Rozdział 2: Mała, żółta maskotka

poniedziałek, lipca 18, 2016 0 Komentarzy A+ a-

Rozdział 2
Mała, żółta maskotka

Anka szła przodem, prąc przed siebie niczym buldożer z zablokowaną kierownicą. Przeskoczyła nad opalającą się dziewczyną, nie zwróciła nawet uwagi, gdy przecięła wzdłuż boisko do piłki plażowej, na którym akurat rozgrywano mecz. Odkąd powiedziała, że muszą udać się do Sebastiana, nie odezwała się nawet słowem.

Kamil nie śpieszył się. Nadrobił trochę drogi i skręcił na deptak między plażą a długim rzędem barów, hoteli i salonów gier, spomiędzy których wyrastały soczyście zielone palmy i drzewa. Między budynkami przelewały się kolorowe gromady wczasowiczów, obładowanych towarem straganiarzy, czy dzieciaków śmigających gdzieś między nogami dorosłych. Większość atrakcji była dość tandetna – migające feerią świateł automaty do gier, dzwoniące cymbergaje, kiczowate karuzele. Choć czasem trafiały się prawdziwe perełki, jak dmuchany ring z Blastoisem, któremu założono wielkie gumowe rękawice. Ten kto wytrzymał dłużej niż pięć minut z mocarnym żółwiem, mógł wylosować całkiem przyzwoite nagrody, jednak jak na razie koszyk był pełny.
W oddali, ponad niskimi nabrzeżnymi zabudowaniami, wyrastała potężna scena. Tego wieczoru miało zawitać do Oranii kilka dość znanych zespołów, a największą gwiazdą była rockowa kapela z Electabuzzem, który na koncerty zawsze zakładał krótkie spodenki i wymiatał na elektrycznej gitarze. Utwór „Piorun” wydany kilka miesięcy temu długo nie schodził z czołówki listy przebojów, ustępując miejsca dopiero kolejnemu hitowi tego zespołu – „Pikachu zjadł moją suszarkę”. Gdyby Kamil nie był na ich koncercie już kilka razy, to zamiast trenować na molo, zajmowałby już miejsce przy barierkach pod sceną.     
Anka czekała na Jankowskiego pod barem, nie kryjąc zniecierpliwienia. Tam też, pod jednym z parasoli ustawionych na drewnianym podeście, siedział Sebastian Biesak, z nieodłącznym laptopem na stoliku. Jak zwykle wyglądał świetnie – schludna koszula z krótkim rękawkiem, krótkie włosy postawione na żel i pozytywne zacięcie na twarzy. Po za trochę bladym kolorem skóry, właściwie nie przypominał stereotypowego informatyka, a bardziej dobrze zapowiadającego się menedżera, rozgadanego, uśmiechniętego i niemal kompletnie wyzutego z poczucia humoru.
Jankowski wymienił uścisk dłoni i rozsiadł się razem z Anką na drewnianych krzesłach. Dotknął stołu – trochę się kleił, ale i tak było tu dość czysto, zważywszy na podchmieloną już klientelę.
– Nic się nie zmieniłeś. Nadal wyglądasz jakbyś dopiero wczoraj wyszedł na słońce.
Biesak spojrzał na niego spod dużych, modnych okularów.  
– Przynajmniej nie jestem gruby – odparł. – Zadbałbyś w końcu o siebie, tyle chodzisz, podróżujesz, a w ogóle tego po tobie nie widać. W końcu jesteś już właściwie gwiazdą Ligi Indygo.
Kamil przekręcił tylko oczami. Zaczęło się. Przeważnie Sebastian nie był zbyt dokuczliwy, chociaż, tak samo jak większość znajomych Jankowskiego, liczył, że ten zdradzi kilka swoich sekretów dotyczących trenowania. Jednak ostatnio okularnik dorobił się idiotycznego przekonania, że posiadł uniwersalną wiedzę o tym jak – w skrócie – mieć właściwe, zdrowe i spełnione życie. Wystarczyło mu do tego kilka filmików z internetu i jedna książka o motywacji. Uważał nawet, że gdyby wszyscy go wysłuchali, świat byłby dużo lepszym miejscem. Tylko że pierwsza przeszkoda na drodze do powszechnej szczęśliwości pojawiła się dość szybko i okazał się nią właśnie Jankowski.
– Wiesz co, właśnie o czymś mi przypomniałeś – powiedział przygruby trener z udawanym entuzjazmem. – Przepraszam na moment.
– Kamil, nie powinniśmy zwlekać – upomniała go Anka, jednak odszedł już od stolika.
Nikt nie będzie mi mówił, co mam robić – powiedział pod nosem, gdy zamówił Hot-Growlithe’a i dwa napoje. Trochę się wystraszył, gdy ktoś zaczepił go, stukając delikatnie w plecy. Mały chłopczyk, góra sześcioletni, nie wyglądał jednak przesadnie groźnie.
Kamil od razu rozpoznał ten wyraz twarzy. Miało go każde dziecko, które czegoś od niego chciało, nie ważne w jakim mieście, czy regionie. 
– Ja ciebie znam – rzucił dzieciak. – Widziałem cię na turnieju w Azurii.
 W dłoni trzymał żółtą maskotkę legendarnego ptaka miotającego błyskawicami – Zapdosa. Stwora widziało co najwyżej kilkudziesięciu ludzi, jednak wystarczyło jedno zdjęcie zrobione w okolicy miasta, by trenerzy w Oranii oszaleli na jego punkcie. W co drugim sklepie z pamiątkami dało się kupić podobną maskotkę, pojawiła się nawet ulica na cześć stwora, przy której produkowano pewien bardzo mocny trunek – „Piorun Zapdosa”. Kamil miał okazję kiedyś go spróbować i raczej nie zamierzał w przyszłości powtórzyć tego błędu. 
– Tylko nie mów o tym nikomu – Uśmiechnął się szczerze. Lubił czasem pogadać z takimi młokosami, choć szybko tracił cierpliwość, gdy ich przybywało – Co to za stwora masz w rękach?
– To dla ciebie. Jakiś pan powiedział, żebym ci go dał. Mówił, że jesteś bardzo dobrym trenerem.
– Pewnie żartował. – Wziął maskotkę, która z łatwością mieściła się w dłoni. Rozejrzał się wokół, szukając kogokolwiek znajomego, kto mógłby teraz stroić sobie z niego żarty. – Możesz mi powiedzieć, jak ten pan wyglądał?
– Mówił, że nie mogę ci powiedzieć. Chciał tylko, żebyś uważał na siebie… – Nagle zamknął oczy, próbując sobie coś przypomnieć. Całkiem zabawnie przy tym podskakiwał – … bo ptaki bywają niebezpieczne, chyba tak. A, i pozdrawia cię.
Nie za wiele to mówiło. Spodziewałby się podobnej wiadomości od matki, ale ona przecież nie ruszała się z Azurii i raczej nie bawiłaby się w podobne podchody. Poza tym chłopczyk wyraźnie powiedział „jakiś pan”.
– Jak go spotkasz, powiedz mu, że z chęcią wysłucham go osobiście. Czy obiecał, że coś ci kupię za tę wiadomość?
– Tak. – Rozpromienił się. – Wielką porcję lodów.
Mały oszust – pomyślał Kamil, mimo to nie mógł mu odmówić. Chłopczyk aż podskoczył z radości, gdy dostał solidną porcję zimnej, cieknącej po dłoniach słodyczy. Potem gdzieś pobiegł i tylko cudem wszystkiego nie rozchlapał.
Jankowski obejrzał maskotkę. Zwykła, pluszowa zabawka, produkowana pewnie w którymś z przemysłowych zakładów Prizmanii. Czy miał to być jakiś znak, który tylko on rozpozna? Znał tylko jedną osobę, która mogła mieć coś wspólnego z Zapdosem. Robert – jego starszy brat. Pamiętał jak odgrażał się, że zostanie trenerem i złapie nawet legendarnego władcę piorunów. Wzbudzał tym tylko śmiech politowania u ojca, który nie miał zamiaru wypuścić go w żadną podróż.
Aż pewnej nocy Robert pożegnał się z Kamilem. I tylko z nim.
– Wreszcie będziesz mógł zająć mój pokój – powiedział ze łzami w oczach. – Trzymaj się. I pamiętaj, uciekaj stąd najszybciej jak możesz.
Potem nie odezwał się, nie wysłał listu, nie napisałaś wiadomości. Był brat i go nie było.  
Dlaczego od kiedy pamiętam wszyscy ode mnie odchodzą? – przeszło Kamilowi przez myśl. Spojrzał na Ankę, która właśnie omawiała coś z Sebastianem. – Czy to może przeze mnie?
Wziął się w garść i schował maskotkę do saszetki, do której teraz nie zmieściłaby się nawet miedziana moneta. Po chwili wrócił do dwójki z tacką, na której znajdowała się największa dostępna bułką z parówką i dwa napoje ze słomką. Anka pokręciła głową zażenowana.
– Zrobiłeś mi to na złość? – Sebastian nie krył zdziwienia.
– Pewnie. Proszę. – Podsunął dziewczynie jedną szklankę. – Ty masz swój sok, więc mogę ci dać co najwyżej kawałek parówki. Chcesz?
– Proszę cię Kamil, przestań – rzuciła zrezygnowana Anka. – Nie mamy czasu na twoje docinki. Obiecałeś przecież, że mi pomożesz.
– Tak, ale nic nie mówiłem o tym, że będę przy tym siedział cicho jak grób – chciał to powiedzieć żartem, ale wyszło nieco zbyt ostro.
Teraz zapadłaby niezręczna cisza, gdyby pod innymi parasolami nie siedzieli podchmieleni plażowicze. Śmiali się i przekrzykiwali, raz mówili o zbliżających się turnieju w sali porucznika Surge’a, raz o tym, że zaczyna brakować piwa. Szczęśliwie nikt Kamila nie poznał, choć parę razy usłyszał swoje nazwisko. Wymieniano go jako trzeciego, czwartego wśród faworytów i to pewnie tylko dlatego, że jego nazwisko było na plakacie. W Oranii ceniono przede wszystkim trenerów, którzy, tak jak lider stadionu, mieli w drużynie przynajmniej jednego stworka elektrycznego, on zaś nie złapał żadnego.
– A przez chwilę myślałem, że się pogodziliście. – Sebastian wyglądał na zawiedzionego. –Jeżeli chcecie, mogę zostawić was jeszcze samych, powinniście sobie chyba wszystko wyjaśnić, zanim cokolwiek zrobimy. Dialog naprawdę potrafi zdziałać cuda.
– Pięść na twojej twarzy także – burknął Kamil. Czasami wydawało mu się, że tylko porządny prawy sierpowy mógłby uciszyć okularnika.
– Jak widzisz, oboje raczej nie jesteśmy w nastroju na dogadywanie się. – Dziewczyna wzruszyła ramionami i upiła trochę napoju.  
Kamila zaczęło zastanawiać to, że Anka trzymała się całkiem nieźle, jak na kogoś, kto właśnie stracił najważniejszego stworka, właściwie kamień węgielny zespołu. Czy samo to już nie było podejrzane? Z drugiej strony on także raczej nie rozpaczałby, gdyby wiedział, gdzie znajduje się jego skradziony stworek. Raczej robiłby wszystko, by go odzyskać. Nie spodziewał się tylko, że dziewczyna stała się tak twarda.
 – Dowiedziałeś się czegoś więcej, gdy mnie nie było? – zapytała Sebastiana.
– Niestety. Chciałem wyszukać plany tego magazynu, w którym znalazłem Esterę, jednak Wi-Fi jest tutaj dobijające. Mam tylko zdjęcie satelitarne.
– Możesz pokazać? – Kamil stanął tak, by zobaczyć monitor i nie ochlapać klawiatury sosem z bułki.
Na ekranie wyświetliła się część portowej dzielnicy, Jankowski szybko dostrzegł znajome żurawie, siatkę ulic przypominającą kratkę w zeszycie oraz szare hurtownie i magazyny. Biesak wskazał na jeden z niewyróżniających się dachów. Budynek był ogrodzony, z pustym placem przed wejściem. Kamil spodziewał się go gdzieś na uboczu, jednak stał niemal w centrum dzielnicy, obok składu budowlanego i kilku hurtowni.
– Skąd wiecie, że tam jest? – Chłopak ponownie rozsiadł się na krześle i ugryzł kawałek bułki. Nie miał wątpliwości, dlaczego nosiła nazwę po psie zionącym ogniem – sosy niemal wypalały kubki smakowe.
         – To dłuższa historia, jednak może powinieneś wiedzieć – oznajmił Sebastian, wzdrygając się na widok zajadającego się kolegi. – Aniu, chyba nie masz nic przeciwko, by ją streścić, prawda?
         Kamil w pierwszej chwili uznał, że się przesłyszał. Pytanie nijak nie pasowało do znajomego, który zwykle trzymał dziewczynę na dystans. Pewnie starał się być po prostu miły, w końcu Anka straciła Pokemona. Przecież ludzie miewają niekiedy pokłady empatii – pomyślał Jankowski. – Powinienem się przyzwyczaić.   
         – Nie znasz Kamila? – Dziewczyna niemal się uśmiechnęła. – Przecież nie odpuści nam, zanim nie dowie się wszystkiego, czego chce. Tylko czy nikt nas tutaj nie usłyszy?
         – Można to łatwo sprawdzić – zauważył przygruby trener. – Pan za mną ma bardzo nieświeży oddech.
         Zdezorientowany Sebastian spojrzał mężczyznę w średnich wieku, który nawet nie zareagował, tylko dalej zajadał się frytkami.  
         – Mógłbyś ostrzegać przed takimi wybrykami – upomniała dziewczyna. – Możesz mówić Sebastian, nikt nas nie słucha.
– Tylko postaraj się zrobić to odrobinę zwięźlej niż zwykle – dorzucił Kamil.
         – Czyżbym do tej pory cię nudził? Nieważne. Na pewno wiesz, że Pokemony typu psychicznego, takie jak Espeon Ani, są niezwykle rzadkie i w całej Oranii jest ich co najwyżej kilka. Poza tym wątpię by jakiś trener ukradł ją dla siebie, ludzie wolą tu Magnetony, Electabuzzy albo Pikachu, cokolwiek, byle uderzało piorunem.
– I Raichu – dopowiedziała dziewczyna. Biesak spojrzał na nią krzywo. – No co, porucznik Surge ma jednego, a ludzie go tu uwielbiają.
– Sebastianowi chyba chodziło o to, żebyś mu nie przerywała – zauważył Kamil, choć czuł się ostatnią osobą, która mogła tłumaczyć zachowania kolegi.
– Tak czy inaczej – kontynuował okularnik ­– złodziej musi wywieźć stworka z miasta. Ma więc dwa wyjścia: albo zrobi to na własną rękę, albo odsprzeda jedynej organizacji w mieście, która z kradzieży Pokemonów zrobiła większy biznes. Aniu, powiedziałaś o kogo chodzi?
– Powiedziała – rzucił Kamil. – Zespół R, ten sam, który pojawia się w tytułach połowy artykułów w brukowcach. Zaraz jak to było: Zespół R walczy w służbie zła, więc poddaj się lub do walki stań… Redaktor, który to wymyślał, musiał mieć ciężki dzień w pracy.
– Dlaczego? – Sebastian przyłożył dłoń do gładkiego podbródka, jakby jego pytanie było kluczowe dla całej sprawy.
– Bo to głupie? – Wzruszył ramionami.
Często dochodziło między nimi do podobnych nieporozumień, tak naprawdę byli z zupełnie innych światów. Sebastian miał rodziców informatyków, ładny dom na przedmieściach, chodził do lepszej szkoły i do tej pory przyjaźnił się z ludźmi, którzy policjantów widywali tylko, gdy chcieli zapytać się o drogę.
Kamil za to jeszcze półtora roku temu przesiadywał w parku z rówieśnikami bez przyszłości, pijąc pierwsze piwa i próbując papierosów na sztuki. Zdarzały się bójki, drobne kradzieże. Powiedział dość dopiero, gdy jego grupa chciała napaść na jakąś staruszkę i uznała, że postawny chłopak będzie się do tego najlepiej nadawał. Wtedy odszedł, na początku mu grożono, że jeżeli nie wróci, skatują go w jakiejś ciemnej uliczce. Nie zrobili jednak nic, ojciec Kamila zadbał, by każdy z trójki synów umiał w razie czego się obronić. Była to jedyna lekcja, za którą trener był mu naprawdę wdzięczny.
Gdyby później nie zaczął dorabiać na stadionie w Azurii, czyszcząc baseny i doglądając stworków należących do uczniów liderki, pewnie nawet nie zostałby trenerem. Z góry uznał, że się do tego nie nadawał, a przynajmniej nie na tyle, by niepotrzebnie narażać się ojcu. Jednak Kowalski, który był wtedy jeszcze małym, przestraszonym Piplupem, udowodnił mu, że się pomylił.
Sebastian odkaszlnął i kontynuował swoją opowieść.
– Na początku, tak jak ty, nie myślałem, by plotki o tej grupie były choć w części prawdziwe. W końcu, jak to możliwe, by pod nosem urzędników i policjantów urosła taka organizacja przestępcza? Prawda okazała się dość zaskakująca, a Zespół R rzeczywisty jak nigdy. I raczej niewiele ma wspólnego z groteskowymi powiedzonkami. Co prawda, poza nimi są jeszcze co najmniej dwie podobne grupy, ale nie słyszałem, by działały w Oranii, czy w ogóle w Kanto. To był więc pierwszy strzał. Albo oni ją ukradli, albo wykupili. Niewielu podejmowałby się samemu kradzieży stworka, szczególnie, że nikt nie zabrał Ance kuli.
         – Ty byś się podjął? – zaciekawiła się dziewczyna. Pytanie było co najmniej dziwne.
         – Bez przygotowania? Nie. Czytałem, że tych zabezpieczeń nie da się zdjąć, bez kuli można tylko czekać, aż marker sam się wyzeruje po kilku tygodniach albo spróbować przekonać stworka, że ten jego trener wcale nie był dla niego dobry. Jeżeli się uda, Pokemon jest twój i właściwie nie da się tego wykryć.
         Sebastian był w swoim żywiole. Komputery, elektronika, stworki i teorie spiskowe – mógłby o tym nawijać godzinami. Właściwie nie było dziedziny, którą by choć trochę się nie zainteresował, może poza trudną sztuką słuchania. Trenowanie potworków traktował bardziej jako odskocznie od ekranu komputera, choć też zdarzały mu się jakieś sukcesy na tym polu, choćby wygrany turniej w Mormorii, czy to, że jako pierwszy z trójki skompletował sześciu podopiecznych do zespołu.
– Estera na pewno nie dałaby się przekonać. Tego akurat jestem pewna.
         – Więc mamy czas. Wracając do tematu, w tym miejscu zaczyna się część, z której może nie powinienem być dumny, jednak muszę przyznać, że dawno nie dostałem tak solidnego kopniaka adrenaliny. – Ściszył głos i lekko się pochylił. – Udało mi się włamać na ich serwer, bo, co najlepsze, jakiś idiota ustawił hasło do bazy na jeden dwa trzy, dasz wiarę?
         Przygrubemu trenerowi wydawało się to równie fascynujące, jak rysowanie kijem po piasku.
– Chyba muszę zastanowić się nad tym, czy moja skrzynka pocztowa jest bezpieczna – mruknął z lekkim, nieco wymuszonym, uśmiechem.
– No nie, ty też? Chociaż, po tobie mógłbym się tego spodziewać, w końcu nigdy nie przepadałeś za komputerami. Jednak administrator bazy danych musi o takie rzeczy zadbać. Tak czy inaczej, przeszukałem tę bazę i znalazłem Espeona. W Oranii mieli tylko jednego, poza tym prowadzą tak dokładną kartotekę, że nie mamy wątpliwości. To musi być Estera.
Za to wątpliwości naszły Kamila. Nie wiedział, czy z powodu spotkania z chłopczykiem z maskotką, czy może dlatego, że historia Sebastiana stawała się coraz bardziej naciągana.
– Nie poszło ci za łatwo? Sam mówiłeś, że zrobili z tego grubszy interes, jednak nie mają na tyle dobrych zabezpieczeń, by powstrzymać… – Zabrakło mu określenia. Może dlatego, że pierwszy raz zwrócił uwagę, by nie było ono zbyt obraźliwe dla Sebastiana. – Ciebie? Miałem znajomego, który zjadł zęby na komputerach i mówił mi, że podobne włamania nie są łatwą sprawą.
Trochę nagiął prawdę w ostatnim zdaniu. Tak naprawdę mówił o swoim młodszym bracie, który trochę interesował się informatyką, jednak jego jedynym wyczynem było zdjęcie blokady rodzicielskiej z przeglądarki internetowej.
– Najsłabszym ogniwem zawsze byli, są i będą ludzie – odparł, jakby kogoś cytował. – Tutaj akurat się poszczęściło. Dużo trudniej na przykład było się włamać do twojego telefonu, by powiedzieć Ance gdzie jesteś. – Wyglądał jakby chciał ugryźć się w język.
Dwójka spojrzała nerwowo na Kamila, czekając jak zareaguje. Wiedzieli, że chłopak w normalnych okolicznościach zrobiłby z tego awanturę, a fakt, że tym razem przyjął to nad wyraz spokojnie, wcale nie poprawiał sytuacji.
– Kiedyś cię za to wsadzą – rzucił. – Długo tak mnie śledzicie?
– Od wczoraj. – Biesak spojrzał na Ankę.
– Jakoś musieliśmy cię znaleźć – wytłumaczyła się, jak dziecko przyłapane na gorącym uczynku.
Kamil pokiwał głową, nie wiedząc co o tym myśleć.
– Gdyby nie okoliczności, nie zostawiłbym tak tego, ale rozumiem – wyższa konieczność. Jednak po wszystkim obiecuję, że do tego wrócimy. Tak czy inaczej, mów dalej, Seba.
– Została najważniejsza część. Według bazy danych Estera ma być dziś wieczorem załadowana na statek płynący do Złotej Włóczni, więc mamy sporo czasu. Jednak najlepiej byśmy zrobili, gdybyśmy złapali następny autobus do dzielnicy portowej. Dojedziemy tam w kwadrans, potem na spokojnie ocenimy sytuację na miejscu.
– Dobrze – rzucił Kamil. Nie śpieszyło mu się jednak do opuszczenia baru, gdyż właśnie przypomniał sobie o jednej niewyjaśnionej sprawie. – Ale wcześniej chciałbym się dowiedzieć czegoś jeszcze. Powiedzcie mi, na jakim turnieju byliście?
Pytanie było tak oderwane od tego co Sebastian mówił, że w pierwszej chwili nie wiedział jak odpowiedzieć.
– Co? O co ci chodzi?
Czyżby przeholował? – pomyślał Kamil. Domyślą, że nie do końca wierzy w ich „relację”?
– Ania powiedziała mi, że nie dacie rady sami odbić Estery, bo braliście udział w jakimś turnieju. Jednak ja wiem, że żaden nie miał miejsca w Oranii, w końcu nie po to pomogłeś mi wykupić aplikację na smartfona, by takie rzeczy mnie omijały. Musieliście być w takim razie na nieoficjalnym. Mam ci wytłumaczyć dlaczego wolałbym wiedzieć na którym?
Sebastian i Anka znowu wymienili krótkie spojrzenia. Telepaci, czy co? – zastanowił się Jankowski.
– Masz rację – powiedziała dziewczyna z poczuciem winy. – Potrzebowaliśmy pieniędzy i przedwczoraj natknęliśmy się na deblową imprezę przy kasynie. Wiem, że na takich prywatnych turniejach są inne zasady, czasem bywa niebezpiecznie, ale wygraliśmy, choć kosztowało to nasze stworki sporo sił.
Kamil nie mógł uwierzyć. Nie wziąłby udziału w podobnym turnieju, choćby przymierał głodem, a dziewczyna opowiadała o tym, jak o wczorajszym pikniku. W podobnych imprezach brali udział zwykle dość słabi trenerzy, jednak nadrabiali brak umiejętności potężnymi Pokemonami. Poza tym ciężko było oczekiwać od nich zasad fair play, a tym bardziej mieć nadzieję, że umieją przełknąć gorycz porażki i nie zrewanżują się za przegraną przejażdżką do pobliskiego lasu. Jankowski był teraz niemal pewien, że samiczkę Espeona ukradł albo uczestnik turnieju, albo któryś z klientów kasyna, wystarczająco bogaty, by wynająć do tego ludzi, choćby z Zespołu R. 
– Czy wy w ogóle macie pojęcie co zrobiliście? Przecież to tam ktoś musiał wypatrzyć Esterę. Z resztą, ty mnie nie zdziwiłaś, często miałaś podobne pomysły. Ale że ty, Sebuś, tam poszedłeś? W to już nie mogę uwierzyć.
– Kasyno było porządne, plakaty także, a turniej legalny – odpowiedział okularnik. – Jednak masz rację, to moja wina. Niepotrzebnie namawiałem Ankę, by ze mną poszła.
– I to jeszcze ty ją namawiałeś? – Pokręcił głową, niedowierzając. – Nieważne, Ania przecież także ma swój rozum. Mogłabyś mi powiedzieć, dlaczego tam poszłaś?
– Na pewno zgadniesz – powiedziała zgryźliwie. Rzadko kiedy przyznawała się do błędu, właściwie rozmowa na plaży była chyba jedynym wyjątkiem od tej reguły. – Jesteś dzisiaj strasznie domyślny, więc i to nie powinno ci sprawić problemu.
Założyła rękę na rękę. Widząc, że Kamil nie zamierza się wysilać, powiedziała:
– Powód masz w kieszeni.
Dług za stworki. Pięknie. Nie mogła się gdzieś zatrudnić, tylko zamieniła kijek na siekierkę. Mimo że byli właściwie rówieśnikami, wydawało mu się, że ma przed sobą dwójkę smarkaczy, których jeszcze nikt nie nauczył, że świat nie zawsze jest kolorowy. Jednak to Sebastian najbardziej go zadziwił. Raz wygadywał o zdrowiu, ruchu i dbaniu o relacje, a kiedy indziej stawał w szranki z oprychami i tłumaczył się, że tak wyszło. W sumie pasował do Anki, może Kamil powinien im doradzić, by zaczęli się częściej spotykać. O ile już tego nie robili, w końcu Sebastian nie wyglądał na tak targanego wyrzutami sumienia, by pomóc dziewczynie włamać się do magazynu grupy przestępczej. Może liczył na coś w zamian?
Kamil coraz bardziej obawiał się, że opowieść dlatego się nie kleiła, bo nie miała nic wspólnego z prawdą. Tylko dlaczego mieliby go oszukiwać? Czy nie zgodziłby się im pomóc, gdyby powiedzieli mu tę właściwą wersję zdarzeń?
– Dobrze, już się domyśliłem – powiedział uspokajająco. – Nie zrozumcie mnie źle, ale muszę o to zapytać. Dlaczego nie powiecie o wszystkim policji? – Spróbował z tej strony, choć nie wierzył, że gdyby wymyślili tę historię, to zapomnieliby o tak ważnym detalu.
         – Ta opcja wchodziła w grę przed włamaniem na serwer – odparł Sebastian. – Teraz mogliby zacząć zadawać niewygodne pytania, jak na przykład, skąd dowiedzieliśmy się, gdzie jest Estera? Albo czy wiem, że przestępstwa dokonane za pomocą komputera, są tak samo poważne jak inne?
         – A nie zaczną nas wypytywać, jeżeli spróbujemy ją sami odzyskać?
         – Nie powinni. Jeżeli nam się uda, nikt nas nie skarci za to, że wzięliśmy sprawy swoje ręce i wyręczyliśmy stróżów prawa. Przecież racja jest po naszej stronie, prawda?
         – Nie powinni… prawie mnie przekonałeś – zadrwił.
         Słyszał o przypadkach, gdy trenerzy na własną rękę odbierali swoje stworki. I rzeczywiście, uchodziło im to na sucho, jednak działali natychmiast po kradzieży, bądź we współpracy z policją, jeżeli ta miała zbyt okrojone siły. Oni zaś mieli tylko zapis w bazie danych, którego Jankowski nawet nie widział. Zresztą, wątpił, czy coś by z niego zrozumiał. Ale czy na pewno był prawdziwy? Co jeżeli Estery nie będzie w magazynie? Jakie wtedy będą mieli wytłumaczenie? Przepraszamy, my tylko zabłądziliśmy i nie zamierzaliśmy niczego ukraść?
         – A czego oczekiwałeś? – rzuciła wyraźnie rozdrażniona Anka. – Jakbyśmy mieli twarde dowody, to poszlibyśmy na tę policję. Nie wiem czy wiesz, ale to mi skradziono stworka, a ty prowadzisz śledztwo, jakbyśmy byli głównymi podejrzanymi. Gdyby zabrano ci Kowalskiego, też zaczynałbyś szukać winnych od siebie? Czy może szukałbyś wymówek, by nie robić nic, jak teraz?
         Przegięła. Kamil z chęcią zakończyłby tę rozmowę, a najlepiej i znajomość. Starał się jednak opanować, nie potrzebował kolejnej kłótni.
         – Chyba czegoś nie zrozumiałaś. Zamierzam pomóc wam odbić stworka z magazynu grupy przestępczej, o której właściwie nie wiedziałem, że istnieje. To oczywiste, że chcę się dowiedzieć jak najwięcej i wybadać z kim mam do czynienia. Jeżeli ci to przeszkadza, to może rzeczywiście lepiej zrobię, jak zostawię was samych.
         Impas. Anka nie miała nic do powiedzenia. Gdyby mogła, pewnie rzuciłaby „W takim razie idź”, jednak najwyraźniej naprawdę był im potrzebny.
         – Kamil, przepraszam, także za Anię – Sebastian postanowił wziąć sprawy w swoje ręce. – Powinieneś jednak pamiętać, że to jej skradziono Esterę i nie będzie cierpliwie słuchać twoich dociekań. Mimo to jest jeszcze coś o czym powinieneś wiedzieć. Podejrzewamy, że zespół R ma ludzi w policji, bardzo możliwe więc, że nawet jeśli panowie i panie w niebieskich mundurach by nam pomogli, to albo wcześniej opróżnią magazyn, albo po wszystkim dowiedzą się o nas i będą chcieli się zemścić. Chyba że wkradniemy się tam po cichu i wypuścimy wszystkie stworki z magazynu, tak by nie wiedzieli, który trener to zrobił.
         – O ile nie będzie tam nikogo, kto nas rozpozna – skwitował Kamil. – Tak czy inaczej, wiem już wszystko. Nie możemy zadzwonić na policję, a w razie jakichkolwiek problemów, pewnie sami wylądujemy za kratami. No i jesteście zdani tylko na mnie i pięć moich stworków. Wspaniale, dawno nie brałem udziału w przedsięwzięciu, które tak bardzo nie miało prawa się udać. Na co czekamy? Zróbmy to jak najszybciej, a potem po prostu się pożegnajmy.
         Wstał od stołu. W kradzież stworka po walce był skłonny uwierzyć, ale w tajne organizacje i jej magazyny w centrum dzielnicy portowej? Tylko Anka łączyła tę opowieść w całość, nie wierzył, że oszukałaby go po raz drugi, a już na pewno nie wykorzystałaby do tego Estery. 
Przypomniał sobie słowa chłopczyka... Tak, naprawdę musiał na siebie uważać.