudzać dodatkowych podejrzeń, jednak coś mu podpowiadało, że nic dobrego z tego nie wyniknie.
Maszyna wystawiała stworkom oceny od zera do pięciu. Najniższa cyfra oznaczała Pokemona całkowicie zdrowego, zaś najwyższa ­– potworka, którego natychmiast należało ratować. Właściwie wszyscy trenerzy przyszli tu ze zmęczonymi jedynkami, którym wystarczał tylko darmowy zastrzyk energii. Nikt nie chciał ryzykować niepotrzebnych kontuzji, które mogłyby wykluczyć stworka z turnieju.
Chłopak patrzył na ekran LCD w napięciu. W holu znów rozbrzmiały rozmowy, tylko niektórzy spoglądali ukradkiem na chłopca i starali się coś sobie wytłumaczyć, inni zaś wrócili do narzekania na temperaturę i wolno posuwającą się kolejkę.
Wtedy ktoś wreszcie znalazł kanał z wiadomościami – okazało się, że przerwano program na ogólnokrajowej stacji. Reporterka relacjonowała nieudaną próbę zatrzymania jakiegoś konwoju przez policję w Oranii. Na kilku zdjęciach dało się zobaczyć powywracane radiowozy, a także palącą się ciężarówkę – taką samą, jak pod magazynem zespołu R. Kamil szybko połączył fakty – to dlatego policja nie przyjechała, gdy walczył z Robertem. Ciekawe, co przewożono w tych tirach?
– Jak myślisz, mamy się czego obawiać? – zapytała cicho dziewczyna, gdy razem z Sebastianem stanęła przy Kamilu.
Mogli rozmawiać właściwie bez przeszkód, na krzesłach nikt nie siedział. Zresztą ich słowa zagłuszała relacjonująca wydarzenia lokalna korespondentka, która z trudem powstrzymywała podniecenie. W końcu trafił się jej materiał, który był znacznie ciekawszy niż przypłynięcie kolejnego wielkiego wycieczkowca do portu, czy zapowiedź nowej imprezy.
– Nie – opowiedział pewnie, jak zwykle zresztą, Biesak. – W wiadomościach nic o nas  nie mówią, a w razie czego powiemy prawdę. W końcu nie zrobiliśmy niczego złego, prawda? – Nagle twarz chłopaka stężała. – Choć z drugiej strony, powiedziałaś Kamilowi kilka ciekawych rzeczy i przyznam, że chyba będziesz nam wszystkim winna wyjaśnienia.
Dziewczyna nie wyglądała na zaskoczoną. Musiała się spodziewać takiego obrotu spraw, choć i tak zareagowała zbyt spokojnie. Jakby ostatnie chwile wszystko w niej wypaliły, zostawiając tylko pustą skorupę.
– Masz rację. Tylko nie teraz, dobrze? – rzuciła Anka. – Muszę mieć pewność, że Kamila stworkom nic się nie stanie. W końcu to przeze mnie są ranne.
– Właściwie… – zaczął Kamil, nie wiedząc czy dobrze robi, chcąc powiedzieć, co miał na myśli. Zdecydował się kontynuować. – Możecie sobie już pójść i wszystko sobie powyjaśniać. W końcu ty odzyskałaś Esterę, Sebastian zrobił ci przysługę, a mnie o mało nie zabił własny brat. Wszyscy są szczęśliwi, no może poza Robertem.
– Przestań, przecież nie mogę cię tak zostawić – uniosła się.
– Możesz – odparł krótko. Dziewczyna musiała się domyślić, do czego nawiązywał, gdyż szybko spokorniała.
– Gdybyś tylko wiedział… Nie oceniałbyś mnie w ten sposób.
Zaskoczyła go ta odpowiedź. Może to, co usłyszał na plaży, rzeczywiście było tylko grą w trzymanie na dystans, która pewnie wyszłaby, gdyby sprawy nie wymknęły się spod kontroli. Jankowski miał sobie wziąć Raichu i dziewczyna miałaby go z głowy. Jednak pojawił się Robert i domek z kart runął. A Ania Rost najchętniej skleiłaby go szybko taśmą klejącą i udawała, że nic się nie stało, jednak nawet ona nie mogła być teraz aż tak perfidna.
A może tak naprawdę Kamil nic o niej nie wiedział? Te kilka miesięcy znajomości na pewno wystarczyło, by mógł sobie wyrobić o niej jakiś osąd, ale czy miał on coś wspólnego z prawdą? Coraz bardziej w to wątpił.  
– Przepraszam. Chyba my też musimy sobie sporo wyjaśnić. Ale nie teraz, bo policja już tu jedzie. – Nikt nie pytał skąd o tym wie. Wydawało się to mimo wszystko naturalną koleją rzeczy. – Musimy zastanowić się co im powiemy. Ale najpierw powiedz mi, Sebuś: też należysz do tego „znamienitego” zespołu R?
– Co?! – parsknął Sebastian, jakby usłyszał dobry żart. Było to co najmniej dziwne, Biesak nigdy nie śmiał się z żartów Kamila. – Ja miałbym się sprzymierzać z tymi przestępcami? Gdybym wiedział, że Anka jest z nimi, nawet nie próbowałbym jej pomóc.
– Dzięki – rzuciła zrezygnowana dziewczyna. – Nie jest, wiedziała bym o tym.
Sygnał w maszynie obwieścił zakończenie diagnozy stworków Kamila. Cicha dostała na szczęście tylko jedynkę. Młot dwójkę, zaś Kowalski i Szarik po trójce ­– poważnie ranni, jednak bez zagrożenia dla życia. Jankowskiego jednak przeszył dreszcz, gdy zobaczył, że jego Gengar otrzymał piątkę. Kula z nim niemal natychmiast wsunęła się w głąb maszyny i taśmami ukrytymi w ścianach trafiła na oddział ratunkowy.
– Kuba… – powiedział do siebie. – Trzymaj się, potworku.
Nie powinien go wzmacniać życzeniem. Już po ataku Alakazama był zbyt osłabiony, poza tym nie zdołał go dostatecznie wytrenować – tak naprawdę dobrze wychodziły mu tylko iluzje, w walce Gengar wykazywał na razie tylko potencjał.
Cholera, jeżeli coś stanie się duszkowi, to będzie tylko moja wina – rzucił Kamil w myślach. Wstał. Musiał coś zrobić, najchętniej pobiegłby na oddział ratunkowy i… właśnie, co miałby niby zrobić? Pewnie powydzierałby się na lekarzy, może zrobiłby jeszcze coś głupiego, najpewniej tylko utrudniając pracę profesjonalistom. Przecież nie wiedział, jak leczyć poważnie ranne duchy. Słyszał tylko, że wzmacniają się pożeraniem snów, ale o tym wiedziało każde dziecko.
– Usiądź Kamil. Nic teraz nie zrobisz. – Anka znała go wystarczająco dobrze, by domyślała się, co właśnie rozważał.
Chciał przynajmniej pochodzić w tę i z powrotem, gdy coś ciepłego przytuliło się do jego łydki – to miękki, okrągły jak balon Jigglypuff próbował go pocieszyć. Z drugiej strony przykleił się trochę większy, żółty stworek – Elekid, którego uszy przypominały płaskie bolce od elektrycznej wtyczki. Potem zaczęli podchodzić trenerzy, poklepując chłopaka po plecach i mówiąc, że wszystko będzie dobrze. Kilka prostych słów, swoisty rytuał, w którym Kamil kilka razy sam uczestniczył. Zresztą w ten sposób poznał Ankę. Jednak chyba nigdy nie myślał, że kiedyś jego będą pocieszali trenerzy.
Jednak dokładnie tego potrzebował. Oczy jakby same się zaszkliły. Może rzeczywiście wszystko będzie dobrze? W końcu wygrał, co prawda z małą pomocą Zespołu R, ale wygrał. Jego stworki są już pod właściwą opieką i na pewno wyzdrowieją. A Roberta nie powinien się obawiać, przecież nie słyszał, by ktokolwiek ukradł Pokemona z lecznicy.
Naprawdę niewiele brakowało, by w to wszystko uwierzył.
Zauważył, że Anka się od niego oddaliła, ustępując miejsca innym trenerom. Z trudem przebijała się do niego świadomość, że to tak naprawdę ona potrzebowała pocieszenia. Jeżeli to co mówiła, było prawdą, jeżeli rzeczywiście była szantażowana, to przynajmniej powinien jej dać  kolejną szasnę na wytłumaczenie się. Bez drwin i docinek.
Wtedy coś potężnie huknęło, jakby za drzwiami na oddział ratunkowy wybuchła bomba. Stało się to tak niespodziewanie, że ludzie odruchowo schylili się, chroniąc głowy, jednak sufit i grube ściany nadal znajdowały się na swoim miejscu.
Kilku lekarzy i lekarek wybiegło przez drzwi, którymi niedawno wwożono nieprzytomnego Raichu. Dyszeli, jakby przed chwilą przebiegli kilkusetmetrowy sprint. Jankowski, który był wyższy od większości młodych trenerów w poczekalni, dostrzegł, że do nogi jednego z mężczyzn przyczepiła się czarna macka, która rozpłynęła się w powietrzu, gdy ten tylko przekroczył próg poczekalni.
Nie wiedział, kto wrzasnął pierwszy. Coś pojawiło się na moment w szczelinie między skrzydłami drzwi na oddział ratunkowy, co najmniej kilka osób musiało dostrzec tę parę wielkich, upiornych oczu.
Kamil jednak był przyzwyczajony do podobnych widoków – w końcu od prawie miesiąca trenował ducha. Wyczekał, aż trenerzy zaczęli się kierować w stronę wyjścia. Wystarczyła niewielka iskra, by wybuchła panika. Jola, choć najmłodsza z pielęgniarek, w porę skorzystała z mikrofonu i głośników rozmieszczonych na rogach pomieszczeń.
– Proszę spokojnie kierować się do wyjścia. Wszystko jest pod kontrolą.
Wtedy zabrakło prądu, jakby ktoś chciał zadrwić z jej słów. Światło zgasło na kilka sekund, zanim załączył się generator.
Kamil nie zamierzał uciekać, podobnie zresztą jak kilku starszych trenerów. Jednak Ankę i Sebastiana tłum wypchnął poza budynek.
Jankowski pomyślał, że to Kuba chciał przegonić iluzją nieznanych mu lekarzy, możliwe, że miał znacznie więcej sił, niż wskazywała to maszyna. Choć nie, to nie było możliwe – przecież widział go nieprzytomnego. Obawiał się więc najgorszego. Roberta. 
Gdy kolorowy tłum przesunął się bliżej wyjścia, chłopak przedarł się do recepcji.
– Muszę tam wejść, tam są moje Pokemony.
Pielęgniarka Jola wyglądała na rozdartą pomiędzy chęcią pomocy, a przestrzeganiem procedur ewakuacji.
– Proszę udać się do wyjścia, nad wszystkim  mamy kontrolę. – Ostatnie zdanie było wypowiedziane z rutynową dokładnością. Musiano tego uczyć na szkoleniach.
– Gówno macie! – Chłopak nie wytrzymał. Spojrzał na maszynę – na odział ratunkowy nie przeniesiono tylko Cichej. I ta głupia krowa ma czelność mówić, żeby sobie poszedł?!
– Albo teraz powiesz mi co się tam dzieje, albo sam to sprawdzę.
– Powtarzam ostatni raz, proszę…
Głośny, upiorny śmiech przerwał jej w pół zdania. Nawet lekarze zebrani przed drzwiami cofnęli się przestraszeni. Kamil poczuł jak dłonie pokryła mu gęsia skórka. To na pewno nie był Kuba. Jego przecież już się nie bał.
– Kamilku – odezwała się istota za drzwiami. Jej głos przysuwał na myśl chór szalonych klaunów ze sztyletami w dłoniach. – Istota zaprasza na oddział ratunkowy.
Rozległ się upiorny śmiech. Chłopak przełknął ślinę, która ledwie przedostała się przez zaciśnięte gardło. Czyżby rzeczywiście w oddziale ratunkowym przebywał już znany mu mistrz iluzji. I to razem z Robertem?
– To ty jesteś Kamil? – zapytał jeden z trenerów. Wyglądał na osiemnaście lat, od Jankowskiego był może o głowę wyższy, mimo że ten wcale nie należał do niedorostków. – Chyba kiedyś walczyliśmy ze sobą. Mogę pójść tam z tobą, mój Sneasel całkiem nieźle sobie radzi z duchami.
– Istota zaprasza tylko Kamila – odezwał się zagniewany głos, zanim chłopak zdążył odpowiedzieć. – Kamil rozumie? A może mają mu to wytłumaczyć jego Pokemony?
Wysoki psi skowyt zranionego stworzenia dobiegł zza drzwi. Szarik… To na pewno on. Oczywiście mogła to być iluzja, ale chłopak obawiał się, że to tylko pobożne życzenie.
– Zostaw go, śmieciu! Czym ty w ogóle jesteś?!
– Istota nie lubi przedstawiać się przez zamknięte drzwi. Istota zaprasza.
– Idę tam – powiedział, choć w sumie nie wiedział do kogo.
– Poczekaj – rzuciła pielęgniarka Jola. – Nie rób niczego głupiego, jemu nic nie pomoże.
– Komu nie pomoże? – zapytał z niezdrowym błyskiem w oku.
– Nie idź tam. Twój Pokemon… on umiera – Kobiecie z trudem przeszło to przez gardło. – Duchy w ten sposób odchodzą do innego wymiaru – ostatkiem sił próbują się trzymać tego świata, gdyż tak naprawdę zrodziły się dusz Pokemonów, które zbyt mocno obawiały się przejść na drugą stronę. Twój Gengar tylko próbuje odroczyć nieuniknione, wydaje mu się, że ty mu w tym pomożesz. A tak naprawdę może cię pociągnąć za sobą. 
Kamil w pierwszej chwili nie zrozumiał, jednak, gdy słowa pielęgniarki doszły do niego, właściwie każda, nawet najmniejsza jego część chciała wyrazić swój sprzeciw. 
– Pieprzenie – syknął. Następne zdanie wycedził, podkreślając każdą sylabę. – To nie jest Gengar.
Miał już wchodzić na oddział, gdy tuż przed drzwiami zastawiła mu drogę lekarka – dość wysoka, szczupła kobieta w średnim wieku o arystokratycznych rysach twarzy. Mimo tego, że chłopiec wyglądał jak człowiek, którego nie chciałoby się spotkać w ciemnej uliczce, stanęła pewnie, z poczuciem wyższej powinności i nie zamierzała odsłonić wejścia nawet na centymetr.
– Nie możesz tam wejść. To niebezpieczne, nawet nie wiesz na co się narażasz.
– Zejdź mi z drogi, babo! – Kamil dawno już zapomniał o zbędnych ceregielach.
Anka i Sebastian dostali się z powrotem do centrum. Nie podeszli jednak do Kamila, gdyż zatrzymał ich wysoki trener, który chciał zaoferować chłopcu pomoc.
– A co zamierzasz zrobić? – pytanie lekarki ukuło mocno, jednak Jankowski był już ślepy na wszelkie argumenty.
– Cokolwiek będzie potrzebne – powiedział trochę bezradnie. Musiał wejść do środka. Zanim dopadną go wątpliwości.  
Drzwi na oddział zadrżały od głębokiego głosu stwora. Kobieta odwróciła się niepewnie, strach wykrzywił jej twarz w nienaturalny sposób.
– Istota nie lubi czekać – powiedziało coś za jej plecami. – Czy Istota ma sprawić, by Kamila zawołał jego najlepszy przyjaciel?
Kowalski… Nie, nie mógł do tego dopuścić, żaden z jego Pokemonów, nie zasługiwał, by cierpieć za niego. Ostatkiem sił powstrzymywał się, by po prostu nie odepchnąć lekarki. Z nadludzkim wysiłkiem powiedział.
– Proszę.
Kobieta odsunęła się. Coś musiało w niej pęknąć, nie mogła ślepo przestrzegać procedur, by nie narażać trenerów, gdy sama nie mogła pomóc leczonym stworkom.
– Tylko uważaj na siebie.

Ciekawe, jak mam to zrobić? – zapytał sam siebie Kamil. Poczuł się tak, jak wtedy, gdy otwierał kule z Raichu. Przechodził przez kolejne drzwi bez odwrotu.