Rozdział 1: Prośba dawnej przyjaciółki
Przybędzie i kolejny raz nauczy, że nie budzi się śpiących legend.
Rozdział
1
Prośba dawnej przyjaciółki
Poranek
w żaden sposób nie zapowiadał tego, co miało się dzisiaj wydarzyć. Powietrze
było rześkie, morze szumiało leniwie, a na niebie nie dało się dostrzec nawet
chmurki. Ale to co niezwykłe zawsze przychodzi po zwykłych wschodach słońca. A
Kamil Jankowski miał się dopiero o tym przekonać.
Gdy
zobaczył molo na uboczu plaży, od razu pomyślał – idealne. Co prawda straszyło
chybotliwą konstrukcją oraz przegniłymi balustradami, lecz zwalistego, trochę
przygrubego szesnastolatka wcale to nie zraziło. Chłopak na gwałt potrzebował
miejsca z dala od ludzi i jarmarcznych atrakcji, gdzie mógł obmyślić taktykę na
turniej i odpocząć od znajomych trenerów, którzy, gdy tylko dowiedzieli się, że
przybył do Oranii na zbliżający się turniej, zasypywali pytaniami o
przeprowadzone walki i sposoby na poszczególne Pokemony. Odkąd zdobył siedem
odznak, stał się rozpoznawalny, co niekiedy go męczyło. Szczególnie dzisiaj,
gdy po prostu potrzebował pobyć samemu.
Kamil minął znak ostrzegający o możliwym zawaleniu pomostu i
przeszedł pewnym krokiem na koniec konstrukcji. Oparł się plecami o drewnianą balustradę,
która wydała się wystarczająco pewna. Rozpiął guziki przy kołnierzyku koszuli z
krótkim rękawkiem, gdyż wschodzące za plecami słońce zaczęło powoli przypiekać.
Wypuścił nawet Empoleona do wody, by stwór mógł poganiać się z falami, po czym
przygotował notes i telefon z aplikacją udostępniającą listy uczestników
turniejów. Rzadko kiedy zaglądał do stworzonych przez siebie notatek, ale znacznie
łatwiej było mu zapamiętać niektóre rzeczy, gdy już je zapisał.
Wziął długopis dłoń, gdy zadzwonił telefon. Wyświetlało się
na nim imię, którego najmniej się spodziewał – Ania Rost.
I w jednej
chwili już wiedział, że plan na dzisiaj trafił szlag.
– Że
też masz tupet do mnie dzwonić – rzucił poirytowany chłopak.
Dziewczyna
raczej spodziewała się takiego powitania.
– Kamil,
tylko się nie rozłączaj – odparła bez zająknięcia. – Potrzebuję twojej pomocy.
Wszystko ci wyjaśnię osobiście, chcę cię tylko uprzedzić, żebyś nie wpadł na
jakiś głupi pomysł.
– Na przykład na taki, by postraszyć cię
Młotem? – Ważący prawie tonę Aggron dobrze sprawdzał się w przepędzaniu
niechcianych gości.
–
Właśnie. Zaraz będę na tym molo. – Rozłączyła się.
– A
skąd w ogóle pomysł, że chcę z tobą rozmawiać? – powiedział już do siebie.
Po
tym, co Anka zrobiła miesiąc temu, ciężko było liczyć że w ogóle do niego
zadzwoni, o rozmowie w cztery oczy nie wspominając. W końcu niecodziennie
ucieka się przez okno w toalecie w Strefie Safari, zostawiając po sobie dług za
stworki złapane na terenie rezerwatu i krótki sms na pożegnanie: „Przepraszam.
Pieniądze wyślę ci, gdy uzbieram”. Kamil z początku nie dowierzał w to, co
przeczytał. Właściwie nic nie zdradzało takiego zakończenia prawie rocznej
przyjaźni. Po jakimś czasie nawet uznał – „A niech sobie idzie”. Jednak uraza
została, a palce jakby same mocniej zacisnęły się na notesie i długopisie. Nie
wiedział z jaką prośbą Anka do niego przyjdzie.
Jednak
z chęcią jej odmówi.
Emploeon
Jankowskiego wystrzelił w górę tak niespodziewanie, jakby wybuchła pod nim
mina. Podobny do pingwina stwór celowo ochlapał chłopaka i wylądował tuż za nim
z chrupnięciem nadwyrężanego drewna. Pomost zatrząsnął się na moment, chłopak
odruchowo złapał za balustradę, jednak szczęśliwie skończyło się tylko na
lekkim strachu.
–
Pięknie – zadrwił, przecierając oczy oblane morską wodą. Schował komórkę i
zeszyt do saszetki. – Jeżeli wyskoczysz
jeszcze wyżej, na pewno uda ci się rozwalić to molo.
Kowalski,
jak nazwał go Kamil, spojrzał na niego spod byka. Postawny pingwin wyglądał
jakby wrócił z wykwintnego balu przebierańców – koronkowy wzór na krótkim
futerku przypominał żabot, a trzech złotych rogów nie powstydziłby się sam
Neptun na swoim trójzębie. Ewoluował dość niedawno, podczas ostatniego
turnieju. Stał się po tym znacznie silniejszy, ale przybrał też mocno na wadze,
o czym ciągle jeszcze zapominał.
Pingwin
taksował trenera oczami schowanymi w głębi pyska, między trzema rogami. Musiał
uznać, że coś było nie w porządku, gdyż przysiadł się obok. Sprawdził, czy nikt
go nie widzi i nagle rzucił się z uśmiechem na chłopaka. Otulił go skrzydłami,
polizał cienkim językiem po policzku i potem uszczypnął lekko złotym dziobem.
Na moment stał się stukilowym pisklakiem, który chciał się pobawić. Kamil
spróbował wyrwać z uścisku, jednak tylko odrobinę mniejszy Pokemon nie dał za
wygraną i w końcu położył chłopca na łopatki.
–
Już dobrze… przestań… – Zaniósł się śmiechem. – To był naprawdę wspaniały skok!
Prawie spadłbym do wody, ale był naprawdę świetny. Auł!
Stwór runął mu na brzuch. Kamil wypuścił powietrze ze
świstem, przez chwilę obawiał się, czy nie pękło mu któreś z żeber. Tego było
już za wiele, założył dźwignię pod skrzydło pingwina i z całych sił przeciągnął
go na bok, pomagając sobie drugą ręką. Udało się, głównie dlatego, że napastnik
za bardzo się nie stawiał, ale i chłopak nie należał do słabeuszy.
Jankowski
wstał obolały, wytarł wierzchem dłoni oblizaną twarz. Spodenki i koszulę miał
kompletnie przemoczone.
–
Podsłuchiwałeś, prawda? – zapytał poważnie.
Emploeon
przytaknął skinięciem głowy. Nie potrafił mówić, czasem nie rozumiał wszystkiego,
co Kamil chciał mu przekazać, jednak przeważnie dało się z nim dogadać tak samo
łatwo jak z całkiem pojętnym kilkulatkiem.
–
Tylko bez głupich numerów, dobrze? Najpierw wysłuchamy, co ta głupia, ruda,
pyskata jędza ma do powiedzenia, a potem pomyślimy co dalej.
Kowalski prychnął gniewnie i zanurkował
ponownie do wody. Jako jedyny ze stworków Kamila od zawsze nie znosił Anki. Być
może był zazdrosny o nową przyjaciółkę trenera, jednak chyba ważniejszym
powodem było przezwisko, które na niego wymyśliła – Pinguś. Uwielbiała się z
nim droczyć, za co on odpowiadał zwykle dość mocnym uderzeniem wodnego bicza.
Kiedyś spędzili tydzień nad jeziorem, bo dziewczyna po porannych sprzeczkach ze
stworem ciągle nie mogła dosuszyć ubrań.
Chłopak
uśmiechnął się na to wspomnienie. Może nie zawsze się z nią dogadywał, czasem
sam bywał nieznośny, jednak czuł, że przed jej wybrykiem mieli szansę, by z
przyjaźni wyszło coś więcej. A ona musiała to schrzanić. Pamiętał, jak po jej
wybryku wpadł mu do głowy pomysł jak się na niej odegrać. W zeszycie z
notatkami o swoich stworkach trzymał jak polisę pewien świstek papieru, dzięki
któremu mógł znacznie uprzykrzyć życie dziewczynie. Jednak ciągle przekładał
odwet na następny dzień, aż w końcu zrozumiał, że nie był do niego zdolny.
Usłyszał
znajomy głos. Był trochę szorstki jak na dziewczynę i dało się w nim wyczuć
łobuzerskie zacięcie.
Nie
spodziewał się, że Anka przyjdzie tak szybko. Jak go w ogóle znalazła?
–
Cześć, Kamil.
Ledwie
ją poznał w prostej sukience i rozpuszczonych włosach. Ania Rost nie była już
chłopczycą, którą zapamiętał, z tłustą czupryną, umorusanymi spodniami moro
oraz strupami na łokciach. Co prawda nadal miała drobne piersi i trochę zbyt
żylaste ramiona, ale wreszcie przypominała całkiem ładną
dziewczynę zamiast wychudzonej wersji rudej walkirii.
Jednak
potem dostrzegł, że z twarzy zniknął dawny, trochę głupkowaty uśmiech. Mimo że
miała tyle samo lat co on, na usta wstąpił wyraz smutnej rezygnacji, tak bardzo
pasujący do pewnej kobiety, którą Kamil znał.
Jego
matki.
Nie
zapytała dlaczego jest przemoczony, nie dała nawet po sobie poznać, że to
zauważyła.
–
Proszę, potrafisz czasem dotrzymać słowa – rzucił chłopak z gorzkim uśmiechem.
Zatrzymała
się na moment, jakby nie była przygotowana do tak nieprzyjaznego powitania.
Obejrzała znak ostrzegawczy, jednak weszła na molo i podeszła na tyle blisko,
by móc swobodnie rozmawiać, mimo szumu fal rozbijających się o podstawę
pomostu. Jakby grała w jakimś romansidle – pomyślał chłopak. Jeszcze niedawno
mógłby uwierzyć, że poprawiła włosy mimowolnie, że westchnęła, bo rzeczywiście
było jej czegoś żal. Jednak teraz przeczuwał, że w tej rudej główce wykonywały
się obliczenia, którym nie podołałyby superkomputery i które miały na celu
przeciągnąć go na jej stronę.
– Molo
nie wygląda zbyt pewnie. – Złapała za drewnianą balustradę i lekko ją odgięła.
– Wiem
– odparł, siląc się na beztroskę. – Ale poza tym ma same zalety. Chociażby
taką, że do teraz nikt nieproszony tutaj nie przychodził.
–
Nadal się na mnie gniewasz, prawda?
Pewnie – pomyślał z ironicznym uśmiechem na
poczciwej twarzy. Po jej wybryku przez dwa tygodnie musiał dorabiać, sprzątając
budynki gospodarcze w Strefie Safari, by w ogóle mieć za co jeść. A ona pyta
się, czy się gniewa? Może powinien zacząć przepraszać, że w ogóle chciał, by
oddała mu jakiś tam zaległy dług?
Nie
zdążył odpowiedzieć. Kowalski wyskoczył z wody, wzbijając w powietrze tysiące
kropel iskrzących się jak sznury szklanych pereł. Stwór runął na molo od boku,
między chłopakiem a Anką, i zatrzymał się na balustradzie po przeciwnej
stronie. Pomost przechylił się lekko, długie pale zaskrzypiały. Kamil poczuł
jak żołądek podchodzi mu do gardła. Zakołysał się na nogach, złapał za
drewnianą poręcz, jednak ta złamała się przy podstawie. Tylko cudem nie spadł
do wody.
Stał
na bombie, a lont radośnie odpalił Kowalski. Co odbiło temu przerośniętemu
pingwinowi? Chciał nastraszyć dziewczynę? Pokemon kompletnie nie przejmując się
stanem molo, łypał złowrogo na Ankę. Lekko się nadął, nabierając z sykiem
powietrza. Przestraszona trenerka zrobiła kilka kroków w tył i wywróciła się na
gorący piasek, gdy zabrakło desek pod nogami.
–
Kowalski, co ja ci mówiłem!? – ryknął Kamil. – Jeżeli spadnę, obiecuję ci, że
koniec ze smażoną rybą!
Pingwin
odwrócił się i złożył skrzydło-płetwy w błagalno-przepraszającym geście.
Wtedy
z torby Anki wyleciał strumień czerwonej energii. Na molo zmaterializował się
smukły kobaltowy szakal, stojący na dwóch łapach. Lucario. Wyglądał jak szakal,
który założył na łepek czarną opaskę, zrobił w niej dziurki na oczy i uznał, iż
czas zacząć trenować karate.
Gdzie
dziewczyna go znalazła? Kamil nie miał pojęcia czego się po nim spodziewać,
pierwszy raz widział stwora w mieście, a może nawet w Kanto.
Empoleon
błyskawicznie przekręcił się w stronę przeciwnika. Wspaniale – pomyślał Kamil.
Pojedynek na tym rozpadającym się, wysokim na parę metrów molo to coś, czego
właśnie teraz potrzebował.
Stwór
Anki rozstawił nogi i stanął bokiem, jak mistrz wschodnich sztuk walki,
przygotowujący się do przyjęcia przeciwnika. Zamierzał za wszelką cenę ochronić
swoją trenerkę. Między górnymi łapami utworzył błękitną kulę aury, której
środek jaśniał ostrym acetylowym światłem. Jeżeli uderzy tym w pomost, nie
będzie nawet czego zbierać.
Empoleon
zareagował tak, jak Kamil go uczył i przygotował podobny ruch – wodny puls. To
był błąd. Podczas walki wystarczyło trafić w nadlatującą kulę przeciwnika, by
obie eksplodowały w bezpiecznej odległości, jednak tutaj nie było czegoś
takiego, jak bezpieczna odległość.
–
Stop, żadnej walki! – ryknął Kamil. – Anka, powstrzymaj go.
–
Lucek przestań, to przyjaciele. – Wstała, jednak nie ośmieliła się dotknąć
stworka. – Proszę!
Lucario
nie usłuchał, nadal stał z przygotowanym atakiem, czekając tylko na ruch
Emploeona. Chłopak stał przez moment bezradny. Co robić? Skoczyć do wody? Nie
miał pojęcia jak głębokie jest dno, ale mógł spróbować wylądować tam, skąd
wyskoczył pingwin. Tylko gdzie to było? Za pierwszym razem wyleciał przed molo,
drugi raz z boku. A jeżeli się pomyli? Nie chciał przecież skończyć na wózku.
Miał
więc tylko jedno wyjście.
Pobiegł
ku Kowalskiemu, cały czas przekładając ręce na niepewnej, drewnianej poręczy,
tak jakby wspinał się po linie. Niemal czuł pod stopami cierpienie drewna. Nie
powinien w ogóle tu wchodzić. Co w ogóle sobie myślał? Mógł pójść do parku,
albo na porządny pomost przy największym hotelu i tam obmyślać taktykę i
doglądać trenujące stworki. A kogoś, kto by mu próbował przeszkadzać,
przegoniłby soczystą wiązanką. A tak, molo za chwilę runie do morza, razem z
nim i jego stworem, głuchym jak łysy pień!
Powietrze
wypełniło się zapachem ozonu i elektrycznym dźwiękiem ulatujących z kul wiązek
energii. Kościste łapy Lucario zaczęły drżeć, zaś Emploeon ostentacyjnie
ziewnął. W oczach szakala zagościła niepewność. Nie zaatakował, bo pingwin
także nie wykonał ruchu, Kamil jednak przeczuwał, że impas nie potrwa długo.
Stwór Anki ledwie podtrzymał atak i wyglądało na to, że prędzej uderzy, niż się
wycofa.
Mimo
że dziewczyna już niemal krzyczała, by anulował atak.
Chłopak
dotarł do Kowalskiego i położył rękę na gładkim ramieniu stwora. Mówił powoli,
choć było to piekielnie trudne, gdy miało się pod nogami pomost, który wydawał
z siebie ostatnie skrzypnięcia.
– Spokojnie Kowalski. Spocznij, nic nam nie zrobią. Musimy
jak najszybciej stąd zejść.
Stwór wymownie wskazał oczami na Lucario.
– Przestań mimo to. Na moją odpowiedzialność.
Pingwin niechętnie sprawił, że wirująca kula między
skrzydłami znów zmieniła się w parę wodną. Lucario dopiero wtedy spełnił rozkaz
trenerki i anulował atak. Przyklęknął na moment wykończony. Coś już wcześniej
musiało pozbawić go sił. Po chwili jednak się podniósł i utonął w ramionach
dziewczyny.
– Powinieneś mnie posłuchać – powiedziała cicho.
Przez chwilę słychać było tylko morze oraz pojedyncze
skrzypnięcia pod stopami Kowalskiego i Kamila, którzy powoli stawiali kroki.
Gdy chłopak dotarł do ciepłego piasku, zaśmiał się, choć dobrze wiedział, że
niewiele brakowało, aby przygoda zakończyła się co najmniej jakimś złamaniem.
– Raczej już nie wejdziemy na to molo – powiedział wesoło,
po czym spojrzał na Ankę. Uśmiech nagle znikł mu z twarzy. – Myślałem, że
lepsza z ciebie trenerka. Lucario powinien się ciebie posłuchać.
– Ale to przecież Pinguś prawie wszystko rozwalił. – Wzięła
ręce pod boki i mimowolnie się uśmiechnęła. Na moment przypominała siebie
sprzed miesiąca. Tylko na moment. – Chciał mnie zaatakować, Lucek tylko mnie
chronił.
–
Zaatakować, dobre – Zaśmiał się sztucznie. Co prawda zdenerwowało go zachowanie
Empoleona, jednak wypomni mu to dopiero, gdy będą sami. – Chciał cię tylko
nastraszyć. Nigdy za tobą nie przepadał, ale sama jesteś sobie winna. Tysiąc
razy ci mówiłem, żebyś nie nazywała go Pingusiem, teraz może zapamiętasz.
Kowalski
skinął głową z aprobatą i splótł skrzydła przed sobą.
– Mogę
obiecać, że już go nie przezwę, ale tylko jeżeli on już nigdy mnie nie powita w
ten sposób. Zgadzasz się, wielkoludzie?
Stwór pokiwał głową przecząco. Zuch – pomyślał Kamil.
– Nie nabierzesz go tak łatwo. Ale muszę przyznać, że twój
nowy kolega, choć nieposłuszny, to jest dość odważny. Mało kto bez zawahania
staje w szranki z Empoleonem. Chyba dobrze spożytkowałaś pieniądze, które
„zaoszczędziłaś” w Strefie Safari. – Zadbał, by wetknięta dziewczynie szpilka
była odpowiednio bolesna. – W końcu podróż do Kalos trochę kosztuje.
Lucario warknął i gniewnie wyszczerzył kły. Chyba już nie
polubi Kamila.
– Mógłbyś go nie mieszać w nasze sprawy?
– Mogę, pewnie że tak. W końcu on nie jest niczemu winny.
Przecież to ty uciekłaś i to tak szybko, że jakoś zapomniałaś, że zabrałaś ze
sobą dwa Pokemony ze Strefy Safari, prawda? Wiesz, że po tym musiałem przez dwa
tygodnie dorabiać, by w ogóle mieć za co jeść? Że gdybym nie zapłacił za ciebie,
w Safari zgłosiliby wszystko na policję? Pomyślałaś o tym choć przez chwilę,
gdy wyskakiwałaś przez to okno?
Dawno chciał zadać wszystkie te pytania. Nie wiedział czy
słowa trafiły do Anki, czy napotkały mur nie do przebicia. Twarz dziewczyny
była jak skała, równie dobrze mógłby próbować odczytywać emocje z kryształu
Staryu.
– Tak,
może cię zdziwię, ale myślałam o tym. Jednak nie cofnęłabym nic z tego, co
zrobiłam. Może ciężko będzie ci w to teraz uwierzyć, ale chciałam jak
najlepiej.
Jankowski
ledwie powstrzymał się przed parsknięciem.
– Co
ty wygadujesz? Chciałaś jak najlepiej? Kiedy? Może wtedy, gdy uznałaś, że to ja
powinienem zapłacić za twoje stworki? Albo gdy mnie po prostu oszukałaś. Może i
chciałaś najlepiej, ale chyba tylko dla siebie.
– No
tak, przecież taki altruista jak ty, nawet nie dopuści do siebie myśli, że ktoś
mógł mieć gorzej od niego! Nawet nie wiesz ile mnie kosztowało, by tutaj
przyjść, do tych twoich drwin i tej poczciwej gęby. Może nie wierzysz, ale ja
naprawdę chcę teraz naprawić to co się stało. Ale daj mi na to szansę!
Zacisnęła
usta, oczekując by coś teraz powiedział. Stali tak chwilę, z piaskiem w butach,
i patrzyli na siebie nawzajem. Wydawało się, że powietrze zaiskrzyło od
elektryczności między tą dwójką młodych ludzi.
A obok
chwiało się molo, tak solidne jak ich przyjaźń. Wystarczyłoby przyłożyć rękę i
trzask! Nigdy więcej się nie zobaczą.
Kowalski
przestąpił z łapy na łapę, najwyraźniej znudzony kłótnią trenerów. Spróbował
nawiązać kontakt wzrokowy z Luckiem, jednak ten był wpatrzony we właścicielkę,
jak przedstawiciel jakiejś sekty w swego guru. Chciał ją pocieszyć, głaszcząc
po ramieniu, po czym kolejny raz posłał Kamilowi zagniewane spojrzenie,
planując już pewnie krwawą vendettę.
–
Zastanawia mnie, czego się spodziewałaś? – zapytał już spokojnie Jankowski. –
Wiwatów i parady? Wierszyków na powitanie? Nie wiem, naprawdę. Ale próbuj,
naprawiaj. Zastanawiam się skąd ten pomysł akurat dzisiaj, ale wysłucham co
masz do powiedzenia.
Czuł,
że jeżeli między nimi toczyła się bitwa, to właśnie odstąpił cenny przyczółek.
To ona go oszukała, nie było tu nic do wyjaśniania. Może i nie był święty,
jednak nie trzymał dziewczyny w klatce, przecież właściwie to nawet nie byli
parą. W każdej chwili mogła zwiać, z czego w końcu skorzystała. Ale mogła się
chociaż pożegnać.
–
Dziękuję – rzuciła, jakby właśnie czegoś takiego oczekiwała. – Tam, w Safari,
uciekłam, bo zrozumiałam, że już dłużej nie mogę ciągnąć naszej znajomości.
Pamiętałam, jak mi pomogłeś, jak nauczyłeś właściwie od nowa dogadywać się ze
stworkami, a jednak nie potrafiłam już znosić twoich uszczypliwości i tej
ciągłej nieomylności. Dla ciebie wszystko było takie proste, a ja zawsze byłam
tą głupią, rudą Anką. Więc uciekłam, bez pożegnania, bo bałam się, że będziesz
chciał mnie zatrzymać. Przyznaję, nie powinnam cię zostawiać z moimi długami,
wiem, że minął już miesiąc, odkąd się nie odzywałam. Jednak udało mi się
uzbierać pieniądze, by wreszcie spłacić dług wobec ciebie.
Sięgnęła
do torebki. Empoleon syknął ostrzegawczo, spodziewając się, że dziewczyna
wyciągnie drugą kulę z podopiecznym.
–
Spokojnie, Kowalski. – Wyciągnęła chudy plik pieniędzy. – Trochę mi zajęło
zanim je zdobyłam.
Kamin
nawet nie przeliczał, tylko od razu włożył plik banknotów do kieszeni.
Pieniądze mu się należały, ale Anka zrobiła z nich jałmużnę.
Czyli
odeszła przeze mnie – odpowiedział sobie Jankowski. Teraz to jego wina. I
usłyszał to od dziewczyny, z którą przez prawie rok podróżował, dokuczał innym
trenerom i śpiewał niezbyt przyzwoite piosenki przy ognisku. Której pomógł
podnieść się, złapać nowe stworki... Pamiętał, jak spotkali się w Centrum
Pokemonów, gdy jej jedyny Pokemon walczył o życie za białymi drzwiami oddziału
ratunkowego. Ona w milczeniu wysłuchiwała oskarżeń pielęgniarki, która nie
mogła uwierzyć, że można było doprowadzić do takiego stanu tak piękną samiczkę
Espeona. Wtedy Kamil wziął Ankę w obronę. Teraz wydawało mu się, że zrobił to
niepotrzebnie.
Przynajmniej
nie odeszła, dlatego że jestem gruby – zakpił w myślach.
–
Lepiej późno niż wcale. Powiedz jednak, po co w ogóle tu przyszłaś? Co to za
prośba?
Kowalski
stanął bliżej niego. Zawsze dobrze było mieć obok się siebie wsparcie takiego
stwora.
–
Chciałam tylko powiedzieć prawdę – Kamilowi wydawało się, że to słowo przeszło
przez jej gardło dziwnie ciężko – po to byś wiedział, że miałam swoje powody,
aby postąpić, jak postąpiłam. Wiem, że dało się to zrobić lepiej, mimo wszystko
zasłużyłeś na wyjaśnienia już wtedy. Ja jednak nie potrafiłam postąpić inaczej.
To wszystko. Po prostu uznałam, że muszę ci to wytłumaczyć, zanim poproszę cię
o ostatnią przysługę.
– Mów
– westchnął chłopak. – Przecież po to przyszłaś.
Anka
wyciągnęła czerwono-białą kulę z torby. Strumień energii wystrzelił w stronę
Lucario i wciągnął go z powrotem do mieszkanka. Schowała Pokeball i zasunęła
zamek.
– Tak,
w końcu to cała ja. Pewnie taką mnie zapamiętałeś. Wiem, że nie powinnam,
jednak muszę spróbować. – Wzięła głęboki oddech. Następne słowa ledwie zdołała
wypowiedzieć. – Skradziono mi Esterę.
Kamil
w pierwszej chwili nie uwierzył. Esterę? To był jej najlepszy stworek. Samiczka
Espeona miała na podorędziu potężne psychiczne moce, potrafiła wygrać walkę,
nie ruszając się z miejsca, czasem nawet była wstanie przewidzieć jakieś
zagrożenie, kilka godzin przed tym jak się pojawiło. Od pierwszego razu, gdy ją
zobaczył stała się o wiele silniejsza, a jednak ktoś dał radę ją ukraść?
Spojrzał
na Empoleona – stwór od razu zrozumiał, co chłopak chciał mu powiedzieć. Kamil
nie miał pojęcia, co by zrobił, gdyby stracił Kowalskiego. Towarzyszył mu od
kiedy został trenerem, właściwie gdyby nie on, pewnie nawet nie zacząłby
interesować się stworkami.
– Nie
mogłaś powiedzieć od razu? Po co było to całe przedstawienie?
–
Żebyś nie robił sobie nadziei, że wrócimy do siebie. – Dobitniej chyba nie
mogła tego powiedzieć. – Uwierz mi, najchętniej odzyskałabym ją sama, jednak
moje stworki są osłabione i jeżeli doszłoby do walki, to jestem pewna, że po
prostu nie dałyby sobie rady. Wszystko przez ten wczorajszy turniej. Poszłam
tam razem z Sebastianem. Czeka na mnie w barze przy plaży, to właściwie tylko
dzięki niemu udało mi się znaleźć Esterę. Tylko że jego stworki także są
wyczerpane. Niestety, nie możemy czekać, aż odzyskają siły, dlatego przyszłam
do ciebie. Jesteś jedynym porządnym trenerem, którego znam.
–
Raczej frajerem – powiedział pod nosem, tak by nie usłyszała. – Na czym
właściwie miałaby polegać moja pomoc?
–
Estera jest trzymana w magazynie Zespołu R. To oni ją ukradli. Nie jest
solidnie pilnowany, nie zamierzamy też walczyć, jednak nie chcielibyśmy iść tam
właściwie bezbronni.
– Nie
chcielibyście? Sebastian zamierza iść z tobą?
– Tak,
czuje się współwinny tego co się stało. Wszystko ci wytłumaczymy, tylko
powiedz, czy się zgadzasz? Po wszystkim, obiecuję, że zostawię cię w spokoju i
już nigdy o mnie nie usłyszysz.
Kamil
poczuł, jak na dnie serca odłożył się kolejny, ciężki głaz. Jednak schował
urażoną dumę, choć nie miał też zamiaru udawać przyjaciela.
–
Skoro nawet ten chojrak idzie z tobą, to chyba nie mam wyjścia. Wiesz dlaczego?
Bo pamiętam Esterę i wiem, że nie zniesie rozłąki. Widziałem też Lucka, który
broniłby cię do końca, mimo że masz go pewnie krócej niż miesiąc. Czegoś chyba
się nauczyłaś, stworki nie przywiązałyby się do ciebie, gdybyś była tak zła,
jak próbujesz udawać. Jednak musisz wiedzieć, że nikt jeszcze nie zawiódł mnie
tak bardzo, jak ty. A uwierz mi, masz solidną konkurencję. Naprawdę nie
rozumiem, co takiego ci zrobiłem. Tak czy inaczej, pomogę, ale tylko ze względu
na Esterę.
Kiedyś
Anka za taką przysługę skoczyłaby uradowana do szyi i obcałowałaby go po
pucołowatej twarzy. Teraz zdobyła się tylko na blady uśmiech.
Kamil
otworzył saszetkę i wyciągnął z notatnika stary, trochę zmięty świstek papieru.
– I
jeszcze jedno. Nie będę już tego potrzebował.
Dziewczyna
wzięła i przeczytała druczek. Spojrzała zaskoczona na chłopaka. Był to dowód
złapania stworków w Strefie Safari. Widniały na nim nazwy dwóch Pokemonów
dziewczyny, ich numery identyfikacyjne, a także imię i nazwisko płacącego:
Kamil Jankowski.
–
Kamil… Ty mogłeś w każdej chwili pójść z tym na policję… Dlaczego tego nie
zrobiłeś?
– Nie
wiem. Teraz naprawdę nie wiem.
Dziewczyna
stała chwilę ze świstkiem papieru, nie mogąc uwierzyć w jego treść. Przecież
musiała wiedzieć, że w rezerwacie dostaje się pokwitowanie za stworki –
pomyślał Kamil. Łza spłynęła jej po policzku, jednak szybko ją otarła. Zdobyła
się na jedno słowo, ciche i nieprzekonujące, lecz ważniejsze od wszystkiego, co
do tej pory powiedziała.
–
Przepraszam. I dziękuję.
Telefon
krótko zadzwonił w bocznej kieszeni torebki. Niechętnie wyciągnęła go i
wystukała kilka słów w odpowiedzi. Kamil nie pytał do kogo pisała. W końcu i
tak nie miało to już większego znaczenia.