Rozdział 3: Dzielnica portowa

sobota, lipca 23, 2016 0 Komentarzy A+ a-

          Gdy wysiedli z autobusu, Kamil z łatwością uwierzyłby, że właśnie znalazł się w zupełnie innym mieście. Gdzieś znikły tłumy ludzi, restauracje, plaże oraz parki pełne kwiatów i fontann, a na ich miejsce zstąpiły szare place, magazyny i hurtownie porozdzielane siatką ulic wytyczonych za pomocą linijki i kątomierza. Nad płaskimi dachami majaczył las potężnych żurawi i tylko gdzieniegdzie, przy stalowych ogrodzeniach wyrastały nieco pożółkłe i umęczone krzewy, które pewnie, gdyby tylko mogły, z chęcią wyciągnęłyby korzenie i przeniosły się na przedmieścia.
            – Zapominałem, jak tu jest pięknie – zadrwił z widoku Jankowski.
– To cena postępu – odparł filozoficznie Sebastian. – Zresztą, tutaj jeszcze nie jest tak źle, byłeś może w Prizmanii w dzielnicy przemysłowej? W bezwietrzne dni można tam kroić powietrze nożem.
– Nigdy nie ciągnęło mnie do podobnych atrakcji – oznajmił, jednak zagłuszyła go przejeżdżająca obok ciężarówka.
Cena postępu – powtórzył w myślach. Do tej pory miał w pamięci wyprawę do Kalos, gdzie odwiedził babcię i złapał nowego stworka. Zobaczył przy okazji areny walk otoczone polem siłowym, cichutkie pojazdy lewitujące tuż nad ziemią oraz potężne elektrownie, ponad którymi nie unosiła się nawet smużka dymu. Inny świat, przy którym portowa dzielnica wydawała się skansenem, podobnie z resztą jak cały region Kanto. Tam rzeczywiście można było poczuć co to jest postęp. Tu był to co najwyżej smród spalin. Kamil znał powód tej różnicy – nawet w szkołach uczono o wielkiej awarii prądu piętnaście lat temu, która podobno miała mieć związek z burzą słoneczną albo jakimś nieudanym eksperymentem w okolicach Lawandii. Dane z komputerów znikły, samochody stanęły, przepaliły się nawet układy scalone w pralkach czy lodówkach. Tylko dzięki pomocy z innych regionów udało się naprawić szkody, ale minie pewnie jeszcze kilkanaście lat, zanim zacofany region nadrobi zaległości.
            – Daleko do tej dziupli zespołu R? – zapytał Jankowski.
            Anka odwróciła się przez ramię. O zawieszeniu broni można było jeszcze zapomnieć, jednak chyba gniewała się nieco mniej.
            – Nie – rzuciła krótko i ruszyła przodem.
Magazyn rzeczywiście stał niedaleko i, jak większość budynków w okolicy, był wielki oraz szary. Przypominał trochę kontener o gładkich matowych ścianach, otoczony solidnym ogrodzeniem i placem z równych, betonowych płyt. Kamil uważał, że projektantów podobnych tworów powinno się zamykać na kilka lat w więzieniu za oszpecanie przestrzeni publicznej. Starsze, ceglane budynki przemysłowe miały jakiś klimat, ich widok wzbudzał nawet coś na wzór szacunku, zaś ten nowsze nie wyróżniało nic, poza niskimi kosztami budowy.
Chwilę poszukali dogodnego miejsca do obserwacji, aż stanęli obok rozłożystego krzewu, który wyrastał przy parkingu, przed siedzibą jakiejś firmy transportowej. Anka wyciągnęła mapę, którą zakupiła po drodze na przystanek, po czym udała, że czegoś na niej szuka. Uznała, że na wszelki wypadek lepiej będzie, by wyglądali na turystów, którzy zabłądzili po opuszczeniu wycieczkowca. Kamil nawet nie miał ochoty przypominać, że port, który obsługiwał podróżnych, znajdował się kilka kilometrów stąd, przy tej bardziej reprezentatywnej części miasta.
Mógł za to przyjrzeć się dokładniej magazynowi. Za bramą z żółtą tabliczką z napisem „Teren prywatny – nieupoważnionym wstęp wzbroniony” robotnicy przenosili niewielkie metalowe i drewniane skrzynie do kilku ciężarówek ustawionych w rzędzie przed budynkiem. Beczkami i cięższymi ładunkami zajmowały się zaś wózki widłowe, a także stworki przypominające kulturystów z szerokimi, jaszczurzymi głowami. Machoke’i – rozpoznał Kamil. Co najmniej cztery. Były piekielnie silne, jednak pewnie częściej wykorzystywano je do pracy, niż walki. Gdyby doszło do starcia, nie powinny więc przysporzyć większych problemów.
Tylko że budynek nie wyróżniał się niczym, co mogłoby wskazywać, że pełnił rolę zaplecza przestępczej organizacji.
– To na pewno tutaj? – Jankowski nie krył zdziwienia. – Wygląda to dość… zwyczajnie.
– A czego się spodziewałeś? Wież strażniczych i laserów? – Złośliwość wyszła z Anki właściwie mimochodem.
– Bynajmniej. Ale na pewno nie spodziewałem się beczek, skrzyń i robotników. To naprawdę wygląda na zwykły magazyn.
– Według bazy danych Estera jest tutaj bez najmniejszych wątpliwości – rzucił Sebastian i poprawił plecak z laptopem. Najwyraźniej nie zamierzał się z nim rozstawać, mimo że wyraźnie zaczynał mu ciążyć.
– Czasem mam wrażenie, że ktoś zrobił sobie żart z całą tą bazą danych.
Kamil szybko pożałował tych słów.
– Przepraszam, ale mógłbyś się wreszcie zamknąć i przestać zrzędzić? – Anka zacisnęła pięści, co wydawało się chłopcu dość komiczne. – Nie mamy nic poza tym zapisem, wolałabym, abyś nie przypominał jak wątłej nadziei się trzymam. Nawet nie chcę sobie wyobrażać, co się stanie, jeżeli masz rację.
Jankowski mógł wdawać się w kolejną kłótnię, ale znów wolał ugryźć się w język. Udał więc, że nie zwraca uwagi na dąsy dziewczyny i spróbował wypatrzyć choć jedną poszlakę, która przekonałaby go, że ktoś mógł przetrzymywać Esterę w środku.
Tylko co to mogło być? Znajdowali się przecież w centrum portowej dzielnicy, tu jeden zbłąkany patrol mógł sprawić, że cała mistyfikacja by się posypała. Czy już przez sam ten fakt ulokowanie magazynu w tym miejscu nie było zbyt dużym ryzkiem? Chyba że Zespół R rzeczywiście miał wpływy w policji i dbał o to, by funkcjonariusze w razie czego „spoglądali w drugą stronę”? Czy w takim razie porywanie się na nich nie równało się z podpisaniem na siebie wyroku?
Nie potrafił sobie odpowiedzieć. Wiedział tylko, że ryzykował jak ostatni dureń dla dziewczyny, która od niego uciekła i specjalnie nie czuła się z tego powodu winna. Bo się wymądrzał – przedrzeźnił ją w myślach. Mogła wymyślić lepszy powód.
Mogła też nie odchodzić.
Skarcił siebie za tę myśl. Skup się – pomyślał. Coś na pewno wyróżnia się w tym magazynie, masz to przed oczami i tylko dlatego, że ta ruda wiedźma stoi obok, tego nie widzisz.
Co było w tych skrzyniach? Na pewno nie Pokemony, je raczej przewożonoby w klatkach, skrzyniach z jakimiś dziurami albo nawet Pokeballach. Jednak to jeszcze o niczym nie świadczyło, Zespół R był pewnie dużą organizacją, mogli mieć w tym magazynie wszystko: od prowiantu, przez jakieś zaawansowane narzędzia do łapania Pokemonów, do broni. Pakowali je do ciężarówek, niektóre były lżejsze, inne dużo cięższe. Niektórych, wydawało się niezbyt dużych, ludzie nawet nie próbowali podnosić, tylko od razu wołali Pokemony.
 I właśnie wtedy coś zauważył.
– Chyba macie rację – powiedział. – Z tym magazynem może być coś nie tak.
– To znaczy? – Anka spojrzała na budynek, jednak nie zobaczyła niczego interesującego.
– Ciężarówki. Ustawiono je na placu, a przecież znacznie łatwiej byłoby ładować je przy samych wjazdach. I najważniejsze. Pracownicy nie wchodzą do środka, tylko zabierają rzeczy wystawione przez kogoś w bramach do magazynu.
– Nie rozumiem. Dlaczego ktoś miałby im zabraniać wchodzić do środka?
– Nie wiem, ale warto to sprawdzić.
– W dodatku musimy się pośpieszyć i zakraść się tam, zanim odjadą ciężarówki – powiedział Sebastian. – W końcu Esterę mogli już załadować.
Nawet jedno drgnienie mięśnia na twarzy nie zdradziło, że właściwe przyznawał się do błędu. W końcu to on mówił, że będą mieli wiele czasu. Jednak Kamil nie miał zamiaru tego wypominać, w końcu Biesak miał rację. Tylko jak niby mieliby się tam przemknąć we trójkę? Może Kamil powinien pójść samemu? Nie był co prawda mistrzem skradania, ale jedną osobę trochę trudniej wypatrzyć niż trzy. W końcu jego towarzysze ubrali się jakby właśnie wracali ze spaceru po galerii handlowej: krótką białą sukienkę Anki dało się zobaczyć z kilometra, podobnie jak pstrokatą koszulę Sebastiana i ten jego wielki plecak. W dodatku oboje sprawiali wrażenie, jakby byli absolutnie przekonani o tym, że uda im się odzyskać Esterę. A taka pewność rzadko kiedy wróżyła coś dobrego.
– Choć wcale nie jestem tym zachwycony, wydaje mi się, że mielibyśmy większe szanse, gdybym poszedł tam samemu – zaproponował niepewnie. – I tak tylko ja mam stworki zdolne do ewentualnej potyczki, poza tym Estera na pewno mnie pozna.  
– O nie, na pewno nie pozwolę ci znów mnie wyręczać. Nie w takiej sprawie – odparła tonem nie znoszącym sprzeciwu.
Czy w takim razie miała inny plan? Bo chyba nie chciała wparować na plac główną bramą? Z drugiej strony to mogłoby się udać – pomyślał Kamil przez moment. Nie widział  żadnych strażników, a wątpił, by robotnicy podjęli się walki wręcz z jego stworkami. Tylko że to rozwiązanie miało jedną, ale poważną wadę – zobaczą go. Może pucołowata, dość przyjazna twarz trenera nie wpadała zbytnio w pamięć, ale dość masywna sylwetka już tak. Z tego co wiedział, zawody na stadionie w Oranii będą transmitowane do lokalnej telewizji, raczej nie mógł liczyć, że nikt go nie rozpozna.
Musiał też myśleć o Sebastianie i Ance, bo coś mu podpowiadało, że ostatnio stracili większość instynktów samozachowawczych. Mimo wszystko nie chciał, by dwójka wpadła w kolejne kłopoty, głównie dlatego, że musiałby ich z nich wyciągać.
            – Macie więc w ogóle jakiś pomysł? – zapytał nieco zrezygnowany.           
            – Mamy – odparła z udawaną dumą Anka.

            W sumie takiej odpowiedzi najmniej się spodziewał.